Leszek Balcerowicz i Hanna Gronkiewicz-Waltz będą głównym celem ataku sejmowej komisji ds. banków
Jan Piński
Krzysztof Trębski
Ubrani w dresy i tenisówki wiceministrowie z PiS pisali uzasadnienie do projektu uchwały o powołaniu sejmowej komisji śledczej ds. banków. Ściągnięto ich do Sejmu rankiem, w sobotę 11 marca 2006 r. Nieco wcześniej, w piątek wieczorem, poseł PiS Artur Zawisza, przewidywany na szefa tej komisji, dowiedział się od liderów swojej partii, że komisja ma w ogóle powstać. I natychmiast decyzja ta wywołała wielkie emocje, a niekiedy wręcz agresję w gronie bankowców, a przede wszystkim wśród obecnego i byłego kierownictwa NBP. Komisja śledcza ds. banków powstała niejako w zastępstwie. Dla braci Kaczyńskich priorytetem była bowiem komisja śledcza ds. mediów. Miała ona pokazać wypadki korupcji wśród dziennikarzy, ukartowane ataki na polityków w prasie, radiu lub telewizji. Odpór dziennikarzy okazał się jednak bardzo silny, więc pomysł tej komisji porzucono. - Dokonano "rozpoznania walką" i okazało się, że siły przeciwnika przeważają. Zastosowano więc manewr oskrzydlający - wymyśliliśmy mniej efektowną, ale może bardziej skuteczną komisję bankową - opowiada "Wprost" poseł Artur Zawisza, dziś szef rozpoczynającej pracę komisji bankowej.
Komisja prawdy i sprawiedliwości w gospodarce
Podczas posiedzenia w poniedziałek 29 maja komisja zapowie najpewniej zajęcie się m.in sprawami prywatyzacji Banku Śląskiego, przejęcia Banku Gdańskiego przez Bank Inicjatyw Gospodarczych (obecnie Banku Millennium), przejęcia Polskiego Banku Inwestycyjnego przez Kredyt Bank, prywatyzacji Pekao SA i BGŻ. - To będzie komisja prawdy i sprawiedliwości w gospodarce. W uzasadnieniu o jej powołaniu politycy po raz pierwszy głośno powiedzieli, że koncentracja w sektorze bankowym jest zła. Jeżeli to udowodnią, to analogicznie trzeba będzie traktować oligopole i monopole w innych branżach, na przykład w telekomunikacji - komentuje Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Wbrew temu, co od razu zarzucili komisji śledczej jej przeciwnicy, komisja nie będzie się tylko babrała w przeszłości, tracąc czas i pieniądze podatników. Do dziś Polacy korzystający z usług bankowych płacą za "grzech pierworodny" polskiej bankowości. Ten grzech to dopuszczenie do uwłaszczenia postkomunistycznej nomenklatury na instytucjach finansowych. To nakręcenie spirali złych lub fikcyjnych kredytów. To chaotyczna sprzedaż banków zagranicznym inwestorom bez zważania na problem koncentracji kapitału lub tzw. kultury korporacyjnej inwestorów, o korupcji nie wspominając.
PiS wykazał się sprytem, uzasadniając projekt uchwały o powołaniu komisji śledczej koniecznością wykazania, kto odpowiada za powstanie mało konkurencyjnego rynku bankowego. Autorzy uchwały odwołali się do raportu Capgemini o bankowości detalicznej z marca 2005 r. (uwzględnia on 142 państwa), wskazującego, że roczne wydatki Polaka na koszyk najpopularniejszych u nas usług bankowych sięgają 2,1 proc. PKB per capita. Na świecie za najpopularniejsze u siebie usługi bankowe więcej płacą jedynie Chińczycy. Jeśli powołanie komisji śledczej miało być ciosem wymierzonym w prezesa NBP, to obrano optymalną taktykę. Leszek Balcerowicz ścierpi wszystko, ale nie atak z pozycji liberalnych.
Państwowy oligopol
Jest faktem, że sposób stworzenia rynku bankowego w Polsce (wydzielenia odgórną decyzją dziewięciu banków z NBP w 1989 r.) i przemożny wpływ państwa na ów rynek w następnych latach (poprzez wielkie prywatyzacje, ratowanie w niejasnych okolicznościach zagrożonych bankructwem instytucji) zadecydowały o braku w Polsce rzeczywistej konkurencji wśród banków i wysokich cenach ich usług. Podobnie było zresztą u części naszych sąsiadów, choćby w Czechach. Dominujące tam trzy zachodnie grupy finansowe narzucają takie opłaty, że na przykład zagraniczny przelew w czeskim banku kosztuje nawet 200 koron, a w banku w bliskich Niemczech - równowartość 3-4 koron. W Polsce bankowcy niezmiennie tłumaczą wysokie ceny... małą liczbą klientów korzystających z usług bankowych. - Wraz ze wzrostem gospodarczym opłaty w bankach będą malały - orzekli eksperci Związku Banków Polskich podczas konferencji 26 kwietnia. To nonsens, bo wzrost gospodarczy - szybszy albo wolniejszy - mamy od kilkunastu lat, a banki jak podnosiły ceny, tak podnoszą.
Po tym jak opłaty i prowizje za "tradycyjne" usługi wywindowano do absurdalnego poziomu (do 8 zł miesięcznie za prowadzenie rachunku, do 5 zł za przelew czy wyciąg z konta), teraz następuje fala podwyżek opłat za usługi e-bankingu (niemal wszystkie banki wprowadziły opłaty w wysokości 50 gr-1 zł za przelewy w Internecie). Jednocześnie oprocentowanie kredytów spadało dużo wolniej niż oprocentowanie depozytów (przy niskich stopach procentowych i śladowej inflacji rzeczywista stopa oprocentowania na przykład kredytów konsumpcyjnych sięga 16-19 proc. rocznie). Między innymi dzięki temu działające w Polsce banki zarobiły w ubiegłym roku 9,2 mld zł netto. O brak klientów banki nie muszą się troszczyć, bo pożyczają pieniądze państwu (tylko w ostatnich latach było to ponad 107 mld zł). Zadowolone z pewnego zysku z papierów skarbowych i z "dojenia" klientów, którzy muszą mieć konta, lekceważą przedsiębiorców i drobnych ciułaczy, bo ich pozyskanie i utrzymanie wymaga zabiegów, czyli "generuje koszty".
Pobłażliwy jak Balcerowicz
Chociaż obecnej sytuacji w sektorze bankowym nie spowodowała jedna osoba czy jedna grupa polityczna (był to raczej ciąg błędnych decyzji), posłowie PiS mający decydujący głos w komisji śledczej będą chcieli zrzucić odpowiedzialność na środowisko PO. Trudno będzie w sposób przejrzysty wyjaśnić opinii publicznej ewentualne nadużycia, ale przesłanek umożliwiających zadawanie trudnych pytań świadkom będzie aż nadto. Do końca 1996 r. prywatyzacją banków zajmowało się Ministerstwo Finansów (później kompetencje te zostały przeniesione do resortu skarbu). Realizowała je kadra, którą dobierał Leszek Balcerowicz. Nieprzypadkowo tak świetny obserwator naszego życia gospodarczego jak Stefan Kisielewski ostro wytykał Balcerowiczowi na jesieni 1990 r. wyjątkową tolerancję wobec starej komunistycznej nomenklatury. W wypowiedzi z 20 września 1990 r. Kisiel stwierdził: "Sądziłem, że nasza reforma zacznie się od usunięcia tej właśnie nomenklatury: ludzi, którzy na drodze do kapitalizmu mogą być jedynie zawalidrogami. (...) Balcerowicz mógł te osoby usunąć metodą rewolucyjną, zaraz w styczniu, za jednym zamachem-dekretem. Tymczasem nie uczynił tego i nomenklatura nadal istnieje".
