Im więcej lekarzy strajkuje, tym więcej pacjentów ubezpiecza się prywatnie, stawiając krzyżyk na usługach pogrążonej w kryzysie publicznej służby zdrowia. Już ponad milion Polaków za gigantyczną sumę 1 mld zł wykupiło dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, gwarantujące za 40-70 zł miesięcznie wizyty domowe i nielimitowany dostęp do lekarzy wszystkich specjalności oraz zleconych przez nich badań. Nic dziwnego, że niektóre firmy ubezpieczeniowe - takie jak PZU Życie, zwycięzca rankingu ubezpieczeń indywidualnych "Wprost" - aż ośmiokrotnie w ostatnim roku zwiększyły liczbę klientów korzystających z polis zdrowotnych. A to dopiero skromny początek rozwoju rynku takich ubezpieczeń w Polsce. Eksperci przewidują, że za kilka lat prywatne polisy medyczne będzie miało co najmniej 10 proc. Polaków
Ranking najlepszych prywatnych polis na zdrowie
Zbigniew Wojtasiński
Jan Stradowski
Im więcej lekarzy strajkuje, tym więcej pacjentów ubezpiecza się prywatnie, stawiając krzyżyk na usługach pogrążonej w kryzysie publicznej służby zdrowia. Już ponad milion Polaków za gigantyczną sumę 1 mld zł wykupiło dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, gwarantujące za 40-70 zł miesięcznie wizyty domowe i nielimitowany dostęp do lekarzy wszystkich specjalności oraz zleconych przez nich badań. Nic dziwnego, że niektóre firmy ubezpieczeniowe - takie jak PZU Życie, zwycięzca rankingu ubezpieczeń indywidualnych "Wprost" - aż ośmiokrotnie w ostatnim roku zwiększyły liczbę klientów korzystających z polis zdrowotnych. A to dopiero skromny początek rozwoju rynku takich ubezpieczeń w Polsce. Eksperci przewidują, że za kilka lat prywatne polisy medyczne będzie miało co najmniej 10 proc. Polaków. Tym bardziej że coraz więcej ubezpieczycieli zapewnia również leczenie szpitalne lub przynajmniej pomoc konsultanta w razie pobytu w szpitalu
W tym roku pierwszy raz zebrane w Polsce składki przypisane brutto na ubezpieczenia na życie będą większe niż składki na ubezpieczenia majątkowe, do czego w znacznym stopniu przyczynia się większa sprzedaż polis ubezpieczeń zdrowotnych. W 2004 r. przeciętny Polak wydał na ubezpieczenie na życie 334 zł, a na majątkowe - 390 zł. W ubiegłym roku składki ubezpieczeń na życie stanowiły już 49,5 proc. wszystkich ubezpieczeń (dwa lata wcześniej - 46,1 proc.). Polska dołączy w ten sposób do najbogatszych krajów Europy, w których ubezpieczenia na życie przeważają nad majątkowymi.
Zapaść publicznej służby zdrowia sprawiła, że na prywatne leczenie przypada już 40 proc. pieniędzy wydawanych na opiekę medyczną, czyli ponaddwukrotnie więcej niż w najbardziej rozwiniętych krajach UE! Jedynie na początku lat 90. przeciętny Polak na prywatną służbę zdrowia przeznaczał 10 proc. pieniędzy wydawanych na leczenie, czyli podobnie jak w większości krajów, gdzie 80--90 proc. wydatków przypada na publiczną służbę zdrowia. W Polsce co piąta osoba wycofuje się z państwowej kolejki i idzie do prywatnego gabinetu, a 7 proc. Polaków leczy się wyłącznie prywatnie.
Dobrowolne ubezpieczenia w najbliższych latach będą musiały się stać trwałym elementem polskiej służby zdrowia. Przekonuje o tym również rozwój sektora ubezpieczeń dla klientów indywidualnych, którzy przestali traktować polisy medyczne jak zbędny luksus. Dziś wykupieniem dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego zainteresowanych jest od 43 do 78 proc. ankietowanych (w zależności od grupy wiekowej), jeśli tylko spełniałaby ich oczekiwania - wykazały wstępne, nie publikowane jeszcze badania Krajowego Instytutu Ubezpieczeń i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Prof. Romuald Holly, dyrektor Krajowego Instytutu Ubezpieczeń, uważa, że w najbliższych latach z polis dostosowanych do potrzeb i zamożności obywateli mogłoby skorzystać nawet 10 mln osób. Takie dodatkowe ubezpieczenia mogłyby powiększyć fundusz ochrony zdrowia o 30 proc. Odciążyłyby system powszechnej opieki i zmniejszyły kolejki do specjalistów.
