Przeciętny Szwed uczy się do 30. roku życia, a na emeryturę odchodzi w wieku 62 lat
Od państwa socjalnego do państwa minimum" - duński premier Anders Fogh Rasmussen w książce pod takim tytułem zaproponował rodakom radykalną zmianę modelu gospodarki. Teraz postanowił przejść od słów do czynów. Zgodnie z zapowiedziami rządu Duńczycy rozstaną się z wieloma przywilejami, które oferowało im państwo dobrobytu. "To najbardziej kompleksowa reforma, jaką zaproponowaliśmy w ostatnich latach. Dzięki niej system opieki socjalnej ma szanse przetrwać kolejne dwadzieścia lat. Jeśli nic nie zmienimy, prosperity przekształci się w kryzys" - mówi Rasmussen o zmianach, które zamierza wprowadzić w systemie opieki społecznej.
Profanacja świętości
"To próba podważenia największej świętości duńskiego państwa dobrobytu" - skomentował pomysły rządu tygodnik "Copenhagen Post". Gabinet Rasmussena chce przede wszystkim zliberalizować system emerytalny. Do 2021 r. wiek, w którym pracownicy będą mogli odejść na wcześniejszą emeryturę, zostanie podniesiony z 60 do 63 lat. Kolejnym krokiem będzie podwyższenie wieku emerytalnego do 66-67 lat w 2025 r. Ma to odsunąć widmo deficytu grożące systemowi opieki socjalnej. Z systemu świadczeń emerytalnych i przedemerytalnych korzysta 1,1 mln Duńczyków, czyli ponad 20 proc. społeczeństwa. Te świadczenia pochłaniają co roku prawie 20 mld euro. Wydłużenie okresu aktywności zawodowej ma pomóc w utrzymaniu rosnącej rzeszy emerytów.
Reforma obejmie także państwowy system stypendialny, z którego co roku korzysta ponad 300 tys. duńskich studentów. Rządowa Rada ds. Globalizacji chce, by studenci mogli pobierać państwowe stypendia tylko do ukończenia 25. roku życia. Projekt przewiduje ponadto nałożenie kar pieniężnych na tych, którzy nie ukończą nauki w terminie. Ma to ich zmusić do szybszego podejmowania pracy. Reforma przewiduje też uaktywnienie bezrobotnych. Rząd chce im pomóc, zobowiązując władze lokalne do prowadzenia regularnego doradztwa dla poszukujących zatrudnienia. - Reforma zmierzająca do ograniczenia wydatków publicznych ma zmienić model państwa dobrobytu i nadać gospodarce większą konkurencyjność. Redukując wydatki socjalne i liberalizując gospodarkę, rząd ma nadzieję, że pozwoli to również obniżyć podatki - tłumaczy "Wprost" prof. Tim Knudsen, politolog z uniwersytetu w Kopenhadze.
Planom ograniczenia państwa dobrobytu towarzyszą projekty prywatyzacyjne. W ubiegłym roku rząd rozpoczął prywatyzację poczty. Teraz czas na prywatyzację duńskich kolei, największej firmy pozostającej w rękach państwa. "Chcemy przeprowadzić ten proces jak najszybciej. Może nawet w ciągu dwóch, trzech lat"- mówi Gitte Lillelund Bech, rzecznik Partii Liberalnej ds. komunikacji.
Wolność wyboru
"Zmiany są po prostu konieczne" - mówi wicepremier Bendt Bendtsen i większość Duńczyków zdaje się podzielać ten pogląd mimo krytyki opozycyjnych socjaldemokratów. Według sondażu Greens Analysis Institut, ponad 60 proc. obywateli jest za reformą państwa. Duńczycy zrozumieli, że korekty są niezbędne, aby system mógł przetrwać w obliczu starzenia się społeczeństwa.
Z reformą państwa opiekuńczego zmierzyła się już Szwecja. Na początku lat 90. konserwatywny rząd Carla Bildta ograniczył sięgające prawie 70 proc. PKB wydatki publiczne. Reformy kontynuowali socjaldemokraci, którzy uelastycznili system państwa opiekuńczego, m.in. dzięki częściowej prywatyzacji szkolnictwa i służby zdrowia. "Daliśmy ludziom większą wolność wyboru. Stało się to istotnym składnikiem szwedzkiego modelu welfare state" - mówi Thomas stros, były szwedzki minister edukacji. Kilkakrotnie zmniejszano też wysokość świadczeń socjalnych, głównie dodatków rodzinnych.
