Odkrycie sekretu "głębokiego gardła" mogło być decyzją rodziny Felta, a nie 91-letniego dziś staruszka Najsłynniejszy anonimowy informator w historii Ameryki ujawnił swoją tożsamość. To on przyczynił się do wyjaśnienia afery Watergate i rezygnacji prezydenta Nixona. Tożsamość ujawnił nie dla sławy, lecz za namową rodziny - dla pieniędzy. To, że był "głębokim gardłem", wiedziały dotychczas tylko trzy osoby. Teraz wszyscy już wiedzą, że to Mark Felt, wicedyrektor FBI, tropiący w latach 40. i 50. nazistowskich i sowieckich szpiegów. Artykuły Boba Woodwarda i Carla Bernsteina w "Washington Post", napisane dzięki pomocy Felta, uruchomiły polityczną lawinę, która zmiotła Nixona. Pogrzebała też wielu jego współpracowników i znaczną część gabinetu, choć nie byli to "wszyscy ludzie prezydenta" - jak w tytule książki Woodwarda i Bernsteina, napisanej po zakończeniu śledztwa.
Zdrajca czy bohater?
Na podstawie relacji dziennikarzy "Washington Post" powstał film, w którym "głębokie gardło" instruuje Woodwarda (Robert Redford): "Idźcie za pieniędzmi". Potwierdza też najśmielsze przypuszczenia reportera: dziwne włamanie i próba założenia podsłuchu w kwaterze demokratów były zleceniem wysoko postawionych członków administracji Nixona. Dziennikarskie śledztwo Woodwarda i Bernsteina poprowadziło przez najwyższe kręgi FBI, CIA, Departamentu Sprawiedliwości, aż do Gabinetu Owalnego prezydenta.
W ciągu kilku dni od ujawnienia tożsamości "głębokiego gardła" przez magazyn "Vanity Fair" książka "Wszyscy ludzie prezydenta" skoczyła z pierwszej pięćsetki bestsellerów księgarni Amazon do pierwszej pięćdziesiątki. Ujawnienie tożsamości Felta, było nie było wiceszefa FBI, który miał dostęp do najważniejszych tajemnic administracji Nixona, łowcy szpiegów, który doczekał się serii procesów o zbyt gorliwe inwigilowanie lewackich organizacji (tzw. Weather Underground), wywołało burzę. Politycy, historycy i dziennikarze spierają się o to, czy Felt okazał się nielojalnym wobec Białego Domu autorem przecieków, czy etycznym i odważnym człowiekiem służb, które administracja Nixona usiłowała wykorzystać do brudnej politycznej gry.
Watergate - trzydzieści trzy lata wcześniej
Był 17 czerwca 1972 r.: pięciu mężczyzn zatrzymano podczas włamania do biura Partii Demokratycznej w kompleksie Watergate w Waszyngtonie. Mieli przy sobie sprzęt do podsłuchu, aparaty fotograficzne i sporo gotówki. Był wśród nich James McCord, były agent FBI. Grupa pracowała dla Komitetu na rzecz Reelekcji Prezydenta Nixona. Notatki znalezione przy jednym z włamywaczy prowadziły do bliskich współpracowników prezydenta. Cała historia nie wydawała się jednak warta dziennikarskiego zachodu. Dlatego "Washington Post" przydzielił do pracy nad artykułem dwóch młodych dziennikarzy. Bernstein był w "Post" od sześciu lat, Woodward zaś rozpoczynał dopiero pracę jako reporter działu miejskiego. Jedynym kontaktem Woodwarda był tajemniczy wysoko postawiony informator. O tym, że chodzi o Felta, wiedzieli tylko Woodward, Bernstein i naczelny "Postu" Benjamin C. Bradlee.
Felt zgodził się współpracować pod warunkiem, że nie będzie podawał informacji, a tylko je potwierdzał. Nie mógł być cytowany. Woodwardowi nie wolno było się z nim kontaktować - mógł jedynie sygnalizować konieczność spotkania, przesuwając doniczkę na balkonie swego mieszkania. Felt spotykał się z nim nocami w podziemnym garażu. Nie było żadnych telefonów. Artykuły, które szły "śladem pieniędzy", zaprowadziły do funduszy komitetu, pranych na kontach w Mexico City.
Podczas procesów włamywaczy z Watergate McCord przyznał się do winy. Przedtem wysłał list do sędziego Johna Sirici, w którym informował, że wysoko postawieni członkowie gabinetu Nixona nie tylko wiedzieli o włamaniu, ale też opłacali milczenie i kłamstwa oskarżonych. Specjalna grupa zorganizowana przez komitet, której zadaniem było inwigilowanie opozycji i fałszowanie dokumentów, miała nawet pseudonim operacyjny - "Hydraulicy".
