Imprezą wyścigopodobną jest wychwalany pod niebiosa Tour de Pologne Jest tylko jeden taki wyścig na świecie. Najlepszy zapowiadany w Tour de Pologne kolarz Aleksander Winokurow gubi paszport i nie przyjeżdża. Najlepszy sprinter Stuart O`Grady znika bez wieści. Najlepsze drużyny spóźniają się na start i trzeba na nie czekać.
Peleton jedzie po płaskim terenie wolniej niż gdzie indziej pod górę. Zawodnicy mówią, że przyjechali się ścigać, ale nie chcą się przemęczyć. Ten kolarski kabaret transmituje telewizja, która ma z góry ustaloną ramówkę, więc każdy etap trzeba skracać i nie pomaga nawet wcześniejsze wyganianie kolarzy na trasę. A kolarz z Estonii Jaan Kirsipuu, który wygrywa najwięcej etapów, z góry zapowiada, że ostatniego nie przejedzie. Bo pod górę nie lubi - nogi go bolą. Taka jest prawda o największej sportowej imprezie w Polsce - z budżetem wynoszącym milion euro, z telewizją, sponsorami (m.in. Fiat, Plus GSM, Kredyt Bank) i tysiącami kibiców na trasie.
Tour de Lang
Wyścig wymyślono przed wojną (1928) - jako konkurencję dla... Tour de France. Ale gdy tamten się rozwijał, nasz w czasach PRL się zwijał. Głównym powodem była nie dająca się nijak zwalczyć konkurencja Wyścigu Pokoju. Popierany przez komunę wyścig trzech bratnich gazet (w tym "Trybuny Ludu") zawojował serca milionów, ale padł wraz z dwoma organizującymi go krajami - CSRS i NRD. Zaś jego ubogi krewniak - Wyścig Dookoła Polski - o dziwo przeżył. I wtedy na horyzoncie pojawił się Czesław Lang. Nie najmocniejszy, lecz bardzo uparty kolarz zaimponował rodakom w roku 1980, gdy po szalonej jeździe na moskiewskim torze Kryłatskoje zdobył olimpijski srebrny medal. W nagrodę pozwolono mu się ścigać we Włoszech i przejść na zawodowstwo. Przez wiele lat był sportowym robotnikiem i harował na lepszych od siebie - Saroniego i Mosera. Po czym wrócił do Polski z zamiarem zorganizowania porządnego wyścigu. Miał szczęście: poznał urodziwą polską aktorkę Danutę Kowalską (m.in. "Och, Karol"), która po serii niemal identycznych ról zmieniła branżę - na świat reklamy. Razem stworzyli przebojowy duet - życiowy i marketingowy.
Kiedy Lang przejmował Tour de Pologne, ten miał fatalną opinię. Po pierwsze - był najbardziej układowym wyścigiem świata, w którym zwycięzców kolarze ustalali między sobą już przed startem. Gdy w 1987 r. młody i ambitny chłopak Zbigniew Piątek wyłamał się z ustaleń starszyzny i wygrał, został zaszczuty przez resztę peletonu i sportowo zniszczony - nie chciała go żadna zawodowa grupa. Posłuch w peletonie był tak wielki, że kiedy sławni Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda zatrzymywali się w lesie na siusianie, natychmiast stawał cały peleton. Gdy zatrzymywali się w jakiejś mijanej wiosce na piwo, też stawali wszyscy - na kwadrans, pół godziny. Razem z wozami prasowymi i sędziami.
Lang z Kowalską wzięli tour za darmo, bo nikt inny go nie chciał. Liczyli na to, że skoro we Włoszech na ściganiu się zarabia, to można zarobić i w Polsce. Kowalska nie miała kłopotów z załatwianiem sponsorów, dla których magnesem było pokazywanie się w długich telewizyjnych transmisjach w Jedynce, w najlepszych porach oglądalności. Kto widział choć raz taką transmisję, musiał zauważyć, że najbardziej widoczni nie są kolarze, lecz reklamy (stawki były wielokrotnie niższe niż w tradycyjnych spotach reklamowych). Telewizja mogłaby zrezygnować z nudnawych relacji, lecz wtedy padał koronny argument, że to nasz narodowy tour!
Kiedy Lang zbudował swój silny brand, mógł się już rozstać z Kowalską. - Pierwsze wyścigi robiłem za własne pieniądze. Płaciłem wtedy wszystkim: znajomym kolarzom, by przyjeżdżali, telewizyjnym kamerzystom, by ładnie kręcili. I gazetom, by na pisanie o wyścigu poświęcały rozkładówki - mówi Lang "Wprost".
