Ekonomii nie wolno podpierać papieskimi encyklikami
Jan Winiecki
Od pewnego czasu mamy u nas sezon na podpieranie się. Kiedy jedni politycy podpierają się ojcem dyrektorem, drudzy starają się ich przelicytować biskupem. Wy w nas Toruniem, to my w was Łagiewnikami. Wy chcieliście wyborów przed przyjazdem papieża (licząc na wzrost poparcia), my potępiliśmy nieobyczajność mieszania religii i polityki. I tak dzieje się w politycznym światku, zaprzęgającym wiarę i hierarchię kościelną do bieżących rozgrywek politycznych. Politycy robią, co potrafią, a co potrafią, każdy widzi. Gorzej jednak, gdy za podobne gry i zabawy biorą się ludzie, od których wymaga się więcej i profesjonalizmu, i umiaru. Najwyraźniej jest to przypadłość zaraźliwa, bo niedawno zajęli się nią niektórzy ekonomiści.
Solidarnie, czyli poza ekonomią
Instytut Nauk Ekonomicznych PAN, powołując się na nauki Jana Pawła II, zorganizował jakiś czas temu konferencję: "Czy i jak możliwa jest solidarna gospodarka rynkowa". Jest to głębokie nieporozumienie, które najwyraźniej zapuszcza u nas korzenie. Kiedy AWS rządził Polską, próbowano upowszechniać pojęcie: "gospodarka solidarnościowo-rynkowa". Pojęcie to nie znaczyło absolutnie nic, czyli tyle samo, ile znaczy dzisiejsze, wyprodukowane przez naszą kolejną pseudoprawicę, pojęcie "solidarnej gospodarki rynkowej". Tyle że wtedy mówili to działacze związkowi, o których wiadomo, że są ostatnią grupą zawodową, pod względem zdolności rozumienia kwestii ekonomicznych. Natomiast teraz zajmują się tym ludzie, których należałoby uważać za profesjonalistów!
Ekonomista wie, czym zajmuje się ekonomia jako nauka. Przypomnę więc, że zajmuje się procesami tworzenia i podziału rzadkich zasobów oraz wpływem instytucji (reguł) na efektywność tych procesów. Wszystkie kwestie solidarności, sprawiedliwości społecznej i podobne wywodzą się z systemów etycznych i wiążą się z celami działalności gospodarczej. Cele zaś znajdują się poza ekonomią. Stąd dodawanie przymiotników w rodzaju "solidarna" czy "solidarnościowa" nie ma nic wspólnego z systemem ekonomicznym kapitalistycznej gospodarki rynkowej (czy jakimkolwiek innym), ponieważ nie ma związku z tym, czym zajmuje się ekonomia.
Adam Smith mówił, że nie z dobrej woli piekarza mamy na śniadanie co rano świeże bułki. Tę mądrość ojca ekonomii powinni szczególnie doceniać ci, którzy przez dziesięciolecia istnienia ustroju nie odwołującego się do interesu własnego piekarza byli tych świeżych bułek pozbawieni. Konferencja, o której mowa, najwyraźniej wskazuje, że doświadczenia półwiecza poszły w las.
Czym nie zajmuje się ekonomia
Należy, rzecz oczywista, dyskutować o celach życia gospodarczego (czyli praktyki), opierając się na takich lub innych systemach norm etycznych. Jest to chwalebne zajęcie, tyle że bez związku z ekonomią jako nauką. Natomiast środki działania w gospodarce i środowisko, w jakim dokonują się procesy gospodarcze, to domena ekonomii (czyli teorii). Rygoryzm intelektualny nakazuje nie mieszać tych różnych porządków.
Zadaniem ekonomii nie jest odpowiedź na pytanie, czy jest możliwa solidarna gospodarka rynkowa; z definicji ekonomii jako nauki wiadomo, że jest to błędnie postawione pytanie. Natomiast ekonomia może odpowiedzieć na pytanie, jakie będą konsekwencje realizacji takich czy innych celów "solidarnościowych", na przykład jako dyrektywy zwiększania wydatków publicznych na zasiłki dla bezrobotnych, zwiększanie płacy minimalnej, renty inwalidzkie, czy - z innej beczki - na subsydiowanie niewydolnych przedsiębiorstw. Konsekwencje będą na pewno niekorzystne z punktu widzenia efektywnego wykorzystania zasobów do tworzenia bogactwa. Przekładając język ekonomii na język popularny, w najlepszym razie będziemy mniej zamożni, niż moglibyśmy być, a w najgorszym będziemy biedniejsi.
Podobnie zadaniem ekonomii może być wskazanie konsekwencji rozumienia "solidarności" jako dyrektywy, na przykład oddawania połowy wypracowanego zysku na cele charytatywne. Odpowiedź ekonomisty wskaże na negatywne konsekwencje w postaci spowolnienia rozwoju firmy, a co za tym idzie, mniejszego wytworzonego bogactwa niż to, które mogłaby ona wytworzyć, gdyby swobodnie dysponowała swoimi zyskami. Zarówno właściciele, jak i pracownicy zarobią mniej; mniej będą oszczędzać i mniej konsumować. Czyli negatywne skutki odczuje cała gospodarka i całe społeczeństwo.
Osiemnastowieczny myśliciel angielski nazwał ekonomię ponurą nauką (dismal science). Wzięło się to zapewne stąd, że ekonomia stawia tamę wybujałym roszczeniom, pokazuje, jakie są konsekwencje ludzkich działań - wielce szlachetnych czasem w swoich intencjach, lecz wielce szkodliwych w efektach dotyczących tworzenia bogactwa. Ta prawda o roli ekonomii nie została zaakceptowana intelektualnie, a czasem i emocjonalnie, nawet przez sporą część ekonomistów...
Nieobyczajne manewry intelektualne
Niechęć do zaakceptowania praw ekonomii i do kapitalistycznej gospodarki rynkowej jako najefektywniejszego systemu gospodarczego bierