Dzieci Ho Szi Mina budują kapitalizm Plakaty z sierpem i młotem oraz hasła wzywające do podnoszenia socjalistycznej świadomości ujrzą uczestnicy piątego szczytu Azja - Europa, który odbędzie się 8-9 października w Hanoi. Dostrzegą jednak i to, że nie robią one wrażenia na sklepikarzach, właścicielach restauracji i warsztatów nadających wietnamskim ulicom dynamikę z całkiem innego, niekomunistycznego świata. Podobnie jak nie odstraszyły Nguyen Cao Ky - nieprzejednanego antykomunisty, byłego prezydenta i wicepremiera Wietnamu - który na początku roku przyjechał z Kalifornii do Sajgonu z wizą turystyczną i "orędziem pojednania".
Rok małpy
Gdy w kwietniu 1975 r. wokół Sajgonu zacieśniał się pierścień nacierających wojsk komunistycznych z północy, Nguyen Cao Ky, brawurowy pilot myśliwca, nawoływał do przekształcenia miasta w "drugi Stalingrad", walki do ostatniego domu i ostatniego człowieka. Dwadzieścia dziewięć lat później, rzucając wyzwanie niemal trzymilionowej społeczności wietnamskich uchodźców, zwanych Viet Kieu, zadeklarował pomoc dla obecnych władz w budowie nowego Wietnamu, który - jego zdaniem - zmierza w dobrym kierunku, ku gospodarce rynkowej, w czym potrzebuje "wsparcia i współpracy wielu Wietnamczyków".
Były prezydent przyjechał odwiedzić Wietnam w roku małpy. Małpy lubią hazard i ryzyko, a Ky uznał, że nadszedł czas na śmiałe przedsięwzięcia. Od czasu otwarcia drzwi dla emigrantów w 1987 r. do kraju wróciło ponad 150 tys. osób, zakładając własne firmy lub pracując dla międzynarodowych korporacji. Dzięki pieniądzom przysyłanym przez Wietnamczyków z całego świata w zeszłym roku do kraju wpłynęło ponad 2,7 mld dolarów. To one, obok inwestycji zagranicznych i międzynarodowej pomocy rozwojowej, pozwalają wyrównywać wietnamski deficyt handlowy, który w 2003 r. przekroczył 5 mld dolarów.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1141/s99w.jpg)
Pragmatyzm zamiast ortodoksji
W Hanoi i Hosziminie hasłem jest dziś otwarcie i pragmatyzm. Na bok zeszła rewolucyjna ortodoksja, która po zwycięstwie północy i ewakuacji ostatniego Amerykanina z Sajgonu 30 kwietnia 1975 r. na kilkanaście lat pogrążyła zjednoczony kraj w izolacji i biedzie. W 1986 r. ascetyczny wietnamski komunizm zastąpiła Doi Moi, polityka odnowy, która miała oprzeć gospodarkę na podstawach rynkowych i ożywić w kraju ducha inicjatywy i przedsiębiorczości. Zagranicznych inwestorów przyciągnęły do Wietnamu bogactwa mineralne, złoża nafty, wielki potencjał rolny drugiego co do wielkości eksportera ryżu w świecie, a także tania i stosunkowo dobrze wykształcona siła robocza. Skrzydła podcinały im jednak korupcja, sztywne przepisy, samowola urzędników oraz nieufność starego aparatu partyjnego, zaniepokojonego utratą wpływów. Wzrost gospodarczy, który w połowie lat 90. sięgnął 10 proc., pod koniec dekady spadł do 4 proc.
Gospodarka znowu stała się priorytetem w 2001 r. po wyborze na sekretarza generalnego partii człowieka spoza kręgu weteranów wietnamskich wojen. 64-letni Nong Duc Manh nauki polityczne pobierał nie w dżungli, lecz w szkołach partyjnych i na uniwersytecie. W karierze przez lata towarzyszyła mu - i możliwe, że pomogła - pogłoska, iż jest nieślubnym synem Ho Szi Mina. Manh temu zaprzecza. "Wszyscy Wietnamczycy są dziećmi Ho Szi Mina" - mówi. Jednocześnie podkreśla potrzebę "rządów prawa", zapowiada większą otwartość i przejrzystość systemu, choć odnosi to jedynie do gospodarki. Na partie opozycyjne - podobnie jak w Chinach - nie ma miejsc.
