Nasi "postępowcy" chcieliby stworzyć globalny komunizm Najbardziej postępowy dziennik w naszym kraju (czytaj: "Gazeta Wyborcza") bodaj jedyny wydrukował "List otwarty do Busha i Kerry'ego", podpisany przez bliżej nie znane Międzynarodowe Kolegium Etyczne. Nim zabrałem się do czytania tego elaboratu, zaciekawiło mnie, kto chce pouczać przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych z pozycji etycznej doskonałości. Już pierwsze dwa nazwiska współprzewodniczących: byłego komunistycznego aparatczyka, a potem prezydenta Słowenii Milana Kucana i byłego francuskiego socjalistycznego premiera Michela Rocarda, spowodowały, że zacząłem ze zrozumiałą podejrzliwością przyglądać się całej liście, a następnie tekstowi. Nabrałem obawy - słusznie, jak się okazało po przeczytaniu! - że jest to jeszcze jedna próba wciśnięcia starego socjalistycznego kitu (czy też, mówiąc językiem dzisiejszej młodzieży, socjalistycznej ściemy), by wpłynąć na przebieg amerykańskich wyborów. Na liście tego, na co - według naszych samozwańczych postępowych etyków - absolutnie "muszą" (cytuję dosłownie!) zgodzić się Stany Zjednoczone, są bowiem wszystkie drogie politycznie poprawnym "postępowcom" idiotyzmy współczesnego świata (plus nowe postulaty - równie bzdurne co niebezpieczne). Zacznijmy jednak od bzdur już znanych, powtórzonych jedynie przez naszych "postępowych etyków".
Komunizmu i technologii!
Nasi "postępowcy" chcieliby stworzyć globalny komunizm w dostępie do "wiedzy, informacji i technologii komunikacji" oraz "nieodnawialnych zasobów, takich jak paliwa czy woda pitna". I technologie, i zasoby należą do tych, którzy je tworzą, lub do tych, na których terytorium znajdują się owe zasoby. Kto i jakim prawem miałby decydować o tym, że na przykład Indie mają część wody swoich rzek przekazać Pakistanowi? To samo dotyczy innych zasobów. Z kolei technologie są wytworem ludzkiej inwencji zamienionej w konkretne, używane w gospodarce technologie. Są chronione patentami. Czy technologie również miałyby być udostępniane - w ramach globalnej urawniłowki - nieodpłatnie każdemu, kto ich sobie zażyczy?
Pamiętajmy, że innowacje powstają dlatego, że wynalazcom opłaca się inwestować swój czas i pieniądze, by później czerpać korzyści materialne z zastosowania wynalazków w gospodarce. Rewolucja przemysłowa dokonała się właśnie w Anglii, a nie gdzie indziej, bo powstały tam warunki dla innowacji. Anglia była bowiem pierwszym krajem na świecie, który wprowadził (już w 1621 r.) prawo patentowe. Nasi "etyczni postępowcy", ogarnięci szlachetną - ich zdaniem - pasją równości, chcieliby zepchnąć nas w świat średniowiecza, kiedy to technika była najczęściej czymś w rodzaju hobby dla pasjonatów majsterkowiczów. Tylko muszą się liczyć z tym, że wtedy innowacji będzie coraz mniej, gdyż przestaną się one opłacać.
Wspólnych wartości!
"Etyczni postępowcy" (czy "postępowi etycy") domagają się zgody Stanów Zjednoczonych na "wspólne wartości", oczywiście te politycznie poprawne i postępowe, co widać na przykładzie apelu o uznanie "równości różnorodnych kultur i cywilizacji". Jak wszystkie "równości" - inne niż równość wobec prawa - równość kultur może znaczyć wszystko i nic. Biorąc pod uwagę współczesne doświadczenia z polityczną poprawnością, oznaczać będzie semitotalitarne ograniczenia wolności dyskusji.
Karalne mogłoby być na przykład stwierdzenie, że kultura świata islamu nie sprzyja rozwojowi gospodarczemu - a że nie sprzyja, wiadomo nie od dziś. Historycy gospodarki stwierdzili, że na przykład rolnictwo w krajach Bliskiego Wschodu było w XVIII wieku (a więc przed ekspansją kolonialną Zachodu) na niższym poziomie niż w wieku XI. Po II wojnie światowej mieszkańcy krajów tego regionu byliby równie biedni jak mieszkańcy Czarnej Afryki (a może i biedniejsi!), gdyby nie zasoby ropy naftowej. Kultury czy cywilizacje nigdy nie są sobie równe z konkretnego, badanego punktu widzenia - czy to zdolności do rozwoju gospodarczego, do innowacji, czy jakiegokolwiek innego, od mechaniki do muzyki. To nie znaczy, że zawsze te same kultury są lepsze pod każdym względem, ale nigdy pod żadnym względem nie są wszystkie sobie równe.
Dystrybucji bogactwa!
