Jak ktoś trzy razy zapowiedział pogodę w Polsacie, potem nie musi już nic
Wiesław Kot
Tragedia. Przemysława Gosiewskiego szefowie PiS cofnęli sprzed kamer. O czym gazety poinformowały naród wyczerpująco i na czołówkach. Nawet przemknęło mi przez głowę: a kogo to...? Ale głupio mi przemknęło. Przecież u nas gazety od dawna nie zajmują się niczym innym, tylko komentowaniem tego, co pokazała telewizja.
Wejdziesz do sklepiku w byle pipidówie: po lewej mur sikaczy za 3,50 zł, po prawej ściana kolorówek. Wójt może przepuszczać gminną kasę z dziwkami, a wysypisko śmieci może truć wody gruntowe. Bez obaw. Elektorat, który spędza całe życie między ścianą sikaczy i ścianą kolorówek, zajęty jest akurat bardzo, czy Kasia Cichopek odchudziła swoje legendarne bufory. I czy Dodzie się silikon nie przelewa. Że to takie oddolne opłotkowe plotkarstwo? Ani oddolne, ani opłotkowe!
Nie oddolne, bo to nie sympatyczna panna Krysia z turnusu trzeciego decyduje, co jej się będzie roić przed snem w wyfiokowanej główce. Na to w stolicy pracuje wielka przepompownia. Tysiące panienek na okrągło, prośbą i groźbą, pompują całą wiedzę z każdego, kogo bodaj przez pięć minut rejestrowała kamera. Wycisną, że kupił psa, zrzucił dwa kilo, lubi moczyć nogi w miednicy. Zresztą, jak kto trzy razy zapowiedział pogodę w Polsacie, potem nie musi już nic. Jeszcze pięć lat po tym będzie krzyczał z okładki, że popcorn smakuje mu z fantą albo że mu się przekręciła orientacja seksualna. Nucili Państwo ostatnimi laty jakiś przebój Edyty Górniak (nie licząc "Jeszcze Polska")? Nie. Ale serial z Edytą biegnie jak gdyby nigdy nic pod wielkimi nagłówkami. Edyta może już do końca życia wyłącznie kisić kapustę - i tak będzie gwiazdą pism fryzjerskich.
Bulwarówka przemiele wszystko i sprzeda wszystko. Dopóki te tysiące panienek kursują po mieście. O te szperaczki - ja, weteran bankietów - ocieram się co impreza. Wiecznie niedopite, ciągle spóźnione, nagabujące towarzystwo o bateryjkę do dyktafonu. I rozkręcające giełdę przed damską toaletą: dam ci dwie Dancewicz za jednego Kondrata. Ale pamiętaj, że wisisz mi jeszcze jedną Bujakiewicz i dwie Kory. Macie pojęcie, jaka to harówka? Żeby w naszym kapuściano-kartoflanym kraiku mogła się w sklepie gminnym co tydzień ukazywać świeża ściana kolorówek, trzeba z tego stadka telewizyjnych gwiazdek wycisnąć ze 300 niusów.
A myślicie, że ściana kolorówek w sklepie gminnym w Pajęczynie to jest widok? Też tak kiedyś myślałem. Do dnia, kiedy w Hamburgu w recepcji światowego koncernu prasowego zobaczyłem prawdziwą ścianę prasową. Miała rozmiar trzech "Bitew pod Grunwaldem" i mieściła okładki różnych "Naj" we wszystkich językach kontynentu. Wszystkie wydawane przez ten koncern. To była centralna stacja pomp. Więc to uwieszenie się u telewizyjnego ekranu wcale nie jest oddolne. Nie jest też opłotkowe. Zostawmy sklep w Pajęczynie, przespacerujmy się Krakowskim Przedmieściem. Niedawna prezydentówna Kwaśniewska mogła się ukazać narodowi w skrojonej garsonce na konferencji - powiedzmy - prawniczej z referatem (po angielsku) o aspektach międzynarodowej pomocy dla Sudanu. Stać ją. Ale ona - nie. Ona wolała łyskać różowymi majtkami w ulubionym programie kucharek i ochroniarzy. A że tych ochroniarzy jest z 10 milionów, no to już warto. A znowuż jedna subtelna felietonistka "Wysokich Obcasów" składa hołdy Dodzie. Że jednym skokiem intuicji osiąga to, co profesorowie latami pracy. Gdyby Doda operowała w swoim naturalnym środowisku, czyli podawała leniwe w barze dworcowym w Mławie, nie doczekałaby się od pani felietonistki nawet: "Reszty nie trzeba". O felietonie ani mowy. Ale że Dodę pokazało parę kamer, to już zupełnie inna sprawa.
Jest tak, jak się Państwu wydaje: kto nie ogląda telewizji, sam się wyklucza ze społeczeństwa.
