Wystarczą trzy telefony prezesa PiS do Leppera, Giertycha i prezydenta, i Marcinkiewicz "znika w jednej chwili"
Igor Janke
Kazik, nie obraź się, mógłbyś u mnie zostać wicepremierem" - te słowa usłyszał premier Marcinkiewicz od Jarosława Kaczyńskiego. Rozmawiali tuż przed świętami wielkanocnymi w siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej. "Jasne, ty jesteś szefem partii" - odpowiedział Marcinkiewicz. Działo się to wtedy, gdy powstawała koalicja PiS-Samoobrona-LPR. Przez kilka przedświątecznych dni obaj panowie zastanawiali się, czy nie zmienić swoich dotychczasowych ról. Po kilku dniach Jarosław Kaczyński został przekonany, że powody, dla których nie powinien zostać premierem, nie zniknęły. Jako premier nie byłby w stanie panować nad wszystkimi ośrodkami władzy i partią jednocześnie. Doszło wiec do drugiego spotkania, tym razem w trójkę - z Lechem Kaczyńskim w Pałacu Prezydenckim. Podczas tej rozmowy ustalono, że wszystko zostaje po staremu. Tyle że premier jest już mniej samodzielny.
Choć kongres Prawa i Sprawiedliwości ma być imponującą manifestacją jedności, to naprawdę partia pełna jest wewnętrznych napięć i lepiej lub gorzej skrywanych konfliktów. Kiedyś w partii był Jarosław Kaczyński i długo, długo nic. Teraz ma wokół siebie ludzi, którzy myślą o dalszej własnej karierze. O ile jednak w Platformie Obywatelskiej rywalizacja między Rokitą a Tuskiem i Schetyną paraliżuje to ugrupowanie, o tyle w PiS prezes wciąż pilnuje porządku żelazną ręką. Jest uwielbiany, ale i wzbudza coraz większy strach. Bo bezwzględnie wymusza posłuszeństwo.
Odległość od prezesa
W PiS pozycję polityka mierzy się odleg-łością, jaka dzieli go od prezesa, częstotliwością, z jaką prezes się z nim kontaktuje. "Jakiś czas temu byłem odsunięty, ale potem znów udało mi się zdobyć zaufanie Jarosława" - cieszy się jak dziecko znany poseł PiS, pięćdziesięcioparolatek. Inny wspomina: "Kiedyś musiałem znosić upokorzenia, nawet nie mogłem usiąść koło niego, bo to by świadczyło o mojej pozycji. A Kaczyński chciał mnie wtedy osłabić". "On teraz rzadko bywa u Jarosława" - taka opinia na czyjś temat brzmi w PiS jak ciężki wyrok. Informacja o tym, że prezes nie jest zadowolony, iż Przemysław Gosiewski za często występuje w telewizji, jest natychmiast w partii interpretowana. Jeden z najbliższych współpracowników szefa partii tak przekonywał "Wprost", że Zyta Gilowska ma dobre notowania u prezesa: "Jeśli jakiś wyborca chce się spotkać z Kaczyńskim, zgłasza się i czeka pół roku. Szef jakiejś ważnej agencji rządowej czeka miesiąc, poseł - tydzień albo dwa. A Zyta? Jeśli chce się widzieć z prezesem, jest przyjmowania tego samego dnia". To znaczy, że nic jej nie grozi.
Wiara w intelekt i zdolności polityczne Jarosława Kaczyńskiego jest w PiS - zwłaszcza gdy okazało się, że rząd ma większość, która działa - bezgraniczna i powszechna. W Kaczyńskiego wierzą nawet ci, których prezes czasem karci. "Do platformy ciągną mnie bez przerwy - wyznaje "Wprost" poseł Antoni Mężydło. - Ale ja do nich nie pójdę, bo bardzo wierzę w zdolności i wizję Jarosława Kaczyńskiego". Podczas rozmowy w sejmowej restauracji od stolika obok krzyczą znani posłowie PO: "Antoni, Antoni, kiedy przyjdziesz do nas?". "Widzi pan? Ale ja do nich nie pójdę. Za bardzo cenię Kaczyńskiego" - mówi Mężydło.