Socjalizm jak słoma z butów wychodzi z samozwańczych etyków, gdy mówią o prawach ekonomicznych i społecznych (o kulturowych już wspominałem), które są - ich zdaniem - "nierozłączne od praw politycznych". Takie ujęcie sygnalizuje bowiem stare socjalistyczne przekonanie, że w drodze głosowania należy odbierać bogactwo tym, którzy je tworzą, i rozdawać tym, którzy go tworzyć nie potrafią czy wręcz nie chcą, uważając, że im i tak "się należy". Dla naszych "postępowców" prawa ekonomiczne to nie prawo dające wolność tworzenia bogactwa, lecz prawo do udziału w dystrybucji bogactwa, czyli "prawo do życia z ręką w kieszeni sąsiada" - jak to określił już dawno temu Ludwig Erhard, często cytowany przeze mnie ojciec niemieckiego cudu gospodarczego.
Nie mogło wśród postępowych postulatów zabraknąć kolejnego politycznie poprawnego idiotyzmu, mianowicie odpowiedzialności za ocieplanie się klimatu. "Wprost" (w tym i ja w swoich felietonach) podejmował już ten temat. W kontekście apelu samozwańczych etyków przypomnę tylko nadzieje socjalistów na spowolnienie rozwoju Zachodu i w ten sposób zmniejszenie gospodarczych nierówności, wiązane z traktatem z Kioto. Nie ma bowiem żadnego związku między ewentualnym wprowadzeniem traktatu w życie a przeciwdziałaniem ociepleniu.
Regulowanej suwerenności!
Własnym wkładem do tego tradycyjnego katalogu szkodliwych idiotyzmów światowej lewicy jest żądanie zgody Stanów Zjednoczonych - cytuję dosłownie pokraczny język listu - na "ustanowienie demokracji na poziomie globalnym, która regulowałaby i oferowała suwerenność...". Spróbujmy się przez chwilę zastanowić nad rzeczywistą treścią tego pompatycznego bełkotu.
Otóż nasi socjaliści w skórze etyków domagają się od Stanów Zjednoczonych, aby podporządkowały one swą politykę jakiemuś nowemu, bliżej nie określonemu ciału międzynarodowemu, które według mętnych, socjalistycznych rekomendacji będzie decydować o suwerenności krajów! To znaczy, że gdyby jakiś kraj nie zastosował się do zaleceń naszych etyków, to owo ciało - jakaś nowa super-ONZ - cofnęłoby suwerenność danemu krajowi? I ludność tego kraju udałaby się masowo do Canossy? Zmusić do pójścia do Canossy mogą tylko kraje silne, które skłonne są do użycia tej siły. Do Canossy poszedł na przykład Kaddafi pod niewątpliwym wpływem tego, co stało się z Saddamem Husajnem. Jakaś socjalistyczna "kanapa" cofająca suwerenność swoimi gromkimi oświadczeniami nie jest w stanie przestraszyć nikogo, ponieważ watażkowie z państw łotrzykowskich wiedzą doskonale, że jest to "kanapa" wygodnictwem i tchórzostwem podszyta.
George Orwell, poirytowany brakiem sensu w rozmaitych wystąpieniach swoich byłych kolegów na lewicy, powiedział kiedyś o jakimś nowym pomyśle, że to na pewno musiał wymyślić lewicowy intelektualista, bo londyński taksówkarz takiego głupstwa by jednak nie powiedział. Gdyby udało się na jakimś seansie spirytystycznym przesłać Orwellowi list otwarty Międzynarodowego Kolegium Etycznego, utwierdziłby się jedynie w swoich przekonaniach.
Nasi "postępowcy" chcieliby stworzyć globalny komunizm w dostępie do "wiedzy, informacji i technologii komunikacji" oraz "nieodnawialnych zasobów, takich jak paliwa czy woda pitna". I technologie, i zasoby należą do tych, którzy je tworzą, lub do tych, na których terytorium znajdują się owe zasoby. Kto i jakim prawem miałby decydować o tym, że na przykład Indie mają część wody swoich rzek przekazać Pakistanowi? To samo dotyczy innych zasobów. Z kolei technologie są wytworem ludzkiej inwencji zamienionej w konkretne, używane w gospodarce technologie. Są chronione patentami. Czy technologie również miałyby być udostępniane - w ramach globalnej urawniłowki - nieodpłatnie każdemu, kto ich sobie zażyczy?
Pamiętajmy, że innowacje powstają dlatego, że wynalazcom opłaca się inwestować swój czas i pieniądze, by później czerpać korzyści materialne z zastosowania wynalazków w gospodarce. Rewolucja przemysłowa dokonała się właśnie w Anglii, a nie gdzie indziej, bo powstały tam warunki dla innowacji. Anglia była bowiem pierwszym krajem na świecie, który wprowadził (już w 1621 r.) prawo patentowe. Nasi "etyczni postępowcy", ogarnięci szlachetną - ich zdaniem - pasją równości, chcieliby zepchnąć nas w świat średniowiecza, kiedy to technika była najczęściej czymś w rodzaju hobby dla pasjonatów majsterkowiczów. Tylko muszą się liczyć z tym, że wtedy innowacji będzie coraz mniej, gdyż przestaną się one opłacać.
Wspólnych wartości!
