Trendy fryzury, kilogramy biżuterii i rozległe tatuaże są dla polskich piłkarzy ważniejsze od dobrej gry Moi piłkarze więcej czasu spędzają przed lustrem, wcierając żel we włosy, niż poświęcają się treningowi - narzekał niedawno Felix Magath, trener Bayernu Monachium. Powiedział to, gdy jego drużyna przegrała 1:4 z Bayerem Leverkusen. Polscy piłkarze ligowi nieporównanie więcej czasu spędzają przed lustrem i u fryzjera. Niemcy odnoszą jednak sukcesy w Lidze Mistrzów, podczas gdy nasi co najwyżej w Lidze Mistrzów Grzebienia. Gdyby polscy piłkarze świetnie grali, nie byłoby problemu. Dla większości z nich jedynym osiągnięciem są trendy fryzury i stroje, kilogramy biżuterii oraz coraz większe tatuaże. Nie zmieniają tego dwa ostatnie zwycięstwa reprezentacji, bo odniesiono je ze słabymi przeciwnikami, a styl gry drużyny narodowej wciąż jest żałosny. Piłkarz nie mający sukcesów na boisku, a tylko w salonach kosmetycznych, nie przypomina zawodowego sportowca, lecz pajaca. Najlepsi piłkarze świata nie tracą czasu na zaplatanie warkoczyków (vide: ligi włoska, angielska czy hiszpańska), farbowanie włosów, bywanie w salonach tatuażu czy wybieranie konfekcji, lecz trenują. A publicznie pojawiają się w eleganckich garniturach - jak słynni galacticos z Realu Madryt. Oczywiście, i na Zachodzie zdarzają się futbolowi pajace, lecz są marginesem.
Przeciążeni biżuterią
Radosławowi Majdanowi, bramkarzowi Wisły Kraków, brakuje miejsca na rękach i palcach na kolejne pierścienie, obrączki, bransolety i opaski. Coraz więcej ma też na sobie tatuaży, kolczyków, koralików i wisiorków. Można odnieść wrażenie, że równie wiele czasu jak treningi zabierają mu występy z narzeczoną - piosenkarką Dodą Elektrodą. Pajacowanie poza boiskiem tak weszło Majdanowi w krew, że podczas meczów w prostych sytuacjach nie chwyta piłki, lecz robi parady z obrotami w powietrzu niczym łyżwiarze figurowi. Nijak ma się to do efektywności. Radosław Kałużny, były piłkarz Wisły (obecnie grzeje ławę rezerwowych w Bayerze Leverkusen), na zgrupowanie kadry przyjechał w świeżej trwałej, z kolczykami w uszach i wielkimi pierścieniami na palcach. Sił starczyło mu na 20 minut gry.
To, co wyróżnia piłkarzy z polskich klubów, to wielkie upodobanie do zmieniania fryzur. W Wiśle zawodnicy prześcigają się w wymyślaniu nowych, a liderem jest Mirosław Szymkowiak, rywalizujący z Maciejem Stolarczykiem i Maciejem Żurawskim. - Maciek lubi się uczesać absolutnie modernie. Dlatego często wymyślamy wzory według najnowszych światowych trendów. Podpatruję je na hair shows w Londynie i Paryżu - opowiada fryzjer opiekujący się Żurawskim w Studiu Fryzur Małgorzaty Babicz w krakowskich Łagiewnikach.
W warszawskiej Legii fryzurami szokował bramkarz Artur Boruc: najpierw nosił irokeza, potem czesał się na Czyngis-chana, a po przegranym meczu z Austrią Wiedeń ogolił się na łyso. Marek Saganowski pod względem fryzur pozuje na polskiego Davida Beckhama, ale zdecydowanie częściej niż Becks je zmienia. Najsłabszy technicznie obrońca Legii Wojciech Szala nazywany jest królem balejażu.
Zamiast trenować i prowadzić sportowy tryb życia, nasi ligowi piłkarze nie stronią od nocnych klubów. Piłkarzy krakowskiej Wisły często można spotkać w dyskotekach Dym lub Stalowa Magnolia. Warszawscy legioniści widywani są w Piekarni, Organzie czy Paparazzi. - Był alkohol, dyskoteki. Non stop. Nie zdarzało się, żebym wracał trzeźwy do domu - wspomina Kamil Kosowski czasy, gdy grał w Wiśle Kraków.
Pieniądze za nic
Gdy nasi ligowcy przegrywają rywalizację na boisku ze słabymi Gruzinami czy przeciętnymi Austriakami, mówi się, że to braki w wyszkoleniu. Czy nie wynika to także z tego, że mają odwróconą hierarchię wartości? Że kreują się na gwiazdy, zanim cokolwiek osiągną? Sprzyja temu system wynagradzania piłkarzy - zarabiają dużo za bardzo przeciętną grę.