Religa sięga do kieszeni
Minister zdrowia chce, by nakłady na opiekę zdrowotną w Polsce wzrosły do 2009 r. o 15 mld zł, co oznaczałoby zwiększenie ich udziału w PKB z 3,87 proc. do 5 proc. Te gigantyczne pieniądze mają pochodzić m.in. z tzw. składki pielęgnacyjnej na leczenie osób starszych - w wysokości 1,2 proc. naszych dochodów. Można by ją odliczyć od podatku (nie byłaby to zatem dodatkowa danina, lecz obniżenie wpływów podatkowych budżetu), co dałoby rocznie 4-5 mld zł. Drugim źródłem finansowania ma być współpłacenie przez pacjentów za usługi medyczne. Na przykład mielibyśmy płacić 5 zł za wizytę u specjalisty i 10 zł za dzień pobytu w szpitalu przez pierwszy tydzień. Wprowadzenie tych opłat, według szacunków Ministerstwa Zdrowia, mogłoby przynieść 500-600 mln zł rocznie.
Współpłacenie nie jest jednak lekarstwem na kłopoty finansowe służby zdrowia. W Czechach, na Słowacji, a także w Niemczech i Irlandii nie tyle zwiększa ono dopływ pieniędzy do publicznej opieki zdrowotnej, ile pomaga ograniczyć nadmierną konsumpcję świadczeń medycznych. Lepszym rozwiązaniem jest odpowiednie gospodarowanie pieniędzmi w połączeniu z publicznym ubezpieczniem zdrowotnym poszerzonym o dodatkowe ubezpieczenia. W Estonii dzięki racjonalizacji kosztów leczenia funkcjonuje sprawny system opieki przy poziomie finansowania, jaki ma obowiązywać w Polsce, czyli 5 proc. PKB. Węgrzy wydają na opiekę zdrowotną 8 proc. PKB, ale szpitale działają tam mało efektywnie, a stan zdrowia populacji jest najgorszy spośród krajów europejskich. Jednym z powodów tej sytuacji jest monopol Narodowego Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego, który finansuje niemal wszystkie świadczenia w tym kraju. Nie ma pieniędzy, których system ochrony zdrowia nie byłby w stanie wchłonąć i zmarnować, dlatego wszystkie kraje ograniczają dostęp do świadczeń i koszty opieki. W Wielkiej Brytanii w 1989 r. narodowy system zdrowia dysponował 19 mld funtów, a w 2004 r. już 67,3 mld funtów, a mimo to nadal brakuje pieniędzy. Podobnie jest w Niemczech, gdzie wydłuża się przeciętna długość życia, a spada liczba płatników, osób w wieku produkcyjnym. Nic dziwnego, że niemal wszystkie kraje rozwinięte starają się odpowiednio gospodarować publicznymi pieniędzmi i coraz bardziej prywatyzować opiekę medyczną.
Koniec służby zdrowia
Od dwóch lat w Polsce notuje się ujemny przyrost naturalny, zwiększa się średni wiek Polaków i maleje liczba osób wnoszących składki do budżetu. To ostatni dzwonek na wprowadzenie zmian w systemie ubezpieczeń. Lekarze domagają się podwyżek płac, tak by ich pensje osiągnęły równowartość dwóch średnich krajowych wynagrodzeń (dziś byłoby to 5140 zł brutto). Ale tego obecny system finansowania służby zdrowia nie wytrzyma. Nie wystarczy też z kieszeni podatnika dosypywać pieniędzy do chorego systemu obecnej służby zdrowia. Stymulatorem pozytywnych zmian może być tylko zasadniczo zmieniony model dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych.
