Włodzimierz Cimoszewicz przeprowadził ponad 40, a nie 8 transakcji giełdowych Politykom wybacza się różne grzeszki, ale nie kłamstwo i trwanie w tym kłamstwie. Kłamstwo w błahej sprawie obyczajowej, jaką był seks oralny z Monicą Lewinsky, o mało nie skończyło się dla Billa Clintona impeachmentem. Kłamstwo Richarda Nixona, jakoby nie wiedział o operacji Watergate, zmusiło go do ustąpienia z urzędu.
Kłamstwo w sprawie tego, kiedy się dowiedział o prowokacji przeciwko sobie, zmusiło do wycofania się z polityki niegdysiejszej gwiazdy niemieckiej SPD i kandydata na kanclerza Bjšrna Engholma. To nie żadna brudna kampania przeciwko Włodzimierzowi Cimoszewiczowi zmusiła go do wycofania się z wyborów prezydenckich. Cimoszewicz skłamał w sprawie swojej sytuacji majątkowej oraz operacji giełdowych i właściwie musiał zrezygnować. Innymi słowy, sam sobie wymierzył sprawiedliwość.
Gdyby nawet Cimoszewicz wszedł do drugiej tury, Państwowa Komisja Wyborcza musiałaby rozpatrzyć protesty wyborców, zarzucających kandydatowi kłamstwo (gdyby wygrał, musiałby to zrobić Sąd Najwyższy). I nie byłoby wcale trudno to kłamstwo udowodnić. Groteskowo brzmią w tym kontekście zapewnienia Jolanty Kwaśniewskiej sprzed kilku dni. "Jego problem [Cimoszewicza] wynikał z superuczciwości" - zapewniała Kwaśniewska Piotra Najsztuba. Dziennikarze "Wprost" dotarli do dokumentów, z których wynika, że w ostatnich dniach przed rejteradą Włodzimierz Cimoszewicz notorycznie mijał się z prawdą, czyli był superuczciwy a rebours.
PIERWSZE KŁAMSTWO: OSIEM TRANSAKCJI
Przez kilka kolejnych dni przed rezygnacją Włodzimierz Cimoszewicz obiecywał, że ujawni pełną historię swojego rachunku papierów wartościowych. Tego domagała się opinia publiczna, gdy "Wprost" ujawnił, że Cimoszewicz był aktywnym graczem giełdowym i inwestował nie tylko w akcje Orlenu i Agory. Na obietnicach się skończyło. Zamiast informacji o akcjach Cimoszewicz zapewnił, że przeprowadził tylko osiem transakcji, a w ogóle to na akcjach stracił. Ustaliliśmy, że Cimoszewicz nie dokonał ośmiu transakcji, lecz inwestował w akcje ośmiu spółek. A to zupełnie co innego. W rzeczywistości przeprowadził ponad 40 transakcji kupna i sprzedaży akcji. Tylko sprzedając akcje Orlenu, dokonał ponad 20 transakcji.
DRUGIE KŁAMSTWO: KREDYT
Cimoszewicz publicznie przyznał się do inwestowania jedynie w akcje PKN Orlen, PKO BP oraz Agory. Na akcjach Orlenu (nie licząc kosztów kredytu) zarobił około 160 tys. złotych. Przyznał, że chciał kupić niemal dziesięć razy więcej akcji Orlenu, niż ostatecznie nabył. Dotarliśmy do informacji z jego rachunku papierów wartościowych. Okazuje się, że zaksięgowano na nim kredyt w wysokości ponad 7 100 000 zł. Były już kandydat na prezydenta wielokrotnie zaprzeczał, że taki kredyt otrzymał. Mówił, że była to promesa albo obietnica kredytu. Podawał też inną, znacznie niższą kwotę.
TRZECIE KŁAMSTWO: NIETRAFIONE INWESTYCJE
Na konferencji prasowej, podczas której Włodzimierz Cimoszewicz obwieścił rezygnację z kandydowania, opowiadał o stratach, jakie miał rzekomo ponieść na swoich giełdowych inwestycjach. Powiedział, iż - pomijając akcje Orlenu - na innych inwestycjach stracił 14 tys. zł, a w poszczególne spółki inwestował średnio 38 tys. zł. W rzeczywistości Cimoszewicz stracił jedynie na akcjach Agory. A poza Orlenem, Agorą i PKO w pierwszej połowie 2000 r. inwestował jeszcze w pięć innych spółek. Cimoszewicz, choć obiecywał, nie ujawnił, jakie to były firmy. "Wprost" ustalił, że pięć tajemniczych spó-łek to: BRE Bank, Powszechny Bank Kredytowy, ComputerLand, Softbank, a także Bydgoska Fabryka Kabli - firma zależna od Elektrimu. Na akcjach żadnej z tych pięciu spółek Cimoszewicz nie stracił. Jego taktyka była prosta: kupował walory, by już po kilku, kilkunastu dniach, gdy ich wartość niespodziewanie rosła, odsprzedać je z zyskiem i zainwestować w kolejną spółkę. W tym czasie obracał sumą około 90 tys. zł.
