Warszawska giełda wyleczy rany dopiero w przyszłym roku
Witold M. Orłowski
Czy na naszych oczach dzieje się jakaś straszliwa katastrofa, która obróci giełdę w zgliszcza? Główne indeksy giełdy straciły w ciągu ostatnich dwóch tygodni 11-13 proc. wartości - o tyle więc przeciętnie spadły ceny akcji notowanych na warszawskim parkiecie. Kiedy dwa tygodnie temu pisałem we "Wprost" o możliwym ukształtowaniu się na warszawskiej giełdzie dużego bąbla spekulacyjnego, nie sądziłem, że pęknie on tak szybko. A to nastąpiło, zanim wyschła farba drukarska. W prasie zaczęto już mówić o możliwej panice, a w telewizji próżno teraz szukać reklam zachęcających do lokowania oszczędności w funduszach inwestycyjnych. A jeszcze kilkanaście dni temu takich ofert było wyjątkowo dużo. To prawda, giełdowy bąbel pękł, ale na szczęście był to bąbel stosunkowo niewielki, więc i niespecjalnie wielki powinien być huk.
Bąbel nauczki
Niedoświadczeni polscy inwestorzy oszołomieni znakomitymi zyskami z giełdy nieco przesadzili z entuzjazmem w czasie zakupów, windując ceny akcji zbyt szybko w zbyt krótkim okresie (a ściślej rzecz biorąc, zrobiły to za nich fundusze, którym powierzyli pieniądze). Nałożyły się to na masowe zakupy, jakich inwestorzy światowi dokonywali w ostatnich latach na giełdach w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej. W efekcie tego przez ostatnie trzy lata na parkietach Warszawy, Budapesztu i Moskwy utrzymywała się hossa, a ceny akcji wzrosły do stosunkowo wysokiego poziomu. Wreszcie nadszedł więc moment, gdy fundusze inwestycyjne z Nowego Jorku i Londynu uznały, że pora na jakiś czas przerwać tę zabawę. Rozpoczęła się duża wyprzedaż akcji, nie wynikająca z braku wiary w perspektywy rozwoju naszych gospodarek, ale raczej z przekonania, że po długim okresie wzrostu indeksów giełdowych nadszedł czas na ich korektę. Innymi słowy, uznano, że chwilowo lepiej już nie ryzykować, sprzedać akcje, zainkasować zyski, a zacząć zakupy na nowo dopiero wtedy, gdy ceny spadną.
Dobrze zarządzane fundusze inwestycyjne powinny były dość szybko zareagować na płynące z rynku jasne sygnały i ograniczyć swoje straty. A dla zawiedzionych polskich inwestorów, tych, którzy w giełdę uwierzyli dopiero w ostatnich miesiącach
i obecnie srogo się na niej zawiedli, niech cała ta historia będzie przede wszystkim nauczką na przyszłość. Bo giełda jest miejscem, gdzie można wprawdzie bardzo dobrze zarobić, ale można też na krótką metę wiele stracić. Każdy gra tam na własne ryzyko i nikt nie może dać nam gwarancji, że jeśli ceny akcji rosły szybko w przeszłości, to będzie się tak samo dziać i później.
Dwa krachy
Co się stanie w przyszłości? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, trzeba zrozumieć pewną wielką tajemnicę giełdy, która umyka zazwyczaj oczom wpatrzonym w wykresy analizy technicznej kursów. A żeby ją zrozumieć, najlepiej przyjrzeć się dwóm słynnym krachom giełdowym, do których doszło w minionym stuleciu w USA. Dwa tygodnie temu wspominałem największy dramat w całej historii światowego rynku giełdowego, czyli serię "czarnych dni" (czwartku, poniedziałku i wtorku) w październiku 1929 r.