Wiesław Kot
Tragedia. Przemysława Gosiewskiego szefowie PiS cofnęli sprzed kamer. O czym gazety poinformowały naród wyczerpująco i na czołówkach. Nawet przemknęło mi przez głowę: a kogo to...? Ale głupio mi przemknęło. Przecież u nas gazety od dawna nie zajmują się niczym innym, tylko komentowaniem tego, co pokazała telewizja.
Wejdziesz do sklepiku w byle pipidówie: po lewej mur sikaczy za 3,50 zł, po prawej ściana kolorówek. Wójt może przepuszczać gminną kasę z dziwkami, a wysypisko śmieci może truć wody gruntowe. Bez obaw. Elektorat, który spędza całe życie między ścianą sikaczy i ścianą kolorówek, zajęty jest akurat bardzo, czy Kasia Cichopek odchudziła swoje legendarne bufory. I czy Dodzie się silikon nie przelewa. Że to takie oddolne opłotkowe plotkarstwo? Ani oddolne, ani opłotkowe!
Nie oddolne, bo to nie sympatyczna panna Krysia z turnusu trzeciego decyduje, co jej się będzie roić przed snem w wyfiokowanej główce. Na to w stolicy pracuje wielka przepompownia. Tysiące panienek na okrągło, prośbą i groźbą, pompują całą wiedzę z każdego, kogo bodaj przez pięć minut rejestrowała kamera. Wycisną, że kupił psa, zrzucił dwa kilo, lubi moczyć nogi w miednicy. Zresztą, jak kto trzy razy zapowiedział pogodę w Polsacie, potem nie musi już nic. Jeszcze pięć lat po tym będzie krzyczał z okładki, że popcorn smakuje mu z fantą albo że mu się przekręciła orientacja seksualna. Nucili Państwo ostatnimi laty jakiś przebój Edyty Górniak (nie licząc "Jeszcze Polska")? Nie. Ale serial z Edytą biegnie jak gdyby nigdy nic pod wielkimi nagłówkami. Edyta może już do końca życia wyłącznie kisić kapustę - i tak będzie gwiazdą pism fryzjerskich.
Bulwarówka przemiele wszystko i sprzeda wszystko. Dopóki te tysiące panienek kursują po mieście. O te szperaczki - ja, weteran bankietów - ocieram się co impreza. Wiecznie niedopite, ciągle spóźnione, nagabujące towarzystwo o bateryjkę do dyktafonu. I rozkręcające giełdę przed damską toaletą: dam ci dwie Dancewicz za jednego Kondrata. Ale pamiętaj, że wisisz mi jeszcze jedną Bujakiewicz i dwie Kory. Macie pojęcie, jaka to harówka? Żeby w naszym kapuściano-kartoflanym kraiku mogła się w sklepie gminnym co tydzień ukazywać świeża ściana kolorówek, trzeba z tego stadka telewizyjnych gwiazdek wycisnąć ze 300 niusów.
A myślicie, że ściana kolorówek w sklepie gminnym w Pajęczynie to jest widok? Też tak kiedyś myślałem. Do dnia, kiedy w Hamburgu w recepcji światowego koncernu prasowego zobaczyłem prawdziwą ścianę prasową. Miała rozmiar trzech "Bitew pod Grunwaldem" i mieściła okładki różnych "Naj" we wszystkich językach kontynentu. Wszystkie wydawane przez ten koncern. To była centralna stacja pomp. Więc to uwieszenie się u telewizyjnego ekranu wcale nie jest oddolne. Nie jest też opłotkowe. Zostawmy sklep w Pajęczynie, przespacerujmy się Krakowskim Przedmieściem. Niedawna prezydentówna Kwaśniewska mogła się ukazać narodowi w skrojonej garsonce na konferencji - powiedzmy - prawniczej z referatem (po angielsku) o aspektach międzynarodowej pomocy dla Sudanu. Stać ją. Ale ona - nie. Ona wolała łyskać różowymi majtkami w ulubionym programie kucharek i ochroniarzy. A że tych ochroniarzy jest z 10 milionów, no to już warto. A znowuż jedna subtelna felietonistka "Wysokich Obcasów" składa hołdy Dodzie. Że jednym skokiem intuicji osiąga to, co profesorowie latami pracy. Gdyby Doda operowała w swoim naturalnym środowisku, czyli podawała leniwe w barze dworcowym w Mławie, nie doczekałaby się od pani felietonistki nawet: "Reszty nie trzeba". O felietonie ani mowy. Ale że Dodę pokazało parę kamer, to już zupełnie inna sprawa.
Jest tak, jak się Państwu wydaje: kto nie ogląda telewizji, sam się wyklucza ze społeczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.