Amerykanie wolą głosować na człowieka z krwi i kości, a nie na jego program Co trzeci niezdecydowany amerykański wyborca gotów jest poprzeć tego kandydata na prezydenta światowego supermocarstwa, który przypadnie mu do gustu podczas telewizyjnego pojedynku między rywalami walczącymi o fotel w Białym Domu. Dlatego już od czasów pierwszej telewizyjnej debaty Nixon - Kennedy w 1960 r. na sparing kandydatów przed kamerami wyborcy czekają najbardziej w całej kampanii prezydenckiej.
Polityczny reality show
Spośród niezliczonych wydarzeń politycznych w sezonie wyborczym trzyodcinkowa debata telewizyjna jest jedynym reality show, chwilą autentycznej, żywej telewizji, w której może się wydarzyć coś nieprzewidzianego. Każdy inny spektakl polityczny jest wyreżyserowany niczym teatr. Żadne wystąpienie prezydenckiego kandydata czy jego sztabowców nie jest spontaniczne. Nawet wiwatujące tłumy, które kamery pokazują w tle wieców wyborczych, wymachują bannerami tylko na wyraźny sygnał moderatorów. Każdy kandydat jest starannie opakowany przez speców od marketingu, a każda wypowiedź przygotowana przez biuro prasowe po starannej analizie grup fokusowych i wyników sondaży. Potencjalny prezydent staje się produktem i jest reklamowany jak produkt.
Amerykanie chcą głosować na człowieka, nie na program polityczny, partię czy koalicję. Co więcej, chcą głosować na kogoś, kto wyda im się bliski, z kim można iść na piwo. Każdy sondaż kandydatów zawiera pytania o to, czy rozumieją oni przeciętnego Amerykanina, czy są sympatyczni i wiarygodni. Tymczasem w przedwyborczej choreografii coraz trudniej się dopatrzyć osobowości polityka. Pozostają debaty telewizyjne, choć i w nich miejsca na spontaniczność jest jak na lekarstwo.
Pierwsza telewizyjna potyczka George'a Busha i Johna Kerry'ego była najbardziej wyreżyserowanym wydarzeniem tego typu w historii telewizji. 32-stronicowy protokół ustaleń między sztabami wyborczymi przejdzie zapewne do historii. Będzie studium dbałości o marketingowy wizerunek polityka, który na przykład nie może się spocić - stąd ustalenia o temperaturze na sali, nie może się wydać niższy od oponenta (stąd wyższy podest dla Busha), ma prawo do własnych makijażystów i wolno mu robić notatki.
Siła spokoju
Publiczność, analityków politycznych i dziennikarzy najbardziej interesowało to, co wymyka się kontroli sztabów. Czekali na przypadek, autentyczną reakcję i wypowiedź, która nie pochodzi z gotowego skryptu. Aparycja, body language lub lapsus językowy mogą przesądzić o wyniku debat. Współczynnik uroku może zdziałać więcej niż klarowny program polityczny. Gdy kandydaci idą łeb w łeb, debaty są języczkiem u wagi. Tegoroczny wyścig jest coraz bardziej pasjonujący.
Tuż przed telewizyjnym pojedynkiem Bush kontra Kerry, prezydent prowadził w sondażach prawie o pięć procent. W debacie, która była poświęcona polityce zagranicznej, ale przede wszystkim była konkursem na medialność, niespodziewanie lepiej wypadł senator Kerry. "Kerry był silny i wyrazisty" - powiedział Bill Cristol, redaktor naczelny konserwatywnego "Weekly Standard". "Bush był szyderczy, a Kerry bardziej opanowany" - skomentował Wolf Blitzer, ekspert CNN. "Kerry zrobił świetną robotę" - uznał republikański senator John McCain. Dlaczego nawet republikanie chwalą wystąpienie kandydata demokratów?
Podczas gdy Kerry spokojnie odpowiadał na pytania moderatora, Bush niecierpliwił się, chwilami był wyraźnie zirytowany lub sarkastycznie uśmiechnięty. Zazwyczaj wyniosłość i chłód Kerry'ego odstręczały publiczność. Tym razem stało się inaczej. Już kilka godzin po zakończeniu debaty sondaże wykazały, że wygrał ją Kerry. Jego chłód oznaczał taktowne opanowanie i odpowiedzi utrzymane w tonie uprzejmej ofensywy.
