Politycy zachodni, w tym plemniki UE z jądra Europy, przyznają, że projekt konstytucji jest martwy Vivat Polonus, unus defensor constitutiae - taki napis będzie wyryty na pomniku Aleksandra Kwaśniewskiego, jeśli Europa sprawi sobie kiedyś taki pomnik w Disneylandzie pod Paryżem. Gorliwość, z jaką polski prezydent szuka sposobu ratyfikowania w Polsce tego zamordowanego już przez wzorowych Europejczyków z Francji i Holandii programu politycznego partii socjalistyczno-etatystycznej, zwanego nie wiadomo dlaczego konstytucją, pozwala podejrzewać, że chodzi o coś zupełnie innego niż porządkowanie Europy.
O co? Czy ja wiem? Może Kwaśniewski z Belką chcą być prymusami i uczynić z Polski jedyną oazę europejskości, na której terenie będzie obowiązywała konstytucja, i liczą na list pochwalny, dyplom i złoty zegarek z grawerunkiem. Może kalkulacja jest taka, że Cimoszewicz, kiedy już dziewice w białych sukienkach i wiankach na głowach, banderie włościan krakowskich, górnicy, hutnicy, marynarze, kolejarze ubłagają go na kolanach, żeby kandydował, będzie miał większe szanse na wybór w pakiecie z konstytucją. Jako wybitny nie tylko Europejczyk, ale nawet eurofetyszysta. A może wreszcie chodzi o to, aby nie rozbierać tego domu, który podobno Kwaśniewski stawia pod Brukselą, bo przecież nie jest wykluczone, że konstytucja UE jest prawdziwym fundamentem tej budowy.
Po pierwszym szoku politycy zachodni, w tym plemniki UE z jądra Europy, trochę ochłonęli i przyznają już, że projekt konstytucji w obecnym kształcie jest martwy, nie ma sensu kontynuować procesu ratyfikacyjnego zwłaszcza dlatego, że zły przykład jak zwykle działa zachęcająco i prawdopodobnie kolejne narody traktat odrzucą. Nawet Gerhard Schroeder zaproponował przerwę na myślenie, co bardzo przyda się jemu i innym. A nasz dzielny prezydent, przodem do przodu. Zamknąć oczy i ratyfikować. Jak nie w referendum, to w Sejmie, głosami Senyszyn i Jagielińskiego. Bezpieczniejsza to droga i tę ma zaletę, że przy okazji da się społeczeństwu znać, iż jest za głupie, aby mogło się wypowiadać w sprawach Europy i swoich własnych.
Właściwie jest to bardzo europejska postawa. Gdyby Francja i Holandia też trzymały się rozważnie europejskich ideałów, nie pytałyby obywateli, czy akceptują projekt regulujący między innymi uprawnienia niewybieralnych władz UE, opracowany przez mianowanych członków Konwentu. Wiele się mówi o motywach, jakie kierowały Francuzami i Holendrami, którzy powiedzieli "nie". Można odnieść wrażenie, że gdyby prezydent Chirac w przeddzień referendum ogłosił swoje ustąpienie w wypadku poparcia konstytucji, wszyscy Francuzi jak jeden mąż głosowaliby na tak. Podobnie miałoby być, gdyby Kwaśniewski zapowiedział powszechną mobilizację hydraulików i powołanie do armii wszystkich Polaków naprawiających rury w Paryżu. Szkoda więc, że żaden z nich tego nie zrobił. Ja jednak jestem trochę lepszym Europejczykiem, patrzę na naszych europejskich współbraci, łącznie z Francuzami, życzliwiej i dlatego wierzę, że zarówno oni, jak i Holendrzy odrzucili traktat z motywacji najprostszej. Dlatego że im się nie podobał. Wiem, że ludziom, którzy karierę własną i przyjaciół budowali na instytucjach tego traktatu, trudno jest uwierzyć, aby komuś konstytucja mogła się po prostu i zwyczajnie nie spodobać. Taka przecież była piękna. Choć znakomity brytyjski publicysta Mark Steyn nazwał ją eurynałem.
Niechętnie bywam całkiem poważny, ale pozwolę sobie przypomnieć eurofetyszystom, że polityka w większości tych dziedzin, które próbowano uregulować konstytucją - a więc socjalna, gospodarcza, finansowa i tak dalej - jest zawsze lokalna. Nie da się sterować z Brukseli budownictwem mieszkaniowym w Olsztynie, nawet jeśli w konstytucji europejskiej, w Karcie Praw Podstawowych jest artykuł o prawie obywatela do "housing assistance", czyli prawie do wspierania mieszkalnictwa. Cokolwiek to znaczy.