Pedałowanie do tyłu
Podczas obecnego, dziewiątego wyścigu organizowanego przez Langa kibice i sponsorzy mają prawo się czuć nabici w butelkę. Zamiast zapowiadanych gwiazd
- Winokurowa i O`Grady`ego - są aktorzy z trzeciego planu. Całkiem jak w przygodach Huckleberry`ego Finna, który wraz z trupą aktorów zapowiadał na afiszach wielkie szekspirowskie role, by po zebraniu kasy za bilety czmychnąć tylnym wyjściem. Zamiast wielkich emocji jest przeraźliwie wolna jazda - poniżej 30 km na godzinę. I ekipy mocne wyłącznie z nazwy (Discovery, T-Mobile): do Polski zawitali bowiem tylko ci zawodnicy, którzy ciułają punkty w klasyfikacji cyklu 27 wyścigów Pro Tour - jak jej lider Danilo Di Luca. - W Polsce jest do zdobycia 50 punktów w jeden tydzień, gdy na Vuelta Espana czy Giro d`Italia po 85 punktów, tyle że tam trzeba się męczyć aż trzy tygodnie! - tłumaczy Lang. Rzeczywiście, chodzi o męczenie się, bo tam kolarze się ścigają, podczas gdy u nas, wraz z całą rzeszą darmozjadów, mają dobrze płatne wakacje (180 tys. euro przeznaczono na nagrody). Organizator wcale nie kryje, jak liczna grupa bawi się w udawanie profesjonalnego wyścigu: "Musimy zaprosić, transportować, żywić i przenocować prawie tysiąc osób". Kolarzy jedzie raptem setka.
Tour de Pologne awansował w światowej hierarchii (niby ta sama półka co Tour de France), co jest godne uznania, ale zarazem musiał zaostrzyć kryteria startu, co oznacza, że nie mogą w nim brać udziału Polacy! Są za słabi nawet na role pomagierów w silnych grupach, są też za słabi na stworzenie własnej grupy. W tym roku organizator mógł jedynie dać dziką kartę polskiej grupie Intel Action. Dlatego tylko dziesięciu rodaków mogło sobie popedałować z Gdańska do Karpacza.
Lang na dobrym pomyśle oraz wykonaniu zrobił majątek i cieszy się zasłużonym szacunkiem. Stworzył wspaniałą imprezę pod względem marketingowym, ale marną od strony sportowej. Za granicą trudno byłoby na niej zarobić. Tour de Lang jest jak wiele innych polskich wynalazków, które niby miały przypominać te światowe, ale nijak nie przypominały - jak wyroby czekoladopodobne, auto Polonez, pralka Frania czy ostatnio Mandaryna.
Tour de Lang
Wyścig wymyślono przed wojną (1928) - jako konkurencję dla... Tour de France. Ale gdy tamten się rozwijał, nasz w czasach PRL się zwijał. Głównym powodem była nie dająca się nijak zwalczyć konkurencja Wyścigu Pokoju. Popierany przez komunę wyścig trzech bratnich gazet (w tym "Trybuny Ludu") zawojował serca milionów, ale padł wraz z dwoma organizującymi go krajami - CSRS i NRD. Zaś jego ubogi krewniak - Wyścig Dookoła Polski - o dziwo przeżył. I wtedy na horyzoncie pojawił się Czesław Lang. Nie najmocniejszy, lecz bardzo uparty kolarz zaimponował rodakom w roku 1980, gdy po szalonej jeździe na moskiewskim torze Kryłatskoje zdobył olimpijski srebrny medal. W nagrodę pozwolono mu się ścigać we Włoszech i przejść na zawodowstwo. Przez wiele lat był sportowym robotnikiem i harował na lepszych od siebie - Saroniego i Mosera. Po czym wrócił do Polski z zamiarem zorganizowania porządnego wyścigu. Miał szczęście: poznał urodziwą polską aktorkę Danutę Kowalską (m.in. "Och, Karol"), która po serii niemal identycznych ról zmieniła branżę - na świat reklamy. Razem stworzyli przebojowy duet - życiowy i marketingowy.