W tym roku w Szwecji odbędą się wybory parlamentarne. Partie mieszczańskie z konserwatystami na czele uważają, że aby utrzymać stabilną sytuację ekonomiczną, większa część społeczeństwa musi zacząć pracować. Ekonomiści zwracają uwagę, że nie będzie to możliwe przy utrzymaniu poziomu świadczeń dla bezrobotnych i bez zmniejszenia podatków. Pytanie tylko, czy wyborcy chcą usłyszeć tę prawdę przed wyborami - stwierdza Henrik Brors, komentator dziennika "Dagens Nyheter".
W dziesięciomilionowej Szwecji nie pracuje ponad 1,5 mln osób, które utrzymują się z zapomóg, zasiłków dla bezrobotnych i chorych. W kraju znanym ze zdrowego stylu życia liczba osób wypalonych i przebywających na długotrwałych, płatnych zwolnieniach lekarskich jest alarmująco wysoka. Przyczyny tej sytuacji sięgają lat 80., kiedy bardzo łatwo można było otrzymać płatne zwolnienie lekarskie - przypomina Brors. W ostatnim czasie wzmożono jednak kontrolę osób, które korzystają z płatnych zwolnień. Wywołało to burzę protestów. "Dagens Nyheter" pisał o fali pogróżek wobec pracowników Fšrskringskassan - kasy ubezpieczeniowej wypłacającej zasiłki.
Od kołyski po grób?
Przeciętny Szwed uczy się do 30. roku życia, a na emeryturę odchodzi w wieku 62 lat. Uzdrowienie szwedzkiej gospodarki wymaga przedłużenia okresu pracy przeciętnego mieszkańca kraju - uważają ekonomiści. Wskazują też na konieczność ograniczenia liczby ludzi, którzy uczą się przez wiele lat w wieku dojrzałym, nie uczestnicząc w rynku pracy. Bezrobotni mieli dotychczas możliwość kontynuowania nauki w celu podwyższania kwalifikacji. Bez tworzenia miejsc pracy szkoły dla dorosłych zamieniają się jednak w przechowalnię dla bezrobotnych.
Liberalizacja systemu opiekującego się obywatelem "od kołyski po grób" okazuje się jedyną metodą na utrzymanie go przy życiu. Bezpieczeństwo i komfort socjalny, który zafundowały sobie kraje skandynawskie, kosztują coraz więcej. Obywatele będą musieli pracować dłużej, by zachować przywileje państwa opiekuńczego i zarobić na rosnącą grupę beneficjentów systemu świadczeń publicznych. Wiele wskazuje więc na to, że to obywatele w coraz większym stopniu będą się musieli opiekować swoim welfare state.
Profanacja świętości
"To próba podważenia największej świętości duńskiego państwa dobrobytu" - skomentował pomysły rządu tygodnik "Copenhagen Post". Gabinet Rasmussena chce przede wszystkim zliberalizować system emerytalny. Do 2021 r. wiek, w którym pracownicy będą mogli odejść na wcześniejszą emeryturę, zostanie podniesiony z 60 do 63 lat. Kolejnym krokiem będzie podwyższenie wieku emerytalnego do 66-67 lat w 2025 r. Ma to odsunąć widmo deficytu grożące systemowi opieki socjalnej. Z systemu świadczeń emerytalnych i przedemerytalnych korzysta 1,1 mln Duńczyków, czyli ponad 20 proc. społeczeństwa. Te świadczenia pochłaniają co roku prawie 20 mld euro. Wydłużenie okresu aktywności zawodowej ma pomóc w utrzymaniu rosnącej rzeszy emerytów.
Reforma obejmie także państwowy system stypendialny, z którego co roku korzysta ponad 300 tys. duńskich studentów. Rządowa Rada ds. Globalizacji chce, by studenci mogli pobierać państwowe stypendia tylko do ukończenia 25. roku życia. Projekt przewiduje ponadto nałożenie kar pieniężnych na tych, którzy nie ukończą nauki w terminie. Ma to ich zmusić do szybszego podejmowania pracy. Reforma przewiduje też uaktywnienie bezrobotnych. Rząd chce im pomóc, zobowiązując władze lokalne do prowadzenia regularnego doradztwa dla poszukujących zatrudnienia. - Reforma zmierzająca do ograniczenia wydatków publicznych ma zmienić model państwa dobrobytu i nadać gospodarce większą konkurencyjność. Redukując wydatki socjalne i liberalizując gospodarkę, rząd ma nadzieję, że pozwoli to również obniżyć podatki - tłumaczy "Wprost" prof. Tim Knudsen, politolog z uniwersytetu w Kopenhadze.
