Podczas tajnej narady w sztabie generalnym Izraela gen. Kuperwasser ostrzegał, że wkrótce proces pokojowy zawali się jak domek z kart Strefa Gazy to królestwo Hamasu. Tam Fatah - dawniej partia Arafata, dziś prezydenta Abu Mazena - nie miała szans. Wyniki niedawnych wyborów samorządowych w Autonomii Palestyńskiej wskazują, że również na Zachodnim Brzegu hamasowcy znokautowali Fatah.
W Kalkilii, odległej o 20 min od Tel Awiwu, Hamas zdobył ponad 80 proc. mandatów do rady miejskiej. W Betlejem, stolicy chrześcijaństwa w Ziemi Świętej, Hamas i Dżihad zdobyły pięć spośród siedmiu mandatów zarezerwowanych dla muzułmanów. Mimo że w radzie chrześcijanie będą mieć większość, hamasowcy - radykalni uczniowie szejka Jasina - stają się nową siłą zdolną zmienić zwyczaje i układy, które funkcjonowały od setek lat.
Z obliczeń "Wprost" wynika, że spośród ponad 80 zarządów municypalnych, w których odbyły się wybory, lista Abu Mazena zdecydowanie wygrała w 38, a Hamasu w 30. Tylko że liczba ludności w "zwycięskich" 38 ośrodkach Fatah jest o wiele mniejsza niż w ośrodkach przejętych przez hamasowców. W sumie na Fatah i listę Abu Mazena głosowało 230 tys. wyborców, a na Hamas i Dżihad - prawie 600 tys.
Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle dojdzie do wyborów w pozostałych kilkuset miastach i miasteczkach Autonomii. W czasach Arafata postanowiono, że wybory municypalne zostaną przeprowadzone w kilku etapach. Na pierwszy ogień miały pójść te ośrodki, w których było najwięcej widoków na sukces. - Jeżeli tak wygląda zwycięstwo, to jak będzie wyglądać klęska? - pyta ukazująca się w języku arabskim wschodniojerozolimska gazeta "El-Kuds".
Ekipa Abu Mazena nie może się wykazać istotnymi sukcesami. W Strefie Gazy bezrobocie utrzymuje się na tym samym poziomie co w czasach Arafata. Na Zachodnim Brzegu nie jest dużo lepiej. W izraelskich więzieniach ciągle przebywa kilka tysięcy Palestyńczyków, plan separacji budzi coraz większy sprzeciw, a Abu Mazen czeka na audiencję u Ariela Szarona. Największe fiasko poniosła jednak strategia porozumienia z Hamasem. Abu Mazen oceniał, że prowadząc cierpliwe rozmowy z islamskimi radykałami, zmusi ich do zaniechania zbrojnej walki z Izraelem. Tymczasem sam wpadł w pułapkę. Z jednej strony, prawie codziennie terroryści ostrzeliwują izraelskie osiedla i miasteczka, z drugiej, jak wskazują wyniki wyborów, dążą oni do zastąpienia Abu Mazena i Fatah. Wyższy oficer Amanu, izraelskiego wywiadu wojskowego, mówi w rozmowie z "Wprost", że Izrael przez cały czas ostrzegał, iż z radykałami nie jest możliwe porozumienie.
- Tylko likwidacja terrorystycznej infrastruktury i rozbrojenie hamasowców może uratować proces pokojowy. Hamas zgodził się na częściowy rozejm, ale tylko po to, by się wzmocnić. W izraelskim aparacie obrony istnieje obawa, że latem, po sfinalizowaniu planu separacji, dojdzie do eksplozji palestyńskiego terroryzmu.
Obietnice bez pokrycia
"Może pan na nas liczyć. W miesiąc rozbroimy aktywnych terrorystów" - przekonywał palestyński generał Naser Jusuf Szaula Mofaza, izraelskiego ministra obrony. "Hamas ma kilkadziesiąt zamrożonych akcji przeciwko izraelskiej ludności cywilnej - upierał się Mofaz. - Czy robicie coś w tym kierunku?". "Inszalla, będzie dobrze. Może pan na nas liczyć". Oczywiście, dobrze nie będzie. Podczas tajnej narady w sztabie generalnym, z której przecieki dotarły do "Wprost", gen. Yosi Kuperwasser mówił, że wkrótce proces pokojowy zawali się jak domek z kart: - Abu Mazen to przyjemny facet i raczej przeciwnik terroryzmu, ale nie można być wyrozumiałym dla wszystkich. Już wkrótce hamasowcy wejdą mu na głowę, a wtedy wrócimy do punktu wyjścia.
Ariel Szaron, premier Izraela, nie zrezygnuje z planu separacji, ale kilka dni temu podczas spotkań z przywódcami amerykańskich Żydów w Waszyngtonie przypominał zasady, od których uzależni porozumienie pokojowe: Jerozolima po wsze czasy pozostanie zjednoczoną stolicą, duże osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu będą integralną częścią Państwa Izrael.
Za półtora miesiąca odbędą się wybory do parlamentu Autonomii. W Ramalli rozważa się możliwość ich odroczenia, a nawet tymczasowego anulowania. Lekcja wyborów municypalnych jest zbyt świeża. Abu Mazen, uzbrojony w kilka czeków przywiezionych z USA i zdjęcia z Waszyngtonu, mimo wszystko boi się politycznej równi pochyłej. Czy palestyńska przyszłość należy do Hamasu?
Partia Więźniów
Palestyńczycy przebywający w izraelskich obozach i więzieniach postanowili powołać partię, która będzie uczestniczyć w wyborach do parlamentu Autonomii. - Będziemy mieć własny program i cele - mówi Ibrahim Abu Rodejda z więzienia w Ramli. Partia Więźniów opracowuje listy wyborcze, mimo że nie wiadomo, kto będzie jej liderem. Wprawdzie wszyscy wymieniają nazwisko Marwana Bargutiego, ale ostateczna decyzja zapadnie na początku czerwca.
W podzielonym i skłóconym krajobrazie palestyńskim ta partia będzie wyjątkowa głównie dlatego, że w jej skład wejdą przedstawiciele różnych struktur i opcji. Jej powstanie odzwierciedla niezadowolenie palestyńskiej ulicy ze sposobu, w jaki władze zajmują się sprawą więźniów. Dla każdego mieszkańca Gazy i Zachodniego Brzegu uwolnienie wszystkich powinno być wstępnym warunkiem pertraktacji z Izraelem. W Ramalli twierdzą, że palestyński minister ds. więźniów spotka się z Bargutim, o ile Izrael wyrazi na to zgodę. Barguti został skazany na pięciokrotne dożywotnie więzienie za działalność terrorystyczną, ale nie wszyscy wiedzą, że jako główny działacz Fatah przed intifadą był w doskonałych stosunkach z Izraelczykami i w Tel Awiwie oraz Jerozolimie uważano go za pożądanego partnera do rozmów pokojowych.
Giełda pesymizmu w stosunkach izraelsko-palestyńskim bije rekordy. Nawet krupierzy z kasyna w Jerychu zaczynają się rozglądać za inną pracą. W miejscu, które po śmierci Arafata miało się stać pokojową jaskinią hazardu, coraz mniej osób wierzy w Abu Mazena i lepsze czasy. Nim rozdano pierwsze żetony, główni uczestnicy wirtualnej rulety wypadli z gry. Lider Autonomii i premier Izraela ostatnio szukali natchnienia w Waszyngtonie, ale nawet Amerykanie nie potrafią pomóc tym, którzy nie chcą pomóc sobie sami. Omar Abu Chalifa, najstarszy mieszkaniec Jerycha, właściciel miejscowego zakładu pogrzebowego i potomek Chalifa-beja, słynnego rozbójnika, mimo wszystko jest dobrej myśli - przyjdzie Hamas i będzie dobrze.
Z obliczeń "Wprost" wynika, że spośród ponad 80 zarządów municypalnych, w których odbyły się wybory, lista Abu Mazena zdecydowanie wygrała w 38, a Hamasu w 30. Tylko że liczba ludności w "zwycięskich" 38 ośrodkach Fatah jest o wiele mniejsza niż w ośrodkach przejętych przez hamasowców. W sumie na Fatah i listę Abu Mazena głosowało 230 tys. wyborców, a na Hamas i Dżihad - prawie 600 tys.
Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle dojdzie do wyborów w pozostałych kilkuset miastach i miasteczkach Autonomii. W czasach Arafata postanowiono, że wybory municypalne zostaną przeprowadzone w kilku etapach. Na pierwszy ogień miały pójść te ośrodki, w których było najwięcej widoków na sukces. - Jeżeli tak wygląda zwycięstwo, to jak będzie wyglądać klęska? - pyta ukazująca się w języku arabskim wschodniojerozolimska gazeta "El-Kuds".
Ekipa Abu Mazena nie może się wykazać istotnymi sukcesami. W Strefie Gazy bezrobocie utrzymuje się na tym samym poziomie co w czasach Arafata. Na Zachodnim Brzegu nie jest dużo lepiej. W izraelskich więzieniach ciągle przebywa kilka tysięcy Palestyńczyków, plan separacji budzi coraz większy sprzeciw, a Abu Mazen czeka na audiencję u Ariela Szarona. Największe fiasko poniosła jednak strategia porozumienia z Hamasem. Abu Mazen oceniał, że prowadząc cierpliwe rozmowy z islamskimi radykałami, zmusi ich do zaniechania zbrojnej walki z Izraelem. Tymczasem sam wpadł w pułapkę. Z jednej strony, prawie codziennie terroryści ostrzeliwują izraelskie osiedla i miasteczka, z drugiej, jak wskazują wyniki wyborów, dążą oni do zastąpienia Abu Mazena i Fatah. Wyższy oficer Amanu, izraelskiego wywiadu wojskowego, mówi w rozmowie z "Wprost", że Izrael przez cały czas ostrzegał, iż z radykałami nie jest możliwe porozumienie.
