Wysokie ceny ropy uczynią z Rosji Libię Europy
Witold M. Orłowski
Rosja bankrut przemieniła się w Rosję bogacza, bo w ostatnich ośmiu latach rosły ceny ropy naftowej i gazu ziemnego. W ciągu następnych kilkunastu lat z tego samego powodu Rosja znów może się jednak stać bankrutem. W roku 1998 rubel stracił w ciągu kilku tygodni dwie trzecie wartości, inflacja podskoczyła do 85 proc., produkcja spadła o 5 proc., w finansach publicznych ziała przerażająca dziura, a rząd odmawiał wykupienia wyemitowanych przez siebie obligacji. W gospodarce zapanował ciężki kryzys, o który jedni oskarżali nieudolne rządy Borysa Jelcyna, a inni - spisek wrogich Rosji finansistów pod kierunkiem George'a Sorosa (jego list na temat nieuniknionej dewaluacji rubla, wydrukowany w "Financial Times", stał się sygnałem do masowej wyprzedaży rosyjskich obligacji przez inwestorów). Ale tak naprawdę zawiniły ceny ropy naftowej, które spadły wówczas do żałosnego poziomu około
11 USD za baryłkę. Dla kraju, którego dochody eksportowe w większości zależą od sprzedaży surowców energetycznych, była to prawdziwa tragedia. Za kilkanaście lat (gdy świat znajdzie inne złoża ropy, gdy potrafi lepiej korzystać z obecnych lub gdy przestawi się na inne surowce energetyczne) "prawdziwa tragedia" może się powtórzyć, ale z innego powodu - bardzo wysokich obecnie cen ropy.
Głowica gazowa
Dzisiejsza Rosja to zupełnie inny kraj niż za Jelcyna. Dzięki kilkakrotnemu wzrostowi cen ropy naftowej i gazu ziemnego bankrut na razie zmienił się w krezusa. Dochody z eksportu zwiększyły się pięciokrotnie, a handel zagraniczny odnotowuje obecnie gigantyczną nadwyżkę w wysokości 120 mld USD. Budżet również nie ma już kłopotów - zamiast deficytu zamyka się teraz nadwyżką wynoszącą 5 proc. PKB. Bank centralny siedzi na górze rezerw złota i dewiz w wysokości ponad 200 mld USD, a zadłużenie zagraniczne spadło z 90 proc. do 30 proc. PKB. Produkcja rośnie od kilku lat w tempie 6-7 proc. rocznie, podnosi się szybko poziom życia, giełda odnotowuje kolejne rekordy.
W ślad za sukcesem gospodarczym idzie odbudowa siły politycznej Rosji. Z coraz gorzej funkcjonującego mocarstwa militarnego euroazjatycki kolos w ciągu kilku ostatnich lat przekształcił się w globalne mocarstwo energetyczne, którego główną siłą uderzeniową nie są już czołgi i rakiety, ale dysponujący miażdżącą siłą przedstawiciele wielkich koncernów surowcowych. Przebieg nowego gazociągu staje się mocniejszym argumentem w międzynarodowych przetargach niż setki głowic nuklearnych, a groźba zwiększenia cen ropy i gazu zastrasza mocniej niż dawne groźby zbrojnej interwencji. Rosja prezydenta Putina po krótkotrwałym okresie smuty ponownie staje się światowym graczem. Rzecz w tym, że wcale nie jest jasne, czy to, co jest dobre dla gospodarki na krótką metę, jest również dla niej dobre w długim okresie. Wielkie dochody z eksportu ropy i gazu, spadające jak manna z nieba, są oczywiście wielką szansą i tworzą pokusę szybkiego awansu kraju na gospodarczej mapie świata. Zazwyczaj jednak - na dłuższą metę - efekty takiej surowcowej bonanzy są niekorzystne.
Bogactwo rozleniwia
Czy jest możliwe, aby nagły wzrost dochodów z eksportu surowców negatywnie wpłynął na rozwój gospodarczy kraju? Owszem, nie tylko że jest możliwe, ale zazwyczaj tak się dzieje. Przyczyną jest zjawisko znane w ekonomii pod nazwą choroby holenderskiej. W największym skrócie polega na tym, że nagłe bogactwo rozleniwia. Naród, który miał szczęście znaleźć u siebie bogate złoża drogocennych surowców, zaczyna mniej intensywnie pracować. Skoro można po prostu sprzedać za granicę gaz czy ropę, po co się męczyć, uruchamiając kolejne fabryki i zwiększając wydajność pracy? Jednocześnie jednak taki naród przyzwyczaja się do wysokiego poziomu konsumpcji. Wszystko, co pochodzi z importu, staje się nagle tanie, tańsze od towarów wytwarzanych dawniej w kraju.
Zazwyczaj jednym z głównych beneficjentów surowcowego boomu staje się państwo mające prawo ściągania podatków z ogromnych zysków eksportowych oraz prawo żądania opłat za licencje na wydobywanie zasobów naturalnych. Państwo opływające naraz w pieniądze zaczyna je gwałtownie wydawać: a to na nowe czołgi i samoloty dla armii (jak robił Saddam Husajn w Iraku), a to na ekspansywną politykę zagraniczną (jak usiłował robić pułkownik Muammar Kadafi), a to na kosztowne programy socjalne (jak robi wiele krajów Zatoki Perskiej). Jeśli jednak przez państwowe ręce zaczynają przepływać gigantyczne pieniądze, prędzej czy później mogą się one zacząć do tych rąk nadmiernie lepić. Rozrasta się korupcja (nieprzypadkowo najwyższy wskaźnik postrzegania korupcji na świecie ma bogata w ropę naftową Nigeria). W efekcie znaczna część pieniędzy trafiających do kraju dzięki eksportowi ropy i gazu dziwnym trafem znika, odnajdując się ponownie na tajnych kontach dygnitarzy w prywatnych bankach w Szwajcarii. A jednocześnie to, co w kraju zostaje, jest wydawane w sposób nieprzemyślany, głównie na nadmierną konsumpcję i nadmierne wydatki publiczne.
Fundusz Putina?
Czy przed mechanizmami choroby holenderskiej można się obronić? Owszem, wymaga to jednak szczególnie ostrożnej, odpowiedzialnej i trudnej do zaakceptowania dla wielu polityków strategii postępowania. Po pierwsze, przede wszystkim należy nie dopuścić do nadmiernego wzmocnienia krajowej waluty, nie wpuszczając znacznej części dochodów do kraju. Tworzy się zazwyczaj w tym celu specjalny fundusz, który inwestuje część zarobionych pieniędzy za granicą z myślą o przyszłych pokoleniach, zamiast pozwolić obecnemu pokoleniu na to, by przejadało zyski i gwałtownie zwiększało konsumpcję (tak postępuje norweski Fundusz Ropy). Po drugie, trzeba zwalczać tendencję do nadmiernego wzrostu wydatków publicznych, przeznaczając zarobione na eksporcie pieniądze głównie na spłatę długu publicznego i zamianę deficytu budżetowego na nadwyżkę. A po trzecie, trzeba intensywnie inwestować we wszystko, co może zwiększać konkurencyjność własnego przemysłu przetwórczego: w ludzi, infrastrukturę, wiedzę, technologie.
W otoczeniu prezydenta Putina najwyraźniej przeważało w ostatnich latach ostrożne i odpowiedzialne myślenie na temat sposobów wykorzystania nagłego bogactwa dochodów ze sprzedaży ropy i gazu. Rosja nie stworzyła wprawdzie swojego Funduszu Ropy, ale za to bank centralny przeciwstawiał się nadmiernemu wzmocnieniu rubla, gromadząc wielkie rezerwy walutowe. Państwo kontrolowało również budżet; mimo gwałtownego wzrostu dochodów wydatki pozostały na niemal nie zmienionym poziomie, co doprowadziło do pojawienia się wielkiej nadwyżki budżetowej.
Głodna Duma
Co stanie się po odejściu z Kremla Władimira Putina? Jak długo ubodzy Rosjanie będą się godzić na to, aby opływające w pieniądze państwo nie zwiększało wydatków socjalnych? Jak długo armia będzie spokojnie patrzeć na niszczejący, nie konserwowany, drogocenny sprzęt i nie zażąda większych pieniędzy na zbrojenia? Jaka część gigantycznych zysków wypłynie z Rosji, lokowana wygodnie na zagranicznych kontach oligarchów i skorumpowanych urzędników? Jak długo bank centralny może zwiększać ogromne rezerwy walutowe, zanim populistyczni politycy tak jak w Polsce zaczną się domagać, aby je przeznaczyć na szybkie doprowadzenie Rosjan do dobrobytu?
