Nie stać nas na to, by na promocję Polaków w USA zabrakło pieniędzy "Polski dowcip" to sztuka teatralna, która cieszy się zdumiewającym powodzeniem na amerykańskich scenach od Salt Lake City w Utah, egzotycznym stanie mormonów, po Houston, Chicago i Nowy Jork. Autor David Ives (pseudonim literacki Dawida Roszkowskiego) opowiada o kompleksach Jasia cierpiącego z powodu bycia Polish-American, czyli Amerykaninem polskiego pochodzenia. Jaś ukrywa swoje korzenie przed demoniczną szefową, złośliwie tropiącą ślady polskości, a wreszcie za namową babci postanawia się podawać za Irlandczyka, bo "Irlandczyków wszyscy lubią".
Lata "Solidarności", pontyfikat polskiego papieża i dyktatura "politycznej poprawności" sprawiły, że niegdyś wszechobecne dowcipy o Polakach zaczęły uchodzić za żarty w złym tonie. Sztuka Ivesa przypomina jednak, że w obiegowej opinii w USA Polak to osoba o szczególnych skłonnościach do "rozczarowania, zniechęcenia i desperacji".
Popularność i prestiż grupy etnicznej to jedno, a zdolność pozyskiwania wpływów politycznych na rzecz własnej mniejszości i starej ojczyzny - to drugie. Ciężko jednak walczyć ze stereotypami bez jakiejkolwiek dźwigni politycznej, a skuteczny lobbing i należny udział we władzach stanowych i federalnych grupy etnicznej wychodzi znacznie lepiej, jeśli jest ona popularna. Wypada, a nawet modnie jest być Irlandczykiem czy Włochem, choć najpopularniejszy w USA włoski klan to rodzina Soprano.
Imigranci drugiej kategorii
Polacy, Irlandczycy i Włosi zawsze mieli wiele wspólnego w Nowym Świecie. Byli imigrantami drugiej kategorii, lekceważonymi i w dużej mierze zamkniętymi w gettach. Prezydent John Kennedy (Irlandczyk i katolik) napisał we wspomnieniach: "Irlandczycy byli pierwszą grupą, która musiała znosić dyskryminację, jaka później stała się również udziałem kolejnych fal emigrantów". Poszukujący pracy przybysze z Irlandii odbijali się od drzwi firm, na których wisiały kartki z napisem: N.I.N.A. (No Irish need apply - Irlandczyk niech się nie stara o pracę). Włosi byli tak nielubiani, że w 1896 r. tłum włamał się do aresztu i zlinczował jedenastu Włochów, których kilka godzin wcześniej sąd uwolnił od zarzutów o napad. Partia natywistów, powstała na fali niechęci do imigrantów, za główny punkt programu uznała walkę z katolikami i "innym niepożądanym elementem". W wielu stanach zdołała przeforsować legislację zabraniającą katolikom i przybyszom "drugiego sortu" zajmowania stanowisk publicznych, a nawet głosowania. Pod koniec XIX wieku te prawa zostały zniesione, ale status Polaków, Irlandczyków i Włochów nadal był podrzędny, a ich społeczne znaczenie - marginalne.
Dziś Amerykanie irlandzkiego pochodzenia są dumni ze swych korzeni, a Dzień św. Patryka - patrona Irlandii - jest w USA ogólnonarodową fetą, na którą kto żyw ubiera się na zielono, wszyscy biorą udział w paradach, piją whisky i guinnessa i w jakimś stopniu czują się Irlandczykami, nawet jeśli pochodzą z Kolumbii. Politycy obchodzą to święto równie ostentacyjnie, jest to bowiem danina polityczna na rzecz dużej i wpływowej grupy wyborców. Mawia się nawet, że w Waszyngtonie św. Patryk jest najpotężniejszym świętym.