Podobno największym nieszczęściem dla Polski, wynikającym z odrzucenia traktatu, jest niemożność powołania ministra spraw zagranicznych UE, który zająłby się naprawą stosunków polsko-rosyjskich i pogorszeniem stosunków Rosji z Francją i Niemcami. Temu akurat można zapobiec. Mamy przecież Krajową Grandę Radiofonii i Telewizji i jej przewodniczącą Danutę Waniek. Niech Waniek przyzna sobie prawo mianowania ministra spraw zagranicznych unii, niech wypije szklankę zimnej wody i niech wybierze Jaruzelskiego. Ostatecznie, gdyby okazał się zbyt już zużyty, może być Czeszejko-Sochacki. Zresztą, każdy, byle był z SLD.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Po pierwszym szoku politycy zachodni, w tym plemniki UE z jądra Europy, trochę ochłonęli i przyznają już, że projekt konstytucji w obecnym kształcie jest martwy, nie ma sensu kontynuować procesu ratyfikacyjnego zwłaszcza dlatego, że zły przykład jak zwykle działa zachęcająco i prawdopodobnie kolejne narody traktat odrzucą. Nawet Gerhard Schroeder zaproponował przerwę na myślenie, co bardzo przyda się jemu i innym. A nasz dzielny prezydent, przodem do przodu. Zamknąć oczy i ratyfikować. Jak nie w referendum, to w Sejmie, głosami Senyszyn i Jagielińskiego. Bezpieczniejsza to droga i tę ma zaletę, że przy okazji da się społeczeństwu znać, iż jest za głupie, aby mogło się wypowiadać w sprawach Europy i swoich własnych.
Właściwie jest to bardzo europejska postawa. Gdyby Francja i Holandia też trzymały się rozważnie europejskich ideałów, nie pytałyby obywateli, czy akceptują projekt regulujący między innymi uprawnienia niewybieralnych władz UE, opracowany przez mianowanych członków Konwentu. Wiele się mówi o motywach, jakie kierowały Francuzami i Holendrami, którzy powiedzieli "nie". Można odnieść wrażenie, że gdyby prezydent Chirac w przeddzień referendum ogłosił swoje ustąpienie w wypadku poparcia konstytucji, wszyscy Francuzi jak jeden mąż głosowaliby na tak. Podobnie miałoby być, gdyby Kwaśniewski zapowiedział powszechną mobilizację hydraulików i powołanie do armii wszystkich Polaków naprawiających rury w Paryżu. Szkoda więc, że żaden z nich tego nie zrobił. Ja jednak jestem trochę lepszym Europejczykiem, patrzę na naszych europejskich współbraci, łącznie z Francuzami, życzliwiej i dlatego wierzę, że zarówno oni, jak i Holendrzy odrzucili traktat z motywacji najprostszej. Dlatego że im się nie podobał. Wiem, że ludziom, którzy karierę własną i przyjaciół budowali na instytucjach tego traktatu, trudno jest uwierzyć, aby komuś konstytucja mogła się po prostu i zwyczajnie nie spodobać. Taka przecież była piękna. Choć znakomity brytyjski publicysta Mark Steyn nazwał ją eurynałem.
Niechętnie bywam całkiem poważny, ale pozwolę sobie przypomnieć eurofetyszystom, że polityka w większości tych dziedzin, które próbowano uregulować konstytucją - a więc socjalna, gospodarcza, finansowa i tak dalej - jest zawsze lokalna. Nie da się sterować z Brukseli budownictwem mieszkaniowym w Olsztynie, nawet jeśli w konstytucji europejskiej, w Karcie Praw Podstawowych jest artykuł o prawie obywatela do "housing assistance", czyli prawie do wspierania mieszkalnictwa. Cokolwiek to znaczy.
Podobno największym nieszczęściem dla Polski, wynikającym z odrzucenia traktatu, jest niemożność powołania ministra spraw zagranicznych UE, który zająłby się naprawą stosunków polsko-rosyjskich i pogorszeniem stosunków Rosji z Francją i Niemcami. Temu akurat można zapobiec. Mamy przecież Krajową Grandę Radiofonii i Telewizji i jej przewodniczącą Danutę Waniek. Niech Waniek przyzna sobie prawo mianowania ministra spraw zagranicznych unii, niech wypije szklankę zimnej wody i niech wybierze Jaruzelskiego. Ostatecznie, gdyby okazał się zbyt już zużyty, może być Czeszejko-Sochacki. Zresztą, każdy, byle był z SLD.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.