Dynamiczna Hiszpania daje lekcję pogrążonym w marazmie sąsiadom
Waldemar Kedaj
Hiszpania szeroko otworzyła drzwi dla pracowników z Polski i innych nowych państw UE bez śladu strachu przed inwazją ze wschodu. Równocześnie w Madrycie świętują największy od ćwierćwiecza spadek bezrobocia. Tylko w kwietniu zatrudnienie znalazło prawie 73 tys. bezrobotnych. "To najlepszy rezultat w historii Hiszpanii i najlepszy w Europie" - mówił minister pracy Jesús Caldera.
Hiszpański Tony Blair
Napięcia społeczne we Francji czy gospodarczy marazm we Włoszech wydawały się zjawiskami z innej planety. Za Pirenejami społeczeństwo zamiast protestom oddawało się pracy i pozytywnemu myśleniu o przyszłości. Jeszcze większe powody do optymizmu miał hiszpański rząd. Dwa lata po niespodziewanym przejęciu władzy w wyniku błędu Partii Ludowej, która po zamachach 11 marca w Madrycie pomyliła ETA z Al-Kaidą, premier José Luis Rodríguez Zapatero jak magik z kapelusza wyciąga kolejne liczby. Od kwietnia 2004 r. bezrobocie spadło z 12 proc. do 8,7 proc., w ubiegłym roku 60 proc. nowych miejsc pracy w UE powstało w Hiszpanii, w tym roku wzrost znów będzie większy od przeciętnego w starej Europie. Pierwszy raz od 20 lat rząd osiągnął nadwyżkę budżetową.
43-letni Zapatero, kiedyś nazywany Bambim z powodu nieco dziecinnego wyglądu, w ciągu dwóch lat wyrobił sobie opinię skutecznego polityka. W tradycjonalistycznym hiszpańskim pejzażu socjalistyczny reformator połączył społeczny radykalizm z gospodarczym pragmatyzmem. Niektórzy przypisują mu osiągnięcie tego, co nie udało się dotychczas żadnemu europejskiemu przywódcy - znalezienie "trzeciej drogi" między liberalnym kapitalizmem w anglosaskim stylu a drogim i nieefektywnym państwem opieki socjalnej. W rzeczywistości w gospodarce Zapatero kontynuował politykę prawicowego premiera José Maríi Aznara. Do jego reformy podatkowej dorzucił kolejne cięcia fiskalne i stworzył nowe bodźce dla prywatnej przedsiębiorczości. We wszystkim innym starał się być "anty-Aznarem". W przeciwieństwie do poprzednika Zapatero deklarował poparcie dla postulatów większej autonomii regionów. Pomógł nawet w przepchnięciu w parlamencie nowego statutu Katalonii, mówiącego o jej "narodowej tożsamości". Jednocześnie postanowił spełnić obietnice wobec lewicowej i radykalnej części swego elektoratu domagającej się m.in. laicyzacji szkolnictwa, reform obyczajowych i społecznych.
Wydawało się, że Zapatero siedzi na beczce prochu. W ubiegłym roku ulicami hiszpańskich miast przeszły wielotysięczne demonstracje przeciw burzeniu pokoju społecznego, "zamachom na rodzinę, wolność religijną i wartości chrześcijańskie". Opozycja ostrzegała przed rozpadem państwa, "marszem na Madryt" grozili niektórzy oficerowie. Ostatecznie Katalonia dostała nowy statut, parlament przyjął ustawę zezwalającą na małżeństwa homoseksualne i dopuszczającą adoptowanie przez nie dzieci. Definitywnie zniesiono nauczanie religii w szkołach państwowych, uproszczono procedurę rozwodową i zapowiedziano liberalizację ustawy antyaborcyjnej.
Zapatero podobno miał szczęście. Było nim ogłoszenie w końcu marca przez ETA trwałego zawieszenia broni. Po 40 latach koszmaru zamachów, które kosztowały życie prawie 820 ludzi, terrorystyczna organizacja baskijskich separatystów zdecydowała się na pokój. Deklaracja ETA nie spadła z nieba. Była wynikiem słabnięcia tej grupy i kurczenia się poparcia dla niej, zwłaszcza po zgotowanej przez fundamentalistów islamskich apokalipsie 11 marca w Madrycie, po której większości obywateli przeszła ochota do igrania z przemocą. Ale deklaracja ta stanowiła też efekt zabiegów politycznych. Od dojścia do władzy w kwietniu 2004 r. Zapatero wymieniał wszczęcie procesu pokojowego w Kraju Basków wśród głównych celów rządu. Rok później parlament upoważnił premiera do dialogu z ETA, jeśli wykaże ona "wolę złożenia broni". Lider opozycji Mariano Rajoy protestował wtedy przeciw "niegodnym kompromisom", ale w marcu tego roku nie miał wyjścia - zadeklarował "konstruktywną pomoc dla wysiłków rządu w celu położenia kresu działalności ETA". Jelonek Bambi okazał się zwierzęciem politycznym większego kalibru.
Oblicza boomu
W Madrycie można usłyszeć, że to pokój z ETA, o ile okaże się trwały, będzie zapamiętany jako najważniejsze osiągnięcie Zapatero. Ale powody do zadowolenia ma też świat biznesu. Brytyjski "Financial Times" przypomniał, że jeszcze pięć lat temu gospodarcze ambicje Hiszpanii ograniczały się do Ameryki Łacińskiej. Dziś nie ma tygodnia, by jakaś hiszpańska grupa przemysłowa nie ogłaszała inwestycji na rynku północnoamerykańskim, w Europie czy Wielkiej Brytanii. Telefónica, niegdyś ospały państwowy monopolista, po zakupach w Ameryce Łacińskiej, Europie Wschodniej, Afryce Północnej i Wielkiej Brytanii, stała się trzecią grupą telekomunikacyjną w świecie. Pięć spośród siedmiu głównych koncernów w europejskim sektorze budowlanym jest własnością hiszpańską. Budowlany boom utrzymuje się też za Pirenejami. Prywatne domy wyrastają jak grzyby po deszczu - w 2005 r. architekci podpisali 800 tys. wniosków o zezwolenie na budowę w Hiszpanii, więcej niż we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii razem. Prosperity kraj zawdzięcza funduszom strukturalnym i tanim kredytom unijnym, ale też administracyjnej i politycznej decentralizacji, przejrzystości biznesu i szybkiemu wykrywaniu nieprawidłowości, m.in. korupcji. Takim praktykom sprzyjały wszystkie rządy demokratycznej Hiszpanii. Zapatero nie okazał się wyjątkiem.
"Nie żyjemy w krainie cudów" - sprowadza na ziemię minister finansów Pedro Solbes. Rozwój hiszpańskiej gospodarki kryje też słabości. Wyższy od europejskiej średniej wzrost PKB (od 10 lat ponad 3 proc.) jest efektem niemal wyłącznie konsumpcji wewnętrznej i rozwoju sektora budowlanego. Europejską średnią przekracza jednak także stopa inflacji (4,2 proc.), rezultat niskiej wydajności pracy spowodowanej m.in. słabym wyszkoleniem siły roboczej i niskimi nakładami na badania i rozwój. "W gorączce budowlanej Hiszpania zapomniała o sektorze hi-tech. W tym czasie kraje północnej Europy przechodziły rewolucję wiedzy i informatyki" - mówi ekonomista Emilio Ontiveros. Dlatego Zapatero na listę głównych celów polityki gospodarczej wpisał poprawę konkurencyjności i podniesienie wydajności pracy. Ma temu służyć reforma rynku pracy, zmierzająca do ograniczenia praktyki kontraktów krótkoterminowych w zamian za większą elastyczność w zakresie umów na czas nieograniczony. Rząd zapowiedział też zwiększenie wydatków na badania naukowe do 2 proc. PKB w 2010 r.
Kobiety do władzy
Zapatero nie przestaje się narażać konserwatywnej części społeczeństwa. Forsuje reformy, które - według rządu - mają usuwać pozostałości patriarchalnych obyczajów z czasów Franco. Chce się wywiązać z zapowiedzi, że będzie "premierem feministą". Połowa ministrów jego rządu to kobiety. Na debatę w parlamencie czeka też ustawa wprowadzająca obowiązek umieszczania co najmniej 40 proc. kobiet wśród kandydatów na parlamentarzystów z każdej partii oraz 40 proc. w składzie zarządów firm. "Społeczeństwo nie może się pomyślnie rozwijać, jeśli ignoruje połowę talentów ludności" - wyjaśnia sens nowej ustawy Soledad Murillo kierująca Instytutem ds. Kobiet przy Ministerstwie Pracy. Na to biznes już kręci nosem, słychać też skargi na "dyskryminację á rebours". Zapatero dla osłodzenia gorzkiej pigułki zapowiada zmniejszenie podatku dla firm z 35 proc. do 30 proc. Hiszpańskie wahadło kołysze się nadal między śmiałą inwencją a poczuciem realizmu. Za dwa lata wyborcy zadecydują, czy taka ekwilibrystyka im odpowiada.
