Na drogie paliwa skazali nas Chińczycy
Ponad 50 dolarów za baryłkę ropy! I to nie koniec. Świat ciągle nie chce zrozumieć, że taniej już nie będzie, że będzie tylko drożej. Cena ropy stała się miernikiem stabilności gospodarki światowej i każdej podwyżce towarzyszy chór czarnowidzów, ostrzegających przed skutkami dalszych podwyżek. Ów chór nie jest jednak w stanie zmienić światowych trendów. A te są jednoznaczne: prognoza globalnego popytu na ropę, opracowana przez Międzynarodową Agencję Energii (IEA) przewiduje, że już na początku 2005 r. świat będzie potrzebował 83,9 mln baryłek dziennie (mbd). Oznacza to, że od 2000 r. popyt na ropę wzrósł o 5 mbd - to prawie tyle, ile dziennie zużywają łącznie Włochy, Francja i Niemcy.
Czas huraganów
Największym problemem energetycznym współczesnego świata jest to, że wzrostowi popytu na ropę nie towarzyszy odpowiedni wzrost podaży, nawet po podjętych przez OPEC próbach zwiększenia wydobycia, by przyhamować wzrost cen. Na ceny ropy miała wpływ cała seria nieszczęść: spadek wydobycia w Iraku (z powodu zamachów), zamieszki w bogatej w ropę Delcie w Nigerii, akcje sabotażowe wymierzone w saudyjskie ropociągi oraz huragany i tajfuny, które uszkodziły rafinerie w regionie Zatoki Meksykańskiej. We wrześniu tego roku światowa podaż ropy wzrosła o 0,64 mbd - do 84 mbd. Ale wydobycie w krajach nie należących do OPEC spadało przez kolejne trzy miesiące o 0,1 mbd. Na dodatek huragan Iwan zredukował wydobycie na amerykańskim wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej o 0,475 mbd.
Wąskie gardło - tankowce
Około 46 proc. całej wydobytej ropy transportuje się drogą morską. Na dodatek większość nowo odkrytych złóż znajduje się na dnie morza, a nie na lądzie. 80 proc. ropy z tych złóż przesyła się na ląd tankowcami, a tylko 20 proc. - rurociągami. Prognozy zakładają, że w roku 2011 będzie to już 95 proc. Tymczasem już teraz światowa flota tankowców do przewozu ropy ma niemal stuprocentowe obłożenie! Pod koniec 2004 r. popyt na fracht przewyższy zdolność podaży. Kiedy zacznie się zima, zwiększone przewozy oleju opałowego podniosą jeszcze ceny frachtu.
Transport jednej baryłki ropy naftowej do USA tankowcami saudyjskimi kosztuje obecnie 3,47 dolara, a do Singapuru - 1,53 dolara. Właściciele największych tankowców mogą zarobić na czysto około 100 tys. dolarów dziennie na stałych trasach do Japonii i Korei Południowej. Na trasach do USA ich zarobki wynoszą około 83 tys. dolarów dziennie. Dla jednego z największych armatorów, posiadającego 35 tankowców, granica opłacalności to jedynie 26 860 dolarów dziennie. W ciągu ostatnich dwóch lat ceny transportu wzrosły ponad pięciokrotnie. Nic więc dziwnego, że jego zyskowność jest teraz bardzo wysoka. Wysokie ceny frachtów utrzymają się nawet wówczas, gdy ceny ropy u producentów spadną. Dlaczego? Bo podaż tankowców nie dorówna popytowi na nie. W grudniu 2003 r. Międzynarodowa Organizacja Morska (IMO - agenda ONZ) pod naciskiem ekologów zgodziła się na wycofanie do roku 2010 wszystkich tankowców jednokadłubowych - trzeba będzie wymienić aż 40 proc. światowej floty zbiornikowców do przewozu ropy. Wszystkie tankowce będą musiały mieć podwójny kadłub, aby zapobiec katastrofom, jakim uległy "Prestige" i "Exxon Valdez".
Złomowanie znacznej części tankowców następuje w okresie, kiedy każdy z nich ma niemal stuprocentowe obłożenie. Ceny nowych statków ciągle rosną - z powodu drożejącej stali i ograniczonych możliwości stoczni. Transport ropy z pewnością więc nie potanieje.