CZWARTE KŁAMSTWO: ATAK NA RODZINĘ
Jako oficjalny powód rezygnacji Włodzimierz Cimoszewicz podał, że "w nikczemny sposób zaatakowano" jego rodzinę. Wcześniej mówił, że chodzi mu o artykuł w tygodniku "Wprost", w którym pisaliśmy o kłopotach, jakie rodzina marszałka może mieć z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości ("Konspiracja Cimoszewiczów", nr 35). To też kłamstwo. To sam Włodzimierz Cimoszewicz wplątał swoją rodzinę w tę sprawę, ujawniając, że kupował akcje w imieniu córki Małgorzaty i jej męża Russella Harlana - za pożyczone od nich pieniądze, i że to oni byli beneficjentami jego operacji. Dziennikarze, zgodnie z kanonami zawodu, tylko sprawdzali, czy wszystko odbyło się zgodnie z amerykańskim prawem. Jeśli to jest "nikczemny atak" na rodzinę, to pierwszym napastnikiem jest sam Włodzimierz Cimoszewicz, który w niejasny sposób opowiadał o przepływach finansowych między nim a jego córką i zięciem. Swoją drogą Cimoszewicz może mieć w związku z tym problem nie tylko z amerykańskim, ale i z polskim wymiarem sprawiedliwości. Powinien udowodnić, że biorąc kredyt na akcje, miał też własne środki (był to warunek otrzymania kredytu). Jeśli je miał, to dlaczego twierdzi, że operował pieniędzmi córki? Czy w ten sposób wprowadził w błąd bank udzielający kredytu?
PIĄTE KŁAMSTWO: SPÓŁKI CIMOSZEWICZA
Kilka tygodni temu ujawniliśmy, że Włodzimierz Cimoszewicz złamał ustawę antykorupcyjną, zasiadając w radzie nadzorczej spółki BMC w czasie, gdy był już ministrem spraw zagranicznych. Wówczas pytaliśmy marszałka Sejmu, czy kiedykolwiek uczestniczył we władzach innych spółek prawa handlowego. "BMC to jedyna spółka prawa handlowego, w organach której zasiadał Pan Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz" - odpowiedział w jego imieniu szef Kancelarii Sejmu Józef Mikosa (prywatnie kolega Cimoszewicza ze studiów). Okazuje się, że to również kłamstwo. Dotarliśmy do dokumentów, z których wynika, że w 1993 r. Cimoszewicz zasiadał w zarządzie białostockiej spółki Agro Equipment. Czym wytłumaczyć kłamstwo w sprawie tak banalnej i nie mającej znaczenia dla kampanii?
PRAWDA PROKURATURY
Prokuratur nie wyklucza, że wznowi śledztwo dotyczące oświadczeń majątkowych Włodzimierza Cimoszewicza. Tyle że sposób prowadzenia sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie to pasmo skandali. Lepiej byłoby, żeby sprawą zajął się inny prokurator, a najlepiej inna prokuratura. Przecież to komisja śledcza ds. Orlenu, a nie prokuratura, zleciła zbadanie rachunku papierów wartościowych Cimoszewicza. Prokuratorzy ograniczyli się do zapytania Cimoszewicza, dlaczego nie wpisał walorów do oświadczenia. Po otrzymaniu odpowiedzi, że przez pomyłkę - sprawę umorzyli.
Gdy wyszło na jaw, że Cimoszewicz inwestował na giełdzie nie tylko w Orlen i Agorę, prokuratorzy niejasno zaczęli tłumaczyć, że do śledztwa być może wrócą, że wystąpili już do Komisji Papierów Wartościowych i Giełd o stosowne informacje. Sprawdziliśmy: to nieprawda. - Komisja nie otrzymała od Prokuratury Okręgowej w Warszawie żadnego pisma w sprawie udzielenia informacji dotyczących Włodzimierza Cimoszewicza - powiedział nam Przemysław Wasilewski, zastępujący rzecznika prasowego KPWiG. Gdy o to samo zapytaliśmy Macieja Kujawskiego, rzecznika prokuratury, tłumaczył, że został źle zrozumiany.
