Oświadczenia Belki i Schrödera nie złagodzą rozgoryczenia posianego w sercach dzieci i wnuków ofiar Coś tu się chyba komuś myli... Już sama idea, zrodzona w dobrej wierze (!), negocjacji między Bundestagiem a Sejmem polskim w sprawie odszkodowań i reparacji ukazywała, jak rozumie opinię publiczną tzw. klasa polityczna Europy kontynentalnej. Cała. Dżina wspomnień wypuszczono już z butelki niepamięci. Wypuściła go marginesowa podobno głupota marginesowej niemieckiej chciwości, prywatne wznowienie II wojny światowej - na słowa i pretensje prawne. Teraz jednak nie da się tego dżina zapędzić tak łatwo z powrotem, tym bardziej - zakorkować wspólną komisją prawników. Korek po prostu nie pasuje do tej butelki. A dżin unosi się nad atmosferą stosunków polsko-niemieckich, żadne oświadczenia premierów nie złagodzą rozgoryczenia, które dzisiaj posiano w sercach dzieci i wnuków ofiar. Nie mówiąc już o żyjących ofiarach: naraz okazało się, że organizacja żyjących w Niemczech byłych wywiezionych na roboty nie może uzyskać dotacji ze strony rządu, choć ten sam rząd obfitymi dotacjami wspomaga organizację Eriki Steinbach. Pani Steinbach nie zapłaciła za czynsz właścicielom mieszkania w Rumii, których wypędzono, by mogła je zająć rodzina Steinbachów.
Niewiedza o przeszłości
Próbowałem uświadamiać przynajmniej naszą klasę polityczną, że polskie roszczenia, choć na pewno wyższe niż 40 mld dolarów, są w rzeczywistości roszczeniami o... pamięć. O świadomość Niemców. Pisałem na łamach "Wprost", że najbardziej niepokojąca jest mentalność dzisiejszych Niemców, właśnie ich świadomość. Wypada mi dzisiaj powtórzyć: Niemcy zbudowali solidną demokrację spokojnych, sympatycznych, zdyscyplinowanych obywateli, ale nawet w mózgach najmądrzejszych toruje sobie drogę powrotną mit Prus, państwa budowanego dla potęgi, z wolą mocy, z pogardą dla słabszych i gotowością przemocy. Wiek XX utożsamił bowiem Niemcy z Prusami, przydając takiej pamięci Niemców poczucia wielkości. Niemcy w wersji pruskiej nie są badeńskie, wirtemberskie, heskie, nadreńskie czy saskie (pomijam to, co z Saksonii zrobiła NRD), tradycyjnie sympatyzujące z Polską i Polakami, nie są Niemcami Bacha i Beethovena, Goethego i Schillera, Tomasza i Henryka Mannów. Nie na tych wielkościach buduje się tożsamość Niemców, nie one działają na ich wyobraźnię i podświadomość.
To pruskie poczucie potęgi pozwala niemieckim mediom nie ulegać wstrząsowi po odkryciu, jaki procent głosów zebrali ostatnio neohitlerowcy - dokładnie tak samo nie wstrząsnął gazetami ani rozgłośniami niemieckimi w roku 1923 głupi austriacki krzykacz z Monachium ani jego pucz. To też był margines. Obecne reakcje świadczą, że Niemcy odbudowali poczucie potęgi i pewność siebie. My, ba, cała Europa, cały cywilizowany świat, wyobrażaliśmy sobie, że totalna klęska w drugiej już wojnie światowej, którą rozpętały pruskie Niemcy, przeorała świadomość i wyobraźnię Niemców. Otóż nic z tego! Nie mówię o głupich dowcipach na temat Polski i Polaków nawet w poważnej prasie niemieckiej. Nie mówię o poczuciu wyższości wobec kraju największych współczesnych kompozytorów, kraju czworga laureatów literackiej Nagrody Nobla, kraju, który sam uwolnił się od chorego ustroju i umożliwił tym zjednoczenie Niemiec. Mam na myśli powrotną niewiedzę o przeszłości, pokrywaną "trzeźwym stosunkiem do historii". To niewiedza z wyboru dokonywanego dzięki pewności, że "jesteśmy silni i wspaniali".
