Jak zamerykanizować Europę? Pierwszym spotkaniem ministerialnym, w którym uczestniczyłem po objęciu urzędu w administracji prezydenta Reagana, był szczyt ministrów obrony państw NATO we Frankfurcie nad Menem w kwietniu 1981 r. Jak często w owej epoce, spierano się o "znalezienie języka wspólnego komunikatu". Powiedziałem, że skoro wszyscy wiemy, że ZSRR zmobilizował na swojej zachodniej granicy 25 dywizji i być może zamierza zaatakować Polskę, to nie ma chyba wątpliwości, że musi się to znaleźć w oświadczeniu. Włożyłem kij w mrowisko. Moje wystąpienie wywołało najpierw długą ciszę, a potem konsternację. Wszyscy nasi europejscy sojusznicy tłumaczyli, że nie należy drażnić Rosjan, że generał Jaruzelski to demokrata, którego trzeba wesprzeć, a poza tym nie jest to w naszych kompetencjach. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak wielka niechęć do działania i strach przed podejmowaniem decyzji panuje w Europie. Dopiero po całonocnych negocjacjach udało nam się przekonać sojuszników do złożenia oświadczenia potępiającego ZSRR. Historia uczy, że łatwo znaleźć wymówkę, by nic nie robić. Stalina nazywano Wujkiem Joe i mówiono, że to najlepszy przywódca, z którym można i należy rozmawiać, ale tak, by go przypadkiem nie zdenerwować. Takie same opinie powtarzano później o Breżniewie. Podobnie jest dziś. Kiedy George Bush krytykuje Iran, pojawiają się głosy (nawet w Departamencie Stanu), że z mułłami należy rozmawiać delikatnie. Kiedy prezydent w obliczu zagrożenia kraju decyduje się na inwazję na Irak, podnosi się lament, że działa unilateralnie. To prawda, że USA bywają niezręczne w działaniach dyplomatycznych. Postawa bezczynności ma jednak zawsze negatywne konsekwencje. Europa musi się dziś nauczyć od Ameryki zdolności do podejmowania decyzji i działania.
Retoryczne ambicje
Przez lata przywódcy Zachodu zakładali, że Związek Sowiecki będzie trwałym elementem stosunków międzynarodowych. Dziś wiemy, że było to błędne przekonanie. Wiadomo także, że jedynym skutecznym sposobem walki z "imperium zła" okazały się nacisk i konfrontacja. Europa powinna wyciągnąć wnioski z historii. Dziś mamy innego wroga: nie sowiecki komunizm, lecz arabsko-islamski totalitaryzm. Jeśli Europa nie stanie do twardej walki z tym zagrożeniem, to jej rola osłabnie, a powiększy się dystans między Ameryką i Starym Kontynentem.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Mamy te same wartości, przekonania, tradycje. Łączą nas więzy historyczne. Tworzymy relatywnie małą grupę wolnych społeczeństw rozrzuconych w morzu dyktatur i półdemokracji. Mamy więc mnóstwo powodów, by się trzymać razem. Dwa razy wysyłaliśmy do Europy amerykańskich żołnierzy, by bronili tych wspólnych wartości.
Antyamerykanizm części Europy wynika z błędnych przesłanek i niezrozumienia historii. Według europejskich przywódców, gwarantem bezpieczeństwa na kontynencie ma być porozumienie francusko-niemieckie. To błąd. Bezpieczeństwo mogą zapewnić jedynie wolność i demokracja. Stabilność świata nie zależy od tego, co w danej chwili myśli prezydent Jacques Chirac czy kanclerz Gerhard Schroeder. Europa powinna aktywnie wspierać demokrację na całym świecie. Do tego potrzebna jest jednak współpraca na linii atlantyckiej. Wewnętrznie Europa jest stabilna i bezpieczna - taka będzie przez najbliższych kilkanaście lat. Musi jednak stawić czoło zagrożeniu, które płynie z zewnątrz. Do tego potrzebuje Ameryki.