Prędzej czy później Rosja zacznie prawdopodobnie w większym niż dziś stopniu przejadać swoje nowo uzyskane bogactwo. Jak się wydaje, broni się przed tym nadal Kreml, ale coraz bardziej energicznie zaczyna przeć w tę stronę Duma. W ślad za zwiększeniem wydatków wzmocnią się symptomy holenderskiej choroby, już dziś widoczne w gospodarce Rosji. A jeśli kiedyś, być może w nieodległej przyszłości, ceny surowców energetycznych ponownie spadną, Rosja znów może stanąć oko w oko z bankructwem.
Witold M. Orłowski
Rosja bankrut przemieniła się w Rosję bogacza, bo w ostatnich ośmiu latach rosły ceny ropy naftowej i gazu ziemnego. W ciągu następnych kilkunastu lat z tego samego powodu Rosja znów może się jednak stać bankrutem. W roku 1998 rubel stracił w ciągu kilku tygodni dwie trzecie wartości, inflacja podskoczyła do 85 proc., produkcja spadła o 5 proc., w finansach publicznych ziała przerażająca dziura, a rząd odmawiał wykupienia wyemitowanych przez siebie obligacji. W gospodarce zapanował ciężki kryzys, o który jedni oskarżali nieudolne rządy Borysa Jelcyna, a inni - spisek wrogich Rosji finansistów pod kierunkiem George'a Sorosa (jego list na temat nieuniknionej dewaluacji rubla, wydrukowany w "Financial Times", stał się sygnałem do masowej wyprzedaży rosyjskich obligacji przez inwestorów). Ale tak naprawdę zawiniły ceny ropy naftowej, które spadły wówczas do żałosnego poziomu około
11 USD za baryłkę. Dla kraju, którego dochody eksportowe w większości zależą od sprzedaży surowców energetycznych, była to prawdziwa tragedia. Za kilkanaście lat (gdy świat znajdzie inne złoża ropy, gdy potrafi lepiej korzystać z obecnych lub gdy przestawi się na inne surowce energetyczne) "prawdziwa tragedia" może się powtórzyć, ale z innego powodu - bardzo wysokich obecnie cen ropy.
Głowica gazowa
Dzisiejsza Rosja to zupełnie inny kraj niż za Jelcyna. Dzięki kilkakrotnemu wzrostowi cen ropy naftowej i gazu ziemnego bankrut na razie zmienił się w krezusa. Dochody z eksportu zwiększyły się pięciokrotnie, a handel zagraniczny odnotowuje obecnie gigantyczną nadwyżkę w wysokości 120 mld USD. Budżet również nie ma już kłopotów - zamiast deficytu zamyka się teraz nadwyżką wynoszącą 5 proc. PKB. Bank centralny siedzi na górze rezerw złota i dewiz w wysokości ponad 200 mld USD, a zadłużenie zagraniczne spadło z 90 proc. do 30 proc. PKB. Produkcja rośnie od kilku lat w tempie 6-7 proc. rocznie, podnosi się szybko poziom życia, giełda odnotowuje kolejne rekordy.
W ślad za sukcesem gospodarczym idzie odbudowa siły politycznej Rosji. Z coraz gorzej funkcjonującego mocarstwa militarnego euroazjatycki kolos w ciągu kilku ostatnich lat przekształcił się w globalne mocarstwo energetyczne, którego główną siłą uderzeniową nie są już czołgi i rakiety, ale dysponujący miażdżącą siłą przedstawiciele wielkich koncernów surowcowych. Przebieg nowego gazociągu staje się mocniejszym argumentem w międzynarodowych przetargach niż setki głowic nuklearnych, a groźba zwiększenia cen ropy i gazu zastrasza mocniej niż dawne groźby zbrojnej interwencji. Rosja prezydenta Putina po krótkotrwałym okresie smuty ponownie staje się światowym graczem. Rzecz w tym, że wcale nie jest jasne, czy to, co jest dobre dla gospodarki na krótką metę, jest również dla niej dobre w długim okresie. Wielkie dochody z eksportu ropy i gazu, spadające jak manna z nieba, są oczywiście wielką szansą i tworzą pokusę szybkiego awansu kraju na gospodarczej mapie świata. Zazwyczaj jednak - na dłuższą metę - efekty takiej surowcowej bonanzy są niekorzystne.