Rejestr zbrodni i sprawców
Dżina wspomnień można by rozproszyć różnymi sposobami, przede wszystkim podzielając je. Trzeba niewielkich wysiłków organizacyjnych w Niemczech - przy zachowanych archiwaliach - by ustalić nazwiska sprawców zbrodni na ziemiach polskich, by nie było mowy o "winie zbiorowej", co Polacy odbierają jako wykręt, i żeby nie przypominano co chwila fanatycznego entuzjazmu milionów dawnych Niemców dla dzieła wojny i zniszczenia. Świat może wiedzieć, kim byli - z nazwiska! - mordercy ze Stutthofu, z Piaśnicy, Auschwitz czy Treblinki, członkowie einsatzgruppen tzw. mordkommando, którzy w miasteczkach Pomorza i Wielkopolski wieszali bądź rozstrzeliwali w publicznych egzekucjach polską inteligencję i działaczy społecznych. Kim byli ci, którzy wymordowali 40 tys. bezbronnych cywilów na warszawskiej Woli podczas powstania warszawskiego? Kto dowodził podczas zbiorowych egzekucji w 440 wsiach, które zginęły jak Oradour? Kim byli ci, którzy rekwirowali dobra kultury lub je niszczyli, ci, którzy palili pokonane już miasto? Nie po to, by teraz ich sądzić, osądzono już wykonawców Holocaustu; "tylko" ci mordercy setek tysięcy ludzi w większości już nie żyją. Chodzi o to, by niemiecka opinia publiczna poznała zbrodnie i sprawców, obok których spokojni, sympatyczni Niemcy żyli jako współobywatele. I żeby poznała ich Europa, gdyż takie tomy powinny wyjść nie tylko w języku niemieckim. Dałyby one pojednaniu podstawę jednoznacznej rzetelności, pozwoliłyby stopniowo teraz gasnąć obudzonym na nowo urazom i goryczom. Pozwoliłyby całej międzynarodowej opinii publicznej uwierzyć w uczciwe zamiary dzisiejszych Niemiec. Bo dopóki nie będzie takiego rozliczenia, dopóty stałe miejsce Niemiec w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie powinno być nawet przedmiotem dyskusji.
Dla Polaków, jak sądzę, rozliczenie Niemców byłoby wystarczającym zadośćuczynieniem. Cieszyliśmy się na pokojowe stosunki z dobrymi, normalnymi już Niemcami. Powtarzam: nie umiemy i nie lubimy nienawidzić. Żeby uchronić samych siebie od aktów nienawiści i wzajemnego potem przelewu krwi, moje pokolenie umiało się wstrzymać w 1956 r. od samosądów, do których wprost prowokowały odkrywane zbrodnie NKWD, bezpieki oraz Informacji Wojskowej (niestety do dziś nie ma nawet pełnego rejestru tych zbrodni i ich sprawców - Instytut Pamięci Narodowej boryka się z najrozmaitszymi barierami, a klasa spadkobierców omal instytutu nie zlikwidowała).
Dialog mediów
Dziś, gdy trzeba coś zrobić doraźnie, gdy trzeba się jakoś porozumieć z polską i niemiecką opinią publiczną, odkryć warto, kto z jedną i drugą może się porozumieć. Otóż, od wyrażania, reprezentowania opinii publicznej są media. Tym bardziej od porozumiewania się z nią. Jedyny więc sposób to doprowadzić do spotkania szefów największych mediów polskich i niemieckich, by przedyskutować, co można wspólnie zrobić i co może zrobić każdy z osobna. A także - czego, tylko w imię kultury, dla dobrych obyczajów, nie robić i unikać. Szefowie polskich mediów powinni przeczytać rejestr wypowiedzi w niemieckich mediach na tematy polskie. Z ostatnich trzech miesięcy. Wystarczy. Taki serwis z zaznaczonymi absurdami może posłużyć nie jako podstawa rozmów, ale jako merytoryczna pomoc. W analogicznym trybie niech zaopatrzą się w podobny serwis szefowie mediów niemieckich.
