Dzieła twórców określanych niegdyś mianem "zdegenerowanych" biją dziś aukcyjne rekordy Zwyrodnialcami nazywał Joseph Goebbels awangardowych artystów. Pierwszy propagandysta Hitlera szczególnie brzydził się twórcami żydowskiego pochodzenia. W opinii hitlerowców, zwyrodnialcy mogli tworzyć tylko zdegenerowaną sztukę, więc dla dobra narodu trzeba ją było palić.
I tak w 1939 r. publiczne spalono ponad 5 tys. dzieł na dziedzińcu straży pożarnej w Berlinie. Po wybuchu ojny wielu artystów, którzy mimo prześladowań postanowili zostać w Niemczech (jak szczeciński artysta Julo Levin), trafiło do obozów zagłady. Nienawiść Hitlera i jego ludzi do nowoczesnej sztuki była odwrotnie proporcjonalna do jej późniejszych sukcesów. Dzieła twórców określane niegdyś mianem "zdegenerowanych", biją obecnie aukcyjne rekordy. Niedawno za obraz "Two Riders and Reclining Figure" Wassillego Kandinskiego zapłacono prawie 12 mln dolarów, a za dzieło Paula Klee "Stadtariger Aufbau" - prawie 2 mln dolarów. Do 30 października w Tate Modern w Londynie są pokazywane prace artystów nazywanych "degeneratami", m.in. Edwarda Muncha, Oskara Kokoschki, Paula Klee czy Ernsta Barlacha.
Od 2 października w Berlinische Galerie i Brźcke Museum w Berlinie będzie można zobaczyć wystawę "Brźcke - narodziny niemieckiego ekspresjonizmu". To największa wystawa artystów grupy Die Brucke (Most) od 1952 r., kiedy to ich dorobek pokazano w Wenecji.
Podczas "hitlerowskiej nocy" najzdolniejsi twórcy uciekli z Niemiec lub zostali wymordowani. I to zdecydowało, że jeszcze długo po wojnie niemiecka sztuka była uosobieniem nijakości. Często zresztą nadal jest tak postrzegana. Jedyne, co Niemcy mieli światu do zaproponowania, to Joseph Beuys, który przekonywał widzów, że na przykład posmarowane towotem krzesła też mogą być sztuką. Dzisiaj każdy, komu się nie podoba sztuka Beuysa i jego następców, jest nazywany nazistą.
Pejzaż z kretynem i kurwą
18 lipca 1937 r. w Monachium otwarto "Wielką wystawę sztuki niemieckiej". Na wernisażu Hitler wygłosił wściekłą mowę przeciwko sztuce nowoczesnej. Zapowiedział walkę z "kulturalnym rozkładem". Na wystawie nie zabrakło portretów Hitlera, dorodnych germańskich kobiet czy patetycznych wizerunków czystego rasowo narodu niemieckiego, inspirowanych sztuką starożytnego Rzymu, a nawet Egiptu. Pokazano wtedy prawie tysiąc prac ponad pięciuset artystów. Dziś nazwiska malarzy i rzeźbiarzy uczestniczących w wystawie nic nikomu nie mówią. Ich dzieła leżą głęboko w muzealnych magazynach.
Dzień po wernisażu wystawy "Wielkiej sztuki niemieckiej" tuż obok, w Muzeum Archeologicznym, otwarto inną - "Entartete Kunst" ("Sztuka zdegenerowana"). Pokazano na niej ponad 600 dzieł tuzina artystów. Przy każdej pracy znajdowała się tabliczka z obraźliwym komentarzem. Przy obrazach ekspresjonistów Ernsta Ludwiga Kirchnera, Karla Schmidta-Rottluffa i Maksa Pechsteina napisano: "Niemieccy chłopi widziani po żydowsku". Obok aktów ekspresjonistycznych i kubizujących zaznaczono: "Wyszydzenie niemieckiego ideału kobiety: kretyn i kurwa".
Hitlerowcy sądzili, że do podboju świata tak samo potrzebna jest im usłużna sztuka, jak armaty Kruppa. Wystawa "sztuki zdegenerowanej" do 1941 r. objechała pół Rzeszy: była pokazywana w Berlinie, Szczecinie, Wiedniu, Wałbrzychu i Halle. Część prac spalono dwa lata później, ale przedsiębiorczy naziści większość dzieł odsprzedali na aukcji w Lucernie. Prace "zwyrodnialców" obejrzało prawie 4 mln Niemców, czyli znacznie więcej niż "Wielką wystawę sztuki niemieckiej".