Bogactwo rozleniwia
Czy jest możliwe, aby nagły wzrost dochodów z eksportu surowców negatywnie wpłynął na rozwój gospodarczy kraju? Owszem, nie tylko że jest możliwe, ale zazwyczaj tak się dzieje. Przyczyną jest zjawisko znane w ekonomii pod nazwą choroby holenderskiej. W największym skrócie polega na tym, że nagłe bogactwo rozleniwia. Naród, który miał szczęście znaleźć u siebie bogate złoża drogocennych surowców, zaczyna mniej intensywnie pracować. Skoro można po prostu sprzedać za granicę gaz czy ropę, po co się męczyć, uruchamiając kolejne fabryki i zwiększając wydajność pracy? Jednocześnie jednak taki naród przyzwyczaja się do wysokiego poziomu konsumpcji. Wszystko, co pochodzi z importu, staje się nagle tanie, tańsze od towarów wytwarzanych dawniej w kraju.
Zazwyczaj jednym z głównych beneficjentów surowcowego boomu staje się państwo mające prawo ściągania podatków z ogromnych zysków eksportowych oraz prawo żądania opłat za licencje na wydobywanie zasobów naturalnych. Państwo opływające naraz w pieniądze zaczyna je gwałtownie wydawać: a to na nowe czołgi i samoloty dla armii (jak robił Saddam Husajn w Iraku), a to na ekspansywną politykę zagraniczną (jak usiłował robić pułkownik Muammar Kadafi), a to na kosztowne programy socjalne (jak robi wiele krajów Zatoki Perskiej). Jeśli jednak przez państwowe ręce zaczynają przepływać gigantyczne pieniądze, prędzej czy później mogą się one zacząć do tych rąk nadmiernie lepić. Rozrasta się korupcja (nieprzypadkowo najwyższy wskaźnik postrzegania korupcji na świecie ma bogata w ropę naftową Nigeria). W efekcie znaczna część pieniędzy trafiających do kraju dzięki eksportowi ropy i gazu dziwnym trafem znika, odnajdując się ponownie na tajnych kontach dygnitarzy w prywatnych bankach w Szwajcarii. A jednocześnie to, co w kraju zostaje, jest wydawane w sposób nieprzemyślany, głównie na nadmierną konsumpcję i nadmierne wydatki publiczne.
Fundusz Putina?
Czy przed mechanizmami choroby holenderskiej można się obronić? Owszem, wymaga to jednak szczególnie ostrożnej, odpowiedzialnej i trudnej do zaakceptowania dla wielu polityków strategii postępowania. Po pierwsze, przede wszystkim należy nie dopuścić do nadmiernego wzmocnienia krajowej waluty, nie wpuszczając znacznej części dochodów do kraju. Tworzy się zazwyczaj w tym celu specjalny fundusz, który inwestuje część zarobionych pieniędzy za granicą z myślą o przyszłych pokoleniach, zamiast pozwolić obecnemu pokoleniu na to, by przejadało zyski i gwałtownie zwiększało konsumpcję (tak postępuje norweski Fundusz Ropy). Po drugie, trzeba zwalczać tendencję do nadmiernego wzrostu wydatków publicznych, przeznaczając zarobione na eksporcie pieniądze głównie na spłatę długu publicznego i zamianę deficytu budżetowego na nadwyżkę. A po trzecie, trzeba intensywnie inwestować we wszystko, co może zwiększać konkurencyjność własnego przemysłu przetwórczego: w ludzi, infrastrukturę, wiedzę, technologie.
W otoczeniu prezydenta Putina najwyraźniej przeważało w ostatnich latach ostrożne i odpowiedzialne myślenie na temat sposobów wykorzystania nagłego bogactwa dochodów ze sprzedaży ropy i gazu. Rosja nie stworzyła wprawdzie swojego Funduszu Ropy, ale za to bank centralny przeciwstawiał się nadmiernemu wzmocnieniu rubla, gromadząc wielkie rezerwy walutowe. Państwo kontrolowało również budżet; mimo gwałtownego wzrostu dochodów wydatki pozostały na niemal nie zmienionym poziomie, co doprowadziło do pojawienia się wielkiej nadwyżki budżetowej.
