Białoruś chce z Antarktydy wystartować w kosmos
Za naszą wschodnią granicą wyrasta światowa potęga. Widzi się w klubie mocarstw kosmicznych, chce dzielić Antarktydę i zamierza stworzyć konkurencję Dolinie Krzemowej. Taką wizję przyszłości obwieszcza obywatelom prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka.
"Wyobraźcie sobie samoloty z całej Europy lądujące w Głębokiem" - zachwalał swój pomysł na białoruską prosperity deputowany Wasilij Chroł. Gdzie jest Głębokie, nie wie nawet większość Białorusinów, nie mówiąc o potencjalnych turystach z Europy. To miasteczko na pograniczu Białorusi i Łotwy, przed wojną należące do Polski. Deputowany Chroł wymyślił, że na Białorusi należy uporządkować biznes związany z hazardem, oczyścić z niego Mińsk, a z Głębokiego uczynić europejskie Las Vegas. Choć pomysł wyśmiano, świadczy on o tym, że wśród rządzących Białorusią zaczyna się upowszechniać mit, iż 10-milionowy (i niezbyt zamożny) kraj na granicy europejskiego Wschodu i Zachodu jest światową potęgą.
Miejsce dla jednego
Na Białorusi - jak zapewnia państwowa TV - nawet na podmokłym Polesiu nie ma wiosennych powodzi i podtopień, nowe kombajny krajowej produkcji są lepsze od zagranicznych, a zbiory ziemniaków będą jeszcze wyższe niż w ubiegłym roku. Nie odnotowano przypadków ptasiej grypy, a wspólny z Rosją system obrony przeciwpowietrznej ma ochronić kraj przed zakusami NATO. Białoruś jest "centrum cywilizacji słowiańskiej", o czym codziennie przekonują w telewizji prawosławni duchowni spod Moskwy i kozaccy sotnicy z Woroneża i Wołogdy.
Wszystko to jednak za mało, by Białorusini wiedzieli, że lepiej niż z prezydentem Łukaszenką już im być nie może, a sam Aleksander Grigoriewicz mógł zaspokoić swoje ambicje. "Czy Białoruś może się stać mocarstwem kosmicznym?" - zapytała kilka tygodni temu gazeta "Biełaruś Siegodnia - Sowietskaja Biełorussija". "Tak! I jestem z tego powodu szczęśliwy" - odpowiedział na jej łamach Wasilij Kowalonek, drugi, oprócz Piotra Klimuka (lot z Hermaszewskim), białoruski kosmonauta. Kowalonek mieszka od lat w Rosji, mówi tylko po rosyjsku i szczerze popiera ideę integracji Mińska z Moskwą.
Przygotowywany do startu białoruski satelita BiełKA, czyli Biełorusskij Kosmiczeskij Apparat, ma kosztować 12 mln dolarów, podczas gdy - jak zapewnia rządowa prasa - podobne projekty w USA kosztują dziesięć razy więcej. Jego zadaniem będzie obserwacja warunków pogodowych, aktualizacja map topograficznych i pomoc w gospodarce rolnej Białorusi. Start satelity planowano pod koniec ubiegłego roku, potem na połowę kwietnia. Teraz specjaliści od białoruskiego kosmosu znów radzą się nie spieszyć. Państwowa prasa w radosnym tonie pisze już o jesieni, a studenci w Mińsku zaczynają pokpiwać, czy w narodowym aparacie kosmicznym znajdzie się miejsce dla jednego pasażera. Właśnie dla tego jednego...
Przegonić Amerykę
Państwo Łukaszenki zamierza też rozpocząć podbój Antarktydy i zainstalować tam własną stację polarną. Po co? Według komentatora państwowej telewizji, mocarstwa tylko czyhają na moment, aby podzielić między siebie ten kontynent. Białoruś nie może pozostać w tyle. "Pewne państwa prowadzą wojnę nie na żarty o podział tego lodowego terytorium, bogatego w zapasy zasobów mineralno-surowcowych oraz warunki klimatyczne pozwalające przeprowadzać wyjątkowe doświadczenia dotyczące prób sprzętu, a nawet broni" - napisał prezydencki organ prasowy.