Chiński smok na ropę
Chiny są obecnie drugim na świecie - po USA - importerem ropy naftowej. W 2002 r. z importu pochodziło 31 proc. zużywanej tam ropy, w 2007 r. ma to być już 50 proc. Według danych chińskiego ministerstwa transportu, w 2005 r. kraj ten sprowadzi drogą morską 100 mln ton ropy, w 2010 r. - 150 mln ton, a w roku 2020 - 250-300 mln ton.
Większe zapotrzebowanie na ropę w Chinach to wynik szybkiego rozwoju gospodarczego - tempo wzrostu PKB wynosi tam ponad 6 proc. rocznie. Własna produkcja ropy nie nadąża jednak za wzrostem gospodarczym i rośnie tylko o 1,7 proc. rocznie. Chiny muszą więc zwiększać import - w porównaniu z poprzednimi latami obecnie kupują za granicą więcej o 1,4 miliona baryłek ropy dziennie. Jedna trzecia całego światowego wzrostu popytu na ropę to zatem zasługa Chin. Na dodatek szybko rosnąca liczba zmotoryzowanych Chińczyków jeszcze ten popyt zwiększa. W pierwszym kwartale tego roku sprzedaż nowych samochodów w Chinach wzrosła o 45 proc.
Naftowa dyplomacja
Ponad 60 proc. chińskiego importu ropy naftowej pochodzi z Bliskiego Wschodu, który należy dziś do najmniej spokojnych regionów świata. Chińczycy dla własnego bezpieczeństwa energetycznego prowadzą więc "naftową dyplomację", by znaleźć nowe źródła pozyskiwania ropy. Pierwszym krajem, do którego się zwrócili, była "bratnia" Rosja, mająca bogate złoża ropy naftowej. Na dodatek można ją dostarczać do Chin rurociągami, co jest tańsze niż transport tankowcami. Były przywódca Chin Jiang Zemin odstąpił nawet Rosji część chińskiego terytorium w zamian za nowoczesne uzbrojenie i ropę.
Rosja ma jednak własne wielkomocarstwowe plany. Ograniczyła więc Chinom możliwość wykupu rosyjskich spółek naftowych i odrzuciła plan budowy ropociągu Angarsk-Daqing. Teraz "szejkowie" z Kremla prześladują Jukos z zamiarem przejęcia kontroli nad jego majątkiem i nadal odmawiają zgody na budowę rurociągu do Chin. Putin wprawdzie obiecał Chińczykom zwiększenie możliwości transportu rosyjskiej ropy koleją, ale ten rodzaj transportu jest drogi i czasochłonny. Chiny mogłyby szukać innych dostawców ropy, na przykład z Kazachstanu, lecz Rosjanie są zdecydowani nie dopuścić ich do tanich źródeł tego surowca. Chińczycy nadal więc będą głównymi klientami OPEC, a to oznacza, że kraje tego kartelu nadal będą mogły dyktować wysokie ceny.
Amerykanie nie chcą taniej ropy
Choć wydaje się to paradoksalne, Amerykanie nie spieszą się, by akurat teraz wpływać na obniżanie cen ropy, mimo że wysokie ceny energii ograniczają możliwość przyspieszenia gospodarczego w USA. Ma to jednak dla Ameryki dużo mniejsze znaczenie niż boom gospodarczy w Chinach, który już teraz wręcz lawinowo podnosi światowe ceny metali, zbóż i innych towarów. Amerykanom opłaca się więc rozwijać rynek konsumentów gazu ziemnego - rozpoczynają na przykład budowę nowych linii kolejowych do transportu LNG.
Na dłuższą metę nie sposób skutecznie ograniczać wzrostu gospodarczego Chin inną drogą niż otwarta wojna. A na nią się nie zanosi. Można być zatem pewnym, że wysokie ceny ropy utrzymają się długo. Można zrzucać za to winę na zamieszki w Nigerii, na irackich powstańców, na ataki Al-Kaidy w Arabii Saudyjskiej, na nieprzejednane rządy w Wenezueli albo na złą pogodę. Głównym powodem jest jednak forsowna industrializacja i wielki popyt na energię w Chinach.
