Kultura narodowa to piorunująca mieszanka geniuszu i prostactwa przyprawiona paranoją
Kultura narodowa to piorunująca mieszanka geniuszu i prostactwa przyprawiona paranoją
Wiesław Kot
Kultura narodowa to nie gablotka, gdzie się upchnie kosę spod Racławic, maciejówkę Marszałka, długopis Wałęsy - i odfajkowane. Kultura narodowa to piorunująca mieszanka geniuszu i prostactwa przyprawiona paranoją. To Herbert, który usycha, bo nie zanosi się na Nobla. A tymczasem jurorzy sztokholmscy boją się, że ten nieugięty moralista przyjdzie na galę z udziałem króla szwedzkiego podpity, w adidasach i podczas galowego przemówienia będzie strzelał gumą od dresu. Co bywało. To Łomnicki, który zaplątał się na posadę członka KC. I kiedy głosem ćwiczonym na monologach Brechta czytał referat, to przerywał mu ledwie piśmienny kacyk: "Głupstwa opowiadacie, towarzyszu reżyserze!". A Łomnicki spuszczał pokornie łeb: "Zapewne macie rację, towarzyszu". Kultura to amant Józef Węgrzyn, którego ostatni monolog brzmiał: "Dajcie mi wódy!". A wygłaszał go przypięty pasami do łóżka na odwyku w Kościanie. Łomnicki z Węgrzynem nie trafią pod szybkę.
Bo materiału do gablotki dostarczą kompleksiarze. Słusznie - kultura polska to kultura kompleksiarzy. Przewód myślowy biegnie tu prosto. Jesteśmy małym, ciemnym, postfeudalnym kraikiem na zadupiu świata. I jeżeli w tym "burakowie", zaludnionym przez dewotów i niedouków, ujawni się "artysta", to reszta morda w kubeł, na kolana i adoracja. W "burakowie" wystarczy, że twórca zademonstruje cokolwiek, a już obcmokiwać go rusza szwadron zawodowych wielbicielek. Słodkich idiotek z telewizji i gazet. Skończyły polonistykę trybem zaocznym, broniąc pracę o wczesnej Konopnickiej. Ściągniętej z trzech drewnianych opracowań i dwóch adresów internetowych. Panienki podsuwają mistrzowi mikrofon, rejestrują przesłanie dla świata, pytają, jak mu się współpracowało z aktorem i przyznają cztery punkty w rankingu. Mistrz jest zniesmaczony debilkami, ale kadzidła mu się należą, więc kwituje hołdy. Bo nie wyobraża sobie inaczej. Nieboszczyk Kałużyński domagał się, by filmowe towarzystwo raczyło się tłumaczyć z tego, co robi, to Wajda zaszczycił go w swojej autobiografii całą połówką zdania. Które było o tym, że nasza krytyka zamiast analizować dzieła mistrza, ośmiela się mieć własne zdanie. Za trumną krytyka posuwało tylko kilku wyliniałych meneli, którym dawał na wino. Pod szkiełko zatem nie trafi esej Kałużyńskiego, lecz hołdy polonistki po zaocznych.
Więc ja - państwo wybaczą - na tę gablotkę zwymiotuję pierwszy. Organizm się oczyści.
Ilustracja: D. Krupa
Wiesław Kot
Kultura narodowa to nie gablotka, gdzie się upchnie kosę spod Racławic, maciejówkę Marszałka, długopis Wałęsy - i odfajkowane. Kultura narodowa to piorunująca mieszanka geniuszu i prostactwa przyprawiona paranoją. To Herbert, który usycha, bo nie zanosi się na Nobla. A tymczasem jurorzy sztokholmscy boją się, że ten nieugięty moralista przyjdzie na galę z udziałem króla szwedzkiego podpity, w adidasach i podczas galowego przemówienia będzie strzelał gumą od dresu. Co bywało. To Łomnicki, który zaplątał się na posadę członka KC. I kiedy głosem ćwiczonym na monologach Brechta czytał referat, to przerywał mu ledwie piśmienny kacyk: "Głupstwa opowiadacie, towarzyszu reżyserze!". A Łomnicki spuszczał pokornie łeb: "Zapewne macie rację, towarzyszu". Kultura to amant Józef Węgrzyn, którego ostatni monolog brzmiał: "Dajcie mi wódy!". A wygłaszał go przypięty pasami do łóżka na odwyku w Kościanie. Łomnicki z Węgrzynem nie trafią pod szybkę.
Bo materiału do gablotki dostarczą kompleksiarze. Słusznie - kultura polska to kultura kompleksiarzy. Przewód myślowy biegnie tu prosto. Jesteśmy małym, ciemnym, postfeudalnym kraikiem na zadupiu świata. I jeżeli w tym "burakowie", zaludnionym przez dewotów i niedouków, ujawni się "artysta", to reszta morda w kubeł, na kolana i adoracja. W "burakowie" wystarczy, że twórca zademonstruje cokolwiek, a już obcmokiwać go rusza szwadron zawodowych wielbicielek. Słodkich idiotek z telewizji i gazet. Skończyły polonistykę trybem zaocznym, broniąc pracę o wczesnej Konopnickiej. Ściągniętej z trzech drewnianych opracowań i dwóch adresów internetowych. Panienki podsuwają mistrzowi mikrofon, rejestrują przesłanie dla świata, pytają, jak mu się współpracowało z aktorem i przyznają cztery punkty w rankingu. Mistrz jest zniesmaczony debilkami, ale kadzidła mu się należą, więc kwituje hołdy. Bo nie wyobraża sobie inaczej. Nieboszczyk Kałużyński domagał się, by filmowe towarzystwo raczyło się tłumaczyć z tego, co robi, to Wajda zaszczycił go w swojej autobiografii całą połówką zdania. Które było o tym, że nasza krytyka zamiast analizować dzieła mistrza, ośmiela się mieć własne zdanie. Za trumną krytyka posuwało tylko kilku wyliniałych meneli, którym dawał na wino. Pod szkiełko zatem nie trafi esej Kałużyńskiego, lecz hołdy polonistki po zaocznych.
Więc ja - państwo wybaczą - na tę gablotkę zwymiotuję pierwszy. Organizm się oczyści.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.