W ciągu sześciu dni indeks giełdy nowojorskiej Dow Jones stracił prawie 40 proc. wartości na fali masowej wyprzedaży akcji przez przerażonych gwałtownym spadkiem cen niedoświadczonych inwestorów. Było to klasyczne pęknięcie spekulacyjnego bąbla. Najpierw miliony Amerykanów zachwyciły się wieloletnim giełdowym boomem i uwierzyły, że odnotowywane w latach 20. ogromne zyski będą osiągane w nieskończoność. Ludzie przerzucili więc na Wall Street wszystkie oszczędności, zaciągając dodatkowo kredyty w bankach po to, by nie stracić okazji do łatwego wzbogacenia się. Potem, gdy tylko nadmuchany ogromnymi zakupami akcji bąbel pękł, marzenie o pięknym i dostatnim życiu zamieniło się w ciągu tygodnia w finansową ruinę i górę nie spłaconych długów. Spadek cen akcji w październiku 1929 r. był jednak tylko początkiem straszliwego długotrwałego kryzysu. Ceny akcji obniżały się przez kolejne trzy lata, tracąc do czerwca roku 1932 równe 90 proc. wartości! Giełda praktycznie zamarła, podobnie jak dręczona najstraszliwszą recesją w historii amerykańska gospodarka.
Niemal dokładnie 58 lat później na nowojorskiej giełdzie doszło do kolejnego krachu. Tak jak poprzednio był on wynikiem pęknięcia spekulacyjnego bąbla narastającego od początku lat 80. Kiedy tylko polityka gospodarcza Ronalda Reagana zaczęła dawać owoce w postaci silnego dolara i szybko rosnącej gospodarki, w górę poszybowały również ceny akcji. W latach 1982-
-1987 indeks Dow Jones wzrósł o prawie 350 proc., a miliony przeciętnych Amerykanów z klasy średniej uznały, że znaczną część oszczędności należy lokować na giełdzie.
W "czarny poniedziałek" 19 października 1987 r. nastąpiło najsilniejsze tąpnięcie w historii Wall Street. Indeks Dow Jones spadł o 23 proc. (w czasie serii "czarnych dni" w roku 1929 dzienne spadki cen akcji nie przekraczały 12-13 proc.). Tym razem zawiniły głównie bezduszne maszyny, a nie wpadający w panikę niedoświadczeni inwestorzy. W ciągu żywiołowego rozwoju rynku giełdowego w latach 80. większość handlu akcjami opanowały komputery. Portfelami akcji milionów ludzi zarządzały specjalne programy komputerowe, w które wmontowano proste zabezpieczenie przed nadmiernymi stratami: w wypadku spadku cen akcji o pewien określony procent, komputery automatycznie dokonywały sprzedaży całego portfela. Kiedy więc skutkiem fluktuacji giełdowych feralnego 19 października kursy silnie spadły, tysiące komputerów jak jeden mąż dosłownie w tej samej sekundzie zareagowały na to zleceniem sprzedaży całych pakietów akcji za dowolną cenę! Przed oczami inwestorów na nowo stanęło widmo gigantycznego krachu, który miał posłać na dno zarówno giełdę, jak i całą amerykańską gospodarkę. Przez kolejny miesiąc indeksy giełdy spadały na łeb, na szyję, dokładnie tak jak przed półwieczem, a liczni krytycy polityki gospodarczej Reagana triumfowali, wróżąc nową potężną recesję. I co? I nic. W listopadzie spadek cen akcji się zatrzymał, a indeksy giełdowe zaczęły znów rosnąć. Po dwóch latach były znów wyższe niż przed krachem i rosły sobie w najlepsze dalej.
Spekulant w bąblu
Dlaczego niemal identyczna panika na giełdzie spowodowała wieloletnią straszliwą bessę w roku 1929, a szybko się odwróciła w roku 1987? Dlatego że giełda ma swoją wielką, nieodgadnioną do końca przez nikogo, tajemnicę. Giełda nie istnieje w próżni. Jest odbiciem realnej gospodarki. Na długą metę rośnie wówczas, gdy rośnie produkcja, i spada, gdy w gospodarce mamy do czynienia z recesją. Na krótką metę może natomiast dochodzić do powstawania bąbli spekulacyjnych: zawyżania cen w momencie, gdy inwestorzy przesadzają z optymizmem i kupują akcje nie na miarę rzeczywistej sytuacji gospodarki.