Izraelski łącznik
Z faktu, że ostrze terroryzmu skierowane jest dziś w stronę USA, nie wynika, że w najbliższym czasie nie uderzy ono w Europę. Przykładem dobrego rozpoznania sytuacji międzynarodowej są działania Izraela. W 1981 r. Izrael zniszczył reaktor jądrowy niedaleko Bagdadu. Zdobycie przez Irak broni jądrowej było wtedy czymś odległym, ale Izraelczycy uznali, że jeśli dopuszczą, by w reaktorze znalazło się paliwo, nie zdołają przeprowadzić akcji bez dodatkowych zniszczeń. Czy zagrożenie było nieuchronne? Nie, ale budowa reaktora stanowiła ogniwo w łańcuchu zdarzeń, które doprowadziłyby do zdobycia przez Irak broni jądrowej. Izraelczycy podjęli więc zdecydowane działania.
Argument, że skoro w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia, to interwencja nie była uzasadniona, jest chybiony. Saddam Husajn nigdy nie ujawnił rozmiarów i zawartości swoich składów broni. Od początku lat 90. podejrzewaliśmy, że stara się wytworzyć broń biologiczną i chemiczną. Jak wiadomo, udało mu się to osiągnąć. Potem zmusiliśmy Husajna, by zlikwidował posiadaną broń. Mieli to nadzorować Richard Butler i Hans Blix, inspektorzy ONZ. Owocem ich pracy miał być raport informujący, jaką część broni już zlikwidowano. W rzeczywistości taki wiarygodny dokument nigdy nie powstał. Zasadne więc były nasze przypuszczenia, że Husajn nadal posiada broń, co kilkakrotnie dawał do zrozumienia. Nie chciał się poddać międzynarodowej kontroli, więc zdecydowaliśmy się podjąć działania prewencyjne. Kiedy przewidujemy, że może nam zagrażać niebezpieczeństwo, kupujemy polisę ubezpieczeniową. Nie można twierdzić, że kiedy okazało się, iż niebezpieczeństwo nie istniało, to nie należało mu przeciwdziałać.
Sanktuaria terroryzmu
Najtrudniejszym zadaniem w walce z terroryzmem jest budowanie państw, czyli zaszczepianie demokracji w krajach upadłych, które są siedliskiem terroryzmu. To zadanie zamieszkujących je obywateli - tylko Irakijczycy mogą budować swoje państwo. My możemy pomóc wybrać im cel, jaki powinni osiągnąć. Za czasów Saddama Husajna wskazanie tego kierunku było niemożliwe.
Głównym problemem nie są pieniądze. Twierdzenie, że im większa pomoc finansowa, tym lepsze rezultaty, jest błędne. Czasem pomoc jest potrzebna, lecz to nie ona rozwiązuje problem budowania demokracji. Często staje jej na przeszkodzie, służąc jedynie lokalnym kacykom. Dla USA problemem są nie podlegające żadnej jurysdykcji terytoria, na których ukrywają się i działają organizacje terrorystyczne. Chcemy wywierać nacisk na kraje w południowo-wschodniej Azji i Afryce będące "sanktuariami terroryzmu". Część z nich wyłoniła się po II wojnie światowej nie przygotowana do rządzenia, a w dodatku wciśnięta w sztuczne granice. Promujemy tam nasze wartości: wolny rynek i wolność jednostek. Uważam, że demokracja jest zapisana głęboko w ludzkiej świadomości. Podnoszony przez niektóre państwa europejskie argument, że w Iraku i Afganistanie nigdy nie było demokracji, więc i teraz nie uda się jej tam stworzyć, jest cyniczny i krzywdzący dla tamtejszych narodów.
Wspierać irańską "Solidarność"
Jestem jedną z osób, które formułowały główne założenia interwencji USA w Iraku. Należy pamiętać, że w naszej doktrynie obronnej nie określaliśmy, w kogo i kiedy należy uderzyć prewencyjnie. Każdy przypadek rozpatrywany jest indywidualnie. Administracja USA nie planuje obecnie ataku na Iran. Skupiamy się na wspomaganiu istniejącej tam opozycji. Obecną sytuację można porównać do wspierania przez Amerykę "Solidarności" w latach 80. Irański rząd jest niepopularny, podobnie było z narzuconymi przez ZSRR rządami w Europie Wschodniej. Taktykę wspierania przeciwników reżimów autorytarnych chcemy też zastosować wobec innych państw.
Zupełnie inna jest sytuacja Korei Północnej. Nie ma tam opozycji, nie ma z kim rozmawiać, poczynania rządu są całkowicie nieprzewidywalne. Staramy się skłonić Chiny, by wywarły większy nacisk na Koreę. Na razie jednak nie widać skutków tych działań. Jeśli rozmowy zawiodą i pojawią się oznaki, że Korea próbuje produkować i wykorzystywać broń masowego rażenia, powinniśmy podjąć środki zapobiegawcze. Nie możemy czekać zbyt długo na efekty tego zagrożenia. 11 września pokazał, co się dzieje, gdy czekamy za długo.
