Kicz jest jak inwalidzka renta czy dziwka na dworcu - łatwy w odbiorze Świat jest tak skonstruowany, że jednych kręci Michał Anioł, a innych Michał Wiśniewski. Jednych podniecają cienie w malarstwie Rembrandta, a innych cienie pod oczami modelek w klipach Snoop Dogga. Jedni daliby się pokroić za kilka taktów z Mozarta, a inni za brak taktu u Leppera. Na ogół to, czym zachwycają się tłumy, dla znawców sztuki jest kiczem. Samo słowo "kicz" pochodzi z języka niemieckiego i oznacza rzecz źle wykonaną. Ale kicz to nie tylko kiepska sztuka. To - podobnie jak Ryszard Kalisz - pojęcie o wiele szersze.
Kicz jest jak inwalidzka renta czy dziwka na dworcu - łatwy w odbiorze. To zwykle przesłodzone, proste jak włos Mongoła, dzieło, które z zasady nie posiada żadnej głębi. O piosenkach kiczowatych mówi się, że są ekologiczne, bo nie skażone myślą. Estetycy nazywają kicz sztuką ułatwioną lub sztuką szczęścia. Ludzkość goni za szczęściem - stąd wszechobecność kiczu w kulturze. Kicz towarzyszy nam od stuleci i czy tego chcemy, czy nie, staje się częścią naszego dziedzictwa. To, co było kiczem w starożytności, dziś jest pamiątką po starych cywilizacjach. Marne komedie Plauta niewiele odbiegają poziomem dowcipu od dzisiejszych sitcomów. Trudno byłoby jednak wykreślać Plauta z historii literatury. Sztuka bez kiczu byłby więc uboższa i niepełna.
Takie z pewnością przesłanie towarzyszyło jurorom festiwalu polskich wideoklipów Yach Film, którzy oceniajac teledyski w takich kategoriach jak reżyseria, zdjęcia, montaż czy scenariusz, postanowili wręczyć także nagrodę specjalną - Cytrynowego Yacha. Festiwal Yach Film to najstarszy i najpoważniejszy konkurs krajowych teledysków. Od lat organizują go w Gdańsku Magda Kunicka i Yach Paszkiewicz. Teledyski w Polsce mają się dobrze, choć telewizje nie chcą ich pokazywać. Przeglądając 220 nadesłanych prac, członek jury Rosław Szaybo, światowej sławy plastyk, autor okładek płyt takich sław jak Scorpions, Clash czy Janis Joplin, wpadł na pomysł nowej kategorii - "kicz w wideoklipie". Pozostali członkowie jury przyklasnęli inicjatywie i tak narodził się Cytrynowy Yach. Za kiczowate uznano m.in. teledyski do piosenek Mandaryny (żona Michała Wiśniewskiego), Dody Elektrody (gwiazda programu "Bar"), Kasy i Katarzyny Skrzyneckiej. Nowa niewinna nagroda, która w intencji organizatorów miała ożywić imprezę, nagle stała się wielkim problemem. Zabawa zamieniła się w festiwal pretensji, horroru, żenady i upokorzenia. Po ogłoszeniu w prasie nominacji dla kiczowatych klipów oburzyli się twórcy teledysków. Rozpętało się klasyczne polskie piekiełko. Znani i nagradzani reżyserzy wysyłali do organizatorów listy, w których na przemian straszyli sądem i błagali o litość.
Pod presją zewnętrznych nacisków poczciwi organizatorzy usunęli z informacji festiwalowych nazwiska reżyserów kiczowatych teledysków, pozostawiając jedynie nazwiska i pseudonimy wykonawców. Tuż przed telewizyjną galą wręczania nagród wycofał się znany artysta, który miał wręczać Cytryny, bojąc się ostracyzmu środowisk show-bizu. Ostatecznie nagrodę zgodził się wręczyć znany z ciętego języka muzyk Jarek Janiszewski. Panika zawitała także na obrady jury. O zaszczytne miano najbardziej kiczowatego teledysku rywalizowały z sobą teledyski Mandaryny i Dody Elektrody. Pech chciał, że obie panie reprezentuje poważna agencja koncertowa Macieja Durczaka. Bladzi ze strachu organizatorzy wymusili na jury, by nagrodę za kicz wlepić Katarzynie Skrzyneckiej, która jest spoza muzycznego środowiska i nikomu krzywdy nie zrobi. I tak się stało. Skrzynka otrzymała Cytrynę i wszyscy odetchnęli z ulgą. Dla pełnego bezpieczeństwa, aby już nikt w tym naszym smutnym kraju się nie obraził, wycięto z telewizyjnej relacji w Jedynce moment wręczania Cytryny. Było więc bezpiecznie i grzecznie.
Sprawa jest i straszna, i śmieszna. Straszna, bo okazuje się, że polski show-biz jest drętwy jak regulamin poczekalni dworcowej, a śmieszna, bo pokazuje nasz narodowy, odwieczny brak dystansu do siebie. Polak może być tylko dumny, wielki i wspaniały. Brak poczucia humoru trapi, jak widać, także artystów rozrywkowych. Czy może być coś gorszego od smutnego komika? Na całym świecie wręcza się nagrody dla najgorszych filmów, aktorów, polityków. Są Złote Maliny za najbardziej kiczowate dzieła filmowe i AntyNoble za najbardziej poronione badania naukowe. Są rankingi najgorzej ubranych aktorek i prezenterów. U nas wszyscy chcą być piękni. Co w tym złego, że ktoś ma kiczowaty teledysk? To nie jest koniec świata i można z tym żyć.
