Jak najmniej zmieniać i jak najwięcej utrzymywać w rękach państwa - to polityka polskiej lewicy Tytuł tej znanej książki Miltona i Rose Friedmanów pasuje jak ulał do oceny rządów naszej kochanej lewicy w latach polskiej transformacji. Od samego początku, od roku 1990, nawet najbardziej otwarta część ugrupowań deklarujących przywiązanie do lewicowych "wartości" (nie mówiąc o dogmatykach) uważała, że transformacja idzie za daleko, że trzeba ją hamować, że nie wolno dopuścić do zaprzepaszczenia "zdobyczy socjalizmu". Ponieważ generalne wycofanie się z transformacji ustrojowej nie wchodziło w rachubę, przyjęto jako dyrektywę obronę centralizmu w rządzeniu i sektora nierynkowego w gospodarce. Zasadą stało się blokowanie dalszych przekształceń ustrojowych i koncentracja na bieżących działaniach zarządczych. Przewadze takiej "zdroworozsądkowej" linii postępowania sprzyjały łatwe do obalenia, bzdurne pomysły powszechnego uwłaszczenia. Natomiast kluczowa z punktu widzenia celów i programu transformacji polityka ustrojowa została zdominowana i prawie całkowicie wyparta przez doraźną politykę regulacyjną, zwiększającą rolę państwa w gospodarce i unikającą jakościowych wyzwań.
Już trzy lata po przełomie 1990 r., z chwilą parlamentarnego zwycięstwa lewicy, zaczęła działać "tyrania status quo". Jak najmniej zmieniać i utrzymywać w rękach państwa jak najwięcej. Niestety, podobne stanowisko prezentowała "Solidarność", obalając w połowie roku 1993 rząd Hanny Suchockiej. Swoistą ciekawostką jest tu to, że wyrazicielem tych zachowawczych tendencji był także obecny wicepremier Hausner, który jeszcze w 1996 r. wyraźnie wypowiedział się przeciw traktowaniu ustroju, do którego zmierza transformacja, jako antytezy socjalizmu.
W tych warunkach próba powrotu do reform ustrojowych i ich przyspieszenia po 1997 r. przez rząd AWS i Unii Wolności nie cieszyła się popularnością, obfitowała w niedoróbki i niekonsekwencje obniżające jakość i skuteczność reform. Oczywiście, powrót lewicy do władzy w 2001 r. wznowił tendencję do hamowania i psucia rozpoczętych reform. Wyrazem tych poczynań była chociażby likwidacja kas chorych i utworzenie scentralizowanego Narodowego Funduszu Zdrowia.
W swoim buńczucznym powrocie do władzy w 2001 r. lewica zapomniała jednak, że powrót do polityki z lat 1993-1997 nie jest już możliwy, że w latach tych skonsumowała efekty pierwszych lat nie swojej transformacji, że w roku 2001 pojawiły się zupełnie nowe wyzwania jakościowe, wymagające nowoczesnej polityki ustrojowej. Zamiast stawić czoło tym wyzwaniom, lewica - zgodnie z obyczajami "trzeciej drogi" (tymi sprzed manifestu Blaira i Schroedera) i z przytoczoną wyżej tezą wicepremiera Hausnera - zaniechała reform ustrojowych i zaczęła wydawać pieniądze. Efekty tej polityki, podsycanej jeszcze przez nie mającą zielonego pojęcia o gospodarce część opozycji, pojawiły się szybko. Zachwycono się ponownym przyspieszeniem tempa wzrostu produktu krajowego, starannie przemilczając niezwykle niebezpieczne zjawiska towarzyszące temu procesowi, a wynikające z braku mądrej polityki ustrojowej. Przyrost PKB w 2004 r., który wyniesie prawdopodobnie 45-48 mld zł, zostanie niemal całkowicie "zjedzony" przez deficyt budżetowy, przyrost długu publicznego, koszty jego obsługi, dalszy wzrost potrzeb pożyczkowych państwa. To prawie tak, jakby tego wzrostu PKB w ogóle nie było.
Owoce "tyranii status quo", niechęci do porzucenia neokeynesizmu, który przyniósł Stanom Zjednoczonym w 1978 r. 12-procentową inflację, co zmusiło prezydenta Reagana do odejścia od tej polityki, opisali właśnie w swojej książce Milton i Rose Friedmanowie. Co zrobić, by treść tej książki trafiła wreszcie pod czupryny i łysiny naszych polityków i politykierów?
W tych warunkach próba powrotu do reform ustrojowych i ich przyspieszenia po 1997 r. przez rząd AWS i Unii Wolności nie cieszyła się popularnością, obfitowała w niedoróbki i niekonsekwencje obniżające jakość i skuteczność reform. Oczywiście, powrót lewicy do władzy w 2001 r. wznowił tendencję do hamowania i psucia rozpoczętych reform. Wyrazem tych poczynań była chociażby likwidacja kas chorych i utworzenie scentralizowanego Narodowego Funduszu Zdrowia.
W swoim buńczucznym powrocie do władzy w 2001 r. lewica zapomniała jednak, że powrót do polityki z lat 1993-1997 nie jest już możliwy, że w latach tych skonsumowała efekty pierwszych lat nie swojej transformacji, że w roku 2001 pojawiły się zupełnie nowe wyzwania jakościowe, wymagające nowoczesnej polityki ustrojowej. Zamiast stawić czoło tym wyzwaniom, lewica - zgodnie z obyczajami "trzeciej drogi" (tymi sprzed manifestu Blaira i Schroedera) i z przytoczoną wyżej tezą wicepremiera Hausnera - zaniechała reform ustrojowych i zaczęła wydawać pieniądze. Efekty tej polityki, podsycanej jeszcze przez nie mającą zielonego pojęcia o gospodarce część opozycji, pojawiły się szybko. Zachwycono się ponownym przyspieszeniem tempa wzrostu produktu krajowego, starannie przemilczając niezwykle niebezpieczne zjawiska towarzyszące temu procesowi, a wynikające z braku mądrej polityki ustrojowej. Przyrost PKB w 2004 r., który wyniesie prawdopodobnie 45-48 mld zł, zostanie niemal całkowicie "zjedzony" przez deficyt budżetowy, przyrost długu publicznego, koszty jego obsługi, dalszy wzrost potrzeb pożyczkowych państwa. To prawie tak, jakby tego wzrostu PKB w ogóle nie było.
Owoce "tyranii status quo", niechęci do porzucenia neokeynesizmu, który przyniósł Stanom Zjednoczonym w 1978 r. 12-procentową inflację, co zmusiło prezydenta Reagana do odejścia od tej polityki, opisali właśnie w swojej książce Milton i Rose Friedmanowie. Co zrobić, by treść tej książki trafiła wreszcie pod czupryny i łysiny naszych polityków i politykierów?
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.