Ponad 50 dolarów za baryłkę ropy! I to nie koniec. Świat ciągle nie chce zrozumieć, że taniej już nie będzie, że będzie tylko drożej. Cena ropy stała się miernikiem stabilności gospodarki światowej i każdej podwyżce towarzyszy chór czarnowidzów, ostrzegających przed skutkami dalszych podwyżek. Ów chór nie jest jednak w stanie zmienić światowych trendów. A te są jednoznaczne: prognoza globalnego popytu na ropę, opracowana przez Międzynarodową Agencję Energii (IEA) przewiduje, że już na początku 2005 r. świat będzie potrzebował 83,9 mln baryłek dziennie (mbd). Oznacza to, że od 2000 r. popyt na ropę wzrósł o 5 mbd - to prawie tyle, ile dziennie zużywają łącznie Włochy, Francja i Niemcy.
Czas huraganów
Największym problemem energetycznym współczesnego świata jest to, że wzrostowi popytu na ropę nie towarzyszy odpowiedni wzrost podaży, nawet po podjętych przez OPEC próbach zwiększenia wydobycia, by przyhamować wzrost cen. Na ceny ropy miała wpływ cała seria nieszczęść: spadek wydobycia w Iraku (z powodu zamachów), zamieszki w bogatej w ropę Delcie w Nigerii, akcje sabotażowe wymierzone w saudyjskie ropociągi oraz huragany i tajfuny, które uszkodziły rafinerie w regionie Zatoki Meksykańskiej. We wrześniu tego roku światowa podaż ropy wzrosła o 0,64 mbd - do 84 mbd. Ale wydobycie w krajach nie należących do OPEC spadało przez kolejne trzy miesiące o 0,1 mbd. Na dodatek huragan Iwan zredukował wydobycie na amerykańskim wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej o 0,475 mbd.
Wąskie gardło - tankowce
Około 46 proc. całej wydobytej ropy transportuje się drogą morską. Na dodatek większość nowo odkrytych złóż znajduje się na dnie morza, a nie na lądzie. 80 proc. ropy z tych złóż przesyła się na ląd tankowcami, a tylko 20 proc. - rurociągami. Prognozy zakładają, że w roku 2011 będzie to już 95 proc. Tymczasem już teraz światowa flota tankowców do przewozu ropy ma niemal stuprocentowe obłożenie! Pod koniec 2004 r. popyt na fracht przewyższy zdolność podaży. Kiedy zacznie się zima, zwiększone przewozy oleju opałowego podniosą jeszcze ceny frachtu.
Transport jednej baryłki ropy naftowej do USA tankowcami saudyjskimi kosztuje obecnie 3,47 dolara, a do Singapuru - 1,53 dolara. Właściciele największych tankowców mogą zarobić na czysto około 100 tys. dolarów dziennie na stałych trasach do Japonii i Korei Południowej. Na trasach do USA ich zarobki wynoszą około 83 tys. dolarów dziennie. Dla jednego z największych armatorów, posiadającego 35 tankowców, granica opłacalności to jedynie 26 860 dolarów dziennie. W ciągu ostatnich dwóch lat ceny transportu wzrosły ponad pięciokrotnie. Nic więc dziwnego, że jego zyskowność jest teraz bardzo wysoka. Wysokie ceny frachtów utrzymają się nawet wówczas, gdy ceny ropy u producentów spadną. Dlaczego? Bo podaż tankowców nie dorówna popytowi na nie. W grudniu 2003 r. Międzynarodowa Organizacja Morska (IMO - agenda ONZ) pod naciskiem ekologów zgodziła się na wycofanie do roku 2010 wszystkich tankowców jednokadłubowych - trzeba będzie wymienić aż 40 proc. światowej floty zbiornikowców do przewozu ropy. Wszystkie tankowce będą musiały mieć podwójny kadłub, aby zapobiec katastrofom, jakim uległy "Prestige" i "Exxon Valdez".
Złomowanie znacznej części tankowców następuje w okresie, kiedy każdy z nich ma niemal stuprocentowe obłożenie. Ceny nowych statków ciągle rosną - z powodu drożejącej stali i ograniczonych możliwości stoczni. Transport ropy z pewnością więc nie potanieje.