Kiedy Lang przejmował Tour de Pologne, ten miał fatalną opinię. Po pierwsze - był najbardziej układowym wyścigiem świata, w którym zwycięzców kolarze ustalali między sobą już przed startem. Gdy w 1987 r. młody i ambitny chłopak Zbigniew Piątek wyłamał się z ustaleń starszyzny i wygrał, został zaszczuty przez resztę peletonu i sportowo zniszczony - nie chciała go żadna zawodowa grupa. Posłuch w peletonie był tak wielki, że kiedy sławni Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda zatrzymywali się w lesie na siusianie, natychmiast stawał cały peleton. Gdy zatrzymywali się w jakiejś mijanej wiosce na piwo, też stawali wszyscy - na kwadrans, pół godziny. Razem z wozami prasowymi i sędziami.
Lang z Kowalską wzięli tour za darmo, bo nikt inny go nie chciał. Liczyli na to, że skoro we Włoszech na ściganiu się zarabia, to można zarobić i w Polsce. Kowalska nie miała kłopotów z załatwianiem sponsorów, dla których magnesem było pokazywanie się w długich telewizyjnych transmisjach w Jedynce, w najlepszych porach oglądalności. Kto widział choć raz taką transmisję, musiał zauważyć, że najbardziej widoczni nie są kolarze, lecz reklamy (stawki były wielokrotnie niższe niż w tradycyjnych spotach reklamowych). Telewizja mogłaby zrezygnować z nudnawych relacji, lecz wtedy padał koronny argument, że to nasz narodowy tour!
Kiedy Lang zbudował swój silny brand, mógł się już rozstać z Kowalską. - Pierwsze wyścigi robiłem za własne pieniądze. Płaciłem wtedy wszystkim: znajomym kolarzom, by przyjeżdżali, telewizyjnym kamerzystom, by ładnie kręcili. I gazetom, by na pisanie o wyścigu poświęcały rozkładówki - mówi Lang "Wprost".
Pedałowanie do tyłu
Podczas obecnego, dziewiątego wyścigu organizowanego przez Langa kibice i sponsorzy mają prawo się czuć nabici w butelkę. Zamiast zapowiadanych gwiazd
- Winokurowa i O`Grady`ego - są aktorzy z trzeciego planu. Całkiem jak w przygodach Huckleberry`ego Finna, który wraz z trupą aktorów zapowiadał na afiszach wielkie szekspirowskie role, by po zebraniu kasy za bilety czmychnąć tylnym wyjściem. Zamiast wielkich emocji jest przeraźliwie wolna jazda - poniżej 30 km na godzinę. I ekipy mocne wyłącznie z nazwy (Discovery, T-Mobile): do Polski zawitali bowiem tylko ci zawodnicy, którzy ciułają punkty w klasyfikacji cyklu 27 wyścigów Pro Tour - jak jej lider Danilo Di Luca. - W Polsce jest do zdobycia 50 punktów w jeden tydzień, gdy na Vuelta Espana czy Giro d`Italia po 85 punktów, tyle że tam trzeba się męczyć aż trzy tygodnie! - tłumaczy Lang. Rzeczywiście, chodzi o męczenie się, bo tam kolarze się ścigają, podczas gdy u nas, wraz z całą rzeszą darmozjadów, mają dobrze płatne wakacje (180 tys. euro przeznaczono na nagrody). Organizator wcale nie kryje, jak liczna grupa bawi się w udawanie profesjonalnego wyścigu: "Musimy zaprosić, transportować, żywić i przenocować prawie tysiąc osób". Kolarzy jedzie raptem setka.
Tour de Pologne awansował w światowej hierarchii (niby ta sama półka co Tour de France), co jest godne uznania, ale zarazem musiał zaostrzyć kryteria startu, co oznacza, że nie mogą w nim brać udziału Polacy! Są za słabi nawet na role pomagierów w silnych grupach, są też za słabi na stworzenie własnej grupy. W tym roku organizator mógł jedynie dać dziką kartę polskiej grupie Intel Action. Dlatego tylko dziesięciu rodaków mogło sobie popedałować z Gdańska do Karpacza.
Lang na dobrym pomyśle oraz wykonaniu zrobił majątek i cieszy się zasłużonym szacunkiem. Stworzył wspaniałą imprezę pod względem marketingowym, ale marną od strony sportowej. Za granicą trudno byłoby na niej zarobić. Tour de Lang jest jak wiele innych polskich wynalazków, które niby miały przypominać te światowe, ale nijak nie przypominały - jak wyroby czekoladopodobne, auto Polonez, pralka Frania czy ostatnio Mandaryna.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.