W roku 1929 amerykańska gospodarka wpadała właśnie w wielki kryzys, długotrwałe potężne załamanie produkcji, które miało trwać aż do roku 1933. Pomińmy w tym miejscu przyczyny tego kryzysu. Ważne jest jednak to, że nie został on wcale wywołany krachem na giełdzie (jak przez lata naiwnie wierzono), ale odwrotnie - to zapadająca się w recesję gospodarka wywołała giełdowy krach, w momencie gdy inwestorzy zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo nieuzasadniony był ich nieopanowany optymizm co do szans przyszłego rozwoju i w jak wielkim stopniu zawyżone są ceny akcji przedsiębiorstw wpadających w kłopoty .
W roku 1987 - odwrotnie - mimo bąbla spekulacyjnego gospodarka znajdowała się w zupełnie dobrym stanie. Bąbel pękł, a wraz z nim spadły ceny akcji. Inwestorzy jednak szybko doszli do wniosku, że tańsze o 30 proc. walory szybko rozwijających się firm są znakomitą inwestycją. I zaczęli je na nowo kupować, ponownie kierując indeks Dow Jones na ścieżkę wzrostu. Wielki krach roku 1987 nie tylko nie spowodował trwałego załamania finansowego, ale okazał się techniczną korektą - gwałtownym sprowadzeniem zawyżonych cen akcji do poziomu, który inwestorzy znów uznali za atrakcyjny, więc powrócili na giełdowy rynek. Z jednym wyjątkiem - na polecenie rządu z programów komputerowych usunięto nieszczęsne automatyczne zabezpieczenia przed stratami, które doprowadziły do paniki w październiku 1987 r.
Powrót do równowagi
Czy w Polsce mamy do czynienia z techniczną korektą, po której można oczekiwać kolejnych wzrostów? Tak, choć skala tej korekty jest nadal nieznana. Co więcej - i niech nam wybaczą to, co napiszemy, ci inwestorzy, którzy stracili na obecnych spadkach wiele pieniędzy - to wręcz dobrze, że do korekty doszło właśnie teraz. Do najgorszego krachu dochodzi wówczas, gdy spekulacyjny balon nadmie się do ogromnych rozmiarów. Im wcześnie upuści się z niego trochę powietrza, tym lepiej.
Polska gospodarka jest obecnie naprawdę silna, a perspektywy jej rozwoju - dobre. Należy oczekiwać więc już wkrótce końca spadków cen akcji i powrotu spokojnego trendu wzrostowego. To nie znaczy, że odbudowa poziomu indeksu WIG z początku maja nastąpi bardzo szybko. Im większy bąbel spekulacyjny, tym dłużej trwa odbudowa cen akcji. Po pęknięciu bąbla, który mieliśmy w Polsce w roku 1994, indeks giełdy WIG odzyskał swą dawną wartość dopiero po pięciu latach. Ale też bąbel był potężny i nic dziwnego, że jego pęknięcie było tak bolesne. Po krachu na Wall Street w październiku 1987 r. odbudowa cen akcji trwała niecałe dwa lata, a po pęknięciu kolejnego dużego bąbla (wynikającego głównie z zawyżenia cen akcji firm internetowych) w roku 2000 odbudowa trwała około czterech lat. Jeśli jednak techniczna korekta na warszawskiej giełdzie nie przekroczy 15-20 proc., może już za rok indeks WIG będzie ponownie wyższy niż obecnie.
