W 1941 r. jako jedenastolatek został inwestorem giełdowym - dla siebie i starszej siostry kupił za uciułane kieszonkowe trzy akcje jednej ze spółek komunalnych po 38 USD każda. Wkrótce ich wartość drastycznie spadła, ale chłopiec nie poddał się panice i trzymał je, póki nie zdrożały do 40 USD. Sprzedał je z niewielkim zyskiem i później tego żałował - ostatecznie podrożały do 200 USD. Buffett dobrze zapamiętał tę lekcję pokory, nieraz powtarzając potem na przykład: "Akcje Coca-Coli kupione na tydzień to ryzykowna inwestycja. Trzymane przez dziesięć lat to pewny zysk". Dziś jego majątek, który zbił na giełdach, wart jest 44 mld USD. W to, że przy odrobinie cierpliwości i zimnej krwi na Wall Street może się spełnić sen o bogactwie, wierzy 65 proc. obywateli USA - tylu ulokowało oszczędności w papierach wartościowych, głównie akcjach. Książęca Street (przy ulicy Książęcej 4 w Warszawie mieści się siedziba polskiej Giełdy Papierów Wartościowych) dopiero pracuje na własny mit. Jeszcze kilka lat temu niemal zapomniana, a nawet skazywana na śmierć, giełda robi coraz większą furorę, bo trwająca na niej od dwóch lat hossa przyciąga coraz liczniejszych graczy. - Giełda naprawdę stała się kołem zamachowym gospodarki, a także atrakcyjnym dla Kowalskiego miejscem do zarabiania pieniędzy - mówi "Wprost" Michał Sołowow, jeden z najbogatszych Polaków (z majątkiem wartym co najmniej 2,6 mld zł), który właśnie wprowadza na giełdę spółkę Barlinek - producenta podłóg drewnianych. Indeksy GPW biją ostatnio jeden historyczny rekord po drugim. Coraz więcej też wśród giełdowych rekinów nowych twarzy: do Sołowowa, Ryszarda Krauzego czy Leszka Czarneckiego dołączyli m.in. Roman Karkosik, rodzina Oleksowiczów (udziałowcy Inter Cars, dystrybutora części do aut) czy Dudów (spółka mięsna Duda) i wielu innych. Ale na giełdę po zyski ruszyli też znacznie skromniejsi inwestorzy. U maklerów Polacy otworzyli już 850 tys. rachunków inwestycyjnych, dalsze kilkaset tysięcy osób zainwestowało w akcje polskich spółek za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Co najmniej 11,5 mln Polaków gra na giełdzie, choć wielu z nich nawet o tym nie wie - w papiery spółek inwestują bowiem otwarte fundusze emerytalne, do których wpłacamy składki na przyszłe emerytury. Łącznie kupiliśmy już - pośrednio albo bezpośrednio - akcje za ca 60- -70 mld zł!
American dream
Gdyby założyć, że 16 kwietnia 1991 r., podczas pierwszej w historii sesji warszawskiej giełdy, ktoś zainwestował 100 zł w akcje, których cena naśladowała późniejsze wahania indeksu WIG, i nic dalej z tymi pieniędzmi nie robił, w środę 14 września 2005 r. jego inwestycja byłaby warta prawie 325 tys. zł! Początki polskiej giełdy były równie pionierskie jak nowojorskiej, której siedzibą w końcu XIX wieku był skwerek po drzewem na rogu Wall Street - miejsce spotkań kupców. GPW wymyśliła grupka urzędników z Ministerstwa Finansów, ulokowano ją w gmachu dawnego KC PZPR, a podczas pierwszej sesji po kątach chowano drabiny i zwoje kabli, bo ekipy remontowe nie dotrzymały terminu (pierwszego dnia kupiono 270 akcji za 3,7 tys. zł). Sołowow, właściciel dużych pakietów akcji, m.in. producenta płytek ceramiki Cersanit i developera Echo Investment, wspomina, że na początek kupił kilkadziesiąt papierów Exbudu. - Na większe zyski musiałem czekać dwa lata - mówi. Było warto, bo ci, którzy wtedy zaryzykowali, dorabiali się fortun. - Przy ówczesnym systemie funkcjonowania giełdy kursy szły w górę nawet bez handlu papierami! Brało się te akcje, które w ogóle udało się kupić - mówi szef Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych Jarosław Dominiak. Na akcjach na przykład Krosna SA można było w rok zyskać... 2411 proc.
Dzika jeszcze i chaotyczna warszawska giełda doczekała się szybko swojego "czarnego poniedziałku" 11 kwietnia 1994 r.; potem był kryzys rosyjski, w 2000 r. pękła tzw. bańka internetowa. O ile na początku lat 90. na giełdzie inwestowali najodważniejsi i ci lepiej zorientowani w nowej rzeczywistości, o tyle późniejsze krachy zniechęciły do niej drobnych ciułaczy. Pozostała garstka najbogatszych graczy.
Życie po życiu
Dziś typowy prywatny klient biura maklerskiego to mieszkaniec dużego miasta, w wieku 25-45 lat, z wyższym wykształceniem, zatrudniony na etacie, który w papiery wartościowe zainwestował od 10 tys. zł do 100 tys. zł i pomnaża ten kapitał przeciętnie aż o 21,24 proc. rocznie - wynika z ankiet Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Polacy wracają do lokowania oszczędności na giełdzie, bo po latach posuchy jest wreszcie w co - w ubiegłym roku na GPW zadebiutowało 36 nowych spółek, w tym roku będzie ich 25. To trzeci najszybciej rozwijający się parkiet w Europie (po giełdzie londyńskiej i Euronext). Kryzys ostatnich lat oczyścił rynek ze słabeuszy - firmy notują rekordowe przychody, rekordowe zyski, a wartość ich akcji szybuje w górę. Wartość spółek na GPW tylko od stycznia do czerwca wzrosła o 44 proc.! Prędzej czy później nastąpi korekta i kursy spadną, ale 15-letnia historia indeksu WIG pokazuje, że w dłuższej perspektywie giełda po prostu stale rośnie.