Kosmos i Antarktyda są jednak daleko. Na miejscu zaś powstaje Park Zaawansowanych Technologii. Inicjatorem i pomysłodawcą projektu jest Walerij Cepkała, były ambasador Białorusi w USA. Zdaje się, że Cepkała i Łukaszenka - niczym Nikita Chruszczow - zamierzają "dogonić i przegonić Amerykę". Pod Mińskiem ma powstać miasto z bajki. "Dekret prezydenta przewiduje wszechstronne rozwiązanie kwestii produkcji w naszym kraju wyrobów o wysokim stopniu zaawansowania pod względem programowym i technicznym" - głosi prezydencki komunikat. 50-hektarowy Park Zaawansowanych Technologii ma zdystansować Dolinę Krzemową, a co najmniej zostać jej słowiańskim odpowiednikiem.
Po co te budowle i wynalazki? - Łukaszenka czuje potrzebę misji zbawienia Białorusi. Nie wystarcza mu władza absolutna. Chce być kochany i podziwiany. Ma to prawdopodobnie źródło w kompleksach z dzieciństwa i młodości, kiedy wychowywany bez ojca Sasza był niejednokrotnie wyszydzany przez rówieśników - mówi "Wprost" Marek Bućko, specjalista od problematyki białoruskiej. Jego fachowość doceniły też władze w Mińsku. Najpierw Bućkę, I sekretarza polskiej ambasady, pobiła milicja, a potem z propagandowym zgiełkiem wyrzucono go z kraju. - Biografowie Łukaszenki podają, że to z powodu problemów psychicznych nie został on przyjęty do KGB. Znane są jego podejrzliwość granicząca z manią prześladowczą, stany depresji i ataki złości. Jako dyrektor sowchozu ciężko pobił w szale traktorzystę - przypomina Bućko.
Zamki na gazie
Białoruski wódz wydaje pieniądze - dla dobra ludu - na kolejne rozrywki. Kiedy Łukaszenka grał w hokeja, w każdym mieście obwodowym powstawały kryte lodowiska. Gdy jeździł na nartach, zmuszał do wyścigów ministrów. Kilku dygnitarzy przypłaciło to zawałem. Gdy podczas wizyty w Kazachstanie odkrył urok zjazdówek, ogłosił program przekształcenia nizinnej Białorusi w kraj alpejski. Teraz były dyrektor sowchozu zdaje się wracać do korzeni. Telewizja od kilku tygodni trąbi o rządowym programie tworzonych w olimpijskim tempie "wiosek agroturystycznych". Na białoruską wieś mają masowo zjeżdżać turyści z całego świata - tak głoszą rządowe programy.
Pod koniec maja w Mińsku ma się odbyć ceremonia otwarcia gigantycznego gmachu Biblioteki Narodowej. Kafelki wybierał i układał sam prezydent, a lekarze i nauczyciele dowiadywali się poniewczasie, że część ich pensji została przekazana na "budowlę XXI wieku". Pod placem Niepodległości w stolicy dobiegają końca prace mające przekształcić go w drugi Maneż - podziemne centrum handlowe wzorowane na moskiewskim. Łukaszenka chce też wybudować najwyższą w Europie wieżę telewizyjną.
Ile to będzie kosztować? Białoruskie władze nie podają z reguły kwot. W razie potrzeby przypomina się o tzw. specjalnym funduszu prezydenckim - tajemniczym źródle rezerw finansowych, do których wglądu nie ma nawet parlament. Pytany o niego minister finansów spuszcza oczy, a Departament Stanu USA sugeruje, że te pieniądze pochodzą z nielegalnego handlu bronią, m.in. z Sudanem i Iranem. Białoruś nie jest jednak Kuwejtem. Zasoby torfu i soli potasowych nie mogą konkurować z ropą i gazem, zwłaszcza rosyjskim. Na początku roku Gazprom pogroził Łukaszence palcem. Rosyjski potentat chce, by Białoruś płaciła za gaz tak jak inni - czyli nie 40 dolarów, ale trzy razy więcej. "Polubownym" rozwiązaniem jest przejęcie przez Moskwę tranzytowych białoruskich gazociągów. Łukaszenka ma niewielkie pole manewru. To cena za usankcjonowanie kolejnej kadencji prezydenta Białorusi - pisze jawnie moskiewska prasa. - Łukaszenka sam się wstawił do kąta. Nie chce go ani Europa, ani Ameryka. Jedyną ostoją jest Rosja, ale to ona będzie teraz stawiać warunki. Białoruski projekt kosmiczny i inne ambitne pomysły Łukaszenki mogą więc wkrótce sflaczeć niczym balon nadmuchiwany tanim rosyjskim gazem.
