Ekonomia nie daje się nabrać na szarlatanerię rozmaitych besserwisserów. To nauka niewygodna. Najlepiej uznać, że to w ogóle nie jest nauka, jak to niedawno oświadczył Jacek Żakowski. Popularne jest też usiłowanie omijania ekonomii za pomocą lektury głośnych książek autorów widzących rzekomo dalej niż przyziemna mentalność ekonomistów "o duszy księgowego", jak to spuentował nowy premier.
Można też zamiast uczyć się ekonomii, przywoływać historiozoficzne facecje niespełnionych autorytetów, jak to zrobił Lepper w swoim sejmowym wystąpieniu 23 listopada. Oczywiście wszystko to pod hasłem walki z tym przebrzydłym liberalizmem zatruwającym umysły. Lekarstwem na to zło ma być dobry socjalliberalizm obiecujący wszystko wszystkim. Przypomnijmy tutaj tylko, że w USA mianem socjalliberałów określa się lewicujących intelektualistów o prokomunistycznej ongiś orientacji. Ekonomia jako nauka nie podoba się ani lewicy, ani prawicy. Jedni i drudzy sądzą, że można nie zwracać uwagi na jakieś niewygodne prawa ekonomiczne i więcej osiągnąć tzw. ręcznym sterowaniem, także za pomocą źle stanowionego prawa. XX wiek dostarczył niemało przykładów "sukcesów" takiej polityki. Nasza konfiguracja polityczna mieści się w tej tradycji. Naszej prawicy nieobcy jest populizm lewicujący, a jakże. Samoobronie wszędzie jest blisko, a jej postulaty ekonomiczne i finansowe zalatują dywersją wobec naszego organizmu państwowego.
W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak podziwiać premiera Marcinkiewicza, który nie wahał się spotkać z Centrum im. Adama Smitha, znaną jaskinią liberalnego zła. Jak to pogodzić z postulowanym oficjalnie przez PiS zwiększeniem obecności państwa w gospodarce, to już słodka (?) tajemnica rządowych kaskaderów.
Obiecanki cacanki
Ekonomia to oczywiście nauka nielubiana przez wielu pięknoduchów i tanich (cudzym kosztem) dobroczyńców. Nielubiana dlatego, że nie daje się oszukać pustosłowiem, że wyraźnie mówi, co od czego zależy. A zwłaszcza, od czego zależą wzrost gospodarki i poziom bezrobocia. Nielubiana jest ekonomia dlatego, że nie daje się nabrać na szarlatanerię rozmaitych besserwisserów. Niestety u nas szarlataneria ma jeszcze pole do popisu. Polska jest jeszcze krajem o niskim poziomie społecznej edukacji ekonomicznej. Ciągle jeszcze płacimy wysoką cenę za wypaczenie przez totalitaryzm umysłowości i mentalności średniego pokolenia. Entuzjazm dla wolności przekształcił się w postawy roszczeniowe, a w zbyt małym stopniu twórcze. Znaczną część społeczeństwa polskiego cechują postawy "oczekujące", podatne na obiecanki cacanki, zwłaszcza ubrane w narodowe barwy i religijne symbole. Tę podatność potrafili skutecznie wykorzystać liderzy PiS, nie mający oporów przed roztaczaniem złudnych miraży bez finansowego pokrycia. Już dziś, zaledwie kilka tygodni po sukcesie wyborczym odniesionym w sposób daleki od eleganckiego, wyraźnie widać, jak dalece agitacja rozmijała się z realiami, by nie powiedzieć - z uczciwością polityczną. Platforma Obywatelska popełniła, niestety, błąd diagnostyczny. Liczyła na wyższy poziom wykształcenia i inną mentalność wyborców. W tych warunkach rzeczowa i spokojna argumentacja apelująca do rozsądku adresatów trafiała często w próżnię intelektualną, którą potrafiły wypełnić nośne, populistyczne, obrażające logikę ekonomiczną hasła rzekomej prawicy.
Zwycięzca na budżecie
Zapowiedzi i poczynania zwycięzców w sferze gospodarki to doskonała ilustracja podręcznikowej listy błędów popełnianych w tej dziedzinie. Mamy tu prawie wszystko. Liczenie na to, że eksplozja wydatków budżetowych nie przełoży się negatywnie na proporcje gospodarcze, rynek i na dług publiczny. Zamiast ułatwiania konkurentom dostępu do polskiego rynku paliw płynnych martwimy się o skutki ewentualnego i chyba koniecznego powrotu do wyższych stawek akcyzowych. Przypomnijmy tutaj, że PSL już od pewnego czasu postuluje regulację cen paliw zmianami stawek akcyzowych. Tylko tak dalej. Dowiadujemy się też, że w rękach państwa powinno pozostać 100 największych przedsiębiorstw. A ile będzie nas wtedy kosztować już dziś horrendalnie wysoka tzw. pomoc publiczna dla tych molochów?