Prezesi dwóch najlepszych polskich drużyn, Wisły Kraków i Legii Warszawa, za zdobycie mistrzostwa Polski obiecali swoim graczom po 2 mln zł do podziału, co daje ponad 100 tys. zł na zawodnika z podstawowej jedenastki. Zwycięstwo w meczu ligowym oznacza premię w wysokości 50-100 tys. zł - w zależności od miejsca w tabeli. - W Amice Wronki dostawaliśmy w ubiegłym roku 100 tys. zł do podziału za wygrany mecz, bez względu na pozycję w lidze. To były absurdalne stawki - przyznaje Grzegorz Szamotulski, bramkarz (od pół roku gra w austriackiej Admirze Wacker Moedling).
W słabej Pogoni Szczecin zawodnicy z podstawowego składu otrzymują 6 tys. zł pensji miesięcznie. Do tego dochodzą premie za mecze - za drugie miejsce do podziału 90 tys. zł, za dziesiąte - 30 tys. zł. - Gdybyśmy zmniejszyli stawki, piłkarze przeszliby do konkurencji i zostalibyśmy tylko z juniorami - mówi Dawid Ptak, prezes Pogoni Szczecin. W tym sezonie jego zespół wygrał zaledwie dwa z ośmiu meczów.
Skoro piłkarze ligowi otrzymują o wiele więcej, niż są warci, mimo braku sukcesów na boisku mogą się popisywać samochodami, ubraniami od Versacego czy kilogramami biżuterii. Na klubowych parkingach można podziwiać m.in. corvettę Radosława Majdana, BMW 7 Tomasza Kiełbowicza czy audi TT rezerwowego Legii Radosława Wróblewskiego.
Zimny wychów zamiast pajacowania
- Szkoda, że w Polsce piłkarze nie zamierzają zwracać na siebie uwagi dobrą grą, tylko drogim ubiorem czy balowaniem w dyskotekach - mówi "Wprost" Radosław Gilewicz, napastnik Austrii Wiedeń, klubu, który ograł w Pucharze UEFA Legię Warszawa. Gilewicz, od jedenastu lat grający w Szwajcarii (St. Gallen), Niemczech (VfB Stuttgart, Karlsruhe) i Austrii (Tirol Innsbruck, Austria Wiedeń) wie, że na Zachodzie zawodnik musi znać miarę, bo nie będzie grał i zarabiał. Popisywanie się bogactwem uchodzi tylko gwiazdom.
- W Stuttgarcie, gdzie Mercedes sponsorował drużynę VfB i każdy zawodnik mógł jeździć najnowszym modelem, nikt z młodych graczy nie odważył się wsiąść do mercedesa wyższej klasy - opowiada.
Czescy piłkarze, którzy od lat świetnie sobie radzą, zarabiają znacznie mniej niż polscy. W drużynie mistrza Czech Baniku Ostrawa podstawowy gracz zarabia miesięcznie 500-1000 euro, grosze w porównaniu do czołowych polskich klubów. Za wygrany mecz dostaje 1000 euro. - Polacy, choć są materiałem na wielkich zawodników, tracą wartość, bo mają spaczoną mentalność i demoralizujące zarobki - mówi "Wprost" Werner Liczka, czeski trener Górnika Zabrze. Liczka proponuje zimny wychów ligowców, czyli płacenie wyłącznie za osiągnięcia, jak awans do Ligi Mistrzów. Wówczas większości przeszłaby ochota na robienie z siebie pajaców, bo z tych można co najwyżej zrobić drużynę bawiącą widzów na europejskich stadionach - nieporadnością.
Radosławowi Majdanowi, bramkarzowi Wisły Kraków, brakuje miejsca na rękach i palcach na kolejne pierścienie, obrączki, bransolety i opaski. Coraz więcej ma też na sobie tatuaży, kolczyków, koralików i wisiorków. Można odnieść wrażenie, że równie wiele czasu jak treningi zabierają mu występy z narzeczoną - piosenkarką Dodą Elektrodą. Pajacowanie poza boiskiem tak weszło Majdanowi w krew, że podczas meczów w prostych sytuacjach nie chwyta piłki, lecz robi parady z obrotami w powietrzu niczym łyżwiarze figurowi. Nijak ma się to do efektywności. Radosław Kałużny, były piłkarz Wisły (obecnie grzeje ławę rezerwowych w Bayerze Leverkusen), na zgrupowanie kadry przyjechał w świeżej trwałej, z kolczykami w uszach i wielkimi pierścieniami na palcach. Sił starczyło mu na 20 minut gry.
To, co wyróżnia piłkarzy z polskich klubów, to wielkie upodobanie do zmieniania fryzur. W Wiśle zawodnicy prześcigają się w wymyślaniu nowych, a liderem jest Mirosław Szymkowiak, rywalizujący z Maciejem Stolarczykiem i Maciejem Żurawskim. - Maciek lubi się uczesać absolutnie modernie. Dlatego często wymyślamy wzory według najnowszych światowych trendów. Podpatruję je na hair shows w Londynie i Paryżu - opowiada fryzjer opiekujący się Żurawskim w Studiu Fryzur Małgorzaty Babicz w krakowskich Łagiewnikach.