Temat odszkodowań władze Polski i Niemiec wzajemnie zamknęły. Tematu rzetelności pamięci niemieckiej, tożsamości niemieckiej - nie mogły. A jeśli go nie podjąć, będzie wracał nie tylko w stosunkach Niemiec z Polską. Cała Unia Europejska musi uwierzyć, że ma do czynienia z Niemcami Bacha, Goethego i Mannów, a nie z Niemcami Bismarcka w owczej skórze. Bo naprawdę nie chodzi o hałaśliwość turystów niemieckich na plażach południa Europy czy w zagranicznych restauracjach.
Próbowałem uświadamiać przynajmniej naszą klasę polityczną, że polskie roszczenia, choć na pewno wyższe niż 40 mld dolarów, są w rzeczywistości roszczeniami o... pamięć. O świadomość Niemców. Pisałem na łamach "Wprost", że najbardziej niepokojąca jest mentalność dzisiejszych Niemców, właśnie ich świadomość. Wypada mi dzisiaj powtórzyć: Niemcy zbudowali solidną demokrację spokojnych, sympatycznych, zdyscyplinowanych obywateli, ale nawet w mózgach najmądrzejszych toruje sobie drogę powrotną mit Prus, państwa budowanego dla potęgi, z wolą mocy, z pogardą dla słabszych i gotowością przemocy. Wiek XX utożsamił bowiem Niemcy z Prusami, przydając takiej pamięci Niemców poczucia wielkości. Niemcy w wersji pruskiej nie są badeńskie, wirtemberskie, heskie, nadreńskie czy saskie (pomijam to, co z Saksonii zrobiła NRD), tradycyjnie sympatyzujące z Polską i Polakami, nie są Niemcami Bacha i Beethovena, Goethego i Schillera, Tomasza i Henryka Mannów. Nie na tych wielkościach buduje się tożsamość Niemców, nie one działają na ich wyobraźnię i podświadomość.
To pruskie poczucie potęgi pozwala niemieckim mediom nie ulegać wstrząsowi po odkryciu, jaki procent głosów zebrali ostatnio neohitlerowcy - dokładnie tak samo nie wstrząsnął gazetami ani rozgłośniami niemieckimi w roku 1923 głupi austriacki krzykacz z Monachium ani jego pucz. To też był margines. Obecne reakcje świadczą, że Niemcy odbudowali poczucie potęgi i pewność siebie. My, ba, cała Europa, cały cywilizowany świat, wyobrażaliśmy sobie, że totalna klęska w drugiej już wojnie światowej, którą rozpętały pruskie Niemcy, przeorała świadomość i wyobraźnię Niemców. Otóż nic z tego! Nie mówię o głupich dowcipach na temat Polski i Polaków nawet w poważnej prasie niemieckiej. Nie mówię o poczuciu wyższości wobec kraju największych współczesnych kompozytorów, kraju czworga laureatów literackiej Nagrody Nobla, kraju, który sam uwolnił się od chorego ustroju i umożliwił tym zjednoczenie Niemiec. Mam na myśli powrotną niewiedzę o przeszłości, pokrywaną "trzeźwym stosunkiem do historii". To niewiedza z wyboru dokonywanego dzięki pewności, że "jesteśmy silni i wspaniali".