Firmy ubezpieczeniowe mogą zwiększyć konkurencję w służbie zdrowia i wymusić podnoszenie standardów usług medycznych. Tego zresztą obawiają się niektórzy dyrektorzy państwowych placówek służby zdrowia, szczególnie tych najbardziej zadłużonych i należących do samorządów terytorialnych. Tym bardziej że w systemie dodatkowych ubezpieczeń - według wyliczeń Krajowego Instytutu Ubezpieczeń - może być nie więcej niż 230 szpitali i 30 klinik. Tego rodzaju zmian obawiają się także pracownicy publicznej służby zdrowia korzystający z tzw. szarej strefy (ocenianej na 8-10 mld zł). Ludzie, którzy z niej żyją, zrobią wszystko, by nowy system nie powstał. Będą straszyć Polaków, że stracą dostęp do opieki zdrowotnej, szczególnie gdy powstanie tzw. koszyk świadczeń gwarantowanych. Tymczasem taki koszyk jest niezbędny, by zracjonalizować wydatki i ułatwić rozwój
dodatkowych ubezpieczeń, gdyż pozwala uniknąć dublowania kosztów i umożliwia sporządzenie wyceny pracy lekarza, czego domaga się Naczelna Izba Lekarska.
Koszyk ubezpieczeń
Minister Zbigniew Religa przekonuje, że mimo oporów środowiska medycznego będzie nieugięty i przygotuje koszyk usług gwarantowanych najpóźniej do połowy 2007 r. Będą w nim opisane procedury, za które płaci narodowy fundusz. Powstała na początku tego roku Agencja Oceny Technologii Medycznych wybierze część procedur, prawdopodobnie 1800-2000, niezbędnych w podstawowej i specjalistycznej opiece medycznej (w USA zarejestrowano ich 6000). Wtedy okaże się, w jakim stopniu może je sfinansować NFZ. Pacjenci będą zaś wiedzieli, jakie muszą zawrzeć indywidualne ubezpieczenie, by sfinansować ponadstandardowe procedury leczenia, co uruchomi w systemie zdrowia grę rynkową.
Możliwe jest też, że każde świadczenie będzie refundowane tylko częściowo. Jeśli szpital zażyczy sobie więcej za operację, na przykład z powodu szczególnie wysokiego standardu opieki, różnicę w cenie będziemy musieli pokryć z prywatnych pieniędzy. - Takie rozwiązanie najbardziej napędza rozwój rynku ubezpieczeń medycznych, bo przy powszechnym współpłaceniu za usługi pacjenci zrozumieją, że bardziej im się opłaca mieć polisę, niż za każdym razem sięgać do własnej kieszeni - tłumaczy Ryszard Pukała, doradca prezesa firmy Cigna STU (najlepszej w dziedzinie ubezpieczeń grupowych w rankingu "Wprost").
O tym, jak ważne jest właściwe ustalenie koszyka usług gwarantowanych, świadczy przykład Czech. - Nasze doświadczenia przekonują, że nie wystarczy wpompować więcej pieniędzy do systemu - powiedział "Wprost" dr Pavel Hrobo, prezes czeskiej organizacji Reforma zdravotnictví (healthreform.cz). Na opiekę zdrowotną przeznacza się tam o 30-40 proc. więcej pieniędzy na pacjenta niż w Polsce, lecz mimo to zmniejszył się dostęp do świadczeń medycznych, a placówki mają niestabilną sytuację finansową. Głównym tego powodem jest nadmiernie rozbudowany koszyk świadczeń zdrowotnych, w którym znalazła się nawet refundacja usług uzdrowiskowych i leków bez recepty. W efekcie zadłużenie Powszechnej Ubezpieczalni Zdrowotnej (VZP) wyniosło pod koniec ubiegłego roku 10 mld koron (1,35 mld zł).
Leczenie bankruta
Rynek dodatkowych ubezpieczeń w Polsce będzie się dalej rozwijał tylko wtedy, gdy pacjenci będą mieć pewność, że dodatkowe ubezpieczenie będzie dla nich korzystne. - Jednym z największych błędów twórców systemu brytyjskiego było to, że nie umiano zachęcić obywateli do wykupywania prywatnych polis medycznych. W rezultacie tylko 10 proc. Brytyjczyków korzysta z dodatkowych ubezpieczeń - powiedział w rozmowie z "Wprost" Tom Sackville, były brytyjski minister zdrowia. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Australii, gdzie dzięki ulgom podatkowym i zniżkom dla młodych klientów odsetek osób korzystających z prywatnych ubezpieczeń w ciągu kilku lat wzrósł z 30 proc. do 45 proc. W efekcie zostały odciążone placówki publiczne - ponad połowa operacji jest wykonywana przez prywatne kliniki chirurgiczne.