Status Amerykanów włoskiego pochodzenia ma się równie dobrze, choć najpopularniejszym Włochem po Rudolphie Giulianim jest wciąż don Corleone. Miarą wpływów tej grupy narodowej jest to, że siedzibę organizacji zrzeszającej Italian-Americans (National Italian American Foundation) odwiedza prezydent Bush, Antonin Scalia, sędzia Sądu Najwyższego, czy Alan Greenspan. Nie jest to tylko polityczna kontrybucja na rzecz piątej pod względem wielkości grupy etnicznej w USA, ale też okazja do uzyskania poparcia znaczącego lobby. Mimo że Włosi są mniejszością podzieloną ideologicznie (statystyki wskazują, że jest wśród nich tyle samo republikanów, co demokratów), politycznie reprezentują poważną siłę o wielkim poczuciu etnicznej lojalności. Kenneth Ciongoli i Jay Parini w książce "Droga ku wolności" wspominają, że tradycja włoskiej lojalności i umiejętność tworzenia organizacji samopomocowych sięga narodzin mafii na początku XIII wieku, co zupełnie nie przeszkadza temu, że specjalne studium Uniwersytetu Chicago poświęcone grupom etnicznym mianowało ostatnio Włochów modelowymi obywatelami pod względem postaw społecznych, profesjonalnych, a także tradycji rodzinnych. - Już na przełomie XIX i XX wieku Irlandczycy i Włosi zaczęli tworzyć sprawne organizacje polityczne i społeczne. Nam się to w takim stopniu nie udało ani wtedy, ani teraz - tłumaczy gen. Edward Rowny, doradca prezydenta Reagana.
Kiedy Irlandczycy wybierali pierwszych burmistrzów, w Polonii powstawał rozłam na frakcję unionistów i zwolenników Związku Narodowego Polskiego. Jedni widzieli przyszłość amerykańskich Polaków w odbudowie starej ojczyzny i powrocie do Polski, drudzy (unioniści) uważali, że przyszłość Polonii jest w Ameryce i tu właśnie należy budować jej dobrobyt. Jak napisał Joseph Parot: "To rozdarło tkankę społeczną Polonii na dekady i podzieliło lokalne organizacje na zwalczające się frakcje". - Od dawna brakuje nam zdolności do wspólnego działania - komentuje gen. Rowny. - W efekcie prawie 10-milionowa rzesza Amerykanów polskiego pochodzenia ma co najmniej dwukrotnie za małą reprezentację polityczną w Kongresie i Senacie USA. Nie tylko brak nam proporcjonalnie dużej reprezentacji politycznej, ale też znaczący politycy raczej nie składają wizyt w siedzibach organizacji polonijnych. Gorzej, przez ostatnie lata wpływy Kongresu Polonii Amerykańskiej na Kongres USA zmalały niemal do zera, a niektórzy polonijni działacze dorobili się statusu persona non grata w Białym Domu - mówi polski dyplomata, proszący o anonimowość. Lobbing, który mogłyby na rzecz Polski uprawiać organizacje polonijne, jest w takiej sytuacji ograniczony.
Polityka proszalnego dziada
Pozycja Irlandii i Włoch jako poważnych partnerów Ameryki jest wzmacniana przez silne wpływy ich narodowych lobby. Żaden polityk nie chciałby się narazić
26 mln amerykańskich Włochów, którzy karnie biorą udział w wyborach, ani wdać się w wojnę z wpływowymi senatorami, kongresmanami i gubernatorami włoskiego pochodzenia. Trzeba jednak podkreślić, że rządy, ministerstwa spraw zagranicznych, kultury czy turystyki starają się zwykle współpracować ze swoją narodową "piątą kolumną" w USA, inwestując w kampanie reklamowe, marketingowe, informacyjne oraz w profesjonalny lobbing.
- Na użytek Polski i Polonii nic takiego się nie dzieje - mówi Joanna Bohdziewicz-Borowiec z biura kongresmana Rahma Emanuela z Chicago. - Polonia jest zbyt podzielona, by przeprowadzać takie kampanie, a Polska jest chyba zbyt biedna. - Zawsze zwracałem uwagę polskim politykom, że na przykład Czesi i Irlandczycy prowadzą w Waszyngtonie skuteczne kampanie public relations, a my nie sięgamy po takie podstawowe narzędzie polityczne - dodaje gen. Rowny. - W odpowiedzi słyszę zazwyczaj, że nas na to nie stać. Moim zdaniem, nas nie stać na to, by na promocję Polaków zabrakło pieniędzy.
Marek Purowski, attache prasowy ambasady RP w Waszyngtonie, mówi, że korpus dyplomatyczny jest otwarty na propozycje współpracy ze strony organizacji polonijnych, zwłaszcza w promowaniu Polski. Niewiele napływa takich propozycji. Działacze polonijni krytykują polskie MSZ i Ministerstwo Kultury za to, że ich wysiłki nie są zauważane ani wspierane. - Wielu polskich dyplomatów za mało wie o USA, zbyt słabo rozumie tutejszą kulturę polityczną, a czasem zbyt słabo mówi po angielsku - narzeka jeden z chicagowskich działaczy.