Dzięki hossie mnożą się fortuny tych, którzy w ostatnich latach zdecydowali się wprowadzić swoje firmy na giełdę lub przejąć nie doceniane giełdowe spółki. Wartość majątków każdego z właścicieli gdańskiej firmy odzieżowej LPP (należą do niej sklepy Reserved, Cropp Town) - Marka Piechockiego i Jerzego Lubiańca - w ciągu pięciu lat od jej giełdowego debiutu wzrosła do ponad 300 mln zł. Fortuna Romana Karkosika i jego żony Grażyny, jednej z najnowszych gwiazd GPW, warta jest 2,4 mld zł.
Pospolite ruszenie
Za grubymi rybami na giełdę ściągają mniejsi inwestorzy. W największym w Polsce biurze maklerskim CDM Pekao rachunki inwestycyjne otworzyło 150 tys. osób. - Zwykle nie są to osoby, które biorą kredyty, kupują mieszkania czy inwestują w edukację dzieci, lecz mają już spore oszczędności - informuje Magdalena Raszdorf z CDM Pekao. Według Jarosława Dominiaka, można grać bezpośrednio na giełdzie, jeśli mamy do zainwestowania minimum 5000 zł - by móc kupić dla bezpieczeństwa akcje chociaż kilku spółek.
W największych ofertach publicznych (jak PKO BP, Grupy Lotos czy PGNiG) liczba inwestujących w akcje sięgała miliona osób. Wbrew złudzeniom wielu z "doraźnych" inwestorów, którzy tłumnie zapisywali się na te akcje, na megaofertach prywatyzacyjnych trudno zarobić więcej niż kilka procent, sprzedając papiery tuż po debiucie. - Radzę inwestować w spółki, które mają solidne podstawy: wypracowują regularnie zysk, mają sprawnych menedżerów i cenne aktywa. Rekomendacje i opinie analityków należy traktować z przymrużeniem oka - mówi Zbigniew Jakubas, jeden z największych prywatnych inwestorów na warszawskim parkiecie.
Pożyteczny Belka
Malejące oprocentowanie depozytów bankowych i tzw. podatek Belki, pożerający dodatkowo część nikłych zysków z lokat, wypędziły klientów z banków przede wszystkim do towarzystw funduszy inwestycyjnych. W Polsce stały się prawdziwym hitem rynku kapitałowego - tylko w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy ich aktywa wzrosły o 8 mld zł, a łącznie ulokowaliśmy w nich już ponad 50 mld zł. Najlepsze w ciągu roku potrafią zwiększyć wartość przekazanych im pieniędzy o 20-30 proc., czego nie jest w stanie zapewnić żadna lokata bankowa. - Polacy wciąż są dość zachowawczymi inwestorami, gdyż przeciętnie jedna trzecia klientów wybiera bardziej ryzykowne fundusze akcyjne lub zrównoważone. Większość woli bezpieczne fundusze obligacyjne i nie korzysta z giełdowej hossy w wystarczającym stopniu - mówi Marek Przybylski, prezes Commercial Union Investment Management. Jednak nawet najostrożniejsi z nas, chcąc nie chcąc, grają na giełdzie. Potentatami podobnymi do funduszy inwestycyjnych stały się bowiem otwarte fundusze emerytalne, które około 30 proc. zgromadzonych od swoich członków składek lokują właśnie w akcje. W ten sposób około 11,5 mln Polaków stało się de facto właścicielami akcji wartych około 22 mld zł.
- Jesteśmy na rozdrożu między wyborem modelu amerykańskiego albo niemieckiego. W pierwszym z nich obywatele grają na giełdzie, interesują się swymi pieniędzmi, nie panikują przy każdym spadku kursów, bo wiedzą, że w kilkuletniej perspektywie sporo zarobią. W drugim - trzymają pieniądze w skarpecie, banku lub kupują nisko oprocentowane, lecz bezpieczne obligacje. W polskich warunkach oznacza to zdanie się na emeryturze na państwo - mówi Marek Przybylski.
WIESŁAW ROZŁUCKI prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie SA |
---|
Dawniej marzyłem, by na giełdzie inwestowało bezpośrednio 2-3 mln Polaków. Z czasem założenia zweryfikowało życie, ale i tak odnieśliśmy sukces. Na giełdach w Czechach czy na Węgrzech drobnych inwestorów niemal nie ma, w Polsce zaś z usług maklerów korzysta kilkaset tysięcy osób, a hossa przyciąga na parkiet następne. Dziś, by grać na giełdzie, początkującym inwestorom wystarczy, moim zdaniem, przynajmniej 10 tys. zł. Ale nie mogą to być pieniądze, które będą nam potrzebne za tydzień czy dwa albo stanowią większość naszych oszczędności. Mitem jest, że gra na giełdzie wymaga nadzwyczajnej wiedzy czy stałego śledzenia kursów i wydarzeń gospodarczych. Wystarczy choćby ulokować pieniądze w akcje największych spółek z indeksu WIG 20, ale kilku, aby zmniejszyć ryzyko. Ile potrwa obecna hossa? Powiedzmy, że skończy się sześć, dziewięć miesięcy, zanim polska gospodarka wyhamuje. |
ZDOBYWCY GIEŁDY Wartość posiadanych akcji spółek giełdowych |
---|
|
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.