- Niestety, odnoszę wrażenie, że polscy politycy będą próbowali raczej ograniczyć dobrowolność dodatkowych ubezpieczeń. Tymczasem obywatele nie lubią, gdy się im sięga do kieszeni, i powinni sami decydować, czy chcą się ubezpieczyć, czy wolą zaryzykować - uważa Christoph Sowada z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podatnicy przede wszystkim muszą mieć zagwarantowaną możliwość odpisywania części wydatków na leczenie od podatku. Nie może to być jedynie 1-procentowy odpis wartości polisy od PIT, jaki przewiduje zgłoszony ostatnio projekt ustawy.
Większe zmiany w systemie opieki medycznej są niezbędne.Czy wprowadzi je obecny rząd, narażając się na spadek popularności? Im później, tym gorzej, bo budżet nie wytrzyma rosnących kosztów ochrony zdrowia. - Na razie nie korzystam z prywatnego ubezpieczenia, ale wkrótce pewnie będę musiał, jeśli nadal nie będzie reformy służby zdrowia - mówi Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu. Zbyt długie zwlekanie sprawi, że będziemy musieli budować system zdrowia od podstaw, bo w wyniku nasilających się kłopotów finansowych i strajków publiczna służba zdrowia zbankrutuje.
Współpraca: Monika Florek-Moskal, Piotr Karziewicz, Michał Zieliński
Ocena ogólna - maksymalnie 100 pkt
Ilustracja: D. Krupa
Zbigniew Wojtasiński
Jan Stradowski
KOMFORT ZA PIENIĄDZE |
---|
W ramach ubezpieczenia medycznego z reguły można wybrać jeden spośród kilku wariantów polis, zależnie od swoich potrzeb i zamożności. Oferowany przez PZU Życie pakiet Opieka Medyczna Komfort, który w naszym rankingu został uznany za najlepszy w kategorii ubezpieczeń indywidualnych, obejmuje nielimitowane wizyty u lekarzy pierwszego kontaktu oraz kilkunastu innych specjalizacji (bez skierowania), a także bezpłatne podstawowe testy diagnostyczne (na specjalistyczne udzielany jest 15-procentowy rabat) i wizyty domowe w godzinach pracy prywatnych klinik. W ramach polisy przysługuje też jeden darmowy przegląd stomatologiczny rocznie i 20 proc. zniżki na usługi dentystyczne. W droższym wariancie Opieka Medyczna Komfort Plus dodatkowo oferowane są bezpłatne badania specjalistyczne, wizyty domowe (także w dni świąteczne), a jeśli klient trafi do szpitala, opiekuje się nim prywatny konsultant opłacany przez ubezpieczyciela. Oferta jest ważna tylko na terenie Polski i wyłącznie we wskazanych przez firmę prywatnych placówkach medycznych (ok. 80 w całej Polsce, głównie w największych miastach). Koszt kalkulowany jest dla konkretnego pacjenta zależnie m.in. od wieku, płci i stanu zdrowia. Najtańsza polisa w ofercie kosztuje 31 zł miesięcznie. |
Im więcej lekarzy strajkuje, tym więcej pacjentów ubezpiecza się prywatnie, stawiając krzyżyk na usługach pogrążonej w kryzysie publicznej służby zdrowia. Już ponad milion Polaków za gigantyczną sumę 1 mld zł wykupiło dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, gwarantujące za 40-70 zł miesięcznie wizyty domowe i nielimitowany dostęp do lekarzy wszystkich specjalności oraz zleconych przez nich badań. Nic dziwnego, że niektóre firmy ubezpieczeniowe - takie jak PZU Życie, zwycięzca rankingu ubezpieczeń indywidualnych "Wprost" - aż ośmiokrotnie w ostatnim roku zwiększyły liczbę klientów korzystających z polis zdrowotnych. A to dopiero skromny początek rozwoju rynku takich ubezpieczeń w Polsce. Eksperci przewidują, że za kilka lat prywatne polisy medyczne będzie miało co najmniej 10 proc. Polaków. Tym bardziej że coraz więcej ubezpieczycieli zapewnia również leczenie szpitalne lub przynajmniej pomoc konsultanta w razie pobytu w szpitalu
W tym roku pierwszy raz zebrane w Polsce składki przypisane brutto na ubezpieczenia na życie będą większe niż składki na ubezpieczenia majątkowe, do czego w znacznym stopniu przyczynia się większa sprzedaż polis ubezpieczeń zdrowotnych. W 2004 r. przeciętny Polak wydał na ubezpieczenie na życie 334 zł, a na majątkowe - 390 zł. W ubiegłym roku składki ubezpieczeń na życie stanowiły już 49,5 proc. wszystkich ubezpieczeń (dwa lata wcześniej - 46,1 proc.). Polska dołączy w ten sposób do najbogatszych krajów Europy, w których ubezpieczenia na życie przeważają nad majątkowymi.