Obecny prezes NBP musi zdawać sobie sprawę z zamiarów posłów PiS, stąd desperacki list z 28 kwietnia, w którym wezwał prezydenta Lecha Kaczyńskiego do zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego uchwały o powołaniu komisji śledczej. Prezes NBP stwierdził, że komisja "została powołana nie dla większej przejrzystości życia publicznego, ale dla realizacji celów politycznych określonych partii i określonych polityków". "Pragnę oświadczyć - pisał Balcerowicz - że takie działania są szkodliwe dla instytucji banku centralnego, która jest strażnikiem stabilności pieniądza oraz systemu bankowego. Nie mają one precedensu w krajach Unii Europejskiej i w całym cywilizowanym świecie". Tyle że cywilizowany świat nie takie rzeczy już widział, by wspomnieć choćby lutowe przesłuchania szefów Microsoftu, Google i Yahoo! (prywatnych firm!) w amerykańskiej Izbie Reprezentantów na okoliczność ich domniemanej współpracy z chińską państwową cenzurą.
Topienie platformy
Posłowie PiS będą chcieli wykazać, że pobłażliwość Balcerowicza wobec nomenklatury nie była przypadkowa. Jako dowody poszlakowe będą służyły kariery współpracowników Balcerowicza. Na przykład wiceminister finansów Stefan Kawalec, którego odwołano w 1994 r. w atmosferze skandalu po aferze z prywatyzacją Banku Śląskiego, został zatrudniony w Banku Handlowym przez jego ówczesnego prezesa Cezarego Stypułkowskiego (szlify biznesowe zdobywał jako doradca w rządzie Mieczysława Rakowskiego). Mimo miażdżącego dla urzędników Ministerstwa Finansów raportu NIK tej afery nie wyjaśniono. Dziś Kawalec, który jest doradcą Jana Rokity, będzie łatwym celem. Atak komisja przypuści też na Alicję Kornasiewicz, która prywatyzowała banki jako wiceminister skarbu w rządzie Jerzego Buzka. Stanowisko objęła m.in. dzięki rekomendacji Balcerowicza, więc przypisywane jej grzechy PiS będzie próbował dopisać samemu prezesowi NBP. Kornasiewicz z Ministerstwa Skarbu przeszła do pracy na rzecz austriackie-
go banku, któremu wcześniej sprzedała Bank BPH. Za prywatyzację banków odpowiadał także inny polityk PO, Rafał Zagórny (w latach 1998-2001 delegat resortu finansów do Komisji Nadzoru Bankowego).
Najwięcej oskarżeń PiS wysunie pod adresem byłej prezes NPB Hanny Gronkiewicz-Waltz. "Ta komisja będzie wymierzona przeciwko mnie, bo mam szansę wygrać wybory na prezydenta Warszawy" - tłumaczyła Gronkiewicz-Waltz. Jak ustaliliśmy, bombą, która ma jej odebrać popularność w stolicy, jest sprawa prywatyzacji z 1997 r., gdy kierowany przez nią NBP wybrał Kredyt Bank na inwestora w Polskim Banku Inwestycyjnym.
Mają rację ci, którzy twierdzą, że komisja śledcza ds. banków może posłużyć do politycznych rozliczeń. Warto jednak zwrócić uwagę, że podstawą tych rozliczeń będzie faktyczne uczestnictwo w niejasnych transakcjach. Przewodniczący komisji Artur Zawisza zapewnia, że będzie pracował rozważnie, ale nie da się zastraszyć. - Ci, którzy twierdzą, że Sejm łamie prawo, chcąc skontrolować działalność banku centralnego i komisji nadzoru bankowego, stawiają się w jednym szeregu z albańskimi postkomunistami. Właśnie usiłują oni dowieść, że tamtejsza parlamentarna komisja śledcza nie może sprawdzić pracy prokuratora generalnego - mówi Zawisza.