Przesłuchania specjalnej komisji Senatu potwierdziły zeznania McCorda. Okazało się, że zleceniodawcy zadbali również o założenie podsłuchów w telefonach dziennikarzy tropiących Watergate. Dochodzenie komisji prowadziło do Departamentu Sprawiedliwości. W marcu 1974 r. jego szef prokurator generalny John Mitchell oraz sześciu bliskich współpracowników Nixona zostało skazanych za utrudnianie śledztwa.
Prezydent nieustannie zaprzeczał, jakoby wiedział o aferze oraz próbach jej tuszowania. Ujawnienie taśm, na których Nixon rutynowo nagrywał rozmowy w Gabinecie Owalnym, było jednak ostatecznym corpus delicti. Prezydent w oczywisty sposób sterował aferą Watergate i próbami zduszenia śledztwa - zarówno tego prowadzonego przez dziennikarzy, jak i tego, które nadzorował prokurator specjalny Archibald Cox. Latem 1974 r. Komisja Sprawiedliwości Kongresu USA postanawia wszcząć proces impeachmentu prezydenta. 8 sierpnia 1974 r. Nixon podał się do dymisji.
Siła czwartej władzy
Gdyby nie upór Woodwarda i Bernsteina, polityczne tło włamania do budynku Watergate nie wyszłoby na jaw. Nixon nie zostałby zmuszony do rezygnacji. Osobną sprawą jest ocena jego prezydentury. Nawet krytycznie usposobieni politolodzy nie odmawiają mu wielkiego wyczucia w sprawach zagranicznych ani nie kwestionują wartości zwrotu, jakiego dokonał w polityce USA wobec Chin.
Dla opinii publicznej fakt obalenia prezydenta przez serię artykułów młodych dziennikarzy było katharsis po latach coraz bardziej kompromitujących ten gabinet rewelacji. Dochodzenie Senatu było testem na stabilność amerykańskiej demokracji.
Żywiołowa reakcja, z jaką spotyka się odsłonięcie ostatniej tajemnicy Watergate, to więcej niż zamknięcie ponad 30 lat domysłów, spekulacji i absurdalnych czasem plotek, według których "głębokim gardłem" miał być Henry Kissinger, Patrick Buchanan, a nawet szef Sądu Najwyższego sędzia Rehnquist.
Felt w matni
Jaka będzie ocena Felta? Czy zdradził przełożonych? Jako protegowany, wychowanek i zastępca legendarnego szefa FBI Edgara Hoovera za swój najważniejszy obowiązek uważał ochronę niezależności i dobrego imienia FBI. Jego metody jako łowcy szpiegów i tropiciela lewicowych radykałów pozostawiały wiele do życzenia, ale - jak powiedział prezydent Reagan, uwalniając go od odpowiedzialności (i wyroku) za inwigilację lokalnych dysydentów - Felt "służył krajowi z największym oddaniem". Dlaczego więc zdecydował się na współpracę z reporterem? Członkowie komisji senackiej twierdzili, że Felt nie miał dokąd pójść. Obserwował nadużycia i manipulacje władzy wykonawczej, również wobec FBI. Jego szef Patrick Gray informował o przebiegu dochodzenia FBI w sprawie Watergate głównych architektów tej afery. Równie niesławną rolę odgrywał prokurator generalny.
Prawnik John O`Connor, reprezentujący Felta i jego rodzinę, który ujawnił jego tożsamość w artykule dla "Vanity Fair", konkluduje: "Wierzę, że Mark Felt, jest jednym z największych bohaterów Ameryki. Przeciwstawił się władzy, gdy ta usiłowała zapobiec śledztwu FBI i odkryciu prawdy".
Ostateczna prawda
Dziennik "Washington Post" przez trzy dekady dochował obietnicy nieujawniania swego źródła. Nazajutrz po publikacji w "Vanity Fair" znalazł się w tak dziwnym położeniu, że nie potwierdził od razu tożsamości "głębokiego gardła". Woodward nie był przekonany o tym, czy 91-letni Felt, który po wylewie cierpi na zaniki pamięci, w pełni świadomie zdecydował o ujawnieniu nazwiska. Kości zostały jednak rzucone: tym razem nie przez "Washington Post", lecz przez magazyn, którego tytuł brzmiałby po polsku "Targowisko próżności".