Ilustracja: D. Krupa
Witold M. Orłowski
Czy na naszych oczach dzieje się jakaś straszliwa katastrofa, która obróci giełdę w zgliszcza? Główne indeksy giełdy straciły w ciągu ostatnich dwóch tygodni 11-13 proc. wartości - o tyle więc przeciętnie spadły ceny akcji notowanych na warszawskim parkiecie. Kiedy dwa tygodnie temu pisałem we "Wprost" o możliwym ukształtowaniu się na warszawskiej giełdzie dużego bąbla spekulacyjnego, nie sądziłem, że pęknie on tak szybko. A to nastąpiło, zanim wyschła farba drukarska. W prasie zaczęto już mówić o możliwej panice, a w telewizji próżno teraz szukać reklam zachęcających do lokowania oszczędności w funduszach inwestycyjnych. A jeszcze kilkanaście dni temu takich ofert było wyjątkowo dużo. To prawda, giełdowy bąbel pękł, ale na szczęście był to bąbel stosunkowo niewielki, więc i niespecjalnie wielki powinien być huk.
Bąbel nauczki
Niedoświadczeni polscy inwestorzy oszołomieni znakomitymi zyskami z giełdy nieco przesadzili z entuzjazmem w czasie zakupów, windując ceny akcji zbyt szybko w zbyt krótkim okresie (a ściślej rzecz biorąc, zrobiły to za nich fundusze, którym powierzyli pieniądze). Nałożyły się to na masowe zakupy, jakich inwestorzy światowi dokonywali w ostatnich latach na giełdach w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej. W efekcie tego przez ostatnie trzy lata na parkietach Warszawy, Budapesztu i Moskwy utrzymywała się hossa, a ceny akcji wzrosły do stosunkowo wysokiego poziomu. Wreszcie nadszedł więc moment, gdy fundusze inwestycyjne z Nowego Jorku i Londynu uznały, że pora na jakiś czas przerwać tę zabawę. Rozpoczęła się duża wyprzedaż akcji, nie wynikająca z braku wiary w perspektywy rozwoju naszych gospodarek, ale raczej z przekonania, że po długim okresie wzrostu indeksów giełdowych nadszedł czas na ich korektę. Innymi słowy, uznano, że chwilowo lepiej już nie ryzykować, sprzedać akcje, zainkasować zyski, a zacząć zakupy na nowo dopiero wtedy, gdy ceny spadną.
Dobrze zarządzane fundusze inwestycyjne powinny były dość szybko zareagować na płynące z rynku jasne sygnały i ograniczyć swoje straty. A dla zawiedzionych polskich inwestorów, tych, którzy w giełdę uwierzyli dopiero w ostatnich miesiącach
i obecnie srogo się na niej zawiedli, niech cała ta historia będzie przede wszystkim nauczką na przyszłość. Bo giełda jest miejscem, gdzie można wprawdzie bardzo dobrze zarobić, ale można też na krótką metę wiele stracić. Każdy gra tam na własne ryzyko i nikt nie może dać nam gwarancji, że jeśli ceny akcji rosły szybko w przeszłości, to będzie się tak samo dziać i później.
Dwa krachy
Co się stanie w przyszłości? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, trzeba zrozumieć pewną wielką tajemnicę giełdy, która umyka zazwyczaj oczom wpatrzonym w wykresy analizy technicznej kursów. A żeby ją zrozumieć, najlepiej przyjrzeć się dwóm słynnym krachom giełdowym, do których doszło w minionym stuleciu w USA. Dwa tygodnie temu wspominałem największy dramat w całej historii światowego rynku giełdowego, czyli serię "czarnych dni" (czwartku, poniedziałku i wtorku) w październiku 1929 r.
