Francja to jeden z krajów mających w Europie największe trudności z wychodzeniem z komunizmu Paradoksalnie, za jeden z krajów mających w Europie największe trudności z wychodzeniem z komunizmu można uznać Francję. Na wschód od Łaby przez powojenne czterdziestolecie głosowano na komunistów tylko dlatego, że nie było innego wyjścia, a i tak niełatwo tam przejść do normalnego życia. Proszę więc sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne dla kraju, który niczego nie musiał, został wyzwolony spod okupacji hitlerowskiej przez wojska anglosaskie, a nie sowieckie, a odsetek obywateli głosujących dobrowolnie na partię komunistyczną bez trudu przekraczał tam 20 proc. Doliczmy jeszcze tych, którzy nie głosowali na tę partię, ale uważali jej wysoką pozycję społeczną i polityczną za coś oczywistego. Nie zapominajmy też o tych, którzy już po upadku ZSRR i ujawnieniu skali zbrodni popełnionych przez jego władze nie pozwalali na ich porównywanie z hitlerowskimi, przywołując ni w pięć ni w dziewięć argument, że obraża to pamięć francuskiego ruchu oporu (komuniści odegrali w nim znaczną rolę). Zachowajmy również w pamięci tych, dzięki którym po ukazaniu się we Francji "Czarnej księgi komunizmu" jej autorzy znajdowali się czasami w sytuacji szczutej zwierzyny.
Na dłuższą metę w życiu społeczeństwa nie liczy się jednak tak bardzo wyborcze poparcie dla partii komunistycznej i skłonność do usprawiedliwiania nawet najgłupszych i najokrutniejszych jej pomysłów. Dzisiaj poparcie to wynosi 3-5 proc., a więc Francja znalazła się w fazie wychodzenia z komunizmu. Widać przy okazji, że najważniejszy jest muł, który zalega w umysłach przez długie lata przyjmujących za dobrą monetę informację, że jednostka nic nie znaczy, a zarazem wszystko jej się należy. I że właśnie to jest podstawą i napędem postępu.
W Paryżu działa rząd, który dokłada wszelkich starań, by przekonać rodaków, że żyją w świecie niebezpiecznych iluzji. Rzecz jasna, pozbawianie złudzeń jest zawsze odbierane jako brutalna agresja, dokonywana przez osobników, którym brakuje ludzkich uczuć. Spędzają oni czas wyłącznie na snuciu planów, jak utrudnić zdobycie wykształcenia dzieciom z najuboższych rodzin, jak zamknąć jak najwięcej fabryk, jak zagłodzić możliwie najpokaźniejszą grupę bezrobotnych i wydać kraj na pastwę obcego kapitału. Mimo manifestacji i strajków w zeszłym roku prawica przeprowadziła reformę systemu emerytalnego, co nie udało się żadnemu z poprzednich rządów, również prawicowych, chociaż każdy z nich miał pełną świadomość, iż utrzymywanie status quo prowadzi do katastrofy. Na lato planuje zaś kolejną rewolucję w postaci reformy cierpiącego na kolosalny deficyt (12-14 mld euro) systemu ubezpieczeń zdrowotnych - i to mimo dużo gorszej dla rządu sytuacji politycznej niż rok temu. Niedawno prawica przegrała wybory do rad regionów. Kampania lewicy przed tymi wyborami w ogóle nie dotyczyła problemów regionalnych, lecz ataków na rząd. Rezultat? Ugrupowania prawicowe utrzymały władzę zaledwie w trzech spośród 26 regionów.
Po tych wyborach zmieniono skład rządu, utrzymując jednak większość jego głównych postaci, z premierem Raffarinem na czele. Lewica była oburzona, uznając to za policzek dla demokracji. Policzek okazał się wszakże wystarczająco jędrny, by miękko przyjąć uderzenie. Jeśli dobrze się przyjrzeć wynikom wyborów, wyraźnie widać, że jest się na kim oprzeć przy wychodzeniu z komunizmu. Mimo silnego nacisku propagandowo-demagogicznego w kampanii wyborczej, mimo przedłużającej się dekoniunktury w gospodarce, mimo niewesołej sytuacji na rynku pracy (praktycznie dziesięcioprocentowe bezrobocie) 37 proc. wyborców oddało głosy na prawicę, która nie ukrywa, że jej decyzje dla wielu nie będą łatwe do strawienia. Sygnał, że nawet w obiektywnie trudnych okolicznościach można liczyć na twarde czterdziestoprocentowe poparcie, jest czymś bardzo cennym: świadczy o powolnej, ale konsekwentnej ewolucji mentalności, a świadomego swojej roli polityka może skłaniać tylko do jednego - kontynuowania rejsu obranym kursem.