"Wyobraźcie sobie samoloty z całej Europy lądujące w Głębokiem" - zachwalał swój pomysł na białoruską prosperity deputowany Wasilij Chroł. Gdzie jest Głębokie, nie wie nawet większość Białorusinów, nie mówiąc o potencjalnych turystach z Europy. To miasteczko na pograniczu Białorusi i Łotwy, przed wojną należące do Polski. Deputowany Chroł wymyślił, że na Białorusi należy uporządkować biznes związany z hazardem, oczyścić z niego Mińsk, a z Głębokiego uczynić europejskie Las Vegas. Choć pomysł wyśmiano, świadczy on o tym, że wśród rządzących Białorusią zaczyna się upowszechniać mit, iż 10-milionowy (i niezbyt zamożny) kraj na granicy europejskiego Wschodu i Zachodu jest światową potęgą.
Miejsce dla jednego
Na Białorusi - jak zapewnia państwowa TV - nawet na podmokłym Polesiu nie ma wiosennych powodzi i podtopień, nowe kombajny krajowej produkcji są lepsze od zagranicznych, a zbiory ziemniaków będą jeszcze wyższe niż w ubiegłym roku. Nie odnotowano przypadków ptasiej grypy, a wspólny z Rosją system obrony przeciwpowietrznej ma ochronić kraj przed zakusami NATO. Białoruś jest "centrum cywilizacji słowiańskiej", o czym codziennie przekonują w telewizji prawosławni duchowni spod Moskwy i kozaccy sotnicy z Woroneża i Wołogdy.
Wszystko to jednak za mało, by Białorusini wiedzieli, że lepiej niż z prezydentem Łukaszenką już im być nie może, a sam Aleksander Grigoriewicz mógł zaspokoić swoje ambicje. "Czy Białoruś może się stać mocarstwem kosmicznym?" - zapytała kilka tygodni temu gazeta "Biełaruś Siegodnia - Sowietskaja Biełorussija". "Tak! I jestem z tego powodu szczęśliwy" - odpowiedział na jej łamach Wasilij Kowalonek, drugi, oprócz Piotra Klimuka (lot z Hermaszewskim), białoruski kosmonauta. Kowalonek mieszka od lat w Rosji, mówi tylko po rosyjsku i szczerze popiera ideę integracji Mińska z Moskwą.
Przygotowywany do startu białoruski satelita BiełKA, czyli Biełorusskij Kosmiczeskij Apparat, ma kosztować 12 mln dolarów, podczas gdy - jak zapewnia rządowa prasa - podobne projekty w USA kosztują dziesięć razy więcej. Jego zadaniem będzie obserwacja warunków pogodowych, aktualizacja map topograficznych i pomoc w gospodarce rolnej Białorusi. Start satelity planowano pod koniec ubiegłego roku, potem na połowę kwietnia. Teraz specjaliści od białoruskiego kosmosu znów radzą się nie spieszyć. Państwowa prasa w radosnym tonie pisze już o jesieni, a studenci w Mińsku zaczynają pokpiwać, czy w narodowym aparacie kosmicznym znajdzie się miejsce dla jednego pasażera. Właśnie dla tego jednego...
Przegonić Amerykę
Państwo Łukaszenki zamierza też rozpocząć podbój Antarktydy i zainstalować tam własną stację polarną. Po co? Według komentatora państwowej telewizji, mocarstwa tylko czyhają na moment, aby podzielić między siebie ten kontynent. Białoruś nie może pozostać w tyle. "Pewne państwa prowadzą wojnę nie na żarty o podział tego lodowego terytorium, bogatego w zapasy zasobów mineralno-surowcowych oraz warunki klimatyczne pozwalające przeprowadzać wyjątkowe doświadczenia dotyczące prób sprzętu, a nawet broni" - napisał prezydencki organ prasowy.