Najważniejsze, że tygrys wolnego rynku się obudził. Od trzech lat tempo wzrostu PKB nie spada poniżej 7 proc. Rząd zapowiada jego podwojenie do 2010 r. Dziesięć lat później kraj ma wejść do grona państw uprzemysłowionych. Już dziś dzięki producentom odzieży i obuwia na eksport oraz motocykli i stali na rynek wewnętrzny Wietnam rozwija się najszybciej w południowo-wschodniej Azji. Według zachodnich analityków, wietnamska gospodarka mogłaby rosnąć nawet w tempie 20 proc. rocznie, ale przeszkadza jej w tym nieefektywny i zadłużony sektor państwowy oraz zbyt mało inwestycji zagranicznych. Napływu inwestycji Wietnam spodziewa się dziś zwłaszcza z kraju, którego armię 30 lat temu wypędziły dzieci Ho Szi Mina - z USA.
Od wrogości do przyjaźni?
Niecałe trzy dekady temu obie strony zakończyły okrutną wojnę, w wyniku której zginęło 58 tys. Amerykanów i 3 mln Wietnamczyków. Jednak ku zaskoczeniu coraz liczniejszych amerykańskich turystów, miejscowa ludność wita ich nie jak wrogów, lecz dawno niewidzianych przyjaciół. Władze także wolą się nie zajmować przeszłością. W 1997 r. otwarto Ambasadę USA w Hanoi. Gdy w 2000 r. przyjechał z historyczną wizytą prezydent Bill Clinton, na jego cześć wiwatowało tysiące ludzi. Wartość wymiany handlowej między USA i Wietnamem wzrosła z 1,2 mld dolarów w 2001 r. do 4,5 mld w 2003 r. Wietnam jest dziś jednym z najważniejszych dostawców owoców morza na rynek amerykański, a eksport wietnamskich tekstyliów do USA wzrósł w zeszłym roku trzykrotnie. - To wielki boom - mówi Terence Anderson, szef Amerykańsko-Wietnamskiej Izby Handlowej, a jego koledzy twierdzą, że to chyba najszybszy wzrost wymiany handlowej w skali światowej.
Dyplomaci wskazują na coś, co przed 30 laty nikomu nie mogło się nawet przyśnić: współpracę w polityce bezpieczeństwa między Hanoi i Waszyngtonem. Władze w Hanoi publicznie przyznały, że amerykańska obecność wojskowa stabilizuje sytuację w Azji. Zbiegło się to z widocznym po zamachach z 11 września 2001 r. i wojnie w Afganistanie przesunięciem strategicznej uwagi USA ku Azji Południowo-Wschodniej, gdzie w krajach takich jak Indonezja czy Filipiny wzmogły aktywność organizacje terrorystyczne. Wietnam cieszy się opinią najbezpieczniejszego państwa w regionie. Lobby wietnamskich emigrantów w USA wskazywały w ostatnim czasie na "rosnącą zbieżność interesów narodowych", a zwłaszcza "wspólne interesy bezpieczeństwa".
Niebo daleko, Chiny blisko
Wietnamskie reformy gospodarcze są w dużej części kopią chińskich, ale w polityce zagranicznej Hanoi daleko do naśladowania Pekinu. W liczącej ponad 2 tys. lat historii stosunków między tymi sąsiadami pierwsza połowa upłynęła pod znakiem chińskiej okupacji, druga - walki Wietnamu o utrzymanie niezależności. Dzisiaj stosunki określane są jako doskonałe, Hanoi unika zadrażnień i rozwija współpracę handlową, ale pamięta też o militarnej lekcji, jaką otrzymało od Pekinu w 1979 r., m.in. za zaangażowanie w Kambodży. Dlatego pragmatyczny Wietnam zapewne nigdy nie zdecyduje się rzucić wyzwania sąsiadowi z północy i nie zawrze otwartego sojuszu z USA. "Niebo jest daleko, a Chiny bardzo blisko" - powiada wietnamskie przysłowie. Hanoi potwierdziło jednak, że ma w ręku liczące się karty. Dostrzega to Japonia, której wyraźnie odpowiada rola Wietnamu jako bufora między Chinami i mniejszymi państwami regionu. Być może gdyby przed laty w Waszyngtonie dostrzeżono dalekowschodnie zawiłości i nie potraktowano Hanoi jak agenta chińskiego ekspansjonizmu, Ameryka nie uwikłałaby się w wietnamskie piekło - twierdzi Nayan Chanda, znany regionalny ekspert.
Kraj nad Mekongiem i Rzeką Czerwoną jest dziś daleki od infernalnych skojarzeń. Zachodnich turystów, wabionych w równym stopniu egzotycznymi pejzażami, co opinią najbezpieczniejszego państwa południowo-wschodniej Azji, nie odstraszyła nawet epidemia ptasiej grypy. Zmian, które otworzyły Wietnam na świat, nie widać jednak w sferze praw człowieka. W Wietnamie nadal można trafić do więzienia za działalność polityczną i religijną, a nawet za nieprawomyślne korzystanie z Internetu. Mimo to z globalnej sieci korzysta w 80-milionowym kraju już ponad 2,5 mln osób, a ich liczba wciąż rośnie. Najbliższym przystankiem na drodze rozwoju jest Światowa Organizacja Handlu, do której Wietnam zamierza wstąpić do końca 2005 r., spełniając takie warunki, jak zagwarantowanie swobody działania podmiotów gospodarczych i większej przejrzystości systemu prawnego. Wywołany z lasu tygrys reform nie da się łatwo zapędzić z powrotem do dżungli.