Waldemar Kedaj
Hiszpania szeroko otworzyła drzwi dla pracowników z Polski i innych nowych państw UE bez śladu strachu przed inwazją ze wschodu. Równocześnie w Madrycie świętują największy od ćwierćwiecza spadek bezrobocia. Tylko w kwietniu zatrudnienie znalazło prawie 73 tys. bezrobotnych. "To najlepszy rezultat w historii Hiszpanii i najlepszy w Europie" - mówił minister pracy Jesús Caldera.
Hiszpański Tony Blair
Napięcia społeczne we Francji czy gospodarczy marazm we Włoszech wydawały się zjawiskami z innej planety. Za Pirenejami społeczeństwo zamiast protestom oddawało się pracy i pozytywnemu myśleniu o przyszłości. Jeszcze większe powody do optymizmu miał hiszpański rząd. Dwa lata po niespodziewanym przejęciu władzy w wyniku błędu Partii Ludowej, która po zamachach 11 marca w Madrycie pomyliła ETA z Al-Kaidą, premier José Luis Rodríguez Zapatero jak magik z kapelusza wyciąga kolejne liczby. Od kwietnia 2004 r. bezrobocie spadło z 12 proc. do 8,7 proc., w ubiegłym roku 60 proc. nowych miejsc pracy w UE powstało w Hiszpanii, w tym roku wzrost znów będzie większy od przeciętnego w starej Europie. Pierwszy raz od 20 lat rząd osiągnął nadwyżkę budżetową.
43-letni Zapatero, kiedyś nazywany Bambim z powodu nieco dziecinnego wyglądu, w ciągu dwóch lat wyrobił sobie opinię skutecznego polityka. W tradycjonalistycznym hiszpańskim pejzażu socjalistyczny reformator połączył społeczny radykalizm z gospodarczym pragmatyzmem. Niektórzy przypisują mu osiągnięcie tego, co nie udało się dotychczas żadnemu europejskiemu przywódcy - znalezienie "trzeciej drogi" między liberalnym kapitalizmem w anglosaskim stylu a drogim i nieefektywnym państwem opieki socjalnej. W rzeczywistości w gospodarce Zapatero kontynuował politykę prawicowego premiera José Maríi Aznara. Do jego reformy podatkowej dorzucił kolejne cięcia fiskalne i stworzył nowe bodźce dla prywatnej przedsiębiorczości. We wszystkim innym starał się być "anty-Aznarem". W przeciwieństwie do poprzednika Zapatero deklarował poparcie dla postulatów większej autonomii regionów. Pomógł nawet w przepchnięciu w parlamencie nowego statutu Katalonii, mówiącego o jej "narodowej tożsamości". Jednocześnie postanowił spełnić obietnice wobec lewicowej i radykalnej części swego elektoratu domagającej się m.in. laicyzacji szkolnictwa, reform obyczajowych i społecznych.
Wydawało się, że Zapatero siedzi na beczce prochu. W ubiegłym roku ulicami hiszpańskich miast przeszły wielotysięczne demonstracje przeciw burzeniu pokoju społecznego, "zamachom na rodzinę, wolność religijną i wartości chrześcijańskie". Opozycja ostrzegała przed rozpadem państwa, "marszem na Madryt" grozili niektórzy oficerowie. Ostatecznie Katalonia dostała nowy statut, parlament przyjął ustawę zezwalającą na małżeństwa homoseksualne i dopuszczającą adoptowanie przez nie dzieci. Definitywnie zniesiono nauczanie religii w szkołach państwowych, uproszczono procedurę rozwodową i zapowiedziano liberalizację ustawy antyaborcyjnej.
Zapatero podobno miał szczęście. Było nim ogłoszenie w końcu marca przez ETA trwałego zawieszenia broni. Po 40 latach koszmaru zamachów, które kosztowały życie prawie 820 ludzi, terrorystyczna organizacja baskijskich separatystów zdecydowała się na pokój. Deklaracja ETA nie spadła z nieba. Była wynikiem słabnięcia tej grupy i kurczenia się poparcia dla niej, zwłaszcza po zgotowanej przez fundamentalistów islamskich apokalipsie 11 marca w Madrycie, po której większości obywateli przeszła ochota do igrania z przemocą. Ale deklaracja ta stanowiła też efekt zabiegów politycznych. Od dojścia do władzy w kwietniu 2004 r. Zapatero wymieniał wszczęcie procesu pokojowego w Kraju Basków wśród głównych celów rządu. Rok później parlament upoważnił premiera do dialogu z ETA, jeśli wykaże ona "wolę złożenia broni". Lider opozycji Mariano Rajoy protestował wtedy przeciw "niegodnym kompromisom", ale w marcu tego roku nie miał wyjścia - zadeklarował "konstruktywną pomoc dla wysiłków rządu w celu położenia kresu działalności ETA". Jelonek Bambi okazał się zwierzęciem politycznym większego kalibru.