Podtekstem tych wszystkich zamysłów jest instrumentalne, a nie ustrojowe, pojmowanie i traktowanie gospodarki rynkowej, przekonanie o możliwości bezkarnego manipulowania jej parametrami. Ile jeszcze lat będzie musiało upłynąć, by do świadomości manipulatorów i dobrych wujaszków doszło spostrzeżenie, że ekonomii nie można przeskoczyć, że jej omijanie to schodzenie na kosztowne manowce?
W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak podziwiać premiera Marcinkiewicza, który nie wahał się spotkać z Centrum im. Adama Smitha, znaną jaskinią liberalnego zła. Jak to pogodzić z postulowanym oficjalnie przez PiS zwiększeniem obecności państwa w gospodarce, to już słodka (?) tajemnica rządowych kaskaderów.
Obiecanki cacanki
Ekonomia to oczywiście nauka nielubiana przez wielu pięknoduchów i tanich (cudzym kosztem) dobroczyńców. Nielubiana dlatego, że nie daje się oszukać pustosłowiem, że wyraźnie mówi, co od czego zależy. A zwłaszcza, od czego zależą wzrost gospodarki i poziom bezrobocia. Nielubiana jest ekonomia dlatego, że nie daje się nabrać na szarlatanerię rozmaitych besserwisserów. Niestety u nas szarlataneria ma jeszcze pole do popisu. Polska jest jeszcze krajem o niskim poziomie społecznej edukacji ekonomicznej. Ciągle jeszcze płacimy wysoką cenę za wypaczenie przez totalitaryzm umysłowości i mentalności średniego pokolenia. Entuzjazm dla wolności przekształcił się w postawy roszczeniowe, a w zbyt małym stopniu twórcze. Znaczną część społeczeństwa polskiego cechują postawy "oczekujące", podatne na obiecanki cacanki, zwłaszcza ubrane w narodowe barwy i religijne symbole. Tę podatność potrafili skutecznie wykorzystać liderzy PiS, nie mający oporów przed roztaczaniem złudnych miraży bez finansowego pokrycia. Już dziś, zaledwie kilka tygodni po sukcesie wyborczym odniesionym w sposób daleki od eleganckiego, wyraźnie widać, jak dalece agitacja rozmijała się z realiami, by nie powiedzieć - z uczciwością polityczną. Platforma Obywatelska popełniła, niestety, błąd diagnostyczny. Liczyła na wyższy poziom wykształcenia i inną mentalność wyborców. W tych warunkach rzeczowa i spokojna argumentacja apelująca do rozsądku adresatów trafiała często w próżnię intelektualną, którą potrafiły wypełnić nośne, populistyczne, obrażające logikę ekonomiczną hasła rzekomej prawicy.
Zwycięzca na budżecie
Zapowiedzi i poczynania zwycięzców w sferze gospodarki to doskonała ilustracja podręcznikowej listy błędów popełnianych w tej dziedzinie. Mamy tu prawie wszystko. Liczenie na to, że eksplozja wydatków budżetowych nie przełoży się negatywnie na proporcje gospodarcze, rynek i na dług publiczny. Zamiast ułatwiania konkurentom dostępu do polskiego rynku paliw płynnych martwimy się o skutki ewentualnego i chyba koniecznego powrotu do wyższych stawek akcyzowych. Przypomnijmy tutaj, że PSL już od pewnego czasu postuluje regulację cen paliw zmianami stawek akcyzowych. Tylko tak dalej. Dowiadujemy się też, że w rękach państwa powinno pozostać 100 największych przedsiębiorstw. A ile będzie nas wtedy kosztować już dziś horrendalnie wysoka tzw. pomoc publiczna dla tych molochów?
Podtekstem tych wszystkich zamysłów jest instrumentalne, a nie ustrojowe, pojmowanie i traktowanie gospodarki rynkowej, przekonanie o możliwości bezkarnego manipulowania jej parametrami. Ile jeszcze lat będzie musiało upłynąć, by do świadomości manipulatorów i dobrych wujaszków doszło spostrzeżenie, że ekonomii nie można przeskoczyć, że jej omijanie to schodzenie na kosztowne manowce?
Więcej możesz przeczytać w 49/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.