- Tylko likwidacja terrorystycznej infrastruktury i rozbrojenie hamasowców może uratować proces pokojowy. Hamas zgodził się na częściowy rozejm, ale tylko po to, by się wzmocnić. W izraelskim aparacie obrony istnieje obawa, że latem, po sfinalizowaniu planu separacji, dojdzie do eksplozji palestyńskiego terroryzmu.
Obietnice bez pokrycia
"Może pan na nas liczyć. W miesiąc rozbroimy aktywnych terrorystów" - przekonywał palestyński generał Naser Jusuf Szaula Mofaza, izraelskiego ministra obrony. "Hamas ma kilkadziesiąt zamrożonych akcji przeciwko izraelskiej ludności cywilnej - upierał się Mofaz. - Czy robicie coś w tym kierunku?". "Inszalla, będzie dobrze. Może pan na nas liczyć". Oczywiście, dobrze nie będzie. Podczas tajnej narady w sztabie generalnym, z której przecieki dotarły do "Wprost", gen. Yosi Kuperwasser mówił, że wkrótce proces pokojowy zawali się jak domek z kart: - Abu Mazen to przyjemny facet i raczej przeciwnik terroryzmu, ale nie można być wyrozumiałym dla wszystkich. Już wkrótce hamasowcy wejdą mu na głowę, a wtedy wrócimy do punktu wyjścia.
Ariel Szaron, premier Izraela, nie zrezygnuje z planu separacji, ale kilka dni temu podczas spotkań z przywódcami amerykańskich Żydów w Waszyngtonie przypominał zasady, od których uzależni porozumienie pokojowe: Jerozolima po wsze czasy pozostanie zjednoczoną stolicą, duże osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu będą integralną częścią Państwa Izrael.
Za półtora miesiąca odbędą się wybory do parlamentu Autonomii. W Ramalli rozważa się możliwość ich odroczenia, a nawet tymczasowego anulowania. Lekcja wyborów municypalnych jest zbyt świeża. Abu Mazen, uzbrojony w kilka czeków przywiezionych z USA i zdjęcia z Waszyngtonu, mimo wszystko boi się politycznej równi pochyłej. Czy palestyńska przyszłość należy do Hamasu?
Partia Więźniów
Palestyńczycy przebywający w izraelskich obozach i więzieniach postanowili powołać partię, która będzie uczestniczyć w wyborach do parlamentu Autonomii. - Będziemy mieć własny program i cele - mówi Ibrahim Abu Rodejda z więzienia w Ramli. Partia Więźniów opracowuje listy wyborcze, mimo że nie wiadomo, kto będzie jej liderem. Wprawdzie wszyscy wymieniają nazwisko Marwana Bargutiego, ale ostateczna decyzja zapadnie na początku czerwca.
W podzielonym i skłóconym krajobrazie palestyńskim ta partia będzie wyjątkowa głównie dlatego, że w jej skład wejdą przedstawiciele różnych struktur i opcji. Jej powstanie odzwierciedla niezadowolenie palestyńskiej ulicy ze sposobu, w jaki władze zajmują się sprawą więźniów. Dla każdego mieszkańca Gazy i Zachodniego Brzegu uwolnienie wszystkich powinno być wstępnym warunkiem pertraktacji z Izraelem. W Ramalli twierdzą, że palestyński minister ds. więźniów spotka się z Bargutim, o ile Izrael wyrazi na to zgodę. Barguti został skazany na pięciokrotne dożywotnie więzienie za działalność terrorystyczną, ale nie wszyscy wiedzą, że jako główny działacz Fatah przed intifadą był w doskonałych stosunkach z Izraelczykami i w Tel Awiwie oraz Jerozolimie uważano go za pożądanego partnera do rozmów pokojowych.
Giełda pesymizmu w stosunkach izraelsko-palestyńskim bije rekordy. Nawet krupierzy z kasyna w Jerychu zaczynają się rozglądać za inną pracą. W miejscu, które po śmierci Arafata miało się stać pokojową jaskinią hazardu, coraz mniej osób wierzy w Abu Mazena i lepsze czasy. Nim rozdano pierwsze żetony, główni uczestnicy wirtualnej rulety wypadli z gry. Lider Autonomii i premier Izraela ostatnio szukali natchnienia w Waszyngtonie, ale nawet Amerykanie nie potrafią pomóc tym, którzy nie chcą pomóc sobie sami. Omar Abu Chalifa, najstarszy mieszkaniec Jerycha, właściciel miejscowego zakładu pogrzebowego i potomek Chalifa-beja, słynnego rozbójnika, mimo wszystko jest dobrej myśli - przyjdzie Hamas i będzie dobrze.
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.