Ksiądz wini pana, pan wini księdza, a z marketingiem politycznym i kulturalnym na rzecz Polaków jest jak w sztuce "Polski dowcip": "Czy czujesz się czasem obezwładniony przez tragiczne poczucie bezsilności i desperacji? To dlatego, że jesteś Polakiem!".
Polityczne Polish jokes
Stereotyp Polaka - bezradnego melancholika - to początek kłopotów z naszym wizerunkiem. Efektem niezabiegania o jego poprawę stało się opowiadanie antypolskich dowcipów i komentarzy. Słynne jest wystąpienie rektora Uniwersytetu Fordham, który po wyborze Karola Wojtyły na papieża powiedział: "Spodziewałem się, że Kościół obniży standardy, ale nie sądziłem, że obniży je do tego stopnia, by na papieża wybrać Polaka". Wojsław Milan-Kamski, bohater spod Monte Cassino, zwraca uwagę, że drwienie z Polaków ma w Ameryce długą tradycję, mimo że obroną naszego dobrego imienia zajęła się organizacja Polish-American Guardian Society. Stowarzyszenie wytaczało procesy osobom i instytucjom, które dopuszczały się publicznego lekceważenia polskiej mniejszości.
Milan-Kamski zwraca uwagę na polityczne konsekwencje tych stereotypów. Po wojnie amerykański Kongres regulował napływ imigrantów, przyznając poszczególnym narodowościom limity. W 1948 r. do USA pozwolono przyjechać 85 tys. Japończykom, a dla weteranów polskiej armii limit wyniósł zaledwie 18 tys. Jedynie 10 tys. z nich udało się dostać do USA. - W tym czasie studiowałem w Anglii, spełniłem kryteria i w ten sposób dotarłem tutaj razem z Japończykami - mówi Milan-Kamski. - A przecież byliśmy sojusznikami Ameryki. W 1952 r. pozwolono wyemigrować do USA 39 tys. Niemców i tyluż Włochom. Limit dla Polaków nie został ustalony - w sumie z Europy Wschodniej mogło przyjechać do USA 7 tys. emigrantów.
Publiczny wizerunek grupy etnicznej ma wartość polityczną. Kiedy w latach 80. Irlandczycy postanowili wywalczyć dla siebie złagodzenie amerykańskiego prawa imigracyjnego, kampania prasy irlandzko-amerykańskiej, kongresmanów i senatorów irlandzkiego pochodzenia, a nawet władz Irlandii sprawiła, że zanim sytuacja zmieniła się de iure, położenie nielegalnych irlandzkich imigrantów poprawiło się do tego stopnia, że w 1985 r. nowojorski tygodnik "Irish Voice" napisał na okładce: "Nigdy nie wrócimy do Irlandii - >>Młodzi Nielegalni<<".
Oczywiście, prawie 50-milionowa grupa Amerykanów irlandzkiego pochodzenia ma większe możliwości niż 10 mln Polish-Americans. Nie zmienia to jednak faktu, że Polonia stanowi szóstą pod względem wielkości grupę etniczną w USA, a wciąż ma problemy z wizerunkiem i efektywną polityką. W Polsce nie nastała jeszcze moda na profesjonalizm w polityce zagranicznej, polegający na wykorzystywaniu firm lobbingowych, public relations i reklamy jako buldożerów przygotowujących grunt pod rozmowy na szczeblu dyplomatycznym i biznesowym. Z powodzeniem robią to Niemcy, Czesi, Irlandczycy, a nawet kraje afrykańskie.
Nowy Kongres Polonii
Czy mamy jeszcze szansę skapitalizować ekonomiczny sukces polskiej emigracji z lat 80. lub życzliwość Amerykanów wywołaną naszym udziałem w wojnie irackiej? Joanna Bohdziewicz-Borowiec mówi, że w Chicago uaktywniły się nowe grupy: biznesmeni, Polsko-Amerykańska Izba Handlowa, stowarzyszenia studentów. Wszyscy na swój sposób pracują nad promocją Polonii.
