Czy istnieje w Polsce coś bardziej prywatnego niż nasza państwowa służba zdrowia? Można łamać wszystkie reguły wolnego rynku przez jakiś czas albo jedną regułę przez cały czas (nigdy jednak bezkarnie), ale nie da się łamać wszystkich reguł wolnego rynku przez cały czas. Ta zasada (będąca trawestacją zasady sformułowanej przez Abrahama Lincolna) przypomina właśnie o swym istnieniu naszemu pseudosystemowi ochrony zdrowia, w którym na naszych oczach dokonuje się jedna z ostatnich w Polsce prawdziwych prywatyzacji czegoś, co dawno temu zostało faktycznie niemal w całości (tyle że pokątnie) sprywatyzowane, czyli służby zdrowia. Bo też czy istnieje u nas coś bardziej prywatnego niż nasza państwowa służba zdrowia? Równocześnie z tym procesem przebiegają dwa inne - proces żegnania się przez pacjentów z fikcją zapisanej w konstytucji darmowej ochrony zdrowia oraz proces demontażu polskiego kościoła medycznego, w którym kapłanami są lekarze, wyznawcami zaś - pacjenci. A wszystko to odbywa się przez nieprzypadkowy - lub raczej niezupełnie przypadkowy - przypadek.
Jeśli trwająca teraz akcja reanimacyjna służby zdrowia, przypominająca raczej sekcję zwłok, zakończy się jej od dawna oczekiwaną reinkarnacją, czyli odrodzeniem się już w całkiem innym, urynkowionym wcieleniu, wówczas zamiast stawiać Mariusza Łapińskiego przed Trybunałem Stanu albo przed sądem powszechnym za narażenie życia i zdrowia ponad 38 milionów potencjalnych pacjentów (za co groziłoby mu do ośmiu lat więzienia), trzeba będzie postawić mu okazały pomnik. Albowiem nie kto inny jak doktor śmierć Mariusz Łapiński, który poddał niechcący, a zatem przez przypadek, eutanazji nasz kulawy pseudosystem ochrony zdrowia, dogorywający teraz zasłużenie w męczarniach, może się okazać - w sposób najzupełniej niezamierzony, wbrew własnym intencjom - akuszerem narodzin nowego, opartego na rynkowych zasadach systemu ochrony zdrowia. System ten w gwałtownych konwulsjach przychodzi właśnie na świat, niewiele sobie robiąc z próbujących go przed tym powstrzymać, czyli poddać aborcji, polityków i tych lekarzy, którzy wciąż jeszcze - jak własnego - używają owego starego, niby-państwowego, śmiertelnie chorego i konającego pseudosystemu ochrony zdrowia. Pytanie tylko, jak długo potrwa ten proces reinkarnacji służby zdrowia, czyli ilu z nas zdąży dożyć jego - miejmy nadzieję - ożywczego końca (vide: "Jak przeżyć śmierć służby zdrowia").
Mariusz Łapiński, likwidując system kas chorych i powołując samobójczo scentralizowany Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli przez przypadek przyspieszając rynkową reformę systemu ochrony zdrowia, sam dołączył - też przez przypadek - do grona znakomitych przypadkowych reformatorów Polski, z Wojciechem Jaruzelskim na czele, który najpewniej również wbrew własnej woli doprowadził do bankructwa PRL. Naturalnie oba te przypadki (Jaruzelskiego i Łapińskiego) w znacznej mierze miały charakter prawie zupełnie nieprzypadkowy, co znaczy, że wystarczyło popełnić naprawdę stosunkowo niewiele błędów, by doprowadzić do zdarzenia się tych przypadków. Przedprzypadkowa sytuacja była już bowiem tak napięta, że każda przypadkowa ofiara losu nadawała się na przypadkowego reformatora. A zatem, skoro faktyczny udział w przypadkowym reformowaniu Polski był w ich wypadku aż tak - przypadkowo - niewielki, zamiast stawiać pomnik każdemu z nich z osobna, śmiało możemy załatwić wszystkich hurtem, stawiając im jeden Pomnik Nieznanego Przypadkowego Reformatora Polski - dwie przypadkowo wybrane lewe ręce, splecione w warkocz oplatający jak zwykle uśmiechniętą twarz Mariusza Łapińskiego!
Mariusz Łapiński, likwidując system kas chorych i powołując samobójczo scentralizowany Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli przez przypadek przyspieszając rynkową reformę systemu ochrony zdrowia, sam dołączył - też przez przypadek - do grona znakomitych przypadkowych reformatorów Polski, z Wojciechem Jaruzelskim na czele, który najpewniej również wbrew własnej woli doprowadził do bankructwa PRL. Naturalnie oba te przypadki (Jaruzelskiego i Łapińskiego) w znacznej mierze miały charakter prawie zupełnie nieprzypadkowy, co znaczy, że wystarczyło popełnić naprawdę stosunkowo niewiele błędów, by doprowadzić do zdarzenia się tych przypadków. Przedprzypadkowa sytuacja była już bowiem tak napięta, że każda przypadkowa ofiara losu nadawała się na przypadkowego reformatora. A zatem, skoro faktyczny udział w przypadkowym reformowaniu Polski był w ich wypadku aż tak - przypadkowo - niewielki, zamiast stawiać pomnik każdemu z nich z osobna, śmiało możemy załatwić wszystkich hurtem, stawiając im jeden Pomnik Nieznanego Przypadkowego Reformatora Polski - dwie przypadkowo wybrane lewe ręce, splecione w warkocz oplatający jak zwykle uśmiechniętą twarz Mariusza Łapińskiego!
Więcej możesz przeczytać w 29/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.