Każda inwestycja publiczna to skok na kieszeń podatnika Czy jeden most może kosztować tyle, ile półtora takiego samego mostu, jeden tunel tyle, ile półtora takiego samego tunelu, jedna linia metra tyle, ile dwie takie same linie, jeden basen tyle, ile pięć takich samych basenów? Owszem, pod warunkiem że mamy do czynienia z publiczną inwestycją za pieniądze podatnika. Podobne "przeliczniki" obowiązują nie tylko nad Wisłą, ale wszędzie tam, gdzie wydaje się publiczne pieniądze. W Polsce jak ulał pasują choćby do budowy słynnej już autostrady A-1 z Gdańska na południe kraju. Kontrakt przewiduje, że kilometr tejże drogi będzie kosztował 5,6 mln euro (około 25 mln zł)! Zdaniem wszystkich ekspertów, także tych z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, jest to kwota zawyżona o ponad milion euro. Istnieje co najmniej sześć praw, które dowodzą, że każda inwestycja publiczna to po prostu skok na kieszeń podatnika.
Pierwsze prawo, czyli przecinanie wstęgi
"Uczestnictwo w ceremonii przecinania wstęgi z okazji zbudowania drogi, mostu, elektrowni, portu, lotniska, szkoły czy szpitala jest marzeniem większości polityków. Stwarza im to wspaniałą możliwość zaprezentowania się w telewizji i prasie jako kreatorzy przyszłego wzrostu gospodarczego" - pisze Lant Pritchett, amerykański ekonomista, w znakomitym tekście "Przemyśl swoje zyski i nakłady. Koszt inwestycji publicznych nie jest równowartością przyrostu kapitału" ("Mind Your PŐs and QŐs: The Cost of Public Investment is Not the Value of Public Capital", World Bank Working Paper No. 1660). Analiza nakładów na inwestycje publiczne i ich porównanie z wartością przyrostu majątku trwałego prowadzi autora do wniosku, że nakłady zawsze są większe (w krajach rozwijających się - nawet dwukrotnie). Oznacza to, że przy inwestowaniu publicznych pieniędzy pewna ich część "rozchodzi się bokiem".
Przykład z naszego podwórka - budowa autostrady A-1 - dobrze wpisuje się w pierwsze podstawowe prawo inwestycji publicznych. Mamy zamiar wydać 504 mln euro, uzyskując w zamian majątek o wartości co najwyżej 414 mln euro. Każda złotówka majątku kosztuje nas zatem 1,22 zł.
Drugie prawo, czyli koszty planowe
"Most Kotlarski jest drogi, ale piękny, a Kraków musi mieć piękne mosty" - tak prezydent Krakowa tłumaczył wydanie na budowę mostu 130 mln zł zamiast szacowanych przez ekspertów 90 mln zł. Mieszkańcy nazywali go "mostem donikąd", ponieważ długo nie budowano z niego zjazdów, a eksperci obliczyli, że przy jego budowie zużyto więcej stali, niż było to konieczne. "Aferą mostową" nazwano z kolei okoliczności budowy mostu Świętokrzyskiego w Warszawie. Za projekt zapłacono 9,7 mln zł, chociaż była firma, która chciała go wykonać o 2 mln zł taniej. 67 mln zł poszło na budowę dojazdów do mostu, których nikt nie przewidział przy planowaniu wydatków. Zakładano wydanie 70 mln zł, w kosztorysie było to już 97 mln zł, ostatecznie za most zapłacono 120 mln zł. Budować jak najdrożej - takie polecenie otrzymał jeden z szefów firmy budowlanej od warszawskich samorządowców pod koniec lat 90. W efekcie przeprowadzona przez nią rozbudowa parku wodnego Warszawianka kosztowała 120 mln zł zamiast planowanych 20 mln zł.
To standard. W uzasadnieniu niemal każdej inwestycji publicznej zawsze padają sakramentalne słowa: "Mamy zamiar wydać...". Deklaracja nie oznacza jednak, że tyle wydamy. Wydamy na pewno więcej. Już dzisiaj firma GTC śmiało oświadcza, że ruch na autostradzie A-1 będzie zbyt mały, by budowa się opłacała, i budżet do jej utrzymania będzie musiał dokładać 100-300 mln zł rocznie.
Podstawowym warunkiem namówienia obywateli, by coś sfinansowali ze swoich podatków, jest przedstawienie projektu jako bardzo taniego i niezwykle opłacalnego. W tym celu zdecydowanie zaniża się planowane koszty. Rzecz jasna po zatwierdzeniu projektu inwestor nie ma już żadnych bodźców, by oszczędzać przyznane fundusze. Dobrze wie, że po wydaniu tego, co zostało zapisane w preliminarzach, dostanie więcej albo podatnik pozostanie sam na sam z drogą, mostem czy szkołą "wykonanymi w 80 proc.".
