Paul Kirchhof - ostatnia nadzieja niemieckiej gospodarki Gdyby Niemcy zdecydowały się na wprowadzenie planu Paula Kirchhofa, w ciągu kilkunastu miesięcy znów stałyby się tygrysem Europy, takim jak w epoce Ludwiga Erharda. Jego plan jest wręcz banalny - proste i niskie podatki, koniec z rozdawaniem budżetowych pieniędzy.
Ten 62-letni profesor ekonomii z Heidelbergu był do niedawna typowany na ministra finansów w przyszłym chadeckim rządzie Angeli Merkel. Kiedy w ostatnim miesiącu przedstawił konkretny projekt reform zakładający cięcia wydatków budżetowych w Niemczech, likwidację wszystkich 418 (sic!) przywilejów podatkowych, wprowadzenie jednej 25-procentowej stawki dla wszystkich podatników (dziś Niemcy płacą do 42 proc. dochodu), stał się dla większości mediów wrogiem nr 1. Jego argumentacja, że skomplikowany system podatkowy w połączeniu ze ściśle regulowanym rynkiem pracy stanowią śmiertelny koktajl dla gospodarki, trafia w próżnię, mimo że w ostatnich czterech latach wzrost gospodarczy Niemiec był niemal zerowy, a bezrobocie rosło. Poklask zyskują natomiast demagogiczne argumenty socjaldemokratycznego kanclerza Gerharda Schršdera, który uznał, że propozycje Kirchhofa oznaczają (skąd my to znamy?), iż "biedni Niemcy płaciliby podatki za bogatych". Przewaga chadeków nad nieudolnie rządzącymi socjaldemokratami stopniała w sondażach do 8 punktów procentowych. Okazuje się, że katastrofalne dla niemieckiej gospodarki siedmioletnie rządy Schršdera nie zmieniły mentalności Niemców. - Dziś SPD ma większe szanse na wygraną niż jeszcze kilka tygodni temu, a zawdzięcza to właśnie Kirchhofowi - mówi "Wprost" wiceprzewodniczący SPD Joachim Poss. Na Kirchhofa sypią się gromy z własnego obozu politycznego - coraz częściej jest nazywany "ekspertem trojańskim", a jego szczerość wobec wyborców - "działaniem na szkodę CDU". Wynik walki o "plan Kirchhofa" rozstrzygnie, czy niemiecka gospodarka pokona trwającą od ponad dekady stagnację.
Podatek w ciasteczku
Profesor Kirchhof do wielkiej polityki trafił niedawno. Wcześniej piastował raczej mało znaczące stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Kirchhof zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnych szans, aby w typowy dla polityka sposób przekonać rodaków do konieczności całkowitego odejścia od dotychczasowej polityki gospodarczej. Zastosował więc metody nieszablonowe, dotychczas w Niemczech nie znane. Zabawia się na przykład w upychanie projektów formularzy podatkowych do chińskich ciasteczek z wróżbami, pokazując w ten sposób, jak niewielkie deklaracje będą wypełniali Niemcy, gdy w życie wejdą proponowane przez niego reformy. - Już nie będziesz marnował dwunastu sobót na wypełnienie deklaracji podatkowej! Dzięki mojej reformie zajmie ci to 10 minut Đ przekonuje Kirchhof. Dopóki ograniczał się do takich chwytów, na CDU chciał głosować co drugi wyborca. Na nieszczęście dla Niemców w połowie sierpnia profesor przeszedł od chwytliwych obietnic do konkretów. Ogłosił, że reforma nie skończy się na podatkach i będzie także dotyczyć liberalizacji rynku pracy. Głosy chadekom zabiera także niespójność programowa we własnym obozie.
Reformy albo śmierć
Jeszcze niedawno Merkel stała murem za swoim ekspertem i powtarzała, że "to, co mówi, stanie się prawem". Szczerość wobec wyborców tłumaczyła faktem, że "muszą wiedzieć, za czym głosują". Co więcej, publicznie wspierała Kirchhofa, oświadczając, że "chce ułatwić zwalnianie pracowników", aby w ten sposób zmniejszyć bezrobocie (firmy Niemczech boją się zatrudniać pracowników w obawie przed tym, że kiedy już nie będą potrzebni, restrykcyjny kodeks pracy nie pozwoli ich zwolnić). Taktyka szczerości nie opłaciła się Merkel. Niemcy przyzwyczajeni do Welferstate (państwa dobrobytu) gwarantującego kilka tysięcy euro miesięcznie niezależnie od tego, czy się pracuje, czy też przebywa na zasiłku, nie przyjmują do wiadomości, że skarbonka o nazwie "budżet państwa" jest pusta. Wolą uśmiechniętego Schršdera niż mówiącą o katastrofalnym stanie państwa Merkel.
Pod wpływem wyników sondaży i konfliktów wewnętrznych w partii szefowa CDU zaczęła tonować radykalne wypowiedzi Kirchhofa i zapowiedziała złagodzenie jego planu. Obniżenie podatków i cięcia ulg przewidziano na 2007 r., a bardziej radykalne reformy będą musiały poczekać przynajmniej do 2009 r. Jeżeli Merkel dotrzyma słowa, to niemiecka gospodarka nieprędko odnotuje widoczny wzrost gospodarczy. Wszystko wskazuje więc na to, że Niemcy XXI wieku, niezależnie od wyniku niedzielnych wyborów, pozostaną żółwiem, a nie tygrysem Europy.
Podatek w ciasteczku
Profesor Kirchhof do wielkiej polityki trafił niedawno. Wcześniej piastował raczej mało znaczące stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Kirchhof zdaje sobie sprawę, że nie ma żadnych szans, aby w typowy dla polityka sposób przekonać rodaków do konieczności całkowitego odejścia od dotychczasowej polityki gospodarczej. Zastosował więc metody nieszablonowe, dotychczas w Niemczech nie znane. Zabawia się na przykład w upychanie projektów formularzy podatkowych do chińskich ciasteczek z wróżbami, pokazując w ten sposób, jak niewielkie deklaracje będą wypełniali Niemcy, gdy w życie wejdą proponowane przez niego reformy. - Już nie będziesz marnował dwunastu sobót na wypełnienie deklaracji podatkowej! Dzięki mojej reformie zajmie ci to 10 minut Đ przekonuje Kirchhof. Dopóki ograniczał się do takich chwytów, na CDU chciał głosować co drugi wyborca. Na nieszczęście dla Niemców w połowie sierpnia profesor przeszedł od chwytliwych obietnic do konkretów. Ogłosił, że reforma nie skończy się na podatkach i będzie także dotyczyć liberalizacji rynku pracy. Głosy chadekom zabiera także niespójność programowa we własnym obozie.
Reformy albo śmierć
Jeszcze niedawno Merkel stała murem za swoim ekspertem i powtarzała, że "to, co mówi, stanie się prawem". Szczerość wobec wyborców tłumaczyła faktem, że "muszą wiedzieć, za czym głosują". Co więcej, publicznie wspierała Kirchhofa, oświadczając, że "chce ułatwić zwalnianie pracowników", aby w ten sposób zmniejszyć bezrobocie (firmy Niemczech boją się zatrudniać pracowników w obawie przed tym, że kiedy już nie będą potrzebni, restrykcyjny kodeks pracy nie pozwoli ich zwolnić). Taktyka szczerości nie opłaciła się Merkel. Niemcy przyzwyczajeni do Welferstate (państwa dobrobytu) gwarantującego kilka tysięcy euro miesięcznie niezależnie od tego, czy się pracuje, czy też przebywa na zasiłku, nie przyjmują do wiadomości, że skarbonka o nazwie "budżet państwa" jest pusta. Wolą uśmiechniętego Schršdera niż mówiącą o katastrofalnym stanie państwa Merkel.
Pod wpływem wyników sondaży i konfliktów wewnętrznych w partii szefowa CDU zaczęła tonować radykalne wypowiedzi Kirchhofa i zapowiedziała złagodzenie jego planu. Obniżenie podatków i cięcia ulg przewidziano na 2007 r., a bardziej radykalne reformy będą musiały poczekać przynajmniej do 2009 r. Jeżeli Merkel dotrzyma słowa, to niemiecka gospodarka nieprędko odnotuje widoczny wzrost gospodarczy. Wszystko wskazuje więc na to, że Niemcy XXI wieku, niezależnie od wyniku niedzielnych wyborów, pozostaną żółwiem, a nie tygrysem Europy.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.