Na dziesięciu mieszkańców Botswany przypada jeden słoń. Kiedy przed 20 laty po raz pierwszy planowałem odwiedziny Botswany, doradzano mi: "Najlepiej ląduj w Francistown, a stamtąd jedź na południe do Gabarone. A reszta tego kraju? Reszta to wielka pustka". Zacząłem rzeczywiście od Francistown, wówczas kilkudziesięciotysięcznego miasta poszukiwaczy złota.
Stamtąd pojechałem zdezolowanym samochodem do stolicy od niedawna niepodległego państwa i pamiętam tylko, że w drodze o mało nie wyzionąłem ducha - była straszliwie wyboista, pełna głębokich kałuż, w których kąpały się jakieś ptaszyska.
Gabarone okazało się sympatycznym miasteczkiem na miarę Radzymina. Rządził wówczas prezydent Seresetse Khama, pochodzący z królewskiego rodu, wykształcony w Anglii, ożeniony z Angielką, co stanowiło jedną z przyczyn jego konfliktów z własnym plemieniem i rodziną. W końcu uprawniony pretendent do tronu został w roku 1965 wybrany prezydentem państwa. Zmarł 14 lat później, a jego syn Ian został wiceprezydentem (głową państwa jest Festus Mogae, absolwent Oxfordu). Już wtedy Botswana - po pierwszych uczciwych wyborach - zyskała opinię prawdziwie demokratycznego kraju Afryki, w którym najistotniejsze dla narodu sprawy decydowane są wspólnie na spotkaniach z lokalną ludnością.
Wielka pustka
Kiedy teraz ponownie dotarłem do Botswany, postanowiłem zobaczyć to, co kiedyś przedstawiano mi jako "wielką pustkę". Wylądowałem w gęstej chmurze pyłu. Panowała afrykańska zima. A zimą miasto Maun jest chyba z pyłu stworzone. Ziemia, domy i wszystkie obiekty są siwe, nawet drzewa i kolczaste krzewy wydają się oszronione. Słońce zagląda przez mgłę. Ten pył pochodzi z piasku, a tutejszy piasek jest miałki jak mąka. I panuje tu upał, ciężki upał. Trudno uwierzyć, że może tu być zielono i barwnie od kwiatów buganwilli.
Maun - sama nazwa tego liczącego 37 tys. mieszkańców miasta brzmi jak wycie kojota. Czy to zresztą miasto? Oficjalnie ma ciągle status wsi. A miejsce odkrył nie byle kto, bo David Livingstone. Trzeba mieć sporo fantazji, by Maun nazywać "ostatnim rajem na ziemi", a tego właśnie określenia używają niektórzy pisarze i naukowcy. Szczęśliwie unika go Małgorzata Dziewiecka, geograf, znawczyni Afryki, mieszkająca od 20 lat w Maun.
Do końca XVIII wieku te tereny zamieszkiwały małe klany słonecznoskórych San, zwanych Buszmenami. Później przybyli tu brązowi Batawani, wreszcie biali kupcy ze swoimi końmi, strzelbami i whisky, a po nich przedstawiciele epoki kolonialnej, którzy w 1906 r. zdetronizowali króla Sekgoma i ustanowili w wiosce posterunek policji - symbol imperium brytyjskiego. Osłabła władza wodza, choć przetrwały pewne tradycje plemienne, w tym zwyczaj rozwiązywania wszelkich sporów przez długie dyskusje (a nie walki!). Wreszcie w 1966 r. Botswana ogłosiła niepodległość, a ONZ wpisała ją wówczas na listę 20 najuboższych państw świata.
Minęły lata. Zabudowa Maun ma przedziwnie luźny charakter, większość domów stoi w pewnej od siebie odległości, obok nich wznoszą się liczne termitiery. Chodników jest mało, trochę dróg o nawierzchni ulepszonej - nad wszystkim unosi się zaś siwy pustynny pył. Asfalt, lotnisko, telefon, związki z cywilizacją, wszystko jest jakby dekoracją do filmu.
Brama do raju zwierząt
Maun to serce pustyni Kalahari i brama do delty Okawango. Stąd wyrusza się na safari. Delta Okawango, obszar wielkich rozlewisk, jest przyrodniczym kuriozum - utworzyły ją rzeki, które właściwie płyną donikąd, nie docierają bowiem do oceanu, tylko gdzieś po drodze wsiąkają w ziemię. Tam znajduje się ta niezwykła kraina dzikich zwierząt.