To nie wystąpienia Busha odebrały mu punkty, lecz chwile między wypowiedziami. Sposób bycia niwelował jego własne argumenty, a przynajmniej odwracał od nich uwagę. A w debatach telewizyjnych prezencja poprzedza esencję. Nixon przegrał z Kennedym po debacie telewizyjnej, mimo że sondaże do ostatniej chwili wskazywały na wyrównane szanse. Ale Nixon nie dał się namówić na telewizyjny makijaż, nie był ogolony i zalewał się potem; miał większą wiedzę na temat polityki zagranicznej, ale to nie wystarczyło. Kennedy miał młodzieńczy urok, przy zszarzałym Nixonie wyglądał na okaz zdrowia, co zresztą mijało się z prawdą. Jeszcze gorsze niż brak makijażu jest potknięcie językowe czy pomyłka. W 1976 r. prezydent Gerald Ford przegrał z demokratycznym kandydatem Jimmym Carterem, ponieważ powiedział w trakcie debaty, że Europa Wschodnia nie znajduje się w strefie wpływów ZSRR.
Magiczna osobowość telewizyjna Ronalda Reagana zapewniła mu zwycięstwo po jedynej debacie z walczącym o reelekcję Carterem, mimo że wyniki prezydenta w sondażach były lepsze. Reagan punktował z nieodmiennym optymizmem pełne politycznej troski argumenty Cartera, powtarzając: "A pan znowu swoje". Wygrał w cuglach tydzień przed wyborami. Cztery lata później zdołał rozbawić nawet swojego adwersarza. Reagan miał 73 lata i jego sztab obawiał się, że wiek prezydenta dostarczy argumentów demokratom. Zanim ubiegający się o prezydenturę Walter Mondale przeszedł do ataku, Reagan rzucił: "Nie wykorzystam przeciw mojemu oponentowi jego młodego wieku i niedoświadczenia".
Niecierpliwy jak ojciec
Wymogi politycznego marketingu wymuszają zmiany. Wypowiedzi kandydatów stają się coraz krótsze, a w debacie Kerry - Bush zabrakło nawet elementów prawdziwego pojedynku: był to raczej wspólny wywiad udzielony przez adwersarzy. Badania wskazują, że widzowie tego spektaklu lepiej pamiętają zachowania, gesty, gafy i bon moty dyskutantów niż ich programy polityczne.
Gdy Bush junior okazał zniecierpliwienie podczas konfrontacji z Kerrym, natychmiast porównano go do Busha seniora, którego kamery złapały na spoglądaniu na zegarek podczas debaty z Clintonem. Pierwsze podejście do debat nie wypadło dla George'a W. Busha pomyślnie. Porównania do nieudanej debaty ojca podekscytowały wróżbitów politycznych. Ci, którzy szukają jeszcze dalszych odniesień historycznych wspominają Johna Quincy'ego Adamsa, jedynego przed George'em W. Bushem syna prezydenta i zarazem prezydenta, który przetrwał tylko jedną kadencję.
Wyborcza chiromancja
Ani analizy historyczne, ani metoda wolnych skojarzeń nie są trafniejsze w przewidywaniu wyników debat niż chiromancja. Nie sposób przesądzać o tym, czy pierwsza z trzech debat prezydenckich (plus debata wiceprezydencka) da demokratom coś więcej niż chwilowe odbicie w sondażach, choć na pewno doda pieprzu kampanii. Republikanie spodziewali się zwycięstwa Busha w dyskusji na temat polityki zagranicznej. We wszelkich sondażach prezydent uznawany był za tego, który daje Amerykanom większe poczucie bezpieczeństwa i trzyma terrorystów w bezpiecznej odległości. Demokraci liczyli na to, że odzyskają punkty w debacie na temat gospodarki. Te zakłady okazały się chybione, ale gra toczy się dalej. Sztaby doradców przeglądają nagrania z pierwszego odcinka debaty, wytykając zawodnikom niedozwolone gesty i miny. Republikanie nie stracili ducha, demokraci nabrali impetu. Ale nie ma precedensu, który pozwoliłby robić bardziej trafne zakłady. Gospodarka i polityka wewnętrzna zawsze bardziej rozgrzewały amerykańskich wyborców niż sprawy zagraniczne. Można przypuszczać, że ten, kto przegra debatę o ekonomii, przegra wybory. Ale nie ma pewności. Kiedy zamknięte zostaną sprawy zagraniczne i gospodarcze, pozostanie jeszcze najbardziej dzielący Amerykanów zestaw pytań o kwestie światopoglądowe i społeczne. Show must go on.