Sondażowa polisa premiera
Ale Kaczyńskiemu wyrastają konkurenci. I to chyba jest największa zmiana, jaka zaszła w PiS w ostatnich latach. Bo najpopularniejszymi dziś w rankingach politykami PiS nie są Lech i Jarosław Kaczyńscy, ale Kazimierz Marcinkiewicz i Zbigniew Ziobro. Kiedy prezes nie zgodził się na przedterminowe wybory w marcu, w partii mówiło się, że nie zrobił tego, bo bał się, że w kampanii wyborczej za bardzo umocni się pozycja premiera. Bo to na nim miała się opierać kampania, którą przygotowywali już od grudnia ubiegłego roku Michał Kamiński i Adam Bielan.
Kongres PiS ma potwierdzić, że - wbrew plotkom rozpuszczanym przez kilku działaczy partii - Marcinkiewicz pozostanie na swoim fotelu. - Żadna rozsądna partia nie odwołuje przed wyborami swojego szefa rządu, którego popiera ponad 60 proc. wyborców - mówi poseł Jacek Kurski.
- Premier Marcinkiewicz ma pełne poparcie - zapewnia "Wprost" Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS. Dawni działacze Porozumienia Centrum, którzy jeszcze niedawno nieustannie mówili o niejasnych związkach Marcinkiewicza z biznesem, podkreślali jego brak woli w zmienianiu szefów największych spółek skarbu państwa i zbytnią samodzielność w prowadzeniu polityki zagranicznej, ostatnio przycichli. Bo dowiedzieli się, że prezes Kaczyński zdecydował, że "Kazia nie odwoła".
Najsilniejszym sojusznikiem Marcinkiewicza w PiS są sondaże, w których wciąż wypada świetnie. Ale nikt nie wierzy w to, by chciał je wykorzystać do jakiejś solowej akcji. - Gdyby Marcinkiewicz chciał pójść na zderzenie z Kaczyńskim, to byłoby to jak zderzenie rowerzysty z pędzącą ciężarówką - tłumaczy obrazowo Adam Bielan. I dodaje: - On jest świetnie skrojony do roli szefa rządu. I bardzo lojalny wobec prezesa.
Pas transmisyjny
Premier, mimo że jest bardzo lubiany i ceniony za sprawność oraz umiejętność zdobywania popularności, nie ma wielu oddanych sobie ludzi w PiS, zwłaszcza wśród posłów. Gdyby zdecydował się na usamodzielnienie, nie mógłby liczyć na więcej niż kilka sejmowych szabel.
Przemysław Gosiewski, szef Klubu Parlamentarnego PiS, jest uważany za "pas transmisyjny" prezesa. - On jest całkowicie niesamodzielny. Za Dorna [w poprzedniej kadencji] klub był bardziej autonomiczny. Teraz Gosiewski wykonuje wyłącznie polecenia Kaczyńskiego - żali się jeden z posłów. W klubie coraz częściej można usłyszeć narzekania na przewodniczącego: "Dyskusji nie ma już prawie wcale. Źle traktuje ludzi, a w klubie rośnie atmosfera ślepego poddaństwa". Gosiewski kochany nie jest, ale jest oddany prezesowi. Klub jest więc orężem, którym włada de facto Kaczyński za pośrednictwem Gosiewskiego. Podobnie będzie się dziać z rządem. Marcinkiewicz będzie nadal premierem, ale coraz mniej samodzielnym. Pilnować go będą teraz i Jarosław, i Lech Kaczyńscy, bo prezydent rozpoczyna właśnie polityczną ofensywę w polityce wewnętrznej.
Jak podkreśla w rozmowie z "Wprost" Marek Jurek, marszałek Sejmu, Marcinkiewicz był premierem dobranym "pod platformę". To miała być oferta możliwa do zaakceptowania przez partię Rokity i Tuska. Tak też byli dobierani niektórzy ministrowie. Ale w pewnym momencie nastąpiła zmiana. - Przejście od Mikosza do Jasińskiego i od profesora Mellera do pani Fotygi pokazuje zmianę koncepcji politycznej rządu. Od koncepcji rządu PO-PiS do rządu prawicowo-
-ludowego - zauważa Jurek. A ten drugi jest coraz mocniej kontrolowany przez prezesa.