Fot: Z. Furman
Jan Piński
Krzysztof Trębski
Ubrani w dresy i tenisówki wiceministrowie z PiS pisali uzasadnienie do projektu uchwały o powołaniu sejmowej komisji śledczej ds. banków. Ściągnięto ich do Sejmu rankiem, w sobotę 11 marca 2006 r. Nieco wcześniej, w piątek wieczorem, poseł PiS Artur Zawisza, przewidywany na szefa tej komisji, dowiedział się od liderów swojej partii, że komisja ma w ogóle powstać. I natychmiast decyzja ta wywołała wielkie emocje, a niekiedy wręcz agresję w gronie bankowców, a przede wszystkim wśród obecnego i byłego kierownictwa NBP. Komisja śledcza ds. banków powstała niejako w zastępstwie. Dla braci Kaczyńskich priorytetem była bowiem komisja śledcza ds. mediów. Miała ona pokazać wypadki korupcji wśród dziennikarzy, ukartowane ataki na polityków w prasie, radiu lub telewizji. Odpór dziennikarzy okazał się jednak bardzo silny, więc pomysł tej komisji porzucono. - Dokonano "rozpoznania walką" i okazało się, że siły przeciwnika przeważają. Zastosowano więc manewr oskrzydlający - wymyśliliśmy mniej efektowną, ale może bardziej skuteczną komisję bankową - opowiada "Wprost" poseł Artur Zawisza, dziś szef rozpoczynającej pracę komisji bankowej.
Komisja prawdy i sprawiedliwości w gospodarce
Podczas posiedzenia w poniedziałek 29 maja komisja zapowie najpewniej zajęcie się m.in sprawami prywatyzacji Banku Śląskiego, przejęcia Banku Gdańskiego przez Bank Inicjatyw Gospodarczych (obecnie Banku Millennium), przejęcia Polskiego Banku Inwestycyjnego przez Kredyt Bank, prywatyzacji Pekao SA i BGŻ. - To będzie komisja prawdy i sprawiedliwości w gospodarce. W uzasadnieniu o jej powołaniu politycy po raz pierwszy głośno powiedzieli, że koncentracja w sektorze bankowym jest zła. Jeżeli to udowodnią, to analogicznie trzeba będzie traktować oligopole i monopole w innych branżach, na przykład w telekomunikacji - komentuje Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Wbrew temu, co od razu zarzucili komisji śledczej jej przeciwnicy, komisja nie będzie się tylko babrała w przeszłości, tracąc czas i pieniądze podatników. Do dziś Polacy korzystający z usług bankowych płacą za "grzech pierworodny" polskiej bankowości. Ten grzech to dopuszczenie do uwłaszczenia postkomunistycznej nomenklatury na instytucjach finansowych. To nakręcenie spirali złych lub fikcyjnych kredytów. To chaotyczna sprzedaż banków zagranicznym inwestorom bez zważania na problem koncentracji kapitału lub tzw. kultury korporacyjnej inwestorów, o korupcji nie wspominając.
PiS wykazał się sprytem, uzasadniając projekt uchwały o powołaniu komisji śledczej koniecznością wykazania, kto odpowiada za powstanie mało konkurencyjnego rynku bankowego. Autorzy uchwały odwołali się do raportu Capgemini o bankowości detalicznej z marca 2005 r. (uwzględnia on 142 państwa), wskazującego, że roczne wydatki Polaka na koszyk najpopularniejszych u nas usług bankowych sięgają 2,1 proc. PKB per capita. Na świecie za najpopularniejsze u siebie usługi bankowe więcej płacą jedynie Chińczycy. Jeśli powołanie komisji śledczej miało być ciosem wymierzonym w prezesa NBP, to obrano optymalną taktykę. Leszek Balcerowicz ścierpi wszystko, ale nie atak z pozycji liberalnych.