Planom ograniczenia państwa dobrobytu towarzyszą projekty prywatyzacyjne. W ubiegłym roku rząd rozpoczął prywatyzację poczty. Teraz czas na prywatyzację duńskich kolei, największej firmy pozostającej w rękach państwa. "Chcemy przeprowadzić ten proces jak najszybciej. Może nawet w ciągu dwóch, trzech lat"- mówi Gitte Lillelund Bech, rzecznik Partii Liberalnej ds. komunikacji.
Wolność wyboru
"Zmiany są po prostu konieczne" - mówi wicepremier Bendt Bendtsen i większość Duńczyków zdaje się podzielać ten pogląd mimo krytyki opozycyjnych socjaldemokratów. Według sondażu Greens Analysis Institut, ponad 60 proc. obywateli jest za reformą państwa. Duńczycy zrozumieli, że korekty są niezbędne, aby system mógł przetrwać w obliczu starzenia się społeczeństwa.
Z reformą państwa opiekuńczego zmierzyła się już Szwecja. Na początku lat 90. konserwatywny rząd Carla Bildta ograniczył sięgające prawie 70 proc. PKB wydatki publiczne. Reformy kontynuowali socjaldemokraci, którzy uelastycznili system państwa opiekuńczego, m.in. dzięki częściowej prywatyzacji szkolnictwa i służby zdrowia. "Daliśmy ludziom większą wolność wyboru. Stało się to istotnym składnikiem szwedzkiego modelu welfare state" - mówi Thomas stros, były szwedzki minister edukacji. Kilkakrotnie zmniejszano też wysokość świadczeń socjalnych, głównie dodatków rodzinnych.
W tym roku w Szwecji odbędą się wybory parlamentarne. Partie mieszczańskie z konserwatystami na czele uważają, że aby utrzymać stabilną sytuację ekonomiczną, większa część społeczeństwa musi zacząć pracować. Ekonomiści zwracają uwagę, że nie będzie to możliwe przy utrzymaniu poziomu świadczeń dla bezrobotnych i bez zmniejszenia podatków. Pytanie tylko, czy wyborcy chcą usłyszeć tę prawdę przed wyborami - stwierdza Henrik Brors, komentator dziennika "Dagens Nyheter".
W dziesięciomilionowej Szwecji nie pracuje ponad 1,5 mln osób, które utrzymują się z zapomóg, zasiłków dla bezrobotnych i chorych. W kraju znanym ze zdrowego stylu życia liczba osób wypalonych i przebywających na długotrwałych, płatnych zwolnieniach lekarskich jest alarmująco wysoka. Przyczyny tej sytuacji sięgają lat 80., kiedy bardzo łatwo można było otrzymać płatne zwolnienie lekarskie - przypomina Brors. W ostatnim czasie wzmożono jednak kontrolę osób, które korzystają z płatnych zwolnień. Wywołało to burzę protestów. "Dagens Nyheter" pisał o fali pogróżek wobec pracowników Fšrskringskassan - kasy ubezpieczeniowej wypłacającej zasiłki.
Od kołyski po grób?
Przeciętny Szwed uczy się do 30. roku życia, a na emeryturę odchodzi w wieku 62 lat. Uzdrowienie szwedzkiej gospodarki wymaga przedłużenia okresu pracy przeciętnego mieszkańca kraju - uważają ekonomiści. Wskazują też na konieczność ograniczenia liczby ludzi, którzy uczą się przez wiele lat w wieku dojrzałym, nie uczestnicząc w rynku pracy. Bezrobotni mieli dotychczas możliwość kontynuowania nauki w celu podwyższania kwalifikacji. Bez tworzenia miejsc pracy szkoły dla dorosłych zamieniają się jednak w przechowalnię dla bezrobotnych.
Liberalizacja systemu opiekującego się obywatelem "od kołyski po grób" okazuje się jedyną metodą na utrzymanie go przy życiu. Bezpieczeństwo i komfort socjalny, który zafundowały sobie kraje skandynawskie, kosztują coraz więcej. Obywatele będą musieli pracować dłużej, by zachować przywileje państwa opiekuńczego i zarobić na rosnącą grupę beneficjentów systemu świadczeń publicznych. Wiele wskazuje więc na to, że to obywatele w coraz większym stopniu będą się musieli opiekować swoim welfare state.
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.