Woodward, Bernstein i naczelny "Postu" musieli się pogodzić z tym, że ostatnia odsłona dramatu Watergate była udziałem kalifornijskiego prawnika, któremu "Vanity Fair" przydzielił do współpracy nad tekstem 15 (zobowiązanych pisemnie do tajemnicy) reporterów. Ale Woodward i Bernstein będą jeszcze mieli swoje 5 minut. Niedługo ukaże się ich "ostateczna" książka o Watergate. Miała się ukazać już po śmierci Marka Felta. Czy ostateczna prawda będzie inna od znanej dotychczas?
Na podstawie relacji dziennikarzy "Washington Post" powstał film, w którym "głębokie gardło" instruuje Woodwarda (Robert Redford): "Idźcie za pieniędzmi". Potwierdza też najśmielsze przypuszczenia reportera: dziwne włamanie i próba założenia podsłuchu w kwaterze demokratów były zleceniem wysoko postawionych członków administracji Nixona. Dziennikarskie śledztwo Woodwarda i Bernsteina poprowadziło przez najwyższe kręgi FBI, CIA, Departamentu Sprawiedliwości, aż do Gabinetu Owalnego prezydenta.
W ciągu kilku dni od ujawnienia tożsamości "głębokiego gardła" przez magazyn "Vanity Fair" książka "Wszyscy ludzie prezydenta" skoczyła z pierwszej pięćsetki bestsellerów księgarni Amazon do pierwszej pięćdziesiątki. Ujawnienie tożsamości Felta, było nie było wiceszefa FBI, który miał dostęp do najważniejszych tajemnic administracji Nixona, łowcy szpiegów, który doczekał się serii procesów o zbyt gorliwe inwigilowanie lewackich organizacji (tzw. Weather Underground), wywołało burzę. Politycy, historycy i dziennikarze spierają się o to, czy Felt okazał się nielojalnym wobec Białego Domu autorem przecieków, czy etycznym i odważnym człowiekiem służb, które administracja Nixona usiłowała wykorzystać do brudnej politycznej gry.
Watergate - trzydzieści trzy lata wcześniej
Był 17 czerwca 1972 r.: pięciu mężczyzn zatrzymano podczas włamania do biura Partii Demokratycznej w kompleksie Watergate w Waszyngtonie. Mieli przy sobie sprzęt do podsłuchu, aparaty fotograficzne i sporo gotówki. Był wśród nich James McCord, były agent FBI. Grupa pracowała dla Komitetu na rzecz Reelekcji Prezydenta Nixona. Notatki znalezione przy jednym z włamywaczy prowadziły do bliskich współpracowników prezydenta. Cała historia nie wydawała się jednak warta dziennikarskiego zachodu. Dlatego "Washington Post" przydzielił do pracy nad artykułem dwóch młodych dziennikarzy. Bernstein był w "Post" od sześciu lat, Woodward zaś rozpoczynał dopiero pracę jako reporter działu miejskiego. Jedynym kontaktem Woodwarda był tajemniczy wysoko postawiony informator. O tym, że chodzi o Felta, wiedzieli tylko Woodward, Bernstein i naczelny "Postu" Benjamin C. Bradlee.
Felt zgodził się współpracować pod warunkiem, że nie będzie podawał informacji, a tylko je potwierdzał. Nie mógł być cytowany. Woodwardowi nie wolno było się z nim kontaktować - mógł jedynie sygnalizować konieczność spotkania, przesuwając doniczkę na balkonie swego mieszkania. Felt spotykał się z nim nocami w podziemnym garażu. Nie było żadnych telefonów. Artykuły, które szły "śladem pieniędzy", zaprowadziły do funduszy komitetu, pranych na kontach w Mexico City.
Podczas procesów włamywaczy z Watergate McCord przyznał się do winy. Przedtem wysłał list do sędziego Johna Sirici, w którym informował, że wysoko postawieni członkowie gabinetu Nixona nie tylko wiedzieli o włamaniu, ale też opłacali milczenie i kłamstwa oskarżonych. Specjalna grupa zorganizowana przez komitet, której zadaniem było inwigilowanie opozycji i fałszowanie dokumentów, miała nawet pseudonim operacyjny - "Hydraulicy".
Przesłuchania specjalnej komisji Senatu potwierdziły zeznania McCorda. Okazało się, że zleceniodawcy zadbali również o założenie podsłuchów w telefonach dziennikarzy tropiących Watergate. Dochodzenie komisji prowadziło do Departamentu Sprawiedliwości. W marcu 1974 r. jego szef prokurator generalny John Mitchell oraz sześciu bliskich współpracowników Nixona zostało skazanych za utrudnianie śledztwa.