Kongres Polonii Amerykańskiej czeka na "nowe otwarcie" - po śmierci Edwarda Moskala, wieloletniego prezesa KPA, przygotowuje się do jesiennych wyborów władz. O stanowisko prezesa ubiega się cały dotychczasowy zarząd. Największe szanse będzie zapewne miał Frank Spula, nowo wybrany prezes Związku Narodowego Polskiego, największej organizacji polonijnej. Wśród Polonii panuje opinia, że ten były współpracownik Edwarda Moskala będzie kontynuatorem jego linii. - Na pewno będzie lepszym dyplomatą i położy większy nacisk na wizerunek kongresu - mówi Chris Kurczaba, prawnik, szef KPA w Illinois. Czy poprawi się pozycja Polski i Amerykanów polskiego pochodzenia? - Trudno powiedzieć - mówi gen. Rowny. - Wszystko zależy od tego, kto wygra.
Popularność i prestiż grupy etnicznej to jedno, a zdolność pozyskiwania wpływów politycznych na rzecz własnej mniejszości i starej ojczyzny - to drugie. Ciężko jednak walczyć ze stereotypami bez jakiejkolwiek dźwigni politycznej, a skuteczny lobbing i należny udział we władzach stanowych i federalnych grupy etnicznej wychodzi znacznie lepiej, jeśli jest ona popularna. Wypada, a nawet modnie jest być Irlandczykiem czy Włochem, choć najpopularniejszy w USA włoski klan to rodzina Soprano.
Imigranci drugiej kategorii
Polacy, Irlandczycy i Włosi zawsze mieli wiele wspólnego w Nowym Świecie. Byli imigrantami drugiej kategorii, lekceważonymi i w dużej mierze zamkniętymi w gettach. Prezydent John Kennedy (Irlandczyk i katolik) napisał we wspomnieniach: "Irlandczycy byli pierwszą grupą, która musiała znosić dyskryminację, jaka później stała się również udziałem kolejnych fal emigrantów". Poszukujący pracy przybysze z Irlandii odbijali się od drzwi firm, na których wisiały kartki z napisem: N.I.N.A. (No Irish need apply - Irlandczyk niech się nie stara o pracę). Włosi byli tak nielubiani, że w 1896 r. tłum włamał się do aresztu i zlinczował jedenastu Włochów, których kilka godzin wcześniej sąd uwolnił od zarzutów o napad. Partia natywistów, powstała na fali niechęci do imigrantów, za główny punkt programu uznała walkę z katolikami i "innym niepożądanym elementem". W wielu stanach zdołała przeforsować legislację zabraniającą katolikom i przybyszom "drugiego sortu" zajmowania stanowisk publicznych, a nawet głosowania. Pod koniec XIX wieku te prawa zostały zniesione, ale status Polaków, Irlandczyków i Włochów nadal był podrzędny, a ich społeczne znaczenie - marginalne.
Dziś Amerykanie irlandzkiego pochodzenia są dumni ze swych korzeni, a Dzień św. Patryka - patrona Irlandii - jest w USA ogólnonarodową fetą, na którą kto żyw ubiera się na zielono, wszyscy biorą udział w paradach, piją whisky i guinnessa i w jakimś stopniu czują się Irlandczykami, nawet jeśli pochodzą z Kolumbii. Politycy obchodzą to święto równie ostentacyjnie, jest to bowiem danina polityczna na rzecz dużej i wpływowej grupy wyborców. Mawia się nawet, że w Waszyngtonie św. Patryk jest najpotężniejszym świętym.
Status Amerykanów włoskiego pochodzenia ma się równie dobrze, choć najpopularniejszym Włochem po Rudolphie Giulianim jest wciąż don Corleone. Miarą wpływów tej grupy narodowej jest to, że siedzibę organizacji zrzeszającej Italian-Americans (National Italian American Foundation) odwiedza prezydent Bush, Antonin Scalia, sędzia Sądu Najwyższego, czy Alan Greenspan. Nie jest to tylko polityczna kontrybucja na rzecz piątej pod względem wielkości grupy etnicznej w USA, ale też okazja do uzyskania poparcia znaczącego lobby. Mimo że Włosi są mniejszością podzieloną ideologicznie (statystyki wskazują, że jest wśród nich tyle samo republikanów, co demokratów), politycznie reprezentują poważną siłę o wielkim poczuciu etnicznej lojalności. Kenneth Ciongoli i Jay Parini w książce "Droga ku wolności" wspominają, że tradycja włoskiej lojalności i umiejętność tworzenia organizacji samopomocowych sięga narodzin mafii na początku XIII wieku, co zupełnie nie przeszkadza temu, że specjalne studium Uniwersytetu Chicago poświęcone grupom etnicznym mianowało ostatnio Włochów modelowymi obywatelami pod względem postaw społecznych, profesjonalnych, a także tradycji rodzinnych. - Już na przełomie XIX i XX wieku Irlandczycy i Włosi zaczęli tworzyć sprawne organizacje polityczne i społeczne. Nam się to w takim stopniu nie udało ani wtedy, ani teraz - tłumaczy gen. Edward Rowny, doradca prezydenta Reagana.