Państwowy oligopol
Jest faktem, że sposób stworzenia rynku bankowego w Polsce (wydzielenia odgórną decyzją dziewięciu banków z NBP w 1989 r.) i przemożny wpływ państwa na ów rynek w następnych latach (poprzez wielkie prywatyzacje, ratowanie w niejasnych okolicznościach zagrożonych bankructwem instytucji) zadecydowały o braku w Polsce rzeczywistej konkurencji wśród banków i wysokich cenach ich usług. Podobnie było zresztą u części naszych sąsiadów, choćby w Czechach. Dominujące tam trzy zachodnie grupy finansowe narzucają takie opłaty, że na przykład zagraniczny przelew w czeskim banku kosztuje nawet 200 koron, a w banku w bliskich Niemczech - równowartość 3-4 koron. W Polsce bankowcy niezmiennie tłumaczą wysokie ceny... małą liczbą klientów korzystających z usług bankowych. - Wraz ze wzrostem gospodarczym opłaty w bankach będą malały - orzekli eksperci Związku Banków Polskich podczas konferencji 26 kwietnia. To nonsens, bo wzrost gospodarczy - szybszy albo wolniejszy - mamy od kilkunastu lat, a banki jak podnosiły ceny, tak podnoszą.
Po tym jak opłaty i prowizje za "tradycyjne" usługi wywindowano do absurdalnego poziomu (do 8 zł miesięcznie za prowadzenie rachunku, do 5 zł za przelew czy wyciąg z konta), teraz następuje fala podwyżek opłat za usługi e-bankingu (niemal wszystkie banki wprowadziły opłaty w wysokości 50 gr-1 zł za przelewy w Internecie). Jednocześnie oprocentowanie kredytów spadało dużo wolniej niż oprocentowanie depozytów (przy niskich stopach procentowych i śladowej inflacji rzeczywista stopa oprocentowania na przykład kredytów konsumpcyjnych sięga 16-19 proc. rocznie). Między innymi dzięki temu działające w Polsce banki zarobiły w ubiegłym roku 9,2 mld zł netto. O brak klientów banki nie muszą się troszczyć, bo pożyczają pieniądze państwu (tylko w ostatnich latach było to ponad 107 mld zł). Zadowolone z pewnego zysku z papierów skarbowych i z "dojenia" klientów, którzy muszą mieć konta, lekceważą przedsiębiorców i drobnych ciułaczy, bo ich pozyskanie i utrzymanie wymaga zabiegów, czyli "generuje koszty".
Pobłażliwy jak Balcerowicz
Chociaż obecnej sytuacji w sektorze bankowym nie spowodowała jedna osoba czy jedna grupa polityczna (był to raczej ciąg błędnych decyzji), posłowie PiS mający decydujący głos w komisji śledczej będą chcieli zrzucić odpowiedzialność na środowisko PO. Trudno będzie w sposób przejrzysty wyjaśnić opinii publicznej ewentualne nadużycia, ale przesłanek umożliwiających zadawanie trudnych pytań świadkom będzie aż nadto. Do końca 1996 r. prywatyzacją banków zajmowało się Ministerstwo Finansów (później kompetencje te zostały przeniesione do resortu skarbu). Realizowała je kadra, którą dobierał Leszek Balcerowicz. Nieprzypadkowo tak świetny obserwator naszego życia gospodarczego jak Stefan Kisielewski ostro wytykał Balcerowiczowi na jesieni 1990 r. wyjątkową tolerancję wobec starej komunistycznej nomenklatury. W wypowiedzi z 20 września 1990 r. Kisiel stwierdził: "Sądziłem, że nasza reforma zacznie się od usunięcia tej właśnie nomenklatury: ludzi, którzy na drodze do kapitalizmu mogą być jedynie zawalidrogami. (...) Balcerowicz mógł te osoby usunąć metodą rewolucyjną, zaraz w styczniu, za jednym zamachem-dekretem. Tymczasem nie uczynił tego i nomenklatura nadal istnieje".