Oblicza boomu
W Madrycie można usłyszeć, że to pokój z ETA, o ile okaże się trwały, będzie zapamiętany jako najważniejsze osiągnięcie Zapatero. Ale powody do zadowolenia ma też świat biznesu. Brytyjski "Financial Times" przypomniał, że jeszcze pięć lat temu gospodarcze ambicje Hiszpanii ograniczały się do Ameryki Łacińskiej. Dziś nie ma tygodnia, by jakaś hiszpańska grupa przemysłowa nie ogłaszała inwestycji na rynku północnoamerykańskim, w Europie czy Wielkiej Brytanii. Telefónica, niegdyś ospały państwowy monopolista, po zakupach w Ameryce Łacińskiej, Europie Wschodniej, Afryce Północnej i Wielkiej Brytanii, stała się trzecią grupą telekomunikacyjną w świecie. Pięć spośród siedmiu głównych koncernów w europejskim sektorze budowlanym jest własnością hiszpańską. Budowlany boom utrzymuje się też za Pirenejami. Prywatne domy wyrastają jak grzyby po deszczu - w 2005 r. architekci podpisali 800 tys. wniosków o zezwolenie na budowę w Hiszpanii, więcej niż we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii razem. Prosperity kraj zawdzięcza funduszom strukturalnym i tanim kredytom unijnym, ale też administracyjnej i politycznej decentralizacji, przejrzystości biznesu i szybkiemu wykrywaniu nieprawidłowości, m.in. korupcji. Takim praktykom sprzyjały wszystkie rządy demokratycznej Hiszpanii. Zapatero nie okazał się wyjątkiem.
"Nie żyjemy w krainie cudów" - sprowadza na ziemię minister finansów Pedro Solbes. Rozwój hiszpańskiej gospodarki kryje też słabości. Wyższy od europejskiej średniej wzrost PKB (od 10 lat ponad 3 proc.) jest efektem niemal wyłącznie konsumpcji wewnętrznej i rozwoju sektora budowlanego. Europejską średnią przekracza jednak także stopa inflacji (4,2 proc.), rezultat niskiej wydajności pracy spowodowanej m.in. słabym wyszkoleniem siły roboczej i niskimi nakładami na badania i rozwój. "W gorączce budowlanej Hiszpania zapomniała o sektorze hi-tech. W tym czasie kraje północnej Europy przechodziły rewolucję wiedzy i informatyki" - mówi ekonomista Emilio Ontiveros. Dlatego Zapatero na listę głównych celów polityki gospodarczej wpisał poprawę konkurencyjności i podniesienie wydajności pracy. Ma temu służyć reforma rynku pracy, zmierzająca do ograniczenia praktyki kontraktów krótkoterminowych w zamian za większą elastyczność w zakresie umów na czas nieograniczony. Rząd zapowiedział też zwiększenie wydatków na badania naukowe do 2 proc. PKB w 2010 r.
Kobiety do władzy
Zapatero nie przestaje się narażać konserwatywnej części społeczeństwa. Forsuje reformy, które - według rządu - mają usuwać pozostałości patriarchalnych obyczajów z czasów Franco. Chce się wywiązać z zapowiedzi, że będzie "premierem feministą". Połowa ministrów jego rządu to kobiety. Na debatę w parlamencie czeka też ustawa wprowadzająca obowiązek umieszczania co najmniej 40 proc. kobiet wśród kandydatów na parlamentarzystów z każdej partii oraz 40 proc. w składzie zarządów firm. "Społeczeństwo nie może się pomyślnie rozwijać, jeśli ignoruje połowę talentów ludności" - wyjaśnia sens nowej ustawy Soledad Murillo kierująca Instytutem ds. Kobiet przy Ministerstwie Pracy. Na to biznes już kręci nosem, słychać też skargi na "dyskryminację á rebours". Zapatero dla osłodzenia gorzkiej pigułki zapowiada zmniejszenie podatku dla firm z 35 proc. do 30 proc. Hiszpańskie wahadło kołysze się nadal między śmiałą inwencją a poczuciem realizmu. Za dwa lata wyborcy zadecydują, czy taka ekwilibrystyka im odpowiada.
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.