Spośród niezliczonych wydarzeń politycznych w sezonie wyborczym trzyodcinkowa debata telewizyjna jest jedynym reality show, chwilą autentycznej, żywej telewizji, w której może się wydarzyć coś nieprzewidzianego. Każdy inny spektakl polityczny jest wyreżyserowany niczym teatr. Żadne wystąpienie prezydenckiego kandydata czy jego sztabowców nie jest spontaniczne. Nawet wiwatujące tłumy, które kamery pokazują w tle wieców wyborczych, wymachują bannerami tylko na wyraźny sygnał moderatorów. Każdy kandydat jest starannie opakowany przez speców od marketingu, a każda wypowiedź przygotowana przez biuro prasowe po starannej analizie grup fokusowych i wyników sondaży. Potencjalny prezydent staje się produktem i jest reklamowany jak produkt.
Amerykanie chcą głosować na człowieka, nie na program polityczny, partię czy koalicję. Co więcej, chcą głosować na kogoś, kto wyda im się bliski, z kim można iść na piwo. Każdy sondaż kandydatów zawiera pytania o to, czy rozumieją oni przeciętnego Amerykanina, czy są sympatyczni i wiarygodni. Tymczasem w przedwyborczej choreografii coraz trudniej się dopatrzyć osobowości polityka. Pozostają debaty telewizyjne, choć i w nich miejsca na spontaniczność jest jak na lekarstwo.
Pierwsza telewizyjna potyczka George'a Busha i Johna Kerry'ego była najbardziej wyreżyserowanym wydarzeniem tego typu w historii telewizji. 32-stronicowy protokół ustaleń między sztabami wyborczymi przejdzie zapewne do historii. Będzie studium dbałości o marketingowy wizerunek polityka, który na przykład nie może się spocić - stąd ustalenia o temperaturze na sali, nie może się wydać niższy od oponenta (stąd wyższy podest dla Busha), ma prawo do własnych makijażystów i wolno mu robić notatki.
Siła spokoju
Publiczność, analityków politycznych i dziennikarzy najbardziej interesowało to, co wymyka się kontroli sztabów. Czekali na przypadek, autentyczną reakcję i wypowiedź, która nie pochodzi z gotowego skryptu. Aparycja, body language lub lapsus językowy mogą przesądzić o wyniku debat. Współczynnik uroku może zdziałać więcej niż klarowny program polityczny. Gdy kandydaci idą łeb w łeb, debaty są języczkiem u wagi. Tegoroczny wyścig jest coraz bardziej pasjonujący.
Tuż przed telewizyjnym pojedynkiem Bush kontra Kerry, prezydent prowadził w sondażach prawie o pięć procent. W debacie, która była poświęcona polityce zagranicznej, ale przede wszystkim była konkursem na medialność, niespodziewanie lepiej wypadł senator Kerry. "Kerry był silny i wyrazisty" - powiedział Bill Cristol, redaktor naczelny konserwatywnego "Weekly Standard". "Bush był szyderczy, a Kerry bardziej opanowany" - skomentował Wolf Blitzer, ekspert CNN. "Kerry zrobił świetną robotę" - uznał republikański senator John McCain. Dlaczego nawet republikanie chwalą wystąpienie kandydata demokratów?
Podczas gdy Kerry spokojnie odpowiadał na pytania moderatora, Bush niecierpliwił się, chwilami był wyraźnie zirytowany lub sarkastycznie uśmiechnięty. Zazwyczaj wyniosłość i chłód Kerry'ego odstręczały publiczność. Tym razem stało się inaczej. Już kilka godzin po zakończeniu debaty sondaże wykazały, że wygrał ją Kerry. Jego chłód oznaczał taktowne opanowanie i odpowiedzi utrzymane w tonie uprzejmej ofensywy.