Obecny prezes NBP musi zdawać sobie sprawę z zamiarów posłów PiS, stąd desperacki list z 28 kwietnia, w którym wezwał prezydenta Lecha Kaczyńskiego do zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego uchwały o powołaniu komisji śledczej. Prezes NBP stwierdził, że komisja "została powołana nie dla większej przejrzystości życia publicznego, ale dla realizacji celów politycznych określonych partii i określonych polityków". "Pragnę oświadczyć - pisał Balcerowicz - że takie działania są szkodliwe dla instytucji banku centralnego, która jest strażnikiem stabilności pieniądza oraz systemu bankowego. Nie mają one precedensu w krajach Unii Europejskiej i w całym cywilizowanym świecie". Tyle że cywilizowany świat nie takie rzeczy już widział, by wspomnieć choćby lutowe przesłuchania szefów Microsoftu, Google i Yahoo! (prywatnych firm!) w amerykańskiej Izbie Reprezentantów na okoliczność ich domniemanej współpracy z chińską państwową cenzurą.
Topienie platformy
Posłowie PiS będą chcieli wykazać, że pobłażliwość Balcerowicza wobec nomenklatury nie była przypadkowa. Jako dowody poszlakowe będą służyły kariery współpracowników Balcerowicza. Na przykład wiceminister finansów Stefan Kawalec, którego odwołano w 1994 r. w atmosferze skandalu po aferze z prywatyzacją Banku Śląskiego, został zatrudniony w Banku Handlowym przez jego ówczesnego prezesa Cezarego Stypułkowskiego (szlify biznesowe zdobywał jako doradca w rządzie Mieczysława Rakowskiego). Mimo miażdżącego dla urzędników Ministerstwa Finansów raportu NIK tej afery nie wyjaśniono. Dziś Kawalec, który jest doradcą Jana Rokity, będzie łatwym celem. Atak komisja przypuści też na Alicję Kornasiewicz, która prywatyzowała banki jako wiceminister skarbu w rządzie Jerzego Buzka. Stanowisko objęła m.in. dzięki rekomendacji Balcerowicza, więc przypisywane jej grzechy PiS będzie próbował dopisać samemu prezesowi NBP. Kornasiewicz z Ministerstwa Skarbu przeszła do pracy na rzecz austriackie-
go banku, któremu wcześniej sprzedała Bank BPH. Za prywatyzację banków odpowiadał także inny polityk PO, Rafał Zagórny (w latach 1998-2001 delegat resortu finansów do Komisji Nadzoru Bankowego).
Najwięcej oskarżeń PiS wysunie pod adresem byłej prezes NPB Hanny Gronkiewicz-Waltz. "Ta komisja będzie wymierzona przeciwko mnie, bo mam szansę wygrać wybory na prezydenta Warszawy" - tłumaczyła Gronkiewicz-Waltz. Jak ustaliliśmy, bombą, która ma jej odebrać popularność w stolicy, jest sprawa prywatyzacji z 1997 r., gdy kierowany przez nią NBP wybrał Kredyt Bank na inwestora w Polskim Banku Inwestycyjnym.
Mają rację ci, którzy twierdzą, że komisja śledcza ds. banków może posłużyć do politycznych rozliczeń. Warto jednak zwrócić uwagę, że podstawą tych rozliczeń będzie faktyczne uczestnictwo w niejasnych transakcjach. Przewodniczący komisji Artur Zawisza zapewnia, że będzie pracował rozważnie, ale nie da się zastraszyć. - Ci, którzy twierdzą, że Sejm łamie prawo, chcąc skontrolować działalność banku centralnego i komisji nadzoru bankowego, stawiają się w jednym szeregu z albańskimi postkomunistami. Właśnie usiłują oni dowieść, że tamtejsza parlamentarna komisja śledcza nie może sprawdzić pracy prokuratora generalnego - mówi Zawisza.