Zapaść publicznej służby zdrowia sprawiła, że na prywatne leczenie przypada już 40 proc. pieniędzy wydawanych na opiekę medyczną, czyli ponaddwukrotnie więcej niż w najbardziej rozwiniętych krajach UE! Jedynie na początku lat 90. przeciętny Polak na prywatną służbę zdrowia przeznaczał 10 proc. pieniędzy wydawanych na leczenie, czyli podobnie jak w większości krajów, gdzie 80--90 proc. wydatków przypada na publiczną służbę zdrowia. W Polsce co piąta osoba wycofuje się z państwowej kolejki i idzie do prywatnego gabinetu, a 7 proc. Polaków leczy się wyłącznie prywatnie.
Dobrowolne ubezpieczenia w najbliższych latach będą musiały się stać trwałym elementem polskiej służby zdrowia. Przekonuje o tym również rozwój sektora ubezpieczeń dla klientów indywidualnych, którzy przestali traktować polisy medyczne jak zbędny luksus. Dziś wykupieniem dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego zainteresowanych jest od 43 do 78 proc. ankietowanych (w zależności od grupy wiekowej), jeśli tylko spełniałaby ich oczekiwania - wykazały wstępne, nie publikowane jeszcze badania Krajowego Instytutu Ubezpieczeń i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Prof. Romuald Holly, dyrektor Krajowego Instytutu Ubezpieczeń, uważa, że w najbliższych latach z polis dostosowanych do potrzeb i zamożności obywateli mogłoby skorzystać nawet 10 mln osób. Takie dodatkowe ubezpieczenia mogłyby powiększyć fundusz ochrony zdrowia o 30 proc. Odciążyłyby system powszechnej opieki i zmniejszyły kolejki do specjalistów.
Religa sięga do kieszeni
Minister zdrowia chce, by nakłady na opiekę zdrowotną w Polsce wzrosły do 2009 r. o 15 mld zł, co oznaczałoby zwiększenie ich udziału w PKB z 3,87 proc. do 5 proc. Te gigantyczne pieniądze mają pochodzić m.in. z tzw. składki pielęgnacyjnej na leczenie osób starszych - w wysokości 1,2 proc. naszych dochodów. Można by ją odliczyć od podatku (nie byłaby to zatem dodatkowa danina, lecz obniżenie wpływów podatkowych budżetu), co dałoby rocznie 4-5 mld zł. Drugim źródłem finansowania ma być współpłacenie przez pacjentów za usługi medyczne. Na przykład mielibyśmy płacić 5 zł za wizytę u specjalisty i 10 zł za dzień pobytu w szpitalu przez pierwszy tydzień. Wprowadzenie tych opłat, według szacunków Ministerstwa Zdrowia, mogłoby przynieść 500-600 mln zł rocznie.