Degenerat Wagner
Jednym z bestsellerów końca XIX wieku był dwutomowy (wydany w latach 1892-1893) pamflet na współczesną kulturę, nazywaną Entartung, czyli "zdegenerowaną" (autorem był wiedeński lekarz Max Nordau). Zaatakował on zepsucie moralne i rozkład, które według niego rozpleniły się dzięki nowoczesnej sztuce. Zrównał z ziemią dzieła takich twórców jak Emil Zola, Charles Baudelaire czy francuscy symboliści. Nie oszczędził nawet Richarda Wagnera, uwielbianego potem przez Hitlera. Kilka lat po wydaniu swego dzieła Nordau przejrzał na oczy i zaangażował się w ruch syjonistyczny.
Kiedy żywe były jeszcze opinie Nordaua o sztuce, powstały grupy Die Bruecke (w 1905 r. w Dreźnie) oraz Der Blaue Reiter (Błękitny Rycerz - w 1911 r. w Monachium). Skupiały one twórców nazwanych potem ekspresjonistami, m.in. Karla Schmidta-Rottluffa, Ericha Heckela czy Ernsta Ludwika Kirchnera. Oni również poszukiwali germańskiego ducha, odwołując się do Artura Schopenhauera, Friedricha Nietzschego i Richarda Wagnera. Ale ich nordyckość nie miała w sobie nic z rasizmu. Byli otwarci na inne narody i estetyki.
Symfonia grozy
Po I wojnie światowej ekspresjonizm stał się dominującym nurtem niemieckiego kina. Początek tej estetyce dał film Roberta Wienego "Gabinet doktora Caligari". Później powstały dzieła Fritza Langa ("Metropolis") czy Friedricha W. Murnaua ("Nosferatu"). Jest paradoksem, że owo kino finansowały te niemieckie firmy, na przykład I.G. Farbenindustrie (obecnie Agfa), które później miały swój udział w Zagładzie.
Już w latach 20. ekspresjonizm nazwano patologią, pornografią i zboczeniem. Nie akceptowano żadnych odstępstw od topornego realizmu, nawet jeśli twórcy powoływali się na germański charakter swoich prac. Można się zgodzić z niektórymi tezami George`a Lukacsa czy Ernsta Blocha, którzy niemiecki ekspresjonizm nazwali egocentrycznym w postawie i całkowicie niezdolnym do przekazania czegoś więcej niż fragmentarycznych widoków świata. Jednak nie ma wątpliwości, że dzieła George`a Grosza, Johna Heartfielda, Raoula Hausmanna czy Hanny Hoch były kamieniami milowymi sztuki XX wieku. Prawdziwie zdegenerowani okazali się ci, którzy tę sztukę chcieli spalić i wykorzenić.
Od 2 października w Berlinische Galerie i Brźcke Museum w Berlinie będzie można zobaczyć wystawę "Brźcke - narodziny niemieckiego ekspresjonizmu". To największa wystawa artystów grupy Die Brucke (Most) od 1952 r., kiedy to ich dorobek pokazano w Wenecji.
Podczas "hitlerowskiej nocy" najzdolniejsi twórcy uciekli z Niemiec lub zostali wymordowani. I to zdecydowało, że jeszcze długo po wojnie niemiecka sztuka była uosobieniem nijakości. Często zresztą nadal jest tak postrzegana. Jedyne, co Niemcy mieli światu do zaproponowania, to Joseph Beuys, który przekonywał widzów, że na przykład posmarowane towotem krzesła też mogą być sztuką. Dzisiaj każdy, komu się nie podoba sztuka Beuysa i jego następców, jest nazywany nazistą.
Pejzaż z kretynem i kurwą
18 lipca 1937 r. w Monachium otwarto "Wielką wystawę sztuki niemieckiej". Na wernisażu Hitler wygłosił wściekłą mowę przeciwko sztuce nowoczesnej. Zapowiedział walkę z "kulturalnym rozkładem". Na wystawie nie zabrakło portretów Hitlera, dorodnych germańskich kobiet czy patetycznych wizerunków czystego rasowo narodu niemieckiego, inspirowanych sztuką starożytnego Rzymu, a nawet Egiptu. Pokazano wtedy prawie tysiąc prac ponad pięciuset artystów. Dziś nazwiska malarzy i rzeźbiarzy uczestniczących w wystawie nic nikomu nie mówią. Ich dzieła leżą głęboko w muzealnych magazynach.