Chiński smok na ropę
Chiny są obecnie drugim na świecie - po USA - importerem ropy naftowej. W 2002 r. z importu pochodziło 31 proc. zużywanej tam ropy, w 2007 r. ma to być już 50 proc. Według danych chińskiego ministerstwa transportu, w 2005 r. kraj ten sprowadzi drogą morską 100 mln ton ropy, w 2010 r. - 150 mln ton, a w roku 2020 - 250-300 mln ton.
Większe zapotrzebowanie na ropę w Chinach to wynik szybkiego rozwoju gospodarczego - tempo wzrostu PKB wynosi tam ponad 6 proc. rocznie. Własna produkcja ropy nie nadąża jednak za wzrostem gospodarczym i rośnie tylko o 1,7 proc. rocznie. Chiny muszą więc zwiększać import - w porównaniu z poprzednimi latami obecnie kupują za granicą więcej o 1,4 miliona baryłek ropy dziennie. Jedna trzecia całego światowego wzrostu popytu na ropę to zatem zasługa Chin. Na dodatek szybko rosnąca liczba zmotoryzowanych Chińczyków jeszcze ten popyt zwiększa. W pierwszym kwartale tego roku sprzedaż nowych samochodów w Chinach wzrosła o 45 proc.
Naftowa dyplomacja
Ponad 60 proc. chińskiego importu ropy naftowej pochodzi z Bliskiego Wschodu, który należy dziś do najmniej spokojnych regionów świata. Chińczycy dla własnego bezpieczeństwa energetycznego prowadzą więc "naftową dyplomację", by znaleźć nowe źródła pozyskiwania ropy. Pierwszym krajem, do którego się zwrócili, była "bratnia" Rosja, mająca bogate złoża ropy naftowej. Na dodatek można ją dostarczać do Chin rurociągami, co jest tańsze niż transport tankowcami. Były przywódca Chin Jiang Zemin odstąpił nawet Rosji część chińskiego terytorium w zamian za nowoczesne uzbrojenie i ropę.
Rosja ma jednak własne wielkomocarstwowe plany. Ograniczyła więc Chinom możliwość wykupu rosyjskich spółek naftowych i odrzuciła plan budowy ropociągu Angarsk-Daqing. Teraz "szejkowie" z Kremla prześladują Jukos z zamiarem przejęcia kontroli nad jego majątkiem i nadal odmawiają zgody na budowę rurociągu do Chin. Putin wprawdzie obiecał Chińczykom zwiększenie możliwości transportu rosyjskiej ropy koleją, ale ten rodzaj transportu jest drogi i czasochłonny. Chiny mogłyby szukać innych dostawców ropy, na przykład z Kazachstanu, lecz Rosjanie są zdecydowani nie dopuścić ich do tanich źródeł tego surowca. Chińczycy nadal więc będą głównymi klientami OPEC, a to oznacza, że kraje tego kartelu nadal będą mogły dyktować wysokie ceny.
Amerykanie nie chcą taniej ropy
Choć wydaje się to paradoksalne, Amerykanie nie spieszą się, by akurat teraz wpływać na obniżanie cen ropy, mimo że wysokie ceny energii ograniczają możliwość przyspieszenia gospodarczego w USA. Ma to jednak dla Ameryki dużo mniejsze znaczenie niż boom gospodarczy w Chinach, który już teraz wręcz lawinowo podnosi światowe ceny metali, zbóż i innych towarów. Amerykanom opłaca się więc rozwijać rynek konsumentów gazu ziemnego - rozpoczynają na przykład budowę nowych linii kolejowych do transportu LNG.
Na dłuższą metę nie sposób skutecznie ograniczać wzrostu gospodarczego Chin inną drogą niż otwarta wojna. A na nią się nie zanosi. Można być zatem pewnym, że wysokie ceny ropy utrzymają się długo. Można zrzucać za to winę na zamieszki w Nigerii, na irackich powstańców, na ataki Al-Kaidy w Arabii Saudyjskiej, na nieprzejednane rządy w Wenezueli albo na złą pogodę. Głównym powodem jest jednak forsowna industrializacja i wielki popyt na energię w Chinach.
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.