Współpłacenie nie jest jednak lekarstwem na kłopoty finansowe służby zdrowia. W Czechach, na Słowacji, a także w Niemczech i Irlandii nie tyle zwiększa ono dopływ pieniędzy do publicznej opieki zdrowotnej, ile pomaga ograniczyć nadmierną konsumpcję świadczeń medycznych. Lepszym rozwiązaniem jest odpowiednie gospodarowanie pieniędzmi w połączeniu z publicznym ubezpieczniem zdrowotnym poszerzonym o dodatkowe ubezpieczenia. W Estonii dzięki racjonalizacji kosztów leczenia funkcjonuje sprawny system opieki przy poziomie finansowania, jaki ma obowiązywać w Polsce, czyli 5 proc. PKB. Węgrzy wydają na opiekę zdrowotną 8 proc. PKB, ale szpitale działają tam mało efektywnie, a stan zdrowia populacji jest najgorszy spośród krajów europejskich. Jednym z powodów tej sytuacji jest monopol Narodowego Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego, który finansuje niemal wszystkie świadczenia w tym kraju. Nie ma pieniędzy, których system ochrony zdrowia nie byłby w stanie wchłonąć i zmarnować, dlatego wszystkie kraje ograniczają dostęp do świadczeń i koszty opieki. W Wielkiej Brytanii w 1989 r. narodowy system zdrowia dysponował 19 mld funtów, a w 2004 r. już 67,3 mld funtów, a mimo to nadal brakuje pieniędzy. Podobnie jest w Niemczech, gdzie wydłuża się przeciętna długość życia, a spada liczba płatników, osób w wieku produkcyjnym. Nic dziwnego, że niemal wszystkie kraje rozwinięte starają się odpowiednio gospodarować publicznymi pieniędzmi i coraz bardziej prywatyzować opiekę medyczną.
Koniec służby zdrowia
Od dwóch lat w Polsce notuje się ujemny przyrost naturalny, zwiększa się średni wiek Polaków i maleje liczba osób wnoszących składki do budżetu. To ostatni dzwonek na wprowadzenie zmian w systemie ubezpieczeń. Lekarze domagają się podwyżek płac, tak by ich pensje osiągnęły równowartość dwóch średnich krajowych wynagrodzeń (dziś byłoby to 5140 zł brutto). Ale tego obecny system finansowania służby zdrowia nie wytrzyma. Nie wystarczy też z kieszeni podatnika dosypywać pieniędzy do chorego systemu obecnej służby zdrowia. Stymulatorem pozytywnych zmian może być tylko zasadniczo zmieniony model dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych.
Firmy ubezpieczeniowe mogą zwiększyć konkurencję w służbie zdrowia i wymusić podnoszenie standardów usług medycznych. Tego zresztą obawiają się niektórzy dyrektorzy państwowych placówek służby zdrowia, szczególnie tych najbardziej zadłużonych i należących do samorządów terytorialnych. Tym bardziej że w systemie dodatkowych ubezpieczeń - według wyliczeń Krajowego Instytutu Ubezpieczeń - może być nie więcej niż 230 szpitali i 30 klinik. Tego rodzaju zmian obawiają się także pracownicy publicznej służby zdrowia korzystający z tzw. szarej strefy (ocenianej na 8-10 mld zł). Ludzie, którzy z niej żyją, zrobią wszystko, by nowy system nie powstał. Będą straszyć Polaków, że stracą dostęp do opieki zdrowotnej, szczególnie gdy powstanie tzw. koszyk świadczeń gwarantowanych. Tymczasem taki koszyk jest niezbędny, by zracjonalizować wydatki i ułatwić rozwój
dodatkowych ubezpieczeń, gdyż pozwala uniknąć dublowania kosztów i umożliwia sporządzenie wyceny pracy lekarza, czego domaga się Naczelna Izba Lekarska.
Koszyk ubezpieczeń
Minister Zbigniew Religa przekonuje, że mimo oporów środowiska medycznego będzie nieugięty i przygotuje koszyk usług gwarantowanych najpóźniej do połowy 2007 r. Będą w nim opisane procedury, za które płaci narodowy fundusz. Powstała na początku tego roku Agencja Oceny Technologii Medycznych wybierze część procedur, prawdopodobnie 1800-2000, niezbędnych w podstawowej i specjalistycznej opiece medycznej (w USA zarejestrowano ich 6000). Wtedy okaże się, w jakim stopniu może je sfinansować NFZ. Pacjenci będą zaś wiedzieli, jakie muszą zawrzeć indywidualne ubezpieczenie, by sfinansować ponadstandardowe procedury leczenia, co uruchomi w systemie zdrowia grę rynkową.