Nasza polityka wobec państw wspierających terroryzm powinna się zmienić. Jeżeli Arabia Saudyjska bez przerwy wspiera fundamentalistów islamskich, to najwyższy czas przestać traktować ją przyjaźnie. Jeżeli dawni iraccy działacze partii Baas, terroryści z Hezbollahu i inne grupy islamskich radykałów znajdują schronienie w Syrii, to należy zerwać współpracę z wywiadem tego kraju. Jeżeli Rosja pomaga realizować irański program nuklearny, to nie wolno jej uznawać za zaprzyjaźnione mocarstwo.
Tekst jest nie autoryzowanym zapisem wypowiedzi Richarda Perle'a wygłoszonych podczas debaty w redakcji "Wprost"
Przez lata przywódcy Zachodu zakładali, że Związek Sowiecki będzie trwałym elementem stosunków międzynarodowych. Dziś wiemy, że było to błędne przekonanie. Wiadomo także, że jedynym skutecznym sposobem walki z "imperium zła" okazały się nacisk i konfrontacja. Europa powinna wyciągnąć wnioski z historii. Dziś mamy innego wroga: nie sowiecki komunizm, lecz arabsko-islamski totalitaryzm. Jeśli Europa nie stanie do twardej walki z tym zagrożeniem, to jej rola osłabnie, a powiększy się dystans między Ameryką i Starym Kontynentem.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Mamy te same wartości, przekonania, tradycje. Łączą nas więzy historyczne. Tworzymy relatywnie małą grupę wolnych społeczeństw rozrzuconych w morzu dyktatur i półdemokracji. Mamy więc mnóstwo powodów, by się trzymać razem. Dwa razy wysyłaliśmy do Europy amerykańskich żołnierzy, by bronili tych wspólnych wartości.
Antyamerykanizm części Europy wynika z błędnych przesłanek i niezrozumienia historii. Według europejskich przywódców, gwarantem bezpieczeństwa na kontynencie ma być porozumienie francusko-niemieckie. To błąd. Bezpieczeństwo mogą zapewnić jedynie wolność i demokracja. Stabilność świata nie zależy od tego, co w danej chwili myśli prezydent Jacques Chirac czy kanclerz Gerhard Schroeder. Europa powinna aktywnie wspierać demokrację na całym świecie. Do tego potrzebna jest jednak współpraca na linii atlantyckiej. Wewnętrznie Europa jest stabilna i bezpieczna - taka będzie przez najbliższych kilkanaście lat. Musi jednak stawić czoło zagrożeniu, które płynie z zewnątrz. Do tego potrzebuje Ameryki.
Izraelski łącznik
Z faktu, że ostrze terroryzmu skierowane jest dziś w stronę USA, nie wynika, że w najbliższym czasie nie uderzy ono w Europę. Przykładem dobrego rozpoznania sytuacji międzynarodowej są działania Izraela. W 1981 r. Izrael zniszczył reaktor jądrowy niedaleko Bagdadu. Zdobycie przez Irak broni jądrowej było wtedy czymś odległym, ale Izraelczycy uznali, że jeśli dopuszczą, by w reaktorze znalazło się paliwo, nie zdołają przeprowadzić akcji bez dodatkowych zniszczeń. Czy zagrożenie było nieuchronne? Nie, ale budowa reaktora stanowiła ogniwo w łańcuchu zdarzeń, które doprowadziłyby do zdobycia przez Irak broni jądrowej. Izraelczycy podjęli więc zdecydowane działania.