Rzecznik Marcinkiewicz
Obecnie najważniejsze stanowiska w rządzie zajmują ministrowie bezwzględnie lojalni wobec braci Kaczyńskich: Dorn, Ziobro, Wassermann, Jasiński, Fotyga. Premier został właściwie spacyfikowany. - Marcinkiewicz to dobry rzecznik własnego rządu - mówi z ironią jeden z ważnych polityków PiS. I to nie jest tylko żart. Jeszcze kilka tygodni temu Jarosław Kaczyński musiałby się nieźle namęczyć i nakombinować, żeby odwołać premiera. Teraz, jak zauważa jeden z jego współpracowników, wystarczą trzy szybkie telefony: do Leppera, Giertycha i prezydenta, i Marcinkiewicz "znika w jednej chwili". Premier jednak zostanie, bo Jarosław Kaczyński przestał się obawiać jego samodzielności. Najważniejsi ludzie w rządzie są "jego albo brata". A Gilowska i Gęsicka? - Jarosław gospodarką mało się interesuje. CBA, MON, WSI, MSWiA, sprawiedliwość, gaz - tym żyją bracia Kaczyńscy, a nie gospodarką - mówią politycy PiS. Poza tym paniom Gilowskiej i Gęsickiej udało się zdobyć zaufanie prezesa.
Politycy PiS przekonują, że napięcia między szefem partii a premierem to już przeszłość. Teraz wersja oficjalna brzmi: pełna jedność. Powodem tworzenia tej sielankowej wizji są zbliżające się wybory samorządowe. A będą one zapewne najbardziej upolitycznione ze wszystkich dotychczasowych wyborów na tym szczeblu. Bo ich wynik będzie miał wpływ nie tylko na władzę w konkretnych miastach, ale także na pozycję największych partii. Upolitycznione do tego stopnia, że w PiS poważnie rozważane jest poparcie dla bardzo kontrowersyjnego projektu Samoobrony - likwidacji bezpośrednich wyborów burmistrzów, prezydentów i wójtów. Platforma ma lepszych kandydatów
i PiS bardzo boi się porażki, zwłaszcza w najbardziej prestiżowym mieście - Warszawie, gdzie partia Kaczyńskich do dziś nie pomysłu na dobrego kandydata.
Dzień Lecha, dzień Jarosława
Dwudniowy kongres PiS ma być manifestacją potęgi i jedności. Termin dobrano nieprzypadkowo - dwa tygodnie po konwencji PO. Po to, żeby zobaczyć, jak oni to zrobili i całkowicie ich przyćmić. Wedle zasady: wszystkiego trzy razy więcej, trzy razy lepiej, trzy razy sprawniej. Jednym z reżyserów spektaklu jest europoseł Adam Bielan. Jak mówi jeden z polityków PiS, w Polskę pójdzie taki komunikat: "PO to pieniacze, którzy ciągle nie mogą dojść do siebie po wyborczej porażce. Kiedy oni skupiają się na atakach na nas, PiS mówi o autostradach, podatkach i służbie zdrowia". Bo kongres jest pierwszym etapem kampanii samorządowej.
I ma obfitować w techniczne fajerwerki. Delegaci będą głosowali elektronicznie, a pytania do liderów będą zadawane za pomocą SMS-ów.
Pierwszy dzień zjazdu ma należeć do Lecha Kaczyńskiego. Prezydent wygłosi przemówienie, podsumuje swoją działalność w PiS i pożegna się z partią (odda legitymację). Drugi dzień będzie zaś należał do Jarosława, który ma zademonstrować pewność siebie, wiarę w zwycięstwo i poczucie siły - tak-że wobec przeciwników.
Dwa miesiące temu wyglądało na to, że PiS będzie słabnąć, miotając się w bojach ze "stabilizatorami" z LPR i Samoobrony. Dziś wygląda na to, że mogą razem rządzić przez najbliższe trzy lata. Kiedy pięć lat temu PiS wchodziło do Sejmu, partia miała mniej niż dwustu członków i jednego silnego przywódcę. Dziś ta sama partia ma kilkanaście tysięcy działaczy, premiera, prezydenta, marszałka Sejmu i najpopularniejszych polityków. Znacznie popularniejszych od obu braci Kaczyńskich. I to jest najtrudniejsze wyzwanie dla prezesa i zarzewie ewentualnych konfliktów.