Kiedy Irlandczycy wybierali pierwszych burmistrzów, w Polonii powstawał rozłam na frakcję unionistów i zwolenników Związku Narodowego Polskiego. Jedni widzieli przyszłość amerykańskich Polaków w odbudowie starej ojczyzny i powrocie do Polski, drudzy (unioniści) uważali, że przyszłość Polonii jest w Ameryce i tu właśnie należy budować jej dobrobyt. Jak napisał Joseph Parot: "To rozdarło tkankę społeczną Polonii na dekady i podzieliło lokalne organizacje na zwalczające się frakcje". - Od dawna brakuje nam zdolności do wspólnego działania - komentuje gen. Rowny. - W efekcie prawie 10-milionowa rzesza Amerykanów polskiego pochodzenia ma co najmniej dwukrotnie za małą reprezentację polityczną w Kongresie i Senacie USA. Nie tylko brak nam proporcjonalnie dużej reprezentacji politycznej, ale też znaczący politycy raczej nie składają wizyt w siedzibach organizacji polonijnych. Gorzej, przez ostatnie lata wpływy Kongresu Polonii Amerykańskiej na Kongres USA zmalały niemal do zera, a niektórzy polonijni działacze dorobili się statusu persona non grata w Białym Domu - mówi polski dyplomata, proszący o anonimowość. Lobbing, który mogłyby na rzecz Polski uprawiać organizacje polonijne, jest w takiej sytuacji ograniczony.
Polityka proszalnego dziada
Pozycja Irlandii i Włoch jako poważnych partnerów Ameryki jest wzmacniana przez silne wpływy ich narodowych lobby. Żaden polityk nie chciałby się narazić
26 mln amerykańskich Włochów, którzy karnie biorą udział w wyborach, ani wdać się w wojnę z wpływowymi senatorami, kongresmanami i gubernatorami włoskiego pochodzenia. Trzeba jednak podkreślić, że rządy, ministerstwa spraw zagranicznych, kultury czy turystyki starają się zwykle współpracować ze swoją narodową "piątą kolumną" w USA, inwestując w kampanie reklamowe, marketingowe, informacyjne oraz w profesjonalny lobbing.
- Na użytek Polski i Polonii nic takiego się nie dzieje - mówi Joanna Bohdziewicz-Borowiec z biura kongresmana Rahma Emanuela z Chicago. - Polonia jest zbyt podzielona, by przeprowadzać takie kampanie, a Polska jest chyba zbyt biedna. - Zawsze zwracałem uwagę polskim politykom, że na przykład Czesi i Irlandczycy prowadzą w Waszyngtonie skuteczne kampanie public relations, a my nie sięgamy po takie podstawowe narzędzie polityczne - dodaje gen. Rowny. - W odpowiedzi słyszę zazwyczaj, że nas na to nie stać. Moim zdaniem, nas nie stać na to, by na promocję Polaków zabrakło pieniędzy.
Marek Purowski, attache prasowy ambasady RP w Waszyngtonie, mówi, że korpus dyplomatyczny jest otwarty na propozycje współpracy ze strony organizacji polonijnych, zwłaszcza w promowaniu Polski. Niewiele napływa takich propozycji. Działacze polonijni krytykują polskie MSZ i Ministerstwo Kultury za to, że ich wysiłki nie są zauważane ani wspierane. - Wielu polskich dyplomatów za mało wie o USA, zbyt słabo rozumie tutejszą kulturę polityczną, a czasem zbyt słabo mówi po angielsku - narzeka jeden z chicagowskich działaczy.
Ksiądz wini pana, pan wini księdza, a z marketingiem politycznym i kulturalnym na rzecz Polaków jest jak w sztuce "Polski dowcip": "Czy czujesz się czasem obezwładniony przez tragiczne poczucie bezsilności i desperacji? To dlatego, że jesteś Polakiem!".