Argument, że skoro w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia, to interwencja nie była uzasadniona, jest chybiony. Saddam Husajn nigdy nie ujawnił rozmiarów i zawartości swoich składów broni. Od początku lat 90. podejrzewaliśmy, że stara się wytworzyć broń biologiczną i chemiczną. Jak wiadomo, udało mu się to osiągnąć. Potem zmusiliśmy Husajna, by zlikwidował posiadaną broń. Mieli to nadzorować Richard Butler i Hans Blix, inspektorzy ONZ. Owocem ich pracy miał być raport informujący, jaką część broni już zlikwidowano. W rzeczywistości taki wiarygodny dokument nigdy nie powstał. Zasadne więc były nasze przypuszczenia, że Husajn nadal posiada broń, co kilkakrotnie dawał do zrozumienia. Nie chciał się poddać międzynarodowej kontroli, więc zdecydowaliśmy się podjąć działania prewencyjne. Kiedy przewidujemy, że może nam zagrażać niebezpieczeństwo, kupujemy polisę ubezpieczeniową. Nie można twierdzić, że kiedy okazało się, iż niebezpieczeństwo nie istniało, to nie należało mu przeciwdziałać.
Sanktuaria terroryzmu
Najtrudniejszym zadaniem w walce z terroryzmem jest budowanie państw, czyli zaszczepianie demokracji w krajach upadłych, które są siedliskiem terroryzmu. To zadanie zamieszkujących je obywateli - tylko Irakijczycy mogą budować swoje państwo. My możemy pomóc wybrać im cel, jaki powinni osiągnąć. Za czasów Saddama Husajna wskazanie tego kierunku było niemożliwe.
Głównym problemem nie są pieniądze. Twierdzenie, że im większa pomoc finansowa, tym lepsze rezultaty, jest błędne. Czasem pomoc jest potrzebna, lecz to nie ona rozwiązuje problem budowania demokracji. Często staje jej na przeszkodzie, służąc jedynie lokalnym kacykom. Dla USA problemem są nie podlegające żadnej jurysdykcji terytoria, na których ukrywają się i działają organizacje terrorystyczne. Chcemy wywierać nacisk na kraje w południowo-wschodniej Azji i Afryce będące "sanktuariami terroryzmu". Część z nich wyłoniła się po II wojnie światowej nie przygotowana do rządzenia, a w dodatku wciśnięta w sztuczne granice. Promujemy tam nasze wartości: wolny rynek i wolność jednostek. Uważam, że demokracja jest zapisana głęboko w ludzkiej świadomości. Podnoszony przez niektóre państwa europejskie argument, że w Iraku i Afganistanie nigdy nie było demokracji, więc i teraz nie uda się jej tam stworzyć, jest cyniczny i krzywdzący dla tamtejszych narodów.
Wspierać irańską "Solidarność"
Jestem jedną z osób, które formułowały główne założenia interwencji USA w Iraku. Należy pamiętać, że w naszej doktrynie obronnej nie określaliśmy, w kogo i kiedy należy uderzyć prewencyjnie. Każdy przypadek rozpatrywany jest indywidualnie. Administracja USA nie planuje obecnie ataku na Iran. Skupiamy się na wspomaganiu istniejącej tam opozycji. Obecną sytuację można porównać do wspierania przez Amerykę "Solidarności" w latach 80. Irański rząd jest niepopularny, podobnie było z narzuconymi przez ZSRR rządami w Europie Wschodniej. Taktykę wspierania przeciwników reżimów autorytarnych chcemy też zastosować wobec innych państw.
Zupełnie inna jest sytuacja Korei Północnej. Nie ma tam opozycji, nie ma z kim rozmawiać, poczynania rządu są całkowicie nieprzewidywalne. Staramy się skłonić Chiny, by wywarły większy nacisk na Koreę. Na razie jednak nie widać skutków tych działań. Jeśli rozmowy zawiodą i pojawią się oznaki, że Korea próbuje produkować i wykorzystywać broń masowego rażenia, powinniśmy podjąć środki zapobiegawcze. Nie możemy czekać zbyt długo na efekty tego zagrożenia. 11 września pokazał, co się dzieje, gdy czekamy za długo.
Nasza polityka wobec państw wspierających terroryzm powinna się zmienić. Jeżeli Arabia Saudyjska bez przerwy wspiera fundamentalistów islamskich, to najwyższy czas przestać traktować ją przyjaźnie. Jeżeli dawni iraccy działacze partii Baas, terroryści z Hezbollahu i inne grupy islamskich radykałów znajdują schronienie w Syrii, to należy zerwać współpracę z wywiadem tego kraju. Jeżeli Rosja pomaga realizować irański program nuklearny, to nie wolno jej uznawać za zaprzyjaźnione mocarstwo.
Tekst jest nie autoryzowanym zapisem wypowiedzi Richarda Perle'a wygłoszonych podczas debaty w redakcji "Wprost"
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.