Igor Janke
Kazik, nie obraź się, mógłbyś u mnie zostać wicepremierem" - te słowa usłyszał premier Marcinkiewicz od Jarosława Kaczyńskiego. Rozmawiali tuż przed świętami wielkanocnymi w siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej. "Jasne, ty jesteś szefem partii" - odpowiedział Marcinkiewicz. Działo się to wtedy, gdy powstawała koalicja PiS-Samoobrona-LPR. Przez kilka przedświątecznych dni obaj panowie zastanawiali się, czy nie zmienić swoich dotychczasowych ról. Po kilku dniach Jarosław Kaczyński został przekonany, że powody, dla których nie powinien zostać premierem, nie zniknęły. Jako premier nie byłby w stanie panować nad wszystkimi ośrodkami władzy i partią jednocześnie. Doszło wiec do drugiego spotkania, tym razem w trójkę - z Lechem Kaczyńskim w Pałacu Prezydenckim. Podczas tej rozmowy ustalono, że wszystko zostaje po staremu. Tyle że premier jest już mniej samodzielny.
Choć kongres Prawa i Sprawiedliwości ma być imponującą manifestacją jedności, to naprawdę partia pełna jest wewnętrznych napięć i lepiej lub gorzej skrywanych konfliktów. Kiedyś w partii był Jarosław Kaczyński i długo, długo nic. Teraz ma wokół siebie ludzi, którzy myślą o dalszej własnej karierze. O ile jednak w Platformie Obywatelskiej rywalizacja między Rokitą a Tuskiem i Schetyną paraliżuje to ugrupowanie, o tyle w PiS prezes wciąż pilnuje porządku żelazną ręką. Jest uwielbiany, ale i wzbudza coraz większy strach. Bo bezwzględnie wymusza posłuszeństwo.
Odległość od prezesa
W PiS pozycję polityka mierzy się odleg-łością, jaka dzieli go od prezesa, częstotliwością, z jaką prezes się z nim kontaktuje. "Jakiś czas temu byłem odsunięty, ale potem znów udało mi się zdobyć zaufanie Jarosława" - cieszy się jak dziecko znany poseł PiS, pięćdziesięcioparolatek. Inny wspomina: "Kiedyś musiałem znosić upokorzenia, nawet nie mogłem usiąść koło niego, bo to by świadczyło o mojej pozycji. A Kaczyński chciał mnie wtedy osłabić". "On teraz rzadko bywa u Jarosława" - taka opinia na czyjś temat brzmi w PiS jak ciężki wyrok. Informacja o tym, że prezes nie jest zadowolony, iż Przemysław Gosiewski za często występuje w telewizji, jest natychmiast w partii interpretowana. Jeden z najbliższych współpracowników szefa partii tak przekonywał "Wprost", że Zyta Gilowska ma dobre notowania u prezesa: "Jeśli jakiś wyborca chce się spotkać z Kaczyńskim, zgłasza się i czeka pół roku. Szef jakiejś ważnej agencji rządowej czeka miesiąc, poseł - tydzień albo dwa. A Zyta? Jeśli chce się widzieć z prezesem, jest przyjmowania tego samego dnia". To znaczy, że nic jej nie grozi.
Wiara w intelekt i zdolności polityczne Jarosława Kaczyńskiego jest w PiS - zwłaszcza gdy okazało się, że rząd ma większość, która działa - bezgraniczna i powszechna. W Kaczyńskiego wierzą nawet ci, których prezes czasem karci. "Do platformy ciągną mnie bez przerwy - wyznaje "Wprost" poseł Antoni Mężydło. - Ale ja do nich nie pójdę, bo bardzo wierzę w zdolności i wizję Jarosława Kaczyńskiego". Podczas rozmowy w sejmowej restauracji od stolika obok krzyczą znani posłowie PO: "Antoni, Antoni, kiedy przyjdziesz do nas?". "Widzi pan? Ale ja do nich nie pójdę. Za bardzo cenię Kaczyńskiego" - mówi Mężydło.