Głodna Duma
Co stanie się po odejściu z Kremla Władimira Putina? Jak długo ubodzy Rosjanie będą się godzić na to, aby opływające w pieniądze państwo nie zwiększało wydatków socjalnych? Jak długo armia będzie spokojnie patrzeć na niszczejący, nie konserwowany, drogocenny sprzęt i nie zażąda większych pieniędzy na zbrojenia? Jaka część gigantycznych zysków wypłynie z Rosji, lokowana wygodnie na zagranicznych kontach oligarchów i skorumpowanych urzędników? Jak długo bank centralny może zwiększać ogromne rezerwy walutowe, zanim populistyczni politycy tak jak w Polsce zaczną się domagać, aby je przeznaczyć na szybkie doprowadzenie Rosjan do dobrobytu?
Prędzej czy później Rosja zacznie prawdopodobnie w większym niż dziś stopniu przejadać swoje nowo uzyskane bogactwo. Jak się wydaje, broni się przed tym nadal Kreml, ale coraz bardziej energicznie zaczyna przeć w tę stronę Duma. W ślad za zwiększeniem wydatków wzmocnią się symptomy holenderskiej choroby, już dziś widoczne w gospodarce Rosji. A jeśli kiedyś, być może w nieodległej przyszłości, ceny surowców energetycznych ponownie spadną, Rosja znów może stanąć oko w oko z bankructwem.
DEMORALIZUJĄCE BOGACTWO |
---|
Pojęcie "choroba holenderska" wymyślił w 1977 r. tygodnik "The Economist", opisując gospodarcze konsekwencje odkrycia w latach 60. dużych złóż gazu ziemnego w Holandii. Jeśli kraj zaczyna nagle korzystać z dużych dochodów z tytułu eksportu surowców, jego waluta się wzmacnia. Nie ma to większego znaczenia dla firm eksportujących gaz czy ropę naftową - dzięki istnieniu kartelu OPEC uzyskiwane na rynku ceny i tak są znacznie wyższe od kosztów produkcji. Przemysł przetwórczy, dla którego nawet niewielkie wzmocnienie waluty oznacza spadek konkurencyjności produktów, zaczyna jednak mieć kłopoty. Zazwyczaj oznacza to, że równolegle ze wzrostem wysokodochodowego eksportu surowców spadają eksport i produkcja towarów przemysłowych. Kiedy jednak (prędzej czy później) ceny surowców spadają, eksport towarów przemysłowych nie wzrasta tak szybko. Jeśli firmy przemysłowe z danego kraju raz wypadły ze światowego rynku, niełatwo im nań wrócić. A pieniądze z eksportu gazu i ropy są już zazwyczaj przejedzone! Czasem mówi się wręcz o "klątwie zasobów naturalnych" - kraje, którym los dał duże zasoby drogocennych surowców, na dłuższą metę rozwijają się wolniej od tych, które muszą polegać tylko na pracowitości i pomysłowości swych mieszkańców. |
FUNDUSZ ROPY |
---|
Parlament Norwegii zdecydował w 1990 r., że ogromna część dochodów z eksportu gazu i ropy nie będzie konsumowana, a zarobione dewizy zostaną zainwestowane za granicą. W ten sposób bieżąca konsumpcja Norwegów pozostaje pod kontrolą, waluta się nie wzmacnia, a przemysł nie traci konkurencyjności. Dochody wygenerowane przez inwestycje państwowego Funduszu Ropy (nazywanego obecnie Państwowym Funduszem Emerytalnym) zostaną użyte w przyszłości na sfinansowanie systemu emerytalnego. Obecnie Fundusz Ropy ma aktywa przekraczające 210 mld USD - to tyle, ile cały norweski PKB. |
ORLEN NA LITWIE |
---|
Jukos sprzeda 53,7 proc. Akcji litewskiego Mażeikiu Nafta polskiemu PKN Orlen. Zastrzeżeń do ewentualnej rosyjsko-polskiej transakcji nie ma rząd litewski, który także chce sprzedać swoje 40,66 proc. akcji rafinerii. Wcześniej sprzeciwiał się zakupowi zakładu przez płocki koncern m.in. dlatego, że nie posiadający własnych złóż ropy Orlen nie gwarantuje stałych dostaw surowca do rafinerii. Za 100 proc. Akcji Mażeikiu Nafta największy polski koncern naftowy zapłaci około 2,5 mld euro. Kolejny miliard euro przeznaczy na inwestycje. Orlen już kupił sieć stacji benzynowych w Niemczech (przynoszą one jednak straty), a także czeski holding petrochemiczny Unipetrol. |
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.