CELE ZAWISZY |
---|
Wybrane sprawy, którymi zajmie się komisja śledcza Polski Bank Inwestycyjny 28 kwietnia 1997 r. pracownicy NBP złożyli do prokuratury doniesienie na swoją ówczesną prezes Hannę Gronkiewicz-Waltz, zarzucając jej, że sprzedaż PBI Kredyt Bankowi przez NBP stanowiła złamanie prawa bankowego (fundusze KB miały być, ich zdaniem, za małe). "Uważamy, że wartość rynkowa PBI była celowo zaniżona przez NBP, a sprzedaż w transakcji wiązanej z upadającym Prosper Bankiem ograniczała liczbę zainteresowanych inwestorów" - napisali w liście do prokuratury. Wybór KB wydawał się dziwny, bo bank ten zaproponował NBP zakup PBI na raty. Chociaż oficjalnie NBP nie zgodził się na sprzedaż banku na raty, to faktycznie właśnie taki charakter miała ta transakcja (NBP na pół roku zostawił sobie 20 proc. akcji PBI). Bank Inicjatyw Gospodarczych Pierwszą kontrowersyjną sprawą z udziałem BIG, banku założonego przez postkomunistycznych notabli (obecnie Bank Millennium), było przejęcie w październiku 1993 r. Łódzkiego Banku Rozwoju. BIG miał wówczas siedem oddziałów, a ŁBR - 24. NBP zwolnił BIG do 2000 r. z tworzenia obowiązkowej rezerwy bankowej. Co więcej, udzielił mu kilkuset miliardów starych złotych kredytu, a także kupił od tego banku część akcji ŁBR. Kolejny sukces BIG, którym zajmie się komisja śledcza, to przejęcie w latach 1995--1997 kontroli nad Bankiem Gdańskim. Aby obejść prawo bankowe, które zabraniało angażowania w zakupy 25 proc. akcji własnego kapitału, BIG kupował Bank Gdański za pośrednictwem zależnych spółek Bel Leasing i Forin. Komisja Nadzoru Bankowego nie interweniowała. Bank Gospodarki Żywnościowej We wrześniu 2004 r. grupa współpracowników ówczesnego premiera Marka Belki doprowadziła do sprzedaży Banku Gospodarki Żywnościowej holenderskiemu Rabobankowi. Rabobank jest największym udziałowcem Eureko, z którym skarb państwa toczy spór o kontrolę nad PZU. Czy fakt, że Marek Belka doradzał przy prywatyzacji PZU holenderskiemu koncernowi ABN Amro (kredytował on udziałowców Eureko), miał tu znacznie? Bank Handlowy Prywatyzacja BH, przeprowadzona po wydaniu zgody przez Radę Ministrów 25 marca 1997 r., stała się przedmiotem miażdżącej krytyki NIK (kontrolę zakończono w październiku 1999 r.). Na przykład okazało się, że w dokumentacji Ministerstwa Skarbu Państwa nie było śladu pracy niezależnego eksperta, który wyceniał BH. Nie było również informacji na temat efektów pracy doradcy prawnego firmy Allen & Overy. Mimo że BH zobowiązał się zapłacić koszty związane z debiutem na giełdzie, to obciążył nimi resort skarbu. W kierowanym przez Cezarego Stypułkowskiego Banku Handlowym znalazło schronienie wielu byłych działaczy Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Część członków komisji zechce zrzucić odpowiedzialność za nieprawidłowości przy prywatyzacji banków na PO, której członkiem był Rafał Zagórny, były wiceminister finansów i członek Komisji Nadzoru Bankowego Stefan Kawalec, jeden z bohaterów afery z prywatyzacją Banku Śląskiego, dziś doradca Jana Rokity, będzie łatwym celem dla PiS-owskich posłów z komisji śledczej |
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.