Przykładem działania drugiego podstawowego prawa inwestycji publicznych są ateńskie igrzyska. Ich wielokrotnie analizowany budżet opiewał na 4,6 mld euro. Rzeczywiste koszty przekroczyły natomiast 10 mld euro.
Trzecie i czwarte prawo, czyli świnia z parasolem
Pośpiech nie jest dobrym doradcą przy analizie inwestycji publicznych. Dlatego raz jeszcze powróćmy do wypowiedzi przedstawicieli GTC, że "ruch na nowo budowanej autostradzie będzie zbyt mały, aby była ona opłacalna". Zbyt mały? To po co ją budujemy (oczywiście pomijając fakt przecięcia wstęgi)? Nie lepiej za jedną dziesiątą kosztów przekształcić istniejącą drogę w trasę szybkiego ruchu, jednocześnie przygotowując miejsce pod budowę drugiej nitki wtedy, kiedy "ruch nie będzie zbyt mały"?
I tak dochodzimy do trzeciego podstawowego prawa inwestycji publicznych. Prawa głoszącego, że większość majątku powstającego wskutek tych inwestycji jest nam potrzebna jak świni parasol. Prawo to ma także swoją bardziej naukową wersję. Vito Tanzi i Hamid Davoodi, ekonomiści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w tekście pod pasującym do naszych rozważań tytułem "Drogi donikąd" przedstawili wyniki badań, które dowodzą, że efektywność inwestycji publicznych jest mniejsza niż prywatnych. A ponieważ cudów nie ma i każde zwiększenie inwestycji publicznych o złotówkę zmniejsza co najmniej o tyle samo inwestycje prywatne, logiczny staje się wniosek, że inwestycje publiczne obniżają efektywność inwestycji w gospodarce narodowej.
I tak sformułowaliśmy czwarte prawo, które brzmi: inwestycje publiczne obniżają efektywność gospodarki i zmniejszają tempo wzrostu gospodarczego (wzrost faktyczny jest mniejszy od możliwego do osiągnięcia).
Piąte prawo, czyli samozagłada
Im więcej jest inwestycji publicznych dzisiaj, tym więcej będzie ich w przyszłości. Piąte prawo mówi zatem o istnieniu samoczynnego mechanizmu, który grozi samozagładą gospodarki, jeżeli nie zostanie zahamowany. Skąd się bierze ów mechanizm? Każdy czytelnik bez wątpienia rozumie, że funkcjonowanie przedstawionych powyżej praw ma pewien związek z korupcją. Tym samym tropem poszli wspomniani Tanzi i Davoodi, badając zależność między poziomem korupcji i wielkością inwestycji. Okazało się, że jest to zależność podwójna: im większe inwestycje, tym większa korupcja, a im większa korupcja, tym większe inwestycje publiczne.
Pomijając uczone wywody i stosowane wyliczenia, jako dowód przytoczmy z omawianej pracy tylko jedno zdanie: "Jeżeli zwyczajowa commission (angielski eufemizm oznaczający łapówkę) wynosi 2 proc., to oczywiste jest, że commission związana z budową drogi czteropasmowej będzie dwa razy większa niż w wypadku drogi dwupasmowej".
Szóste prawo, czyli ukradkiem można więcej
Wszystkie badania dotyczące korupcji wskazują na istnienie szóstego podstawowego prawa inwestycji publicznych, głoszącego, że korupcja w wypadku tych inwestycji jest tym większa, im mniejsza jest ich przejrzystość. Tej przejrzystości brakuje niemal każdej dużej inwestycji publicznej w Polsce. Efekt? "Przekręt" - taką nazwę dla tunelu Wisłostrady w Warszawie uznała za najlepszą aż jedna czwarta uczestników plebiscytu ogłoszonego przez Zarząd Dróg Miejskich. Nie bez powodu. Tunel kosztował 220 mln zł zamiast planowanych 180 mln zł. To tylko jeden z przykładów, setki innych można znaleźć, wertując greckie, portugalskie, francuskie czy włoskie kroniki kryminalne. Dlatego droga poszukiwania "idealnej biurokracji", proponowana kiedyś przez Maksa Webera, jest fałszywa. Idealna "kracja" nie istnieje. Każda władza korumpuje, a władza sprawowana skrycie korumpuje najbardziej. Jeżeli więc nie chcemy być za bardzo okradani, musimy stale patrzeć na ręce politykom, by publiczne pieniądze wydawali jedynie po przeprowadzeniu jawnych i poddawanych kontroli społecznej przetargów.