W warszawskiej Legii fryzurami szokował bramkarz Artur Boruc: najpierw nosił irokeza, potem czesał się na Czyngis-chana, a po przegranym meczu z Austrią Wiedeń ogolił się na łyso. Marek Saganowski pod względem fryzur pozuje na polskiego Davida Beckhama, ale zdecydowanie częściej niż Becks je zmienia. Najsłabszy technicznie obrońca Legii Wojciech Szala nazywany jest królem balejażu.
Zamiast trenować i prowadzić sportowy tryb życia, nasi ligowi piłkarze nie stronią od nocnych klubów. Piłkarzy krakowskiej Wisły często można spotkać w dyskotekach Dym lub Stalowa Magnolia. Warszawscy legioniści widywani są w Piekarni, Organzie czy Paparazzi. - Był alkohol, dyskoteki. Non stop. Nie zdarzało się, żebym wracał trzeźwy do domu - wspomina Kamil Kosowski czasy, gdy grał w Wiśle Kraków.
Pieniądze za nic
Gdy nasi ligowcy przegrywają rywalizację na boisku ze słabymi Gruzinami czy przeciętnymi Austriakami, mówi się, że to braki w wyszkoleniu. Czy nie wynika to także z tego, że mają odwróconą hierarchię wartości? Że kreują się na gwiazdy, zanim cokolwiek osiągną? Sprzyja temu system wynagradzania piłkarzy - zarabiają dużo za bardzo przeciętną grę.
Prezesi dwóch najlepszych polskich drużyn, Wisły Kraków i Legii Warszawa, za zdobycie mistrzostwa Polski obiecali swoim graczom po 2 mln zł do podziału, co daje ponad 100 tys. zł na zawodnika z podstawowej jedenastki. Zwycięstwo w meczu ligowym oznacza premię w wysokości 50-100 tys. zł - w zależności od miejsca w tabeli. - W Amice Wronki dostawaliśmy w ubiegłym roku 100 tys. zł do podziału za wygrany mecz, bez względu na pozycję w lidze. To były absurdalne stawki - przyznaje Grzegorz Szamotulski, bramkarz (od pół roku gra w austriackiej Admirze Wacker Moedling).
W słabej Pogoni Szczecin zawodnicy z podstawowego składu otrzymują 6 tys. zł pensji miesięcznie. Do tego dochodzą premie za mecze - za drugie miejsce do podziału 90 tys. zł, za dziesiąte - 30 tys. zł. - Gdybyśmy zmniejszyli stawki, piłkarze przeszliby do konkurencji i zostalibyśmy tylko z juniorami - mówi Dawid Ptak, prezes Pogoni Szczecin. W tym sezonie jego zespół wygrał zaledwie dwa z ośmiu meczów.
Skoro piłkarze ligowi otrzymują o wiele więcej, niż są warci, mimo braku sukcesów na boisku mogą się popisywać samochodami, ubraniami od Versacego czy kilogramami biżuterii. Na klubowych parkingach można podziwiać m.in. corvettę Radosława Majdana, BMW 7 Tomasza Kiełbowicza czy audi TT rezerwowego Legii Radosława Wróblewskiego.
Zimny wychów zamiast pajacowania
- Szkoda, że w Polsce piłkarze nie zamierzają zwracać na siebie uwagi dobrą grą, tylko drogim ubiorem czy balowaniem w dyskotekach - mówi "Wprost" Radosław Gilewicz, napastnik Austrii Wiedeń, klubu, który ograł w Pucharze UEFA Legię Warszawa. Gilewicz, od jedenastu lat grający w Szwajcarii (St. Gallen), Niemczech (VfB Stuttgart, Karlsruhe) i Austrii (Tirol Innsbruck, Austria Wiedeń) wie, że na Zachodzie zawodnik musi znać miarę, bo nie będzie grał i zarabiał. Popisywanie się bogactwem uchodzi tylko gwiazdom.
- W Stuttgarcie, gdzie Mercedes sponsorował drużynę VfB i każdy zawodnik mógł jeździć najnowszym modelem, nikt z młodych graczy nie odważył się wsiąść do mercedesa wyższej klasy - opowiada.
Czescy piłkarze, którzy od lat świetnie sobie radzą, zarabiają znacznie mniej niż polscy. W drużynie mistrza Czech Baniku Ostrawa podstawowy gracz zarabia miesięcznie 500-1000 euro, grosze w porównaniu do czołowych polskich klubów. Za wygrany mecz dostaje 1000 euro. - Polacy, choć są materiałem na wielkich zawodników, tracą wartość, bo mają spaczoną mentalność i demoralizujące zarobki - mówi "Wprost" Werner Liczka, czeski trener Górnika Zabrze. Liczka proponuje zimny wychów ligowców, czyli płacenie wyłącznie za osiągnięcia, jak awans do Ligi Mistrzów. Wówczas większości przeszłaby ochota na robienie z siebie pajaców, bo z tych można co najwyżej zrobić drużynę bawiącą widzów na europejskich stadionach - nieporadnością.
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.