Kosmos i Antarktyda są jednak daleko. Na miejscu zaś powstaje Park Zaawansowanych Technologii. Inicjatorem i pomysłodawcą projektu jest Walerij Cepkała, były ambasador Białorusi w USA. Zdaje się, że Cepkała i Łukaszenka - niczym Nikita Chruszczow - zamierzają "dogonić i przegonić Amerykę". Pod Mińskiem ma powstać miasto z bajki. "Dekret prezydenta przewiduje wszechstronne rozwiązanie kwestii produkcji w naszym kraju wyrobów o wysokim stopniu zaawansowania pod względem programowym i technicznym" - głosi prezydencki komunikat. 50-hektarowy Park Zaawansowanych Technologii ma zdystansować Dolinę Krzemową, a co najmniej zostać jej słowiańskim odpowiednikiem.
Po co te budowle i wynalazki? - Łukaszenka czuje potrzebę misji zbawienia Białorusi. Nie wystarcza mu władza absolutna. Chce być kochany i podziwiany. Ma to prawdopodobnie źródło w kompleksach z dzieciństwa i młodości, kiedy wychowywany bez ojca Sasza był niejednokrotnie wyszydzany przez rówieśników - mówi "Wprost" Marek Bućko, specjalista od problematyki białoruskiej. Jego fachowość doceniły też władze w Mińsku. Najpierw Bućkę, I sekretarza polskiej ambasady, pobiła milicja, a potem z propagandowym zgiełkiem wyrzucono go z kraju. - Biografowie Łukaszenki podają, że to z powodu problemów psychicznych nie został on przyjęty do KGB. Znane są jego podejrzliwość granicząca z manią prześladowczą, stany depresji i ataki złości. Jako dyrektor sowchozu ciężko pobił w szale traktorzystę - przypomina Bućko.
Zamki na gazie
Białoruski wódz wydaje pieniądze - dla dobra ludu - na kolejne rozrywki. Kiedy Łukaszenka grał w hokeja, w każdym mieście obwodowym powstawały kryte lodowiska. Gdy jeździł na nartach, zmuszał do wyścigów ministrów. Kilku dygnitarzy przypłaciło to zawałem. Gdy podczas wizyty w Kazachstanie odkrył urok zjazdówek, ogłosił program przekształcenia nizinnej Białorusi w kraj alpejski. Teraz były dyrektor sowchozu zdaje się wracać do korzeni. Telewizja od kilku tygodni trąbi o rządowym programie tworzonych w olimpijskim tempie "wiosek agroturystycznych". Na białoruską wieś mają masowo zjeżdżać turyści z całego świata - tak głoszą rządowe programy.
Pod koniec maja w Mińsku ma się odbyć ceremonia otwarcia gigantycznego gmachu Biblioteki Narodowej. Kafelki wybierał i układał sam prezydent, a lekarze i nauczyciele dowiadywali się poniewczasie, że część ich pensji została przekazana na "budowlę XXI wieku". Pod placem Niepodległości w stolicy dobiegają końca prace mające przekształcić go w drugi Maneż - podziemne centrum handlowe wzorowane na moskiewskim. Łukaszenka chce też wybudować najwyższą w Europie wieżę telewizyjną.
Ile to będzie kosztować? Białoruskie władze nie podają z reguły kwot. W razie potrzeby przypomina się o tzw. specjalnym funduszu prezydenckim - tajemniczym źródle rezerw finansowych, do których wglądu nie ma nawet parlament. Pytany o niego minister finansów spuszcza oczy, a Departament Stanu USA sugeruje, że te pieniądze pochodzą z nielegalnego handlu bronią, m.in. z Sudanem i Iranem. Białoruś nie jest jednak Kuwejtem. Zasoby torfu i soli potasowych nie mogą konkurować z ropą i gazem, zwłaszcza rosyjskim. Na początku roku Gazprom pogroził Łukaszence palcem. Rosyjski potentat chce, by Białoruś płaciła za gaz tak jak inni - czyli nie 40 dolarów, ale trzy razy więcej. "Polubownym" rozwiązaniem jest przejęcie przez Moskwę tranzytowych białoruskich gazociągów. Łukaszenka ma niewielkie pole manewru. To cena za usankcjonowanie kolejnej kadencji prezydenta Białorusi - pisze jawnie moskiewska prasa. - Łukaszenka sam się wstawił do kąta. Nie chce go ani Europa, ani Ameryka. Jedyną ostoją jest Rosja, ale to ona będzie teraz stawiać warunki. Białoruski projekt kosmiczny i inne ambitne pomysły Łukaszenki mogą więc wkrótce sflaczeć niczym balon nadmuchiwany tanim rosyjskim gazem.
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.