Zespół Oasis jest największym rockandrollowym oszustwem ostatniej dekady Ta grupa nie tylko nie wniosła niczego wartościowego do historii rocka, ale całą swoją egzystencję oparła na bezczelnym pasożytowaniu na muzyce z lat 60. Przez dziesięć lat, jakie minęły od koronacji Oasis na największy brytyjski zespół od czasów The Beatles, grupa z Manchesteru zrobiła wszystko, by dowieść, że jest jednym wielkim rockandrollowym oszustwem.
Image kolesiów z budowy, którzy z dnia na dzień stali się milionerami, podziałał jak narkotyk na wyobraźnię milionów Brytyjczyków. Armia zaprzysięgłych fanów zapewnia każdej płycie zespołu, kierowanego przez braci Noela i Liama Gallagherów, pierwsze miejsce na brytyjskiej liście bestsellerów. Nawet jeśli są to pozycje tak wtórne i artystycznie chybione, jak "Standing On The Shoulder Of Giants" (2000) i "Heathen Chemistry" (2002).
Popularniejsi od gigantów
Chyba nikt poza Oasis nie podniósłby się po takiej serii porażek. Wraz ze swym szóstym studyjnym albumem "Don`t Believe The Truth" grupa braci Gallagherów powraca na scenę w glorii herosów. Utwór "Lyla", brzmiący jak karykatura "Jumpin` Jack Flash" Rolling Stonesów, znalazł się na szczycie listy singlowej, a Oasis wysforował się na prowadzenie w rankingu najpopularniejszych wykonawców minionej dekady w Zjednoczonym Królestwie. Według "Book of British Hit Singles & Albums", płyty grupy królowały na brytyjskich listach przebojów przez 766 tygodni - wyprzedzając nagrania takich gwiazd jak Madonna, Britney Spears, Robbie Williams czy Eminem. W plebiscycie rozgłośni Virgin Radio utwór "Wonderwall" z 1995 r. został uznany za najlepszą brytyjską piosenkę wszech czasów, pozostawiając w tyle "Bohemian Rhapsody" Queen, "Stairway To Heaven" Led Zeppelin, "Let It Be" The Beatles oraz "Imagine" Johna Lennona.
Album "Don`t Believe The Truth" bezlitośnie obnaża prawdę o Oasis. Zespół, który przed dziesięciu laty dumnie rzucił wyzwanie The Beatles i wielkiej brytyjskiej tradycji rockowej, dziś już tylko rozpaczliwie rywalizuje z samym sobą. Jeśli nawet nowa płyta jest lepsza od wszystkiego, co bracia Gallagherowie nagrali od czasu "Be Here Now" z 1997 r., nie musi to oznaczać, że jest dobra.
Pogrobowcy Beatlesów
Oasis na początku kariery nagrał dwie najlepsze bitlesowskie płyty, jakich nie nagrali The Beatles - "Definitely Maybe" i "(What`s The Story) Morning Glory". Ich ogromny sukces sprawił, że moment ten uznano za narodziny nowego nurtu w brytyjskim rocku - britpopu. Jak czas pokazał, to było wszystko, na co zespół potrafił się zdobyć, ale to wystarczyło, by - odwołując się do uczucia nostalgii za czasami Młodych Gniewnych i złotą epoką brytyjskiego popu - podbić serca wchodzącego w dorosłe życie na początku lat 90. pokolenia.
Swoim łobuzerskim zachowaniem i mistrzowską żonglerką "fuckami" przed zachwyconymi mediami członkowie Oasis znakomicie też wpisali się w kiełkującą pseudokulturę yobs. Tym słowem - pejoratywnym - określa się tę część brytyjskiej młodzieży z dołów społecznych, której idea spędzania wolnego czasu sprowadza się do nadużywania alkoholu i notorycznego zakłócania porządku. Jednak wówczas muzyka Oasis, choć zdecydowanie retro, dobrze się broniła, a takie utwory jak "Live Forever", "Rock`n`Roll Star" czy "Champagne Supernova" spełniały wszelkie kryteria hymnów uwielbianych przez rockowych fanów. Anglia leżała u ich stóp, konieczny był już tylko porównywalny sukces w USA. Tak się nie stało, bo uwielbiana po tej stronie Atlantyku brytyjskość zespołu w Ameryce została uznana za prowincjonalizm.
Zatrzymani w rozwoju
Tylko lojalności zdeklarowanych fanów można przypisać cud przetrwania przez Oasis siedmioletniego kryzysu. Podczas gdy inne gwiazdy britpopu - Blur i Radiohead - w tym czasie przeszły imponującą ewolucję, Oasis zastygł w rozwoju niczym prehistoryczny insekt uwięziony w kawałku bursztynu. Tyle że w tym wypadku zamiast bursztynu jest to czarny winyl bitlesowskiego "Białego albumu".