Gdy w kwietniu 1975 r. wokół Sajgonu zacieśniał się pierścień nacierających wojsk komunistycznych z północy, Nguyen Cao Ky, brawurowy pilot myśliwca, nawoływał do przekształcenia miasta w "drugi Stalingrad", walki do ostatniego domu i ostatniego człowieka. Dwadzieścia dziewięć lat później, rzucając wyzwanie niemal trzymilionowej społeczności wietnamskich uchodźców, zwanych Viet Kieu, zadeklarował pomoc dla obecnych władz w budowie nowego Wietnamu, który - jego zdaniem - zmierza w dobrym kierunku, ku gospodarce rynkowej, w czym potrzebuje "wsparcia i współpracy wielu Wietnamczyków".
Były prezydent przyjechał odwiedzić Wietnam w roku małpy. Małpy lubią hazard i ryzyko, a Ky uznał, że nadszedł czas na śmiałe przedsięwzięcia. Od czasu otwarcia drzwi dla emigrantów w 1987 r. do kraju wróciło ponad 150 tys. osób, zakładając własne firmy lub pracując dla międzynarodowych korporacji. Dzięki pieniądzom przysyłanym przez Wietnamczyków z całego świata w zeszłym roku do kraju wpłynęło ponad 2,7 mld dolarów. To one, obok inwestycji zagranicznych i międzynarodowej pomocy rozwojowej, pozwalają wyrównywać wietnamski deficyt handlowy, który w 2003 r. przekroczył 5 mld dolarów.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1141/s99w.jpg)
Pragmatyzm zamiast ortodoksji
W Hanoi i Hosziminie hasłem jest dziś otwarcie i pragmatyzm. Na bok zeszła rewolucyjna ortodoksja, która po zwycięstwie północy i ewakuacji ostatniego Amerykanina z Sajgonu 30 kwietnia 1975 r. na kilkanaście lat pogrążyła zjednoczony kraj w izolacji i biedzie. W 1986 r. ascetyczny wietnamski komunizm zastąpiła Doi Moi, polityka odnowy, która miała oprzeć gospodarkę na podstawach rynkowych i ożywić w kraju ducha inicjatywy i przedsiębiorczości. Zagranicznych inwestorów przyciągnęły do Wietnamu bogactwa mineralne, złoża nafty, wielki potencjał rolny drugiego co do wielkości eksportera ryżu w świecie, a także tania i stosunkowo dobrze wykształcona siła robocza. Skrzydła podcinały im jednak korupcja, sztywne przepisy, samowola urzędników oraz nieufność starego aparatu partyjnego, zaniepokojonego utratą wpływów. Wzrost gospodarczy, który w połowie lat 90. sięgnął 10 proc., pod koniec dekady spadł do 4 proc.
Gospodarka znowu stała się priorytetem w 2001 r. po wyborze na sekretarza generalnego partii człowieka spoza kręgu weteranów wietnamskich wojen. 64-letni Nong Duc Manh nauki polityczne pobierał nie w dżungli, lecz w szkołach partyjnych i na uniwersytecie. W karierze przez lata towarzyszyła mu - i możliwe, że pomogła - pogłoska, iż jest nieślubnym synem Ho Szi Mina. Manh temu zaprzecza. "Wszyscy Wietnamczycy są dziećmi Ho Szi Mina" - mówi. Jednocześnie podkreśla potrzebę "rządów prawa", zapowiada większą otwartość i przejrzystość systemu, choć odnosi to jedynie do gospodarki. Na partie opozycyjne - podobnie jak w Chinach - nie ma miejsc.
Najważniejsze, że tygrys wolnego rynku się obudził. Od trzech lat tempo wzrostu PKB nie spada poniżej 7 proc. Rząd zapowiada jego podwojenie do 2010 r. Dziesięć lat później kraj ma wejść do grona państw uprzemysłowionych. Już dziś dzięki producentom odzieży i obuwia na eksport oraz motocykli i stali na rynek wewnętrzny Wietnam rozwija się najszybciej w południowo-wschodniej Azji. Według zachodnich analityków, wietnamska gospodarka mogłaby rosnąć nawet w tempie 20 proc. rocznie, ale przeszkadza jej w tym nieefektywny i zadłużony sektor państwowy oraz zbyt mało inwestycji zagranicznych. Napływu inwestycji Wietnam spodziewa się dziś zwłaszcza z kraju, którego armię 30 lat temu wypędziły dzieci Ho Szi Mina - z USA.