Sondażowa polisa premiera
Ale Kaczyńskiemu wyrastają konkurenci. I to chyba jest największa zmiana, jaka zaszła w PiS w ostatnich latach. Bo najpopularniejszymi dziś w rankingach politykami PiS nie są Lech i Jarosław Kaczyńscy, ale Kazimierz Marcinkiewicz i Zbigniew Ziobro. Kiedy prezes nie zgodził się na przedterminowe wybory w marcu, w partii mówiło się, że nie zrobił tego, bo bał się, że w kampanii wyborczej za bardzo umocni się pozycja premiera. Bo to na nim miała się opierać kampania, którą przygotowywali już od grudnia ubiegłego roku Michał Kamiński i Adam Bielan.
Kongres PiS ma potwierdzić, że - wbrew plotkom rozpuszczanym przez kilku działaczy partii - Marcinkiewicz pozostanie na swoim fotelu. - Żadna rozsądna partia nie odwołuje przed wyborami swojego szefa rządu, którego popiera ponad 60 proc. wyborców - mówi poseł Jacek Kurski.
- Premier Marcinkiewicz ma pełne poparcie - zapewnia "Wprost" Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS. Dawni działacze Porozumienia Centrum, którzy jeszcze niedawno nieustannie mówili o niejasnych związkach Marcinkiewicza z biznesem, podkreślali jego brak woli w zmienianiu szefów największych spółek skarbu państwa i zbytnią samodzielność w prowadzeniu polityki zagranicznej, ostatnio przycichli. Bo dowiedzieli się, że prezes Kaczyński zdecydował, że "Kazia nie odwoła".
Najsilniejszym sojusznikiem Marcinkiewicza w PiS są sondaże, w których wciąż wypada świetnie. Ale nikt nie wierzy w to, by chciał je wykorzystać do jakiejś solowej akcji. - Gdyby Marcinkiewicz chciał pójść na zderzenie z Kaczyńskim, to byłoby to jak zderzenie rowerzysty z pędzącą ciężarówką - tłumaczy obrazowo Adam Bielan. I dodaje: - On jest świetnie skrojony do roli szefa rządu. I bardzo lojalny wobec prezesa.
Pas transmisyjny
Premier, mimo że jest bardzo lubiany i ceniony za sprawność oraz umiejętność zdobywania popularności, nie ma wielu oddanych sobie ludzi w PiS, zwłaszcza wśród posłów. Gdyby zdecydował się na usamodzielnienie, nie mógłby liczyć na więcej niż kilka sejmowych szabel.
Przemysław Gosiewski, szef Klubu Parlamentarnego PiS, jest uważany za "pas transmisyjny" prezesa. - On jest całkowicie niesamodzielny. Za Dorna [w poprzedniej kadencji] klub był bardziej autonomiczny. Teraz Gosiewski wykonuje wyłącznie polecenia Kaczyńskiego - żali się jeden z posłów. W klubie coraz częściej można usłyszeć narzekania na przewodniczącego: "Dyskusji nie ma już prawie wcale. Źle traktuje ludzi, a w klubie rośnie atmosfera ślepego poddaństwa". Gosiewski kochany nie jest, ale jest oddany prezesowi. Klub jest więc orężem, którym włada de facto Kaczyński za pośrednictwem Gosiewskiego. Podobnie będzie się dziać z rządem. Marcinkiewicz będzie nadal premierem, ale coraz mniej samodzielnym. Pilnować go będą teraz i Jarosław, i Lech Kaczyńscy, bo prezydent rozpoczyna właśnie polityczną ofensywę w polityce wewnętrznej.
Jak podkreśla w rozmowie z "Wprost" Marek Jurek, marszałek Sejmu, Marcinkiewicz był premierem dobranym "pod platformę". To miała być oferta możliwa do zaakceptowania przez partię Rokity i Tuska. Tak też byli dobierani niektórzy ministrowie. Ale w pewnym momencie nastąpiła zmiana. - Przejście od Mikosza do Jasińskiego i od profesora Mellera do pani Fotygi pokazuje zmianę koncepcji politycznej rządu. Od koncepcji rządu PO-PiS do rządu prawicowo-
-ludowego - zauważa Jurek. A ten drugi jest coraz mocniej kontrolowany przez prezesa.