Ukazanie się "Don`t Believe The Truth", udział w letnich festiwalach czy drugie podejście do podboju Ameryki niekoniecznie muszą oznaczać szczęśliwe zakończenie rockowej bajki o sukcesie. Gdy minie euforia towarzysząca wielkiemu comebacku zespołu, będzie się on musiał zmierzyć z rzeczywistością, która nie jest różowa. Gallagherowie są za starzy, by liczyć na zdobycie fanów z pokolenia Franza Ferdinanda czy The Libertines. Ich dorobek zaś, w którym jakąś wartość mają tylko dwa pierwsze albumy, to z kolei za mało, by się zamienić w instytucję rocka klasy The Rolling Stones, Paula McCartneya, The Who czy U2.
Popularniejsi od gigantów
Chyba nikt poza Oasis nie podniósłby się po takiej serii porażek. Wraz ze swym szóstym studyjnym albumem "Don`t Believe The Truth" grupa braci Gallagherów powraca na scenę w glorii herosów. Utwór "Lyla", brzmiący jak karykatura "Jumpin` Jack Flash" Rolling Stonesów, znalazł się na szczycie listy singlowej, a Oasis wysforował się na prowadzenie w rankingu najpopularniejszych wykonawców minionej dekady w Zjednoczonym Królestwie. Według "Book of British Hit Singles & Albums", płyty grupy królowały na brytyjskich listach przebojów przez 766 tygodni - wyprzedzając nagrania takich gwiazd jak Madonna, Britney Spears, Robbie Williams czy Eminem. W plebiscycie rozgłośni Virgin Radio utwór "Wonderwall" z 1995 r. został uznany za najlepszą brytyjską piosenkę wszech czasów, pozostawiając w tyle "Bohemian Rhapsody" Queen, "Stairway To Heaven" Led Zeppelin, "Let It Be" The Beatles oraz "Imagine" Johna Lennona.
Album "Don`t Believe The Truth" bezlitośnie obnaża prawdę o Oasis. Zespół, który przed dziesięciu laty dumnie rzucił wyzwanie The Beatles i wielkiej brytyjskiej tradycji rockowej, dziś już tylko rozpaczliwie rywalizuje z samym sobą. Jeśli nawet nowa płyta jest lepsza od wszystkiego, co bracia Gallagherowie nagrali od czasu "Be Here Now" z 1997 r., nie musi to oznaczać, że jest dobra.
Pogrobowcy Beatlesów
Oasis na początku kariery nagrał dwie najlepsze bitlesowskie płyty, jakich nie nagrali The Beatles - "Definitely Maybe" i "(What`s The Story) Morning Glory". Ich ogromny sukces sprawił, że moment ten uznano za narodziny nowego nurtu w brytyjskim rocku - britpopu. Jak czas pokazał, to było wszystko, na co zespół potrafił się zdobyć, ale to wystarczyło, by - odwołując się do uczucia nostalgii za czasami Młodych Gniewnych i złotą epoką brytyjskiego popu - podbić serca wchodzącego w dorosłe życie na początku lat 90. pokolenia.
Swoim łobuzerskim zachowaniem i mistrzowską żonglerką "fuckami" przed zachwyconymi mediami członkowie Oasis znakomicie też wpisali się w kiełkującą pseudokulturę yobs. Tym słowem - pejoratywnym - określa się tę część brytyjskiej młodzieży z dołów społecznych, której idea spędzania wolnego czasu sprowadza się do nadużywania alkoholu i notorycznego zakłócania porządku. Jednak wówczas muzyka Oasis, choć zdecydowanie retro, dobrze się broniła, a takie utwory jak "Live Forever", "Rock`n`Roll Star" czy "Champagne Supernova" spełniały wszelkie kryteria hymnów uwielbianych przez rockowych fanów. Anglia leżała u ich stóp, konieczny był już tylko porównywalny sukces w USA. Tak się nie stało, bo uwielbiana po tej stronie Atlantyku brytyjskość zespołu w Ameryce została uznana za prowincjonalizm.
Zatrzymani w rozwoju
Tylko lojalności zdeklarowanych fanów można przypisać cud przetrwania przez Oasis siedmioletniego kryzysu. Podczas gdy inne gwiazdy britpopu - Blur i Radiohead - w tym czasie przeszły imponującą ewolucję, Oasis zastygł w rozwoju niczym prehistoryczny insekt uwięziony w kawałku bursztynu. Tyle że w tym wypadku zamiast bursztynu jest to czarny winyl bitlesowskiego "Białego albumu".
Ukazanie się "Don`t Believe The Truth", udział w letnich festiwalach czy drugie podejście do podboju Ameryki niekoniecznie muszą oznaczać szczęśliwe zakończenie rockowej bajki o sukcesie. Gdy minie euforia towarzysząca wielkiemu comebacku zespołu, będzie się on musiał zmierzyć z rzeczywistością, która nie jest różowa. Gallagherowie są za starzy, by liczyć na zdobycie fanów z pokolenia Franza Ferdinanda czy The Libertines. Ich dorobek zaś, w którym jakąś wartość mają tylko dwa pierwsze albumy, to z kolei za mało, by się zamienić w instytucję rocka klasy The Rolling Stones, Paula McCartneya, The Who czy U2.
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.