W Maun mają swoje biura agencje podróży i touroperatorzy - tuziny reżyserów wypraw do buszu, gdzie w wielkiej liczbie żyją lwy, lamparty, hipopotamy, żyrafy, a przede wszystkim słonie. W państwie niemal dwukrotnie większym od Polski na dziesięciu mieszkańców (Botswana ma 1,8 mln ludności) przypada jeden słoń. Skąd taki sentyment słoni do Botswany? Kitso Mokaila, minister środowiska i turystyki, wyjaśnia na łamach lokalnego pisma: "One zawsze szukają spokoju i tylko tu go znajdują". Czy jednak nie jest ich zbyt dużo? "Chcieliśmy część odstąpić państwom afrykańskim, ale nie było zainteresowania" - odpowiada Mokaila.
Słonie są tematem naukowych studiów, motywem filmów i fotografii. Są to równocześnie stworzenia wyrządzające wiele szkód m.in. na polach uprawnych. Ich przejście przez busz jest znaczone obalonymi drzewami.
Safari Clintona
Pewnego dnia dołączyłem do grupy, której członkowie postanowili sprawdzić na własne oczy, czy w delcie Okawango rzeczywiście mieszkają te niezwykłe stworzenia, jakie najczęściej ogląda się w ogrodach zoologicznych. Jechaliśmy otwartym samochodem terenowym. Początkowo było dość komfortowo, wkrótce zaczęła się jednak podróż przez mękę. Nieliczne napotkane w drodze pojazdy podnosiły kurz zatykający gardło, nos i oczy. Były jakieś szlabany, kontrole na progu parków narodowych. Jakieś płoty, które chroniły bydło przed krzyżowaniem się z bawołami. Pochłanialiśmy setki kilometrów i kilogramy kurzu.
Pierwsze stado słoni - ponad 30 sztuk - zelektryzowało wszystkich, zmobilizowało fotografów. Później przywykliśmy, choć pojawiały się sceny jak z telewizyjnych programów Discovery. Pływaliśmy w "dłubankach", czyli łódkach mokoro, wśród trzcin i kwiatów victoria regia po rzece Boro - odnodze Okawango. A potem były już spotkania z żyrafami, lwami, lampartami, bawołami, no i tysiącami słoni. Był busz, jeziora, rzeka Chobe w parku narodowym o tej samej nazwie, nad którą w "Mowana Safari Lodge" nocował były prezydent USA Bill Clinton z żoną Hillary, a przedtem Richard Burton z Elisabeth Taylor, która tu za Burtona wyszła po raz wtóry.
Emocjonujące były noclegi. Namioty rozbijano w miejscach, gdzie ponoć było bezpiecznie i zwierzęta nie zagrażały. Ale należało je szczelnie zamykać i nie zostawiać niczego na zewnątrz (przewodnik: "Nie zapominać nawet o obuwiu, bo chętnie zżerają je szakale"). Paliło się ognisko, a niektórzy z trwogą pytali, czy aby nocą nie rozdepczą nas słonie. Nie rozdeptały. Co najwyżej spacerowały między namiotami.
Oaza demokracji
Jeżeli problemem stała się pozycja Botswany jako światowego rekordzisty pod względem liczby posiadanych słoni, to innym kłopotem tego kraju jest rekord pod względem liczby mieszkańców chorych na AIDS. Tu połowa obywateli jest zainfekowana tym piekielnym wirusem. Władze czynią sporo, by zahamować rozwój choroby: powstał Instytut Badań nad AIDS, sprowadzono lekarzy z Kuby, którzy zajmują się wyłącznie AIDS. Leki są rozdawane za darmo. W szkołach, kościołach czy radiu prowadzone są pogadanki uświadamiające.
Botswana jest krajem stabilnym - jedynym państwem, w którego konstytucji wpisano słowa o "harmonijnym współistnieniu wszystkich ras i wyznań". Sąsiedztwo Zimbabwe i porządki prezydenta Mugabe nie miały wpływu na demokratyczną republikę Botswany. Pewnego dnia mieszkańcy ubogiego kraju obudzili się jako właściciele 30 proc. pokładów diamentów na kuli ziemskiej i sytuacja gospodarcza poprawiła się w krótkim czasie.