To oczywiście korupcji i marnotrawstwa nie zlikwiduje, a jedynie nieznacznie ją zmniejszy. Likwidacja korupcji możliwa jest bowiem tylko wtedy, gdy zrezygnujemy z inwestycji publicznych i uświadomimy sobie, że wszystkie potrzeby społeczeństwa mogą być zaspokojone przez rynek, na którym funkcjonują wyłącznie prywatni przedsiębiorcy.
"Uczestnictwo w ceremonii przecinania wstęgi z okazji zbudowania drogi, mostu, elektrowni, portu, lotniska, szkoły czy szpitala jest marzeniem większości polityków. Stwarza im to wspaniałą możliwość zaprezentowania się w telewizji i prasie jako kreatorzy przyszłego wzrostu gospodarczego" - pisze Lant Pritchett, amerykański ekonomista, w znakomitym tekście "Przemyśl swoje zyski i nakłady. Koszt inwestycji publicznych nie jest równowartością przyrostu kapitału" ("Mind Your PŐs and QŐs: The Cost of Public Investment is Not the Value of Public Capital", World Bank Working Paper No. 1660). Analiza nakładów na inwestycje publiczne i ich porównanie z wartością przyrostu majątku trwałego prowadzi autora do wniosku, że nakłady zawsze są większe (w krajach rozwijających się - nawet dwukrotnie). Oznacza to, że przy inwestowaniu publicznych pieniędzy pewna ich część "rozchodzi się bokiem".
Przykład z naszego podwórka - budowa autostrady A-1 - dobrze wpisuje się w pierwsze podstawowe prawo inwestycji publicznych. Mamy zamiar wydać 504 mln euro, uzyskując w zamian majątek o wartości co najwyżej 414 mln euro. Każda złotówka majątku kosztuje nas zatem 1,22 zł.
Drugie prawo, czyli koszty planowe
"Most Kotlarski jest drogi, ale piękny, a Kraków musi mieć piękne mosty" - tak prezydent Krakowa tłumaczył wydanie na budowę mostu 130 mln zł zamiast szacowanych przez ekspertów 90 mln zł. Mieszkańcy nazywali go "mostem donikąd", ponieważ długo nie budowano z niego zjazdów, a eksperci obliczyli, że przy jego budowie zużyto więcej stali, niż było to konieczne. "Aferą mostową" nazwano z kolei okoliczności budowy mostu Świętokrzyskiego w Warszawie. Za projekt zapłacono 9,7 mln zł, chociaż była firma, która chciała go wykonać o 2 mln zł taniej. 67 mln zł poszło na budowę dojazdów do mostu, których nikt nie przewidział przy planowaniu wydatków. Zakładano wydanie 70 mln zł, w kosztorysie było to już 97 mln zł, ostatecznie za most zapłacono 120 mln zł. Budować jak najdrożej - takie polecenie otrzymał jeden z szefów firmy budowlanej od warszawskich samorządowców pod koniec lat 90. W efekcie przeprowadzona przez nią rozbudowa parku wodnego Warszawianka kosztowała 120 mln zł zamiast planowanych 20 mln zł.
To standard. W uzasadnieniu niemal każdej inwestycji publicznej zawsze padają sakramentalne słowa: "Mamy zamiar wydać...". Deklaracja nie oznacza jednak, że tyle wydamy. Wydamy na pewno więcej. Już dzisiaj firma GTC śmiało oświadcza, że ruch na autostradzie A-1 będzie zbyt mały, by budowa się opłacała, i budżet do jej utrzymania będzie musiał dokładać 100-300 mln zł rocznie.
Podstawowym warunkiem namówienia obywateli, by coś sfinansowali ze swoich podatków, jest przedstawienie projektu jako bardzo taniego i niezwykle opłacalnego. W tym celu zdecydowanie zaniża się planowane koszty. Rzecz jasna po zatwierdzeniu projektu inwestor nie ma już żadnych bodźców, by oszczędzać przyznane fundusze. Dobrze wie, że po wydaniu tego, co zostało zapisane w preliminarzach, dostanie więcej albo podatnik pozostanie sam na sam z drogą, mostem czy szkołą "wykonanymi w 80 proc.".
Przykładem działania drugiego podstawowego prawa inwestycji publicznych są ateńskie igrzyska. Ich wielokrotnie analizowany budżet opiewał na 4,6 mld euro. Rzeczywiste koszty przekroczyły natomiast 10 mld euro.