Dzień po wernisażu wystawy "Wielkiej sztuki niemieckiej" tuż obok, w Muzeum Archeologicznym, otwarto inną - "Entartete Kunst" ("Sztuka zdegenerowana"). Pokazano na niej ponad 600 dzieł tuzina artystów. Przy każdej pracy znajdowała się tabliczka z obraźliwym komentarzem. Przy obrazach ekspresjonistów Ernsta Ludwiga Kirchnera, Karla Schmidta-Rottluffa i Maksa Pechsteina napisano: "Niemieccy chłopi widziani po żydowsku". Obok aktów ekspresjonistycznych i kubizujących zaznaczono: "Wyszydzenie niemieckiego ideału kobiety: kretyn i kurwa".
Hitlerowcy sądzili, że do podboju świata tak samo potrzebna jest im usłużna sztuka, jak armaty Kruppa. Wystawa "sztuki zdegenerowanej" do 1941 r. objechała pół Rzeszy: była pokazywana w Berlinie, Szczecinie, Wiedniu, Wałbrzychu i Halle. Część prac spalono dwa lata później, ale przedsiębiorczy naziści większość dzieł odsprzedali na aukcji w Lucernie. Prace "zwyrodnialców" obejrzało prawie 4 mln Niemców, czyli znacznie więcej niż "Wielką wystawę sztuki niemieckiej".
Degenerat Wagner
Jednym z bestsellerów końca XIX wieku był dwutomowy (wydany w latach 1892-1893) pamflet na współczesną kulturę, nazywaną Entartung, czyli "zdegenerowaną" (autorem był wiedeński lekarz Max Nordau). Zaatakował on zepsucie moralne i rozkład, które według niego rozpleniły się dzięki nowoczesnej sztuce. Zrównał z ziemią dzieła takich twórców jak Emil Zola, Charles Baudelaire czy francuscy symboliści. Nie oszczędził nawet Richarda Wagnera, uwielbianego potem przez Hitlera. Kilka lat po wydaniu swego dzieła Nordau przejrzał na oczy i zaangażował się w ruch syjonistyczny.
Kiedy żywe były jeszcze opinie Nordaua o sztuce, powstały grupy Die Bruecke (w 1905 r. w Dreźnie) oraz Der Blaue Reiter (Błękitny Rycerz - w 1911 r. w Monachium). Skupiały one twórców nazwanych potem ekspresjonistami, m.in. Karla Schmidta-Rottluffa, Ericha Heckela czy Ernsta Ludwika Kirchnera. Oni również poszukiwali germańskiego ducha, odwołując się do Artura Schopenhauera, Friedricha Nietzschego i Richarda Wagnera. Ale ich nordyckość nie miała w sobie nic z rasizmu. Byli otwarci na inne narody i estetyki.
Symfonia grozy
Po I wojnie światowej ekspresjonizm stał się dominującym nurtem niemieckiego kina. Początek tej estetyce dał film Roberta Wienego "Gabinet doktora Caligari". Później powstały dzieła Fritza Langa ("Metropolis") czy Friedricha W. Murnaua ("Nosferatu"). Jest paradoksem, że owo kino finansowały te niemieckie firmy, na przykład I.G. Farbenindustrie (obecnie Agfa), które później miały swój udział w Zagładzie.
Już w latach 20. ekspresjonizm nazwano patologią, pornografią i zboczeniem. Nie akceptowano żadnych odstępstw od topornego realizmu, nawet jeśli twórcy powoływali się na germański charakter swoich prac. Można się zgodzić z niektórymi tezami George`a Lukacsa czy Ernsta Blocha, którzy niemiecki ekspresjonizm nazwali egocentrycznym w postawie i całkowicie niezdolnym do przekazania czegoś więcej niż fragmentarycznych widoków świata. Jednak nie ma wątpliwości, że dzieła George`a Grosza, Johna Heartfielda, Raoula Hausmanna czy Hanny Hoch były kamieniami milowymi sztuki XX wieku. Prawdziwie zdegenerowani okazali się ci, którzy tę sztukę chcieli spalić i wykorzenić.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.