Botswańskie zwierzęta też mają swój udział w sukcesach państwa. Turystyka stała się trzecią gałęzią gospodarki - ćwierć miliona turystów rocznie przybywa, by podziwiać deltę Okawango. Ten kraj budzi sympatię, mimo że wiza należy do najdroższych na świecie (100 dolarów). Ale warto zapłacić i zapomnieć o wydatku - w końcu nie jest się słoniem, który pamięta wszystko latami.
Gabarone okazało się sympatycznym miasteczkiem na miarę Radzymina. Rządził wówczas prezydent Seresetse Khama, pochodzący z królewskiego rodu, wykształcony w Anglii, ożeniony z Angielką, co stanowiło jedną z przyczyn jego konfliktów z własnym plemieniem i rodziną. W końcu uprawniony pretendent do tronu został w roku 1965 wybrany prezydentem państwa. Zmarł 14 lat później, a jego syn Ian został wiceprezydentem (głową państwa jest Festus Mogae, absolwent Oxfordu). Już wtedy Botswana - po pierwszych uczciwych wyborach - zyskała opinię prawdziwie demokratycznego kraju Afryki, w którym najistotniejsze dla narodu sprawy decydowane są wspólnie na spotkaniach z lokalną ludnością.
Wielka pustka
Kiedy teraz ponownie dotarłem do Botswany, postanowiłem zobaczyć to, co kiedyś przedstawiano mi jako "wielką pustkę". Wylądowałem w gęstej chmurze pyłu. Panowała afrykańska zima. A zimą miasto Maun jest chyba z pyłu stworzone. Ziemia, domy i wszystkie obiekty są siwe, nawet drzewa i kolczaste krzewy wydają się oszronione. Słońce zagląda przez mgłę. Ten pył pochodzi z piasku, a tutejszy piasek jest miałki jak mąka. I panuje tu upał, ciężki upał. Trudno uwierzyć, że może tu być zielono i barwnie od kwiatów buganwilli.
Maun - sama nazwa tego liczącego 37 tys. mieszkańców miasta brzmi jak wycie kojota. Czy to zresztą miasto? Oficjalnie ma ciągle status wsi. A miejsce odkrył nie byle kto, bo David Livingstone. Trzeba mieć sporo fantazji, by Maun nazywać "ostatnim rajem na ziemi", a tego właśnie określenia używają niektórzy pisarze i naukowcy. Szczęśliwie unika go Małgorzata Dziewiecka, geograf, znawczyni Afryki, mieszkająca od 20 lat w Maun.
Do końca XVIII wieku te tereny zamieszkiwały małe klany słonecznoskórych San, zwanych Buszmenami. Później przybyli tu brązowi Batawani, wreszcie biali kupcy ze swoimi końmi, strzelbami i whisky, a po nich przedstawiciele epoki kolonialnej, którzy w 1906 r. zdetronizowali króla Sekgoma i ustanowili w wiosce posterunek policji - symbol imperium brytyjskiego. Osłabła władza wodza, choć przetrwały pewne tradycje plemienne, w tym zwyczaj rozwiązywania wszelkich sporów przez długie dyskusje (a nie walki!). Wreszcie w 1966 r. Botswana ogłosiła niepodległość, a ONZ wpisała ją wówczas na listę 20 najuboższych państw świata.
Minęły lata. Zabudowa Maun ma przedziwnie luźny charakter, większość domów stoi w pewnej od siebie odległości, obok nich wznoszą się liczne termitiery. Chodników jest mało, trochę dróg o nawierzchni ulepszonej - nad wszystkim unosi się zaś siwy pustynny pył. Asfalt, lotnisko, telefon, związki z cywilizacją, wszystko jest jakby dekoracją do filmu.
Brama do raju zwierząt
Maun to serce pustyni Kalahari i brama do delty Okawango. Stąd wyrusza się na safari. Delta Okawango, obszar wielkich rozlewisk, jest przyrodniczym kuriozum - utworzyły ją rzeki, które właściwie płyną donikąd, nie docierają bowiem do oceanu, tylko gdzieś po drodze wsiąkają w ziemię. Tam znajduje się ta niezwykła kraina dzikich zwierząt.