To nie wystąpienia Busha odebrały mu punkty, lecz chwile między wypowiedziami. Sposób bycia niwelował jego własne argumenty, a przynajmniej odwracał od nich uwagę. A w debatach telewizyjnych prezencja poprzedza esencję. Nixon przegrał z Kennedym po debacie telewizyjnej, mimo że sondaże do ostatniej chwili wskazywały na wyrównane szanse. Ale Nixon nie dał się namówić na telewizyjny makijaż, nie był ogolony i zalewał się potem; miał większą wiedzę na temat polityki zagranicznej, ale to nie wystarczyło. Kennedy miał młodzieńczy urok, przy zszarzałym Nixonie wyglądał na okaz zdrowia, co zresztą mijało się z prawdą. Jeszcze gorsze niż brak makijażu jest potknięcie językowe czy pomyłka. W 1976 r. prezydent Gerald Ford przegrał z demokratycznym kandydatem Jimmym Carterem, ponieważ powiedział w trakcie debaty, że Europa Wschodnia nie znajduje się w strefie wpływów ZSRR.
Magiczna osobowość telewizyjna Ronalda Reagana zapewniła mu zwycięstwo po jedynej debacie z walczącym o reelekcję Carterem, mimo że wyniki prezydenta w sondażach były lepsze. Reagan punktował z nieodmiennym optymizmem pełne politycznej troski argumenty Cartera, powtarzając: "A pan znowu swoje". Wygrał w cuglach tydzień przed wyborami. Cztery lata później zdołał rozbawić nawet swojego adwersarza. Reagan miał 73 lata i jego sztab obawiał się, że wiek prezydenta dostarczy argumentów demokratom. Zanim ubiegający się o prezydenturę Walter Mondale przeszedł do ataku, Reagan rzucił: "Nie wykorzystam przeciw mojemu oponentowi jego młodego wieku i niedoświadczenia".
Niecierpliwy jak ojciec
Wymogi politycznego marketingu wymuszają zmiany. Wypowiedzi kandydatów stają się coraz krótsze, a w debacie Kerry - Bush zabrakło nawet elementów prawdziwego pojedynku: był to raczej wspólny wywiad udzielony przez adwersarzy. Badania wskazują, że widzowie tego spektaklu lepiej pamiętają zachowania, gesty, gafy i bon moty dyskutantów niż ich programy polityczne.
Gdy Bush junior okazał zniecierpliwienie podczas konfrontacji z Kerrym, natychmiast porównano go do Busha seniora, którego kamery złapały na spoglądaniu na zegarek podczas debaty z Clintonem. Pierwsze podejście do debat nie wypadło dla George'a W. Busha pomyślnie. Porównania do nieudanej debaty ojca podekscytowały wróżbitów politycznych. Ci, którzy szukają jeszcze dalszych odniesień historycznych wspominają Johna Quincy'ego Adamsa, jedynego przed George'em W. Bushem syna prezydenta i zarazem prezydenta, który przetrwał tylko jedną kadencję.
Wyborcza chiromancja
Ani analizy historyczne, ani metoda wolnych skojarzeń nie są trafniejsze w przewidywaniu wyników debat niż chiromancja. Nie sposób przesądzać o tym, czy pierwsza z trzech debat prezydenckich (plus debata wiceprezydencka) da demokratom coś więcej niż chwilowe odbicie w sondażach, choć na pewno doda pieprzu kampanii. Republikanie spodziewali się zwycięstwa Busha w dyskusji na temat polityki zagranicznej. We wszelkich sondażach prezydent uznawany był za tego, który daje Amerykanom większe poczucie bezpieczeństwa i trzyma terrorystów w bezpiecznej odległości. Demokraci liczyli na to, że odzyskają punkty w debacie na temat gospodarki. Te zakłady okazały się chybione, ale gra toczy się dalej. Sztaby doradców przeglądają nagrania z pierwszego odcinka debaty, wytykając zawodnikom niedozwolone gesty i miny. Republikanie nie stracili ducha, demokraci nabrali impetu. Ale nie ma precedensu, który pozwoliłby robić bardziej trafne zakłady. Gospodarka i polityka wewnętrzna zawsze bardziej rozgrzewały amerykańskich wyborców niż sprawy zagraniczne. Można przypuszczać, że ten, kto przegra debatę o ekonomii, przegra wybory. Ale nie ma pewności. Kiedy zamknięte zostaną sprawy zagraniczne i gospodarcze, pozostanie jeszcze najbardziej dzielący Amerykanów zestaw pytań o kwestie światopoglądowe i społeczne. Show must go on.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.