Polityczne Polish jokes
Stereotyp Polaka - bezradnego melancholika - to początek kłopotów z naszym wizerunkiem. Efektem niezabiegania o jego poprawę stało się opowiadanie antypolskich dowcipów i komentarzy. Słynne jest wystąpienie rektora Uniwersytetu Fordham, który po wyborze Karola Wojtyły na papieża powiedział: "Spodziewałem się, że Kościół obniży standardy, ale nie sądziłem, że obniży je do tego stopnia, by na papieża wybrać Polaka". Wojsław Milan-Kamski, bohater spod Monte Cassino, zwraca uwagę, że drwienie z Polaków ma w Ameryce długą tradycję, mimo że obroną naszego dobrego imienia zajęła się organizacja Polish-American Guardian Society. Stowarzyszenie wytaczało procesy osobom i instytucjom, które dopuszczały się publicznego lekceważenia polskiej mniejszości.
Milan-Kamski zwraca uwagę na polityczne konsekwencje tych stereotypów. Po wojnie amerykański Kongres regulował napływ imigrantów, przyznając poszczególnym narodowościom limity. W 1948 r. do USA pozwolono przyjechać 85 tys. Japończykom, a dla weteranów polskiej armii limit wyniósł zaledwie 18 tys. Jedynie 10 tys. z nich udało się dostać do USA. - W tym czasie studiowałem w Anglii, spełniłem kryteria i w ten sposób dotarłem tutaj razem z Japończykami - mówi Milan-Kamski. - A przecież byliśmy sojusznikami Ameryki. W 1952 r. pozwolono wyemigrować do USA 39 tys. Niemców i tyluż Włochom. Limit dla Polaków nie został ustalony - w sumie z Europy Wschodniej mogło przyjechać do USA 7 tys. emigrantów.
Publiczny wizerunek grupy etnicznej ma wartość polityczną. Kiedy w latach 80. Irlandczycy postanowili wywalczyć dla siebie złagodzenie amerykańskiego prawa imigracyjnego, kampania prasy irlandzko-amerykańskiej, kongresmanów i senatorów irlandzkiego pochodzenia, a nawet władz Irlandii sprawiła, że zanim sytuacja zmieniła się de iure, położenie nielegalnych irlandzkich imigrantów poprawiło się do tego stopnia, że w 1985 r. nowojorski tygodnik "Irish Voice" napisał na okładce: "Nigdy nie wrócimy do Irlandii - >>Młodzi Nielegalni<<".
Oczywiście, prawie 50-milionowa grupa Amerykanów irlandzkiego pochodzenia ma większe możliwości niż 10 mln Polish-Americans. Nie zmienia to jednak faktu, że Polonia stanowi szóstą pod względem wielkości grupę etniczną w USA, a wciąż ma problemy z wizerunkiem i efektywną polityką. W Polsce nie nastała jeszcze moda na profesjonalizm w polityce zagranicznej, polegający na wykorzystywaniu firm lobbingowych, public relations i reklamy jako buldożerów przygotowujących grunt pod rozmowy na szczeblu dyplomatycznym i biznesowym. Z powodzeniem robią to Niemcy, Czesi, Irlandczycy, a nawet kraje afrykańskie.
Nowy Kongres Polonii
Czy mamy jeszcze szansę skapitalizować ekonomiczny sukces polskiej emigracji z lat 80. lub życzliwość Amerykanów wywołaną naszym udziałem w wojnie irackiej? Joanna Bohdziewicz-Borowiec mówi, że w Chicago uaktywniły się nowe grupy: biznesmeni, Polsko-Amerykańska Izba Handlowa, stowarzyszenia studentów. Wszyscy na swój sposób pracują nad promocją Polonii.
Kongres Polonii Amerykańskiej czeka na "nowe otwarcie" - po śmierci Edwarda Moskala, wieloletniego prezesa KPA, przygotowuje się do jesiennych wyborów władz. O stanowisko prezesa ubiega się cały dotychczasowy zarząd. Największe szanse będzie zapewne miał Frank Spula, nowo wybrany prezes Związku Narodowego Polskiego, największej organizacji polonijnej. Wśród Polonii panuje opinia, że ten były współpracownik Edwarda Moskala będzie kontynuatorem jego linii. - Na pewno będzie lepszym dyplomatą i położy większy nacisk na wizerunek kongresu - mówi Chris Kurczaba, prawnik, szef KPA w Illinois. Czy poprawi się pozycja Polski i Amerykanów polskiego pochodzenia? - Trudno powiedzieć - mówi gen. Rowny. - Wszystko zależy od tego, kto wygra.
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.