Możliwe jest też, że każde świadczenie będzie refundowane tylko częściowo. Jeśli szpital zażyczy sobie więcej za operację, na przykład z powodu szczególnie wysokiego standardu opieki, różnicę w cenie będziemy musieli pokryć z prywatnych pieniędzy. - Takie rozwiązanie najbardziej napędza rozwój rynku ubezpieczeń medycznych, bo przy powszechnym współpłaceniu za usługi pacjenci zrozumieją, że bardziej im się opłaca mieć polisę, niż za każdym razem sięgać do własnej kieszeni - tłumaczy Ryszard Pukała, doradca prezesa firmy Cigna STU (najlepszej w dziedzinie ubezpieczeń grupowych w rankingu "Wprost").
O tym, jak ważne jest właściwe ustalenie koszyka usług gwarantowanych, świadczy przykład Czech. - Nasze doświadczenia przekonują, że nie wystarczy wpompować więcej pieniędzy do systemu - powiedział "Wprost" dr Pavel Hrobo, prezes czeskiej organizacji Reforma zdravotnictví (healthreform.cz). Na opiekę zdrowotną przeznacza się tam o 30-40 proc. więcej pieniędzy na pacjenta niż w Polsce, lecz mimo to zmniejszył się dostęp do świadczeń medycznych, a placówki mają niestabilną sytuację finansową. Głównym tego powodem jest nadmiernie rozbudowany koszyk świadczeń zdrowotnych, w którym znalazła się nawet refundacja usług uzdrowiskowych i leków bez recepty. W efekcie zadłużenie Powszechnej Ubezpieczalni Zdrowotnej (VZP) wyniosło pod koniec ubiegłego roku 10 mld koron (1,35 mld zł).
Leczenie bankruta
Rynek dodatkowych ubezpieczeń w Polsce będzie się dalej rozwijał tylko wtedy, gdy pacjenci będą mieć pewność, że dodatkowe ubezpieczenie będzie dla nich korzystne. - Jednym z największych błędów twórców systemu brytyjskiego było to, że nie umiano zachęcić obywateli do wykupywania prywatnych polis medycznych. W rezultacie tylko 10 proc. Brytyjczyków korzysta z dodatkowych ubezpieczeń - powiedział w rozmowie z "Wprost" Tom Sackville, były brytyjski minister zdrowia. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Australii, gdzie dzięki ulgom podatkowym i zniżkom dla młodych klientów odsetek osób korzystających z prywatnych ubezpieczeń w ciągu kilku lat wzrósł z 30 proc. do 45 proc. W efekcie zostały odciążone placówki publiczne - ponad połowa operacji jest wykonywana przez prywatne kliniki chirurgiczne.
- Niestety, odnoszę wrażenie, że polscy politycy będą próbowali raczej ograniczyć dobrowolność dodatkowych ubezpieczeń. Tymczasem obywatele nie lubią, gdy się im sięga do kieszeni, i powinni sami decydować, czy chcą się ubezpieczyć, czy wolą zaryzykować - uważa Christoph Sowada z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podatnicy przede wszystkim muszą mieć zagwarantowaną możliwość odpisywania części wydatków na leczenie od podatku. Nie może to być jedynie 1-procentowy odpis wartości polisy od PIT, jaki przewiduje zgłoszony ostatnio projekt ustawy.
Większe zmiany w systemie opieki medycznej są niezbędne.Czy wprowadzi je obecny rząd, narażając się na spadek popularności? Im później, tym gorzej, bo budżet nie wytrzyma rosnących kosztów ochrony zdrowia. - Na razie nie korzystam z prywatnego ubezpieczenia, ale wkrótce pewnie będę musiał, jeśli nadal nie będzie reformy służby zdrowia - mówi Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu. Zbyt długie zwlekanie sprawi, że będziemy musieli budować system zdrowia od podstaw, bo w wyniku nasilających się kłopotów finansowych i strajków publiczna służba zdrowia zbankrutuje.
Współpraca: Monika Florek-Moskal, Piotr Karziewicz, Michał Zieliński
|
RANKING UBEZPIECZEŃ GRUPOWYCH |
---|
|
RANKING UBEZPIECZEŃ INDYWIDUALNYCH |
---|
|
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.