Rejestr zbrodni i sprawców
Dżina wspomnień można by rozproszyć różnymi sposobami, przede wszystkim podzielając je. Trzeba niewielkich wysiłków organizacyjnych w Niemczech - przy zachowanych archiwaliach - by ustalić nazwiska sprawców zbrodni na ziemiach polskich, by nie było mowy o "winie zbiorowej", co Polacy odbierają jako wykręt, i żeby nie przypominano co chwila fanatycznego entuzjazmu milionów dawnych Niemców dla dzieła wojny i zniszczenia. Świat może wiedzieć, kim byli - z nazwiska! - mordercy ze Stutthofu, z Piaśnicy, Auschwitz czy Treblinki, członkowie einsatzgruppen tzw. mordkommando, którzy w miasteczkach Pomorza i Wielkopolski wieszali bądź rozstrzeliwali w publicznych egzekucjach polską inteligencję i działaczy społecznych. Kim byli ci, którzy wymordowali 40 tys. bezbronnych cywilów na warszawskiej Woli podczas powstania warszawskiego? Kto dowodził podczas zbiorowych egzekucji w 440 wsiach, które zginęły jak Oradour? Kim byli ci, którzy rekwirowali dobra kultury lub je niszczyli, ci, którzy palili pokonane już miasto? Nie po to, by teraz ich sądzić, osądzono już wykonawców Holocaustu; "tylko" ci mordercy setek tysięcy ludzi w większości już nie żyją. Chodzi o to, by niemiecka opinia publiczna poznała zbrodnie i sprawców, obok których spokojni, sympatyczni Niemcy żyli jako współobywatele. I żeby poznała ich Europa, gdyż takie tomy powinny wyjść nie tylko w języku niemieckim. Dałyby one pojednaniu podstawę jednoznacznej rzetelności, pozwoliłyby stopniowo teraz gasnąć obudzonym na nowo urazom i goryczom. Pozwoliłyby całej międzynarodowej opinii publicznej uwierzyć w uczciwe zamiary dzisiejszych Niemiec. Bo dopóki nie będzie takiego rozliczenia, dopóty stałe miejsce Niemiec w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie powinno być nawet przedmiotem dyskusji.
Dla Polaków, jak sądzę, rozliczenie Niemców byłoby wystarczającym zadośćuczynieniem. Cieszyliśmy się na pokojowe stosunki z dobrymi, normalnymi już Niemcami. Powtarzam: nie umiemy i nie lubimy nienawidzić. Żeby uchronić samych siebie od aktów nienawiści i wzajemnego potem przelewu krwi, moje pokolenie umiało się wstrzymać w 1956 r. od samosądów, do których wprost prowokowały odkrywane zbrodnie NKWD, bezpieki oraz Informacji Wojskowej (niestety do dziś nie ma nawet pełnego rejestru tych zbrodni i ich sprawców - Instytut Pamięci Narodowej boryka się z najrozmaitszymi barierami, a klasa spadkobierców omal instytutu nie zlikwidowała).
Dialog mediów
Dziś, gdy trzeba coś zrobić doraźnie, gdy trzeba się jakoś porozumieć z polską i niemiecką opinią publiczną, odkryć warto, kto z jedną i drugą może się porozumieć. Otóż, od wyrażania, reprezentowania opinii publicznej są media. Tym bardziej od porozumiewania się z nią. Jedyny więc sposób to doprowadzić do spotkania szefów największych mediów polskich i niemieckich, by przedyskutować, co można wspólnie zrobić i co może zrobić każdy z osobna. A także - czego, tylko w imię kultury, dla dobrych obyczajów, nie robić i unikać. Szefowie polskich mediów powinni przeczytać rejestr wypowiedzi w niemieckich mediach na tematy polskie. Z ostatnich trzech miesięcy. Wystarczy. Taki serwis z zaznaczonymi absurdami może posłużyć nie jako podstawa rozmów, ale jako merytoryczna pomoc. W analogicznym trybie niech zaopatrzą się w podobny serwis szefowie mediów niemieckich.
Temat odszkodowań władze Polski i Niemiec wzajemnie zamknęły. Tematu rzetelności pamięci niemieckiej, tożsamości niemieckiej - nie mogły. A jeśli go nie podjąć, będzie wracał nie tylko w stosunkach Niemiec z Polską. Cała Unia Europejska musi uwierzyć, że ma do czynienia z Niemcami Bacha, Goethego i Mannów, a nie z Niemcami Bismarcka w owczej skórze. Bo naprawdę nie chodzi o hałaśliwość turystów niemieckich na plażach południa Europy czy w zagranicznych restauracjach.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.