W ciągu sześciu dni indeks giełdy nowojorskiej Dow Jones stracił prawie 40 proc. wartości na fali masowej wyprzedaży akcji przez przerażonych gwałtownym spadkiem cen niedoświadczonych inwestorów. Było to klasyczne pęknięcie spekulacyjnego bąbla. Najpierw miliony Amerykanów zachwyciły się wieloletnim giełdowym boomem i uwierzyły, że odnotowywane w latach 20. ogromne zyski będą osiągane w nieskończoność. Ludzie przerzucili więc na Wall Street wszystkie oszczędności, zaciągając dodatkowo kredyty w bankach po to, by nie stracić okazji do łatwego wzbogacenia się. Potem, gdy tylko nadmuchany ogromnymi zakupami akcji bąbel pękł, marzenie o pięknym i dostatnim życiu zamieniło się w ciągu tygodnia w finansową ruinę i górę nie spłaconych długów. Spadek cen akcji w październiku 1929 r. był jednak tylko początkiem straszliwego długotrwałego kryzysu. Ceny akcji obniżały się przez kolejne trzy lata, tracąc do czerwca roku 1932 równe 90 proc. wartości! Giełda praktycznie zamarła, podobnie jak dręczona najstraszliwszą recesją w historii amerykańska gospodarka.
Niemal dokładnie 58 lat później na nowojorskiej giełdzie doszło do kolejnego krachu. Tak jak poprzednio był on wynikiem pęknięcia spekulacyjnego bąbla narastającego od początku lat 80. Kiedy tylko polityka gospodarcza Ronalda Reagana zaczęła dawać owoce w postaci silnego dolara i szybko rosnącej gospodarki, w górę poszybowały również ceny akcji. W latach 1982-
-1987 indeks Dow Jones wzrósł o prawie 350 proc., a miliony przeciętnych Amerykanów z klasy średniej uznały, że znaczną część oszczędności należy lokować na giełdzie.
W "czarny poniedziałek" 19 października 1987 r. nastąpiło najsilniejsze tąpnięcie w historii Wall Street. Indeks Dow Jones spadł o 23 proc. (w czasie serii "czarnych dni" w roku 1929 dzienne spadki cen akcji nie przekraczały 12-13 proc.). Tym razem zawiniły głównie bezduszne maszyny, a nie wpadający w panikę niedoświadczeni inwestorzy. W ciągu żywiołowego rozwoju rynku giełdowego w latach 80. większość handlu akcjami opanowały komputery. Portfelami akcji milionów ludzi zarządzały specjalne programy komputerowe, w które wmontowano proste zabezpieczenie przed nadmiernymi stratami: w wypadku spadku cen akcji o pewien określony procent, komputery automatycznie dokonywały sprzedaży całego portfela. Kiedy więc skutkiem fluktuacji giełdowych feralnego 19 października kursy silnie spadły, tysiące komputerów jak jeden mąż dosłownie w tej samej sekundzie zareagowały na to zleceniem sprzedaży całych pakietów akcji za dowolną cenę! Przed oczami inwestorów na nowo stanęło widmo gigantycznego krachu, który miał posłać na dno zarówno giełdę, jak i całą amerykańską gospodarkę. Przez kolejny miesiąc indeksy giełdy spadały na łeb, na szyję, dokładnie tak jak przed półwieczem, a liczni krytycy polityki gospodarczej Reagana triumfowali, wróżąc nową potężną recesję. I co? I nic. W listopadzie spadek cen akcji się zatrzymał, a indeksy giełdowe zaczęły znów rosnąć. Po dwóch latach były znów wyższe niż przed krachem i rosły sobie w najlepsze dalej.
Spekulant w bąblu
Dlaczego niemal identyczna panika na giełdzie spowodowała wieloletnią straszliwą bessę w roku 1929, a szybko się odwróciła w roku 1987? Dlatego że giełda ma swoją wielką, nieodgadnioną do końca przez nikogo, tajemnicę. Giełda nie istnieje w próżni. Jest odbiciem realnej gospodarki. Na długą metę rośnie wówczas, gdy rośnie produkcja, i spada, gdy w gospodarce mamy do czynienia z recesją. Na krótką metę może natomiast dochodzić do powstawania bąbli spekulacyjnych: zawyżania cen w momencie, gdy inwestorzy przesadzają z optymizmem i kupują akcje nie na miarę rzeczywistej sytuacji gospodarki.