"Etyczni postępowcy" (czy "postępowi etycy") domagają się zgody Stanów Zjednoczonych na "wspólne wartości", oczywiście te politycznie poprawne i postępowe, co widać na przykładzie apelu o uznanie "równości różnorodnych kultur i cywilizacji". Jak wszystkie "równości" - inne niż równość wobec prawa - równość kultur może znaczyć wszystko i nic. Biorąc pod uwagę współczesne doświadczenia z polityczną poprawnością, oznaczać będzie semitotalitarne ograniczenia wolności dyskusji.
Karalne mogłoby być na przykład stwierdzenie, że kultura świata islamu nie sprzyja rozwojowi gospodarczemu - a że nie sprzyja, wiadomo nie od dziś. Historycy gospodarki stwierdzili, że na przykład rolnictwo w krajach Bliskiego Wschodu było w XVIII wieku (a więc przed ekspansją kolonialną Zachodu) na niższym poziomie niż w wieku XI. Po II wojnie światowej mieszkańcy krajów tego regionu byliby równie biedni jak mieszkańcy Czarnej Afryki (a może i biedniejsi!), gdyby nie zasoby ropy naftowej. Kultury czy cywilizacje nigdy nie są sobie równe z konkretnego, badanego punktu widzenia - czy to zdolności do rozwoju gospodarczego, do innowacji, czy jakiegokolwiek innego, od mechaniki do muzyki. To nie znaczy, że zawsze te same kultury są lepsze pod każdym względem, ale nigdy pod żadnym względem nie są wszystkie sobie równe.
Dystrybucji bogactwa!
Socjalizm jak słoma z butów wychodzi z samozwańczych etyków, gdy mówią o prawach ekonomicznych i społecznych (o kulturowych już wspominałem), które są - ich zdaniem - "nierozłączne od praw politycznych". Takie ujęcie sygnalizuje bowiem stare socjalistyczne przekonanie, że w drodze głosowania należy odbierać bogactwo tym, którzy je tworzą, i rozdawać tym, którzy go tworzyć nie potrafią czy wręcz nie chcą, uważając, że im i tak "się należy". Dla naszych "postępowców" prawa ekonomiczne to nie prawo dające wolność tworzenia bogactwa, lecz prawo do udziału w dystrybucji bogactwa, czyli "prawo do życia z ręką w kieszeni sąsiada" - jak to określił już dawno temu Ludwig Erhard, często cytowany przeze mnie ojciec niemieckiego cudu gospodarczego.
Nie mogło wśród postępowych postulatów zabraknąć kolejnego politycznie poprawnego idiotyzmu, mianowicie odpowiedzialności za ocieplanie się klimatu. "Wprost" (w tym i ja w swoich felietonach) podejmował już ten temat. W kontekście apelu samozwańczych etyków przypomnę tylko nadzieje socjalistów na spowolnienie rozwoju Zachodu i w ten sposób zmniejszenie gospodarczych nierówności, wiązane z traktatem z Kioto. Nie ma bowiem żadnego związku między ewentualnym wprowadzeniem traktatu w życie a przeciwdziałaniem ociepleniu.
Regulowanej suwerenności!
Własnym wkładem do tego tradycyjnego katalogu szkodliwych idiotyzmów światowej lewicy jest żądanie zgody Stanów Zjednoczonych - cytuję dosłownie pokraczny język listu - na "ustanowienie demokracji na poziomie globalnym, która regulowałaby i oferowała suwerenność...". Spróbujmy się przez chwilę zastanowić nad rzeczywistą treścią tego pompatycznego bełkotu.
Otóż nasi socjaliści w skórze etyków domagają się od Stanów Zjednoczonych, aby podporządkowały one swą politykę jakiemuś nowemu, bliżej nie określonemu ciału międzynarodowemu, które według mętnych, socjalistycznych rekomendacji będzie decydować o suwerenności krajów! To znaczy, że gdyby jakiś kraj nie zastosował się do zaleceń naszych etyków, to owo ciało - jakaś nowa super-ONZ - cofnęłoby suwerenność danemu krajowi? I ludność tego kraju udałaby się masowo do Canossy? Zmusić do pójścia do Canossy mogą tylko kraje silne, które skłonne są do użycia tej siły. Do Canossy poszedł na przykład Kaddafi pod niewątpliwym wpływem tego, co stało się z Saddamem Husajnem. Jakaś socjalistyczna "kanapa" cofająca suwerenność swoimi gromkimi oświadczeniami nie jest w stanie przestraszyć nikogo, ponieważ watażkowie z państw łotrzykowskich wiedzą doskonale, że jest to "kanapa" wygodnictwem i tchórzostwem podszyta.
George Orwell, poirytowany brakiem sensu w rozmaitych wystąpieniach swoich byłych kolegów na lewicy, powiedział kiedyś o jakimś nowym pomyśle, że to na pewno musiał wymyślić lewicowy intelektualista, bo londyński taksówkarz takiego głupstwa by jednak nie powiedział. Gdyby udało się na jakimś seansie spirytystycznym przesłać Orwellowi list otwarty Międzynarodowego Kolegium Etycznego, utwierdziłby się jedynie w swoich przekonaniach.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.