Niewinna propozycja wrażliwego estetycznie Rosława Szayby, by nagrodzić przelukrowane klipy, wywołała niechcący burzę w naszym środowiskowym klozecie. Polski show-biz jest tak mały, że wszyscy znają się po imieniu i każdy z każdym pił wódkę. Nie miałem pojęcia, że niektóre imiona są tak wielkie, że nie wolno się z nich śmiać. Scena muzyczna jest niesłusznie postrzegana jako najbardziej wyluzowana i wesoła branża. Jak widać, panują tu te same polskie schematy, co w polityce. To smutne, że jesteśmy tak samo beznadziejni i marni jak politycy.
Takie z pewnością przesłanie towarzyszyło jurorom festiwalu polskich wideoklipów Yach Film, którzy oceniajac teledyski w takich kategoriach jak reżyseria, zdjęcia, montaż czy scenariusz, postanowili wręczyć także nagrodę specjalną - Cytrynowego Yacha. Festiwal Yach Film to najstarszy i najpoważniejszy konkurs krajowych teledysków. Od lat organizują go w Gdańsku Magda Kunicka i Yach Paszkiewicz. Teledyski w Polsce mają się dobrze, choć telewizje nie chcą ich pokazywać. Przeglądając 220 nadesłanych prac, członek jury Rosław Szaybo, światowej sławy plastyk, autor okładek płyt takich sław jak Scorpions, Clash czy Janis Joplin, wpadł na pomysł nowej kategorii - "kicz w wideoklipie". Pozostali członkowie jury przyklasnęli inicjatywie i tak narodził się Cytrynowy Yach. Za kiczowate uznano m.in. teledyski do piosenek Mandaryny (żona Michała Wiśniewskiego), Dody Elektrody (gwiazda programu "Bar"), Kasy i Katarzyny Skrzyneckiej. Nowa niewinna nagroda, która w intencji organizatorów miała ożywić imprezę, nagle stała się wielkim problemem. Zabawa zamieniła się w festiwal pretensji, horroru, żenady i upokorzenia. Po ogłoszeniu w prasie nominacji dla kiczowatych klipów oburzyli się twórcy teledysków. Rozpętało się klasyczne polskie piekiełko. Znani i nagradzani reżyserzy wysyłali do organizatorów listy, w których na przemian straszyli sądem i błagali o litość.
Pod presją zewnętrznych nacisków poczciwi organizatorzy usunęli z informacji festiwalowych nazwiska reżyserów kiczowatych teledysków, pozostawiając jedynie nazwiska i pseudonimy wykonawców. Tuż przed telewizyjną galą wręczania nagród wycofał się znany artysta, który miał wręczać Cytryny, bojąc się ostracyzmu środowisk show-bizu. Ostatecznie nagrodę zgodził się wręczyć znany z ciętego języka muzyk Jarek Janiszewski. Panika zawitała także na obrady jury. O zaszczytne miano najbardziej kiczowatego teledysku rywalizowały z sobą teledyski Mandaryny i Dody Elektrody. Pech chciał, że obie panie reprezentuje poważna agencja koncertowa Macieja Durczaka. Bladzi ze strachu organizatorzy wymusili na jury, by nagrodę za kicz wlepić Katarzynie Skrzyneckiej, która jest spoza muzycznego środowiska i nikomu krzywdy nie zrobi. I tak się stało. Skrzynka otrzymała Cytrynę i wszyscy odetchnęli z ulgą. Dla pełnego bezpieczeństwa, aby już nikt w tym naszym smutnym kraju się nie obraził, wycięto z telewizyjnej relacji w Jedynce moment wręczania Cytryny. Było więc bezpiecznie i grzecznie.
Sprawa jest i straszna, i śmieszna. Straszna, bo okazuje się, że polski show-biz jest drętwy jak regulamin poczekalni dworcowej, a śmieszna, bo pokazuje nasz narodowy, odwieczny brak dystansu do siebie. Polak może być tylko dumny, wielki i wspaniały. Brak poczucia humoru trapi, jak widać, także artystów rozrywkowych. Czy może być coś gorszego od smutnego komika? Na całym świecie wręcza się nagrody dla najgorszych filmów, aktorów, polityków. Są Złote Maliny za najbardziej kiczowate dzieła filmowe i AntyNoble za najbardziej poronione badania naukowe. Są rankingi najgorzej ubranych aktorek i prezenterów. U nas wszyscy chcą być piękni. Co w tym złego, że ktoś ma kiczowaty teledysk? To nie jest koniec świata i można z tym żyć.
Niewinna propozycja wrażliwego estetycznie Rosława Szayby, by nagrodzić przelukrowane klipy, wywołała niechcący burzę w naszym środowiskowym klozecie. Polski show-biz jest tak mały, że wszyscy znają się po imieniu i każdy z każdym pił wódkę. Nie miałem pojęcia, że niektóre imiona są tak wielkie, że nie wolno się z nich śmiać. Scena muzyczna jest niesłusznie postrzegana jako najbardziej wyluzowana i wesoła branża. Jak widać, panują tu te same polskie schematy, co w polityce. To smutne, że jesteśmy tak samo beznadziejni i marni jak politycy.
Więcej możesz przeczytać w 43/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.