Trzecie i czwarte prawo, czyli świnia z parasolem
Pośpiech nie jest dobrym doradcą przy analizie inwestycji publicznych. Dlatego raz jeszcze powróćmy do wypowiedzi przedstawicieli GTC, że "ruch na nowo budowanej autostradzie będzie zbyt mały, aby była ona opłacalna". Zbyt mały? To po co ją budujemy (oczywiście pomijając fakt przecięcia wstęgi)? Nie lepiej za jedną dziesiątą kosztów przekształcić istniejącą drogę w trasę szybkiego ruchu, jednocześnie przygotowując miejsce pod budowę drugiej nitki wtedy, kiedy "ruch nie będzie zbyt mały"?
I tak dochodzimy do trzeciego podstawowego prawa inwestycji publicznych. Prawa głoszącego, że większość majątku powstającego wskutek tych inwestycji jest nam potrzebna jak świni parasol. Prawo to ma także swoją bardziej naukową wersję. Vito Tanzi i Hamid Davoodi, ekonomiści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w tekście pod pasującym do naszych rozważań tytułem "Drogi donikąd" przedstawili wyniki badań, które dowodzą, że efektywność inwestycji publicznych jest mniejsza niż prywatnych. A ponieważ cudów nie ma i każde zwiększenie inwestycji publicznych o złotówkę zmniejsza co najmniej o tyle samo inwestycje prywatne, logiczny staje się wniosek, że inwestycje publiczne obniżają efektywność inwestycji w gospodarce narodowej.
I tak sformułowaliśmy czwarte prawo, które brzmi: inwestycje publiczne obniżają efektywność gospodarki i zmniejszają tempo wzrostu gospodarczego (wzrost faktyczny jest mniejszy od możliwego do osiągnięcia).
Piąte prawo, czyli samozagłada
Im więcej jest inwestycji publicznych dzisiaj, tym więcej będzie ich w przyszłości. Piąte prawo mówi zatem o istnieniu samoczynnego mechanizmu, który grozi samozagładą gospodarki, jeżeli nie zostanie zahamowany. Skąd się bierze ów mechanizm? Każdy czytelnik bez wątpienia rozumie, że funkcjonowanie przedstawionych powyżej praw ma pewien związek z korupcją. Tym samym tropem poszli wspomniani Tanzi i Davoodi, badając zależność między poziomem korupcji i wielkością inwestycji. Okazało się, że jest to zależność podwójna: im większe inwestycje, tym większa korupcja, a im większa korupcja, tym większe inwestycje publiczne.
Pomijając uczone wywody i stosowane wyliczenia, jako dowód przytoczmy z omawianej pracy tylko jedno zdanie: "Jeżeli zwyczajowa commission (angielski eufemizm oznaczający łapówkę) wynosi 2 proc., to oczywiste jest, że commission związana z budową drogi czteropasmowej będzie dwa razy większa niż w wypadku drogi dwupasmowej".
Szóste prawo, czyli ukradkiem można więcej
Wszystkie badania dotyczące korupcji wskazują na istnienie szóstego podstawowego prawa inwestycji publicznych, głoszącego, że korupcja w wypadku tych inwestycji jest tym większa, im mniejsza jest ich przejrzystość. Tej przejrzystości brakuje niemal każdej dużej inwestycji publicznej w Polsce. Efekt? "Przekręt" - taką nazwę dla tunelu Wisłostrady w Warszawie uznała za najlepszą aż jedna czwarta uczestników plebiscytu ogłoszonego przez Zarząd Dróg Miejskich. Nie bez powodu. Tunel kosztował 220 mln zł zamiast planowanych 180 mln zł. To tylko jeden z przykładów, setki innych można znaleźć, wertując greckie, portugalskie, francuskie czy włoskie kroniki kryminalne. Dlatego droga poszukiwania "idealnej biurokracji", proponowana kiedyś przez Maksa Webera, jest fałszywa. Idealna "kracja" nie istnieje. Każda władza korumpuje, a władza sprawowana skrycie korumpuje najbardziej. Jeżeli więc nie chcemy być za bardzo okradani, musimy stale patrzeć na ręce politykom, by publiczne pieniądze wydawali jedynie po przeprowadzeniu jawnych i poddawanych kontroli społecznej przetargów.
To oczywiście korupcji i marnotrawstwa nie zlikwiduje, a jedynie nieznacznie ją zmniejszy. Likwidacja korupcji możliwa jest bowiem tylko wtedy, gdy zrezygnujemy z inwestycji publicznych i uświadomimy sobie, że wszystkie potrzeby społeczeństwa mogą być zaspokojone przez rynek, na którym funkcjonują wyłącznie prywatni przedsiębiorcy.
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.