Nadmierne wydatki publiczne prowadzą do nadmiernych podatków, a te spychają gospodarkę do szarej strefy Każdego chyba intryguje pytanie, dlaczego jedne kraje są biedne, a inne bogate, dlaczego jedne rozwijają się szybko, a inne tkwią w stagnacji lub się wręcz cofają? Ta problematyka ma bogatą literaturę, ale niewiele jest w niej pozycji przełomowych. Do takich zaliczam niedawno wydaną książkę Williama W. Lewisa "The Power of Productivity" ("Potęga wydajności"), która - mam nadzieję - będzie niebawem dostępna w polskim przekładzie. Autor, fizyk teoretyczny i do niedawna dyrektor McKinsey Global Institute, oparł ją na głębokich badaniach porównawczych wielu sektorów i gałęzi w 13 krajach świata, w tym również w Polsce. Kluczem do dobrobytu jest wysoka wydajność pracy; państwa są o wiele bardziej zróżnicowane pod względem jej poziomu niż pod względem odsetka ludzi pracujących. Od czego więc zależy zróżnicowanie wydajności pracy? I co trzeba zrobić, aby ona szybko rosła?
Amerykańska przewaga
Pierwsze studium empiryczne, o którym mowa w książce, przeprowadzono na początku lat 90. Dotyczyło Stanów Zjednoczonych. Dziś wydaje się to niewiarygodne, ale w wielu amerykańskich kręgach intelektualnych (nie mówiąc o Europie) panował wówczas pesymizm co do możliwości amerykańskiej gospodarki. Nie brakowało znanych autorów, którzy głosili przewagę interwencjonistycznego modelu japońskiego czy niemieckiego i na tej podstawie formułowali stosowne zalecenia. Tymczasem badania Instytutu McKinseya pokazały, że Stany Zjednoczone górują w świecie pod względem wydajności pracy niemal we wszystkich sektorach, a szczególnie w usługach, na które przypada co najmniej 70 proc. PKB rozwiniętej gospodarki. Okazało się, że wolny rynek na wielkim obszarze się sprawdza. Co więcej, amerykańska przewaga dotyczy nie tylko poziomu wydajności pracy, ale i poziomu zatrudnienia. Wzrost wydajności pracy nie musi więc prowadzić do bezrobocia. Jedną z głównych przyczyn amerykańskiej przewagi w dziedzinie zatrudnienia jest to, że stosunki pracy są w USA wolne od restrykcyjnej, państwowej regulacji. Lewis pokazuje, że 26 proc. pracujących w tym kraju otrzymuje płacę niższą niż płaca minimalna we Francji. Dzięki temu Ameryka może dawać pracę mniej wykwalifikowanym ludziom, m.in. imigrantom, podczas gdy we Francji (i w niektórych innych krajach Europy Zachodniej) są oni skazani na zasiłek.
Dwie Japonie
Zwykle wyobrażamy sobie, że w bogatym kraju wszystkie sektory wykazują podobnie wysoką wydajność pracy. Tak jest w Stanach Zjednoczonych, ale już nie w większości innych krajów. Skrajny przykład stanowi Japonia. Trudno tam właściwie mówić o jednej gospodarce, trzeba raczej powiedzieć, że Japonia ma gospodarkę dualną. Około 10 proc. pracowników jest zatrudnionych w gałęziach o bardzo wysokiej wydajności, wyższej nawet niż w Stanach Zjednoczonych. Jest to Japonia "eksportowa" - Japonia stali, samochodów, elektroniki użytkowej. W większości dziedzin jednak wydajność jest niska - na przykład w handlu wynosi około 50 proc. średniej w USA, w budownictwie mieszkaniowym - poniżej 50 proc., a w przemyśle spożywczym - około 40 proc. A są to działy o ogromnym zatrudnieniu. Tak wielkie różnice w produktywności różnych działów japońskiej gospodarki wynikają z różnic w instytucjonalnych warunkach gospodarowania. Część eksportowa była i jest wystawiana na międzynarodową konkurencję i wolna od dławiących państwowych regulacji. Część wewnętrzna jest chroniona przed konkurencją i podlega paraliżującym przepisom. W Japonii panują więc właściwie w różnych obszarach gospodarki dwa odrębne ustroje gospodarcze: rynkowy i zdeformowany - ten drugi był obszarem wpływów politycznych rządzącej przez lata Partii Liberalno-Demokratycznej. Wieloletnia stagnacja japońskiej gospodarki wymusza jednak reformy w sferach do niedawna chronionych przed rynkową konkurencją.
Skąd się bierze bieda?
Najkrótsza odpowiedź brzmi: z etatyzmu albo inaczej - z ustroju, który paraliżuje rozwój. William W. Lewis analizuje kilka dużych krajów Trzeciego Świata, pokazując, że ich ustroje są gorsze dla rozwoju niż systemy takich państw, jak Stany Zjednoczone, Francja czy Japonia, kiedy pod względem dochodu na mieszkańca niewiele różniły się one od dzisiejszych biednych państw. Na przykład we Francji i Stanach Zjednoczonych dochód na mieszkańca w 1913 r. był wyższy niż w Indiach w 2000 r. i podobny jak w Brazylii w tym samym roku. Wydatki publiczne jednak stanowiły wówczas we Francji 8 proc. PKB, a w Stanach Zjednoczonych - 7 proc. PKB, podczas gdy w dzisiejszych Indiach obciążenia fiskalne wynoszą 32 proc. PKB, a w Brazylii - 35 proc. (w Polsce wydatki publiczne stanowią około 45 proc. PKB!). Japonia miała w 1950 r. dochód per capita podobny jak w obecnych Indiach, ale w Japonii przez budżet przechodziło wtedy 20 proc. PKB. Co gorsza, nadmierne wydatki publiczne są w omawianych krajach Trzeciego Świata w dużej mierze skierowane na ochronę socjalną grup dobrze sytuowanych (na przykład system emerytalny dla państwowej administracji w Brazylii) albo na ogromne i w większości marnotrawione dotacje dla rolnictwa (Indie). Drugi hamulec rozwoju biedniejszych krajów jest częściowo związany z pierwszym. Nadmierne wydatki prowadzą do nadmiernych podatków, a te przyczyniają się do rozwoju szarej strefy. Jej rozrostowi sprzyja też nadmiar biurokratycznych przepisów i/lub skorumpowana administracja publiczna. Gospodarka o dużej szarej strefie nie może być efektywna - trudno tam stosować nowoczesne technologie i nie sposób korzystać z państwowego aparatu sprawiedliwości dla ochrony praw własności i rozstrzygania sporów. Lewis pokazuje, że duży sektor nieformalny jest na przykład wielkim problemem Brazylii. Od 1988 r., kiedy obejmował prawie 40 proc. zatrudnionych na obszarach miejskich, wzrósł do ponad 50 proc. w 2000 r.
Paraliżujące regulacje i blokady zagranicznych inwestycji są samoistnym hamulcem rozwoju biedniejszych krajów. Szybki rozwój wymaga więc, aby państwo przestało szkodzić. Jakie mogą być z tego korzyści - pokazuje przykład Indii. W przemyśle samochodowym tego kraju ograniczono w latach 1992-1993 licencjonowanie i utrudnienia dla zagranicznego kapitału. Wydajność pracy wzrosła tam w ciągu siedmiu lat o 256 proc., zatrudnienie - o 11 proc. a produkcja - o 280 proc. Maksyma "najważniejsze - nie szkodzić" sprawdza się nie tylko w medycynie.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.