Prezydent nieustannie zaprzeczał, jakoby wiedział o aferze oraz próbach jej tuszowania. Ujawnienie taśm, na których Nixon rutynowo nagrywał rozmowy w Gabinecie Owalnym, było jednak ostatecznym corpus delicti. Prezydent w oczywisty sposób sterował aferą Watergate i próbami zduszenia śledztwa - zarówno tego prowadzonego przez dziennikarzy, jak i tego, które nadzorował prokurator specjalny Archibald Cox. Latem 1974 r. Komisja Sprawiedliwości Kongresu USA postanawia wszcząć proces impeachmentu prezydenta. 8 sierpnia 1974 r. Nixon podał się do dymisji.
Siła czwartej władzy
Gdyby nie upór Woodwarda i Bernsteina, polityczne tło włamania do budynku Watergate nie wyszłoby na jaw. Nixon nie zostałby zmuszony do rezygnacji. Osobną sprawą jest ocena jego prezydentury. Nawet krytycznie usposobieni politolodzy nie odmawiają mu wielkiego wyczucia w sprawach zagranicznych ani nie kwestionują wartości zwrotu, jakiego dokonał w polityce USA wobec Chin.
Dla opinii publicznej fakt obalenia prezydenta przez serię artykułów młodych dziennikarzy było katharsis po latach coraz bardziej kompromitujących ten gabinet rewelacji. Dochodzenie Senatu było testem na stabilność amerykańskiej demokracji.
Żywiołowa reakcja, z jaką spotyka się odsłonięcie ostatniej tajemnicy Watergate, to więcej niż zamknięcie ponad 30 lat domysłów, spekulacji i absurdalnych czasem plotek, według których "głębokim gardłem" miał być Henry Kissinger, Patrick Buchanan, a nawet szef Sądu Najwyższego sędzia Rehnquist.
Felt w matni
Jaka będzie ocena Felta? Czy zdradził przełożonych? Jako protegowany, wychowanek i zastępca legendarnego szefa FBI Edgara Hoovera za swój najważniejszy obowiązek uważał ochronę niezależności i dobrego imienia FBI. Jego metody jako łowcy szpiegów i tropiciela lewicowych radykałów pozostawiały wiele do życzenia, ale - jak powiedział prezydent Reagan, uwalniając go od odpowiedzialności (i wyroku) za inwigilację lokalnych dysydentów - Felt "służył krajowi z największym oddaniem". Dlaczego więc zdecydował się na współpracę z reporterem? Członkowie komisji senackiej twierdzili, że Felt nie miał dokąd pójść. Obserwował nadużycia i manipulacje władzy wykonawczej, również wobec FBI. Jego szef Patrick Gray informował o przebiegu dochodzenia FBI w sprawie Watergate głównych architektów tej afery. Równie niesławną rolę odgrywał prokurator generalny.
Prawnik John O`Connor, reprezentujący Felta i jego rodzinę, który ujawnił jego tożsamość w artykule dla "Vanity Fair", konkluduje: "Wierzę, że Mark Felt, jest jednym z największych bohaterów Ameryki. Przeciwstawił się władzy, gdy ta usiłowała zapobiec śledztwu FBI i odkryciu prawdy".
Ostateczna prawda
Dziennik "Washington Post" przez trzy dekady dochował obietnicy nieujawniania swego źródła. Nazajutrz po publikacji w "Vanity Fair" znalazł się w tak dziwnym położeniu, że nie potwierdził od razu tożsamości "głębokiego gardła". Woodward nie był przekonany o tym, czy 91-letni Felt, który po wylewie cierpi na zaniki pamięci, w pełni świadomie zdecydował o ujawnieniu nazwiska. Kości zostały jednak rzucone: tym razem nie przez "Washington Post", lecz przez magazyn, którego tytuł brzmiałby po polsku "Targowisko próżności".
Woodward, Bernstein i naczelny "Postu" musieli się pogodzić z tym, że ostatnia odsłona dramatu Watergate była udziałem kalifornijskiego prawnika, któremu "Vanity Fair" przydzielił do współpracy nad tekstem 15 (zobowiązanych pisemnie do tajemnicy) reporterów. Ale Woodward i Bernstein będą jeszcze mieli swoje 5 minut. Niedługo ukaże się ich "ostateczna" książka o Watergate. Miała się ukazać już po śmierci Marka Felta. Czy ostateczna prawda będzie inna od znanej dotychczas?
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.