Rzecznik Marcinkiewicz
Obecnie najważniejsze stanowiska w rządzie zajmują ministrowie bezwzględnie lojalni wobec braci Kaczyńskich: Dorn, Ziobro, Wassermann, Jasiński, Fotyga. Premier został właściwie spacyfikowany. - Marcinkiewicz to dobry rzecznik własnego rządu - mówi z ironią jeden z ważnych polityków PiS. I to nie jest tylko żart. Jeszcze kilka tygodni temu Jarosław Kaczyński musiałby się nieźle namęczyć i nakombinować, żeby odwołać premiera. Teraz, jak zauważa jeden z jego współpracowników, wystarczą trzy szybkie telefony: do Leppera, Giertycha i prezydenta, i Marcinkiewicz "znika w jednej chwili". Premier jednak zostanie, bo Jarosław Kaczyński przestał się obawiać jego samodzielności. Najważniejsi ludzie w rządzie są "jego albo brata". A Gilowska i Gęsicka? - Jarosław gospodarką mało się interesuje. CBA, MON, WSI, MSWiA, sprawiedliwość, gaz - tym żyją bracia Kaczyńscy, a nie gospodarką - mówią politycy PiS. Poza tym paniom Gilowskiej i Gęsickiej udało się zdobyć zaufanie prezesa.
Politycy PiS przekonują, że napięcia między szefem partii a premierem to już przeszłość. Teraz wersja oficjalna brzmi: pełna jedność. Powodem tworzenia tej sielankowej wizji są zbliżające się wybory samorządowe. A będą one zapewne najbardziej upolitycznione ze wszystkich dotychczasowych wyborów na tym szczeblu. Bo ich wynik będzie miał wpływ nie tylko na władzę w konkretnych miastach, ale także na pozycję największych partii. Upolitycznione do tego stopnia, że w PiS poważnie rozważane jest poparcie dla bardzo kontrowersyjnego projektu Samoobrony - likwidacji bezpośrednich wyborów burmistrzów, prezydentów i wójtów. Platforma ma lepszych kandydatów
i PiS bardzo boi się porażki, zwłaszcza w najbardziej prestiżowym mieście - Warszawie, gdzie partia Kaczyńskich do dziś nie pomysłu na dobrego kandydata.
Dzień Lecha, dzień Jarosława
Dwudniowy kongres PiS ma być manifestacją potęgi i jedności. Termin dobrano nieprzypadkowo - dwa tygodnie po konwencji PO. Po to, żeby zobaczyć, jak oni to zrobili i całkowicie ich przyćmić. Wedle zasady: wszystkiego trzy razy więcej, trzy razy lepiej, trzy razy sprawniej. Jednym z reżyserów spektaklu jest europoseł Adam Bielan. Jak mówi jeden z polityków PiS, w Polskę pójdzie taki komunikat: "PO to pieniacze, którzy ciągle nie mogą dojść do siebie po wyborczej porażce. Kiedy oni skupiają się na atakach na nas, PiS mówi o autostradach, podatkach i służbie zdrowia". Bo kongres jest pierwszym etapem kampanii samorządowej.
I ma obfitować w techniczne fajerwerki. Delegaci będą głosowali elektronicznie, a pytania do liderów będą zadawane za pomocą SMS-ów.
Pierwszy dzień zjazdu ma należeć do Lecha Kaczyńskiego. Prezydent wygłosi przemówienie, podsumuje swoją działalność w PiS i pożegna się z partią (odda legitymację). Drugi dzień będzie zaś należał do Jarosława, który ma zademonstrować pewność siebie, wiarę w zwycięstwo i poczucie siły - tak-że wobec przeciwników.
Dwa miesiące temu wyglądało na to, że PiS będzie słabnąć, miotając się w bojach ze "stabilizatorami" z LPR i Samoobrony. Dziś wygląda na to, że mogą razem rządzić przez najbliższe trzy lata. Kiedy pięć lat temu PiS wchodziło do Sejmu, partia miała mniej niż dwustu członków i jednego silnego przywódcę. Dziś ta sama partia ma kilkanaście tysięcy działaczy, premiera, prezydenta, marszałka Sejmu i najpopularniejszych polityków. Znacznie popularniejszych od obu braci Kaczyńskich. I to jest najtrudniejsze wyzwanie dla prezesa i zarzewie ewentualnych konfliktów.
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.