W roku 1929 amerykańska gospodarka wpadała właśnie w wielki kryzys, długotrwałe potężne załamanie produkcji, które miało trwać aż do roku 1933. Pomińmy w tym miejscu przyczyny tego kryzysu. Ważne jest jednak to, że nie został on wcale wywołany krachem na giełdzie (jak przez lata naiwnie wierzono), ale odwrotnie - to zapadająca się w recesję gospodarka wywołała giełdowy krach, w momencie gdy inwestorzy zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo nieuzasadniony był ich nieopanowany optymizm co do szans przyszłego rozwoju i w jak wielkim stopniu zawyżone są ceny akcji przedsiębiorstw wpadających w kłopoty .
W roku 1987 - odwrotnie - mimo bąbla spekulacyjnego gospodarka znajdowała się w zupełnie dobrym stanie. Bąbel pękł, a wraz z nim spadły ceny akcji. Inwestorzy jednak szybko doszli do wniosku, że tańsze o 30 proc. walory szybko rozwijających się firm są znakomitą inwestycją. I zaczęli je na nowo kupować, ponownie kierując indeks Dow Jones na ścieżkę wzrostu. Wielki krach roku 1987 nie tylko nie spowodował trwałego załamania finansowego, ale okazał się techniczną korektą - gwałtownym sprowadzeniem zawyżonych cen akcji do poziomu, który inwestorzy znów uznali za atrakcyjny, więc powrócili na giełdowy rynek. Z jednym wyjątkiem - na polecenie rządu z programów komputerowych usunięto nieszczęsne automatyczne zabezpieczenia przed stratami, które doprowadziły do paniki w październiku 1987 r.
Powrót do równowagi
Czy w Polsce mamy do czynienia z techniczną korektą, po której można oczekiwać kolejnych wzrostów? Tak, choć skala tej korekty jest nadal nieznana. Co więcej - i niech nam wybaczą to, co napiszemy, ci inwestorzy, którzy stracili na obecnych spadkach wiele pieniędzy - to wręcz dobrze, że do korekty doszło właśnie teraz. Do najgorszego krachu dochodzi wówczas, gdy spekulacyjny balon nadmie się do ogromnych rozmiarów. Im wcześnie upuści się z niego trochę powietrza, tym lepiej.
Polska gospodarka jest obecnie naprawdę silna, a perspektywy jej rozwoju - dobre. Należy oczekiwać więc już wkrótce końca spadków cen akcji i powrotu spokojnego trendu wzrostowego. To nie znaczy, że odbudowa poziomu indeksu WIG z początku maja nastąpi bardzo szybko. Im większy bąbel spekulacyjny, tym dłużej trwa odbudowa cen akcji. Po pęknięciu bąbla, który mieliśmy w Polsce w roku 1994, indeks giełdy WIG odzyskał swą dawną wartość dopiero po pięciu latach. Ale też bąbel był potężny i nic dziwnego, że jego pęknięcie było tak bolesne. Po krachu na Wall Street w październiku 1987 r. odbudowa cen akcji trwała niecałe dwa lata, a po pęknięciu kolejnego dużego bąbla (wynikającego głównie z zawyżenia cen akcji firm internetowych) w roku 2000 odbudowa trwała około czterech lat. Jeśli jednak techniczna korekta na warszawskiej giełdzie nie przekroczy 15-20 proc., może już za rok indeks WIG będzie ponownie wyższy niż obecnie.
19 października 1987 r., podczas największego tąpnięcia w historii Wall Street, Dow Jones spadł o 23 proc. Ceny akcji wróciły do poziomu sprzed krachu w dwa lata, bo - inaczej niż w latach 30. - gospodarka amerykańska była w dobrej kondycji |
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.