Nawet Disney chce teraz robić chrześcijańskie kino
Trzeba było sukcesu "Pasji" Mela Gibsona, by Hollywood zaczął poważnie traktować filmy o tematyce chrześcijańskiej. "Opowieści z Narnii", cykl siedmiu powieści CliveŐa Staplesa Lewisa, opublikowanych w latach 1947Đ1953, długo pozostawał poza zasięgiem zainteresowania wielkich studiów. Przede wszystkim z racji swego przesłania, odwołującego się do tak elementarnych zasad wiary, jak ofiara życia, odkupienie przez śmierć i zmartwychwstanie. Tymczasem w wydaniu książkowym "Opowieści z Narnii" sprzedały się w 95 mln egzemplarzy i zostały przetłumaczone na 41 języków. Wyprzedziły tym samym "Władcę pierścieni" Tolkiena, który może się poszczycić 80-milionową sprzedażą. Pierwsze wydania "Kronik" osiągają na rynku kolekcjonerskim ceny 15-20 tys. dolarów.
Wyzwanie dla Disneya
"Opowieści z Narnii" były już przenoszone na ekran: w 1967 r. zrealizowana została animowana wersja przygód rodzeństwa Pevensie, które po ewakuacji z bombardowanego przez Niemców Londynu znajduje schronienie w domu starego profesora i odkrywa, że szafa w sypialni jest przejściem do skutej mrozem krainy rządzonej przez złą Białą Czarownicę. W 1979 r. inny pełnometrażowy film animowany zdobył nawet nagrodę Emmy, a w 1988 r. powstała aktorska wersja. Jednak wyzwanie godne naszych czasów, znaczonych sukcesami nafaszerowanych efektami specjalnymi ekranizacji "Władcy pierścieni" czy "HarryŐego Pottera", podjęło dopiero studio Disneya. Zrobiło to w kooperacji ze zorientowanym na rodzinną rozrywkę Walden Media i Qwest Communications, konserwatywnego miliardera Philipa Anschutza, oraz pasierbem i spadkobiercą Lewisa Douglasem Greshamem - niegdyś hodowcą owiec na Tasmanii.
Studio Disneya, po zmierzchu dyktatury Michaela Eisnera, po cichu wycofało się z organizowania imprez typu Gay Day w parkach rozrywki na Florydzie i Kalifornii. To sprawiło, że wpływowa American Family Association po 9 latach odwołała bojkot Disneya, wynikający ze związków ze środowiskami gejowskimi oraz firmą Miramax, w której zagnieździły się tak bezbożne i niepatriotyczne typy jak Quentin Tarantino czy Michael Moore. "Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa" ma być nowym otwarciem czy może raczej powrotem do idei, z jaką Walt Disney tworzył swoje imperium. Szefowie studia mają nadzieję, że wprowadzony w sezonie bożonarodzeniowym film odniesie nie mniejszy sukces niż "Władca pierścieni" i "Harry Potter" i stanie się początkiem cyklu adaptacji wszystkich siedmiu "Opowieści z Narnii". Pierwsza część zrealizowana została kosztem 150 mln dolarów. Powstała w Nowej Zelandii - tak jak "Władca pierścieni" - a wyreżyserował ją także Nowozelandczyk - Andrew Adamson, twórca obu "Shreków".
Papiści i filolodzy
"Władcę pierścieni" i "Opowieści z Narnii" łączy to, że ich autorzy, Tolkien i Lewis, byli profesorami anglistyki na uniwersytecie oksfordzkim. I choć ten drugi, protestant ulsterski przybyły z Belfastu w 1926 r., wyznawał zasadę "nigdy nie ufaj papistom i innym filologom", obu połączyła pasja do średniowiecznych sag islandzkich i skandynawskich, zamiłowanie do intelektualnych dysput przy piwie i mocniejszych trunkach, a wreszcie przyjaźń. W latach 30. XX wieku obaj byli filarami nieformalnego klubu The Inklings, którego członkowie spotykali się w gospodzie Pod Orłem i Dzieckiem. To wtedy Tolkien czytał po raz pierwszy swoje dzieła, z "Silmarillionem" i "Hobbitem" na czele. A że był pobożnym katolikiem, a Lewis po okresie agnostycyzmu poszukiwał oparcia w wierze, ich rozmowy odegrały kluczową rolę w przejściu autora "Opowieści z Narnii" na katolicyzm. Lewis przyjął nową dla niego wiarę z gorliwością neofity - pisał żarliwe rozprawy, dawał wykłady w BBC (zebrane w tomie "Mere Christianity"), aż któregoś razu, po opublikowaniu kolejnego dzieła - "Miracles", filozofka Elizabeth Anscombe na zebraniu Klubu Sokratejskiego nie pozostawiła na nim suchej nitki. To być może ten kubeł zimnej wody sprawił, że Lewis porzucił pisanie religijnych traktatów, a zamiast tego rozpoczął pracę nad cyklem powieściowym dla dorosłych i dzieci.
Tolkiena też nieco irytowało obnoszenie się Lewisa ze swą religijnością, którą uważał za płytką i przesadnie emocjonalną. Jedyne, co go mogło tłumaczyć, to nieuleczalna choroba jego wieloletniej partnerki życiowej Janie Moore - kobiety starszej od niego o 25 lat. Ten tragiczny epizod z życia pisarza został pięknie ukazany w filmie "Cienista dolina" z 1993 r., z Anthonym Hopkinsem i Debrą Winger. Jednak to nie kwestia wiary czy religijności oddaliła od siebie obu przyjaciół, ale... najzwyczajniejsza zazdrość, jak to między pisarzami. Gdy Tolkien czytał przy piwie kolejne rozdziały "Władcy pierścieni", Lewis nie taił, że nie zachwyca go górnolotny i archaizujący styl powieści, a - jak napisał w liście - niektóre fragmenty powinny zostać napisane inaczej lub w ogóle wyrzucone.
Opowieści kontra władca
Kiedy ukazał się pierwszy tom "Opowieści z Narnii", odnosząc duży sukces, Tolkien uznał, że Lewis ukradł mu pomysł na książkę. Nie zrażony krytyką dawnego przyjaciela - i niezależnie od trudnej sytuacji w domu - kolejne części "Opowieści z Narnii" ukazywały się co rok i cieszyły się ogromnym powodzeniem. Na podobny sukces Tolkien musiał trochę poczekać - jego "Władca pierścieni" ukazał się w latach 1954-1955, ale to dopiero pokolenie hipisowskie go odkryło i uznało za jedną ze swoich lektur obowiązkowych. Bezsprzecznie zarówno epicka, heroiczna saga Tolkiena, jak i dużo skromniejsze alegoryczne "Opowieści z Narnii" powstały z ducha rywalizacji dwóch wybitnych osobowości i jednych z najważniejszych dla dwudziestowiecznej kultury popularnej pisarzy. Poróżniła ich zawiść, ale pogodziło kino, które z ogromną starannością i nie żałując pieniędzy, przeniosło na ekran dzieła ich wyobraźni. Bo "Opowieści z Narnii" to swego rodzaju "Władca bez pierścieni".
Więcej możesz przeczytać w 49/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.