We Francji mnożą się komentarze, w których twierdzi się, że dzisiejsze nastroje społeczne przypominają sytuację z miesięcy poprzedzających rewoltę z maja 1968 r., a lewica i związane z nią związki zawodowe - nie uzyskawszy zasadniczych ustępstw po wyborach do rad regionów - mogą próbować to wykorzystać do przeprowadzenia tzw. trzeciej tury, rozgrywanej na ulicy. Gdyby tak się stało, Francja nie tylko pozostałaby jedynym krajem UE, w którym partia komunistyczna nie zmieniła po 1989 r. nawet nazwy, ale miałaby szansę stać się pierwszym i największym skansenem mentalności postkomunistycznej w Europie Zachodniej XXI wieku.
W Paryżu działa rząd, który dokłada wszelkich starań, by przekonać rodaków, że żyją w świecie niebezpiecznych iluzji. Rzecz jasna, pozbawianie złudzeń jest zawsze odbierane jako brutalna agresja, dokonywana przez osobników, którym brakuje ludzkich uczuć. Spędzają oni czas wyłącznie na snuciu planów, jak utrudnić zdobycie wykształcenia dzieciom z najuboższych rodzin, jak zamknąć jak najwięcej fabryk, jak zagłodzić możliwie najpokaźniejszą grupę bezrobotnych i wydać kraj na pastwę obcego kapitału. Mimo manifestacji i strajków w zeszłym roku prawica przeprowadziła reformę systemu emerytalnego, co nie udało się żadnemu z poprzednich rządów, również prawicowych, chociaż każdy z nich miał pełną świadomość, iż utrzymywanie status quo prowadzi do katastrofy. Na lato planuje zaś kolejną rewolucję w postaci reformy cierpiącego na kolosalny deficyt (12-14 mld euro) systemu ubezpieczeń zdrowotnych - i to mimo dużo gorszej dla rządu sytuacji politycznej niż rok temu. Niedawno prawica przegrała wybory do rad regionów. Kampania lewicy przed tymi wyborami w ogóle nie dotyczyła problemów regionalnych, lecz ataków na rząd. Rezultat? Ugrupowania prawicowe utrzymały władzę zaledwie w trzech spośród 26 regionów.
Po tych wyborach zmieniono skład rządu, utrzymując jednak większość jego głównych postaci, z premierem Raffarinem na czele. Lewica była oburzona, uznając to za policzek dla demokracji. Policzek okazał się wszakże wystarczająco jędrny, by miękko przyjąć uderzenie. Jeśli dobrze się przyjrzeć wynikom wyborów, wyraźnie widać, że jest się na kim oprzeć przy wychodzeniu z komunizmu. Mimo silnego nacisku propagandowo-demagogicznego w kampanii wyborczej, mimo przedłużającej się dekoniunktury w gospodarce, mimo niewesołej sytuacji na rynku pracy (praktycznie dziesięcioprocentowe bezrobocie) 37 proc. wyborców oddało głosy na prawicę, która nie ukrywa, że jej decyzje dla wielu nie będą łatwe do strawienia. Sygnał, że nawet w obiektywnie trudnych okolicznościach można liczyć na twarde czterdziestoprocentowe poparcie, jest czymś bardzo cennym: świadczy o powolnej, ale konsekwentnej ewolucji mentalności, a świadomego swojej roli polityka może skłaniać tylko do jednego - kontynuowania rejsu obranym kursem.
We Francji mnożą się komentarze, w których twierdzi się, że dzisiejsze nastroje społeczne przypominają sytuację z miesięcy poprzedzających rewoltę z maja 1968 r., a lewica i związane z nią związki zawodowe - nie uzyskawszy zasadniczych ustępstw po wyborach do rad regionów - mogą próbować to wykorzystać do przeprowadzenia tzw. trzeciej tury, rozgrywanej na ulicy. Gdyby tak się stało, Francja nie tylko pozostałaby jedynym krajem UE, w którym partia komunistyczna nie zmieniła po 1989 r. nawet nazwy, ale miałaby szansę stać się pierwszym i największym skansenem mentalności postkomunistycznej w Europie Zachodniej XXI wieku.
Więcej możesz przeczytać w 25/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.