Od wrogości do przyjaźni?
Niecałe trzy dekady temu obie strony zakończyły okrutną wojnę, w wyniku której zginęło 58 tys. Amerykanów i 3 mln Wietnamczyków. Jednak ku zaskoczeniu coraz liczniejszych amerykańskich turystów, miejscowa ludność wita ich nie jak wrogów, lecz dawno niewidzianych przyjaciół. Władze także wolą się nie zajmować przeszłością. W 1997 r. otwarto Ambasadę USA w Hanoi. Gdy w 2000 r. przyjechał z historyczną wizytą prezydent Bill Clinton, na jego cześć wiwatowało tysiące ludzi. Wartość wymiany handlowej między USA i Wietnamem wzrosła z 1,2 mld dolarów w 2001 r. do 4,5 mld w 2003 r. Wietnam jest dziś jednym z najważniejszych dostawców owoców morza na rynek amerykański, a eksport wietnamskich tekstyliów do USA wzrósł w zeszłym roku trzykrotnie. - To wielki boom - mówi Terence Anderson, szef Amerykańsko-Wietnamskiej Izby Handlowej, a jego koledzy twierdzą, że to chyba najszybszy wzrost wymiany handlowej w skali światowej.
Dyplomaci wskazują na coś, co przed 30 laty nikomu nie mogło się nawet przyśnić: współpracę w polityce bezpieczeństwa między Hanoi i Waszyngtonem. Władze w Hanoi publicznie przyznały, że amerykańska obecność wojskowa stabilizuje sytuację w Azji. Zbiegło się to z widocznym po zamachach z 11 września 2001 r. i wojnie w Afganistanie przesunięciem strategicznej uwagi USA ku Azji Południowo-Wschodniej, gdzie w krajach takich jak Indonezja czy Filipiny wzmogły aktywność organizacje terrorystyczne. Wietnam cieszy się opinią najbezpieczniejszego państwa w regionie. Lobby wietnamskich emigrantów w USA wskazywały w ostatnim czasie na "rosnącą zbieżność interesów narodowych", a zwłaszcza "wspólne interesy bezpieczeństwa".
Niebo daleko, Chiny blisko
Wietnamskie reformy gospodarcze są w dużej części kopią chińskich, ale w polityce zagranicznej Hanoi daleko do naśladowania Pekinu. W liczącej ponad 2 tys. lat historii stosunków między tymi sąsiadami pierwsza połowa upłynęła pod znakiem chińskiej okupacji, druga - walki Wietnamu o utrzymanie niezależności. Dzisiaj stosunki określane są jako doskonałe, Hanoi unika zadrażnień i rozwija współpracę handlową, ale pamięta też o militarnej lekcji, jaką otrzymało od Pekinu w 1979 r., m.in. za zaangażowanie w Kambodży. Dlatego pragmatyczny Wietnam zapewne nigdy nie zdecyduje się rzucić wyzwania sąsiadowi z północy i nie zawrze otwartego sojuszu z USA. "Niebo jest daleko, a Chiny bardzo blisko" - powiada wietnamskie przysłowie. Hanoi potwierdziło jednak, że ma w ręku liczące się karty. Dostrzega to Japonia, której wyraźnie odpowiada rola Wietnamu jako bufora między Chinami i mniejszymi państwami regionu. Być może gdyby przed laty w Waszyngtonie dostrzeżono dalekowschodnie zawiłości i nie potraktowano Hanoi jak agenta chińskiego ekspansjonizmu, Ameryka nie uwikłałaby się w wietnamskie piekło - twierdzi Nayan Chanda, znany regionalny ekspert.
Kraj nad Mekongiem i Rzeką Czerwoną jest dziś daleki od infernalnych skojarzeń. Zachodnich turystów, wabionych w równym stopniu egzotycznymi pejzażami, co opinią najbezpieczniejszego państwa południowo-wschodniej Azji, nie odstraszyła nawet epidemia ptasiej grypy. Zmian, które otworzyły Wietnam na świat, nie widać jednak w sferze praw człowieka. W Wietnamie nadal można trafić do więzienia za działalność polityczną i religijną, a nawet za nieprawomyślne korzystanie z Internetu. Mimo to z globalnej sieci korzysta w 80-milionowym kraju już ponad 2,5 mln osób, a ich liczba wciąż rośnie. Najbliższym przystankiem na drodze rozwoju jest Światowa Organizacja Handlu, do której Wietnam zamierza wstąpić do końca 2005 r., spełniając takie warunki, jak zagwarantowanie swobody działania podmiotów gospodarczych i większej przejrzystości systemu prawnego. Wywołany z lasu tygrys reform nie da się łatwo zapędzić z powrotem do dżungli.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.