W Maun mają swoje biura agencje podróży i touroperatorzy - tuziny reżyserów wypraw do buszu, gdzie w wielkiej liczbie żyją lwy, lamparty, hipopotamy, żyrafy, a przede wszystkim słonie. W państwie niemal dwukrotnie większym od Polski na dziesięciu mieszkańców (Botswana ma 1,8 mln ludności) przypada jeden słoń. Skąd taki sentyment słoni do Botswany? Kitso Mokaila, minister środowiska i turystyki, wyjaśnia na łamach lokalnego pisma: "One zawsze szukają spokoju i tylko tu go znajdują". Czy jednak nie jest ich zbyt dużo? "Chcieliśmy część odstąpić państwom afrykańskim, ale nie było zainteresowania" - odpowiada Mokaila.
Słonie są tematem naukowych studiów, motywem filmów i fotografii. Są to równocześnie stworzenia wyrządzające wiele szkód m.in. na polach uprawnych. Ich przejście przez busz jest znaczone obalonymi drzewami.
Safari Clintona
Pewnego dnia dołączyłem do grupy, której członkowie postanowili sprawdzić na własne oczy, czy w delcie Okawango rzeczywiście mieszkają te niezwykłe stworzenia, jakie najczęściej ogląda się w ogrodach zoologicznych. Jechaliśmy otwartym samochodem terenowym. Początkowo było dość komfortowo, wkrótce zaczęła się jednak podróż przez mękę. Nieliczne napotkane w drodze pojazdy podnosiły kurz zatykający gardło, nos i oczy. Były jakieś szlabany, kontrole na progu parków narodowych. Jakieś płoty, które chroniły bydło przed krzyżowaniem się z bawołami. Pochłanialiśmy setki kilometrów i kilogramy kurzu.
Pierwsze stado słoni - ponad 30 sztuk - zelektryzowało wszystkich, zmobilizowało fotografów. Później przywykliśmy, choć pojawiały się sceny jak z telewizyjnych programów Discovery. Pływaliśmy w "dłubankach", czyli łódkach mokoro, wśród trzcin i kwiatów victoria regia po rzece Boro - odnodze Okawango. A potem były już spotkania z żyrafami, lwami, lampartami, bawołami, no i tysiącami słoni. Był busz, jeziora, rzeka Chobe w parku narodowym o tej samej nazwie, nad którą w "Mowana Safari Lodge" nocował były prezydent USA Bill Clinton z żoną Hillary, a przedtem Richard Burton z Elisabeth Taylor, która tu za Burtona wyszła po raz wtóry.
Emocjonujące były noclegi. Namioty rozbijano w miejscach, gdzie ponoć było bezpiecznie i zwierzęta nie zagrażały. Ale należało je szczelnie zamykać i nie zostawiać niczego na zewnątrz (przewodnik: "Nie zapominać nawet o obuwiu, bo chętnie zżerają je szakale"). Paliło się ognisko, a niektórzy z trwogą pytali, czy aby nocą nie rozdepczą nas słonie. Nie rozdeptały. Co najwyżej spacerowały między namiotami.
Oaza demokracji
Jeżeli problemem stała się pozycja Botswany jako światowego rekordzisty pod względem liczby posiadanych słoni, to innym kłopotem tego kraju jest rekord pod względem liczby mieszkańców chorych na AIDS. Tu połowa obywateli jest zainfekowana tym piekielnym wirusem. Władze czynią sporo, by zahamować rozwój choroby: powstał Instytut Badań nad AIDS, sprowadzono lekarzy z Kuby, którzy zajmują się wyłącznie AIDS. Leki są rozdawane za darmo. W szkołach, kościołach czy radiu prowadzone są pogadanki uświadamiające.
Botswana jest krajem stabilnym - jedynym państwem, w którego konstytucji wpisano słowa o "harmonijnym współistnieniu wszystkich ras i wyznań". Sąsiedztwo Zimbabwe i porządki prezydenta Mugabe nie miały wpływu na demokratyczną republikę Botswany. Pewnego dnia mieszkańcy ubogiego kraju obudzili się jako właściciele 30 proc. pokładów diamentów na kuli ziemskiej i sytuacja gospodarcza poprawiła się w krótkim czasie.
Botswańskie zwierzęta też mają swój udział w sukcesach państwa. Turystyka stała się trzecią gałęzią gospodarki - ćwierć miliona turystów rocznie przybywa, by podziwiać deltę Okawango. Ten kraj budzi sympatię, mimo że wiza należy do najdroższych na świecie (100 dolarów). Ale warto zapłacić i zapomnieć o wydatku - w końcu nie jest się słoniem, który pamięta wszystko latami.
Więcej możesz przeczytać w 49/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.