PEERELCZYK CIMOSZEWICZ
Komisja śledcza ds. Orlenu, a prawdopodobnie i prokuratura będą nadal badać kulisy inwestycji Cimoszewicza w akcje PKN Orlen. Wkrótce posłowie otrzymają stenogramy rozmów, podczas których Cimoszewicz lub jego doradcy zlecali kupno i sprzedaż akcji płockiego koncernu. Nadal nie wiemy też, dlaczego Cimoszewicz nie ujawnił oświadczeń majątkowych składanych w Sejmie poprzedniej kadencji, choć dokumenty te powinny być dostępne dla opinii publicznej.
Politycy lewicy, z Aleksandrem Kwaś-niewskim na czele, mówią, że wycofanie się Cimoszewicza z wyborów to "przejmujący protest przeciwko brutalizacji polityki". O jaką brutalizację tu chodzi? Czyżby o święte prawo opinii publicznej do wiedzy o tym, czy kandydat na prezydenta, a jednocześnie druga osoba w państwie, kłamie, czy mówi prawdę? Czy brutalizacja to święte prawo wyborców do wiedzy o tym, czy wysoki urzędnik państwowy nie wykorzystywał niejawnych informacji do gry na giełdzie? Czy nie popadł w ten sposób w konflikt interesów? Jeśli wiedza o tym jest "brutalizacją" i "nikczemnym" atakiem, to Włodzimierz Cimoszewicz, Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy oraz wszyscy obrońcy byłego już kandydata na prezydenta nie rozumieją demokracji. Mało tego, nie zauważają, że nie ma już PRL, w której takie zachowanie było standardem.
Gdyby nawet Cimoszewicz wszedł do drugiej tury, Państwowa Komisja Wyborcza musiałaby rozpatrzyć protesty wyborców, zarzucających kandydatowi kłamstwo (gdyby wygrał, musiałby to zrobić Sąd Najwyższy). I nie byłoby wcale trudno to kłamstwo udowodnić. Groteskowo brzmią w tym kontekście zapewnienia Jolanty Kwaśniewskiej sprzed kilku dni. "Jego problem [Cimoszewicza] wynikał z superuczciwości" - zapewniała Kwaśniewska Piotra Najsztuba. Dziennikarze "Wprost" dotarli do dokumentów, z których wynika, że w ostatnich dniach przed rejteradą Włodzimierz Cimoszewicz notorycznie mijał się z prawdą, czyli był superuczciwy a rebours.
PIERWSZE KŁAMSTWO: OSIEM TRANSAKCJI
Przez kilka kolejnych dni przed rezygnacją Włodzimierz Cimoszewicz obiecywał, że ujawni pełną historię swojego rachunku papierów wartościowych. Tego domagała się opinia publiczna, gdy "Wprost" ujawnił, że Cimoszewicz był aktywnym graczem giełdowym i inwestował nie tylko w akcje Orlenu i Agory. Na obietnicach się skończyło. Zamiast informacji o akcjach Cimoszewicz zapewnił, że przeprowadził tylko osiem transakcji, a w ogóle to na akcjach stracił. Ustaliliśmy, że Cimoszewicz nie dokonał ośmiu transakcji, lecz inwestował w akcje ośmiu spółek. A to zupełnie co innego. W rzeczywistości przeprowadził ponad 40 transakcji kupna i sprzedaży akcji. Tylko sprzedając akcje Orlenu, dokonał ponad 20 transakcji.
DRUGIE KŁAMSTWO: KREDYT
Cimoszewicz publicznie przyznał się do inwestowania jedynie w akcje PKN Orlen, PKO BP oraz Agory. Na akcjach Orlenu (nie licząc kosztów kredytu) zarobił około 160 tys. złotych. Przyznał, że chciał kupić niemal dziesięć razy więcej akcji Orlenu, niż ostatecznie nabył. Dotarliśmy do informacji z jego rachunku papierów wartościowych. Okazuje się, że zaksięgowano na nim kredyt w wysokości ponad 7 100 000 zł. Były już kandydat na prezydenta wielokrotnie zaprzeczał, że taki kredyt otrzymał. Mówił, że była to promesa albo obietnica kredytu. Podawał też inną, znacznie niższą kwotę.
TRZECIE KŁAMSTWO: NIETRAFIONE INWESTYCJE
Na konferencji prasowej, podczas której Włodzimierz Cimoszewicz obwieścił rezygnację z kandydowania, opowiadał o stratach, jakie miał rzekomo ponieść na swoich giełdowych inwestycjach. Powiedział, iż - pomijając akcje Orlenu - na innych inwestycjach stracił 14 tys. zł, a w poszczególne spółki inwestował średnio 38 tys. zł. W rzeczywistości Cimoszewicz stracił jedynie na akcjach Agory. A poza Orlenem, Agorą i PKO w pierwszej połowie 2000 r. inwestował jeszcze w pięć innych spółek. Cimoszewicz, choć obiecywał, nie ujawnił, jakie to były firmy. "Wprost" ustalił, że pięć tajemniczych spó-łek to: BRE Bank, Powszechny Bank Kredytowy, ComputerLand, Softbank, a także Bydgoska Fabryka Kabli - firma zależna od Elektrimu. Na akcjach żadnej z tych pięciu spółek Cimoszewicz nie stracił. Jego taktyka była prosta: kupował walory, by już po kilku, kilkunastu dniach, gdy ich wartość niespodziewanie rosła, odsprzedać je z zyskiem i zainwestować w kolejną spółkę. W tym czasie obracał sumą około 90 tys. zł.
CZWARTE KŁAMSTWO: ATAK NA RODZINĘ

PIĄTE KŁAMSTWO: SPÓŁKI CIMOSZEWICZA
Kilka tygodni temu ujawniliśmy, że Włodzimierz Cimoszewicz złamał ustawę antykorupcyjną, zasiadając w radzie nadzorczej spółki BMC w czasie, gdy był już ministrem spraw zagranicznych. Wówczas pytaliśmy marszałka Sejmu, czy kiedykolwiek uczestniczył we władzach innych spółek prawa handlowego. "BMC to jedyna spółka prawa handlowego, w organach której zasiadał Pan Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz" - odpowiedział w jego imieniu szef Kancelarii Sejmu Józef Mikosa (prywatnie kolega Cimoszewicza ze studiów). Okazuje się, że to również kłamstwo. Dotarliśmy do dokumentów, z których wynika, że w 1993 r. Cimoszewicz zasiadał w zarządzie białostockiej spółki Agro Equipment. Czym wytłumaczyć kłamstwo w sprawie tak banalnej i nie mającej znaczenia dla kampanii?
PRAWDA PROKURATURY
Prokuratur nie wyklucza, że wznowi śledztwo dotyczące oświadczeń majątkowych Włodzimierza Cimoszewicza. Tyle że sposób prowadzenia sprawy przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie to pasmo skandali. Lepiej byłoby, żeby sprawą zajął się inny prokurator, a najlepiej inna prokuratura. Przecież to komisja śledcza ds. Orlenu, a nie prokuratura, zleciła zbadanie rachunku papierów wartościowych Cimoszewicza. Prokuratorzy ograniczyli się do zapytania Cimoszewicza, dlaczego nie wpisał walorów do oświadczenia. Po otrzymaniu odpowiedzi, że przez pomyłkę - sprawę umorzyli.
Gdy wyszło na jaw, że Cimoszewicz inwestował na giełdzie nie tylko w Orlen i Agorę, prokuratorzy niejasno zaczęli tłumaczyć, że do śledztwa być może wrócą, że wystąpili już do Komisji Papierów Wartościowych i Giełd o stosowne informacje. Sprawdziliśmy: to nieprawda. - Komisja nie otrzymała od Prokuratury Okręgowej w Warszawie żadnego pisma w sprawie udzielenia informacji dotyczących Włodzimierza Cimoszewicza - powiedział nam Przemysław Wasilewski, zastępujący rzecznika prasowego KPWiG. Gdy o to samo zapytaliśmy Macieja Kujawskiego, rzecznika prokuratury, tłumaczył, że został źle zrozumiany.
PEERELCZYK CIMOSZEWICZ
Komisja śledcza ds. Orlenu, a prawdopodobnie i prokuratura będą nadal badać kulisy inwestycji Cimoszewicza w akcje PKN Orlen. Wkrótce posłowie otrzymają stenogramy rozmów, podczas których Cimoszewicz lub jego doradcy zlecali kupno i sprzedaż akcji płockiego koncernu. Nadal nie wiemy też, dlaczego Cimoszewicz nie ujawnił oświadczeń majątkowych składanych w Sejmie poprzedniej kadencji, choć dokumenty te powinny być dostępne dla opinii publicznej.
Politycy lewicy, z Aleksandrem Kwaś-niewskim na czele, mówią, że wycofanie się Cimoszewicza z wyborów to "przejmujący protest przeciwko brutalizacji polityki". O jaką brutalizację tu chodzi? Czyżby o święte prawo opinii publicznej do wiedzy o tym, czy kandydat na prezydenta, a jednocześnie druga osoba w państwie, kłamie, czy mówi prawdę? Czy brutalizacja to święte prawo wyborców do wiedzy o tym, czy wysoki urzędnik państwowy nie wykorzystywał niejawnych informacji do gry na giełdzie? Czy nie popadł w ten sposób w konflikt interesów? Jeśli wiedza o tym jest "brutalizacją" i "nikczemnym" atakiem, to Włodzimierz Cimoszewicz, Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy oraz wszyscy obrońcy byłego już kandydata na prezydenta nie rozumieją demokracji. Mało tego, nie zauważają, że nie ma już PRL, w której takie zachowanie było standardem.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.