Jim Jarmusch dostałby Oscara, gdyby zrobił film zaliczony do kategorii "najlepszy film zagraniczny" Gdy europejscy reżyserzy robili wszystko, by zostali zauważeni w Hollywood, wywodzący się stamtąd Jim Jarmusch zabiegał o względy w Europie. Jarmusch wykorzystał dwa snobizmy. Pierwszy to europejski snobizm na tzw. niezależne amerykańskie kino: antyhollywoodzkie, więc godne propagowania w cierpiącej na kompleks Hollywood Europie. Drugi - amerykańska wiara w mit, że wszystko, co w kinie twórcze, pochodzi z Europy. Jarmusch stał się filmowym łącznikiem między Europą a Ameryką. Przebił w tym nawet Woody'ego Allena, bo robi filmy mniej przegadane i bardziej nadające się do kategorii "kultowe". Niczym Andy Warhol: to on w większym stopniu niż jego twórczość stał się marką popkultury. Dzięki temu zdobywa nagrody na europejskich festiwalach, a w USA nie ma problemów ze znalezieniem pieniędzy na swoje filmy (coraz droższe, ale wciąż kilkudziesięciokrotnie tańsze od superprodukcji). Na ekrany kin w Polsce wszedł właśnie kolejny z nich - "Kawa i papierosy".
Kawa i papierosy
"Piję mnóstwo kawy, zanim się położę, żebym mógł szybciej śnić. Mam sny, jakbym był w samochodzie Formuły 1, kiedy wkładają kamerę do wozu. Wszystko wokół śmiga. Sen goni sen" - mówi jeden z bohaterów czarno-białych etiud Jarmuscha z serii "Kawa i papierosy". Te etiudy to esencja twórczości amerykańskiego reżysera: ocierające się o absurd niespieszne dialogi, gwiazdy muzyki w roli aktorów, wręcz programowy brak konstrukcji, tajemniczość wynikająca z niedopowiedzeń i dość powierzchownej charakterystyki bohaterów, ironiczny stosunek do świata.
Nowy film Jarmuscha jest więc poniekąd odświeżeniem jego legendy tzw. twórcy niezależnego, a jednocześnie utwierdzeniem pozycji twórcy komercyjnego. Bo obrazy realizowane przez niego w latach 90. ("Truposz" czy "Ghost Dog: Droga samuraja") to przedsięwzięcia doskonale mieszczące się w głównym nurcie Hollywood.
Pierwszą etiudę z cyklu "Kawa i papierosy" Jarmusch zrealizował już w 1986 r., trzecią i ostatnią - ponad dekadę temu. Teraz postanowił połączyć je w całość, wzbogaconą o osiem kolejnych części, którą dzięki jednorodnemu pomysłowi i takim postaciom jak muzyk Tom Waits czy aktor Bill Murray z powodzeniem uznać można za pełnoprawny film kinowy.
Samozwańczy rzecznik imigranta
Jarmuscha można nazwać samozwańczym rzecznikiem imigranta przybywającego do Ameryki. Pokazuje jego zdziwienie, potem oswajanie się z rzeczywistością, a następnie asymilację, która zawsze jest rodzajem izolacji i nieprzystosowania. Jarmusch potrafi się wczuć w imigranta, bo sam jest typowym imigrantem: do Stanów Zjednoczonych przyjechał z Węgier, a w jego żyłach płynie krew irlandzka, niemiecka i czeska. Każdy jego film to właściwie odkrywanie Ameryki - pokazane z indywidualnej perspektywy, czyli często wykrzywione. Jego bohaterowie widzą w przysłowiowej Ziemi Obiecanej przeważnie złe strony. To mieszkający w ubogich dzielnicach, znudzeni wszystkim luzacy, przypominający opisanych przez Douglasa Couplanda przedstawicieli pokolenia X.
Twierdzą, że nie mają przyszłości, nie chcą mieć przeszłości, narodowości i tradycji. Są zwykle podstarzałymi już nieco młodzieńcami, turystami na "nieustających wakacjach". Ani oni, ani nawet sam Jarmusch nie zamierzają jednak przenosić się na Stary Kontynent. Skądinąd to ciekawe, dlaczego imigranci tak ciągną do Ameryki, skoro życie w niej ma być koszmarem? Ze strony reżysera "Nocy na ziemi" taki obraz Ziemi Obiecanej Europejczyków to raczej kokieteria.
Znudzony outsider
Do Nowego Jorku Jarmusch trafił jako osiemnastolatek. Początkowo chciał być pisarzem lub poetą, jednak po krótkim pobycie w Paryżu, gdzie czas spędzał niemal wyłącznie w miejscowej filmotece, zadecydował, że będzie kręcił filmy. Krótko studiował na wydziale filmowo-telewizyjnym uniwersytetu stanowego w Nowym Jorku. Potem został asystentem Nicholasa Raya (poświęcił mu swój dyplomowy film "Nieustające wakacje" - 1980). Opowiadając historię cierpiącego na bezsenność Alliego Parkera, za ważniejsze od fabuły uznał radość płynącą z samego opowiadania jego historii. Bohaterami "Inaczej niż w raju" uczynił pochodzących z Węgier imigrantów, którzy marzą o nieosiągalnym niebiańskim miejscu, czyli znanej tylko z opowieści Florydzie. W filmie "Poza prawem" przedstawił natomiast amerykańskiej publiczności nieznanego wówczas za oceanem włoskiego komika Roberto Benigniego. Swoją pozycję outsidera amerykańskiego kina ugruntował pogmatwaną opowieścią z azjatyckimi wpływami, czyli obrazem "Mystery Train". W latach 90. Jarmusch znudził się formułą swoich filmów i zaczął robić właściwie kino komercyjne, tyle że zawierające kilka mrugnięć do widza przyzwyczajonego do Jarmuscha "niezależnego", żonglujące konwencjami i klasycznymi gatunkami ("Truposz" to zabawa westernem, a "Ghost Dog: Droga samuraja" - filmem gangsterskim i japońskim kinem walk).
Jarmusch z gitarą
Ekstrawagancki wygląd i siwe, zawsze nastroszone włosy to część precyzyjnie wymyślonego wizerunku ponad 50-letniego Jarmuscha. Jak u Pedro Almodóvara składa się też na niego muzyczna przeszłość - Jarmusch był liderem nowofalowego zespołu The Del-Byzanteens, stworzył muzykę do filmu Wima Wendersa "Stan rzeczy", pracował przy wideoklipach Talking Heads, Toma Waitsa i Neila Younga. Dzięki znajomościom i legendzie outsidera nie ma kłopotów z namówieniem gwiazd do występów w swoich filmach. W "Kawie i papierosach" grają choćby Iggy Pop, Tom Waits i raperzy z legendarnego składu Wu-Tang Clan, a także Roberto Benigni, Steve Buscemi i Cate Blanchett. Bo z Jarmuschem chętnie współpracują też aktorzy zaliczani do grona outsiderów. W "Nocy na ziemi", która już niebawem ukaże się na DVD (razem z "Inaczej niż w raju" i "Poza prawem"), wystąpiły m.in. Winona Ryder i Gena Rowlands, w "Truposzu" - Johnny Depp i Robert Mitchum, a główną rolę w filmie "Ghost Dog" zagrał Forest Whitaker. Sam Jarmusch zagrał zaś m.in. w "Brooklyn Boogie" czy w "Leningrad Cowboys jadą do Ameryki".
Mimo wizerunku outsidera Jarmusch miałby szansę na Oscara w wymarzonej kategorii "najlepszy film zagraniczny". Musiałby jednak zrobić taki film. Amerykanie byliby wtedy zadowoleni, bo doceniono by twórcę kokietowanego na Starym Kontynencie, a Europejczycy wybaczyliby swemu idolowi nagrodę przemysłu filmowego, czyli esencji komercji, bo potraktowaliby ją jak prztyczek w nos Hollywood.
"Piję mnóstwo kawy, zanim się położę, żebym mógł szybciej śnić. Mam sny, jakbym był w samochodzie Formuły 1, kiedy wkładają kamerę do wozu. Wszystko wokół śmiga. Sen goni sen" - mówi jeden z bohaterów czarno-białych etiud Jarmuscha z serii "Kawa i papierosy". Te etiudy to esencja twórczości amerykańskiego reżysera: ocierające się o absurd niespieszne dialogi, gwiazdy muzyki w roli aktorów, wręcz programowy brak konstrukcji, tajemniczość wynikająca z niedopowiedzeń i dość powierzchownej charakterystyki bohaterów, ironiczny stosunek do świata.
Nowy film Jarmuscha jest więc poniekąd odświeżeniem jego legendy tzw. twórcy niezależnego, a jednocześnie utwierdzeniem pozycji twórcy komercyjnego. Bo obrazy realizowane przez niego w latach 90. ("Truposz" czy "Ghost Dog: Droga samuraja") to przedsięwzięcia doskonale mieszczące się w głównym nurcie Hollywood.
Pierwszą etiudę z cyklu "Kawa i papierosy" Jarmusch zrealizował już w 1986 r., trzecią i ostatnią - ponad dekadę temu. Teraz postanowił połączyć je w całość, wzbogaconą o osiem kolejnych części, którą dzięki jednorodnemu pomysłowi i takim postaciom jak muzyk Tom Waits czy aktor Bill Murray z powodzeniem uznać można za pełnoprawny film kinowy.
Samozwańczy rzecznik imigranta
Jarmuscha można nazwać samozwańczym rzecznikiem imigranta przybywającego do Ameryki. Pokazuje jego zdziwienie, potem oswajanie się z rzeczywistością, a następnie asymilację, która zawsze jest rodzajem izolacji i nieprzystosowania. Jarmusch potrafi się wczuć w imigranta, bo sam jest typowym imigrantem: do Stanów Zjednoczonych przyjechał z Węgier, a w jego żyłach płynie krew irlandzka, niemiecka i czeska. Każdy jego film to właściwie odkrywanie Ameryki - pokazane z indywidualnej perspektywy, czyli często wykrzywione. Jego bohaterowie widzą w przysłowiowej Ziemi Obiecanej przeważnie złe strony. To mieszkający w ubogich dzielnicach, znudzeni wszystkim luzacy, przypominający opisanych przez Douglasa Couplanda przedstawicieli pokolenia X.
Twierdzą, że nie mają przyszłości, nie chcą mieć przeszłości, narodowości i tradycji. Są zwykle podstarzałymi już nieco młodzieńcami, turystami na "nieustających wakacjach". Ani oni, ani nawet sam Jarmusch nie zamierzają jednak przenosić się na Stary Kontynent. Skądinąd to ciekawe, dlaczego imigranci tak ciągną do Ameryki, skoro życie w niej ma być koszmarem? Ze strony reżysera "Nocy na ziemi" taki obraz Ziemi Obiecanej Europejczyków to raczej kokieteria.
Znudzony outsider
Do Nowego Jorku Jarmusch trafił jako osiemnastolatek. Początkowo chciał być pisarzem lub poetą, jednak po krótkim pobycie w Paryżu, gdzie czas spędzał niemal wyłącznie w miejscowej filmotece, zadecydował, że będzie kręcił filmy. Krótko studiował na wydziale filmowo-telewizyjnym uniwersytetu stanowego w Nowym Jorku. Potem został asystentem Nicholasa Raya (poświęcił mu swój dyplomowy film "Nieustające wakacje" - 1980). Opowiadając historię cierpiącego na bezsenność Alliego Parkera, za ważniejsze od fabuły uznał radość płynącą z samego opowiadania jego historii. Bohaterami "Inaczej niż w raju" uczynił pochodzących z Węgier imigrantów, którzy marzą o nieosiągalnym niebiańskim miejscu, czyli znanej tylko z opowieści Florydzie. W filmie "Poza prawem" przedstawił natomiast amerykańskiej publiczności nieznanego wówczas za oceanem włoskiego komika Roberto Benigniego. Swoją pozycję outsidera amerykańskiego kina ugruntował pogmatwaną opowieścią z azjatyckimi wpływami, czyli obrazem "Mystery Train". W latach 90. Jarmusch znudził się formułą swoich filmów i zaczął robić właściwie kino komercyjne, tyle że zawierające kilka mrugnięć do widza przyzwyczajonego do Jarmuscha "niezależnego", żonglujące konwencjami i klasycznymi gatunkami ("Truposz" to zabawa westernem, a "Ghost Dog: Droga samuraja" - filmem gangsterskim i japońskim kinem walk).
Jarmusch z gitarą
Ekstrawagancki wygląd i siwe, zawsze nastroszone włosy to część precyzyjnie wymyślonego wizerunku ponad 50-letniego Jarmuscha. Jak u Pedro Almodóvara składa się też na niego muzyczna przeszłość - Jarmusch był liderem nowofalowego zespołu The Del-Byzanteens, stworzył muzykę do filmu Wima Wendersa "Stan rzeczy", pracował przy wideoklipach Talking Heads, Toma Waitsa i Neila Younga. Dzięki znajomościom i legendzie outsidera nie ma kłopotów z namówieniem gwiazd do występów w swoich filmach. W "Kawie i papierosach" grają choćby Iggy Pop, Tom Waits i raperzy z legendarnego składu Wu-Tang Clan, a także Roberto Benigni, Steve Buscemi i Cate Blanchett. Bo z Jarmuschem chętnie współpracują też aktorzy zaliczani do grona outsiderów. W "Nocy na ziemi", która już niebawem ukaże się na DVD (razem z "Inaczej niż w raju" i "Poza prawem"), wystąpiły m.in. Winona Ryder i Gena Rowlands, w "Truposzu" - Johnny Depp i Robert Mitchum, a główną rolę w filmie "Ghost Dog" zagrał Forest Whitaker. Sam Jarmusch zagrał zaś m.in. w "Brooklyn Boogie" czy w "Leningrad Cowboys jadą do Ameryki".
Mimo wizerunku outsidera Jarmusch miałby szansę na Oscara w wymarzonej kategorii "najlepszy film zagraniczny". Musiałby jednak zrobić taki film. Amerykanie byliby wtedy zadowoleni, bo doceniono by twórcę kokietowanego na Starym Kontynencie, a Europejczycy wybaczyliby swemu idolowi nagrodę przemysłu filmowego, czyli esencji komercji, bo potraktowaliby ją jak prztyczek w nos Hollywood.
Złote zasady Jarmuscha |
---|
Zasady Jarmuscha pochodzą z materiałów Gutek Film, znajdujących się w zestawie DVD z filmami "Inaczej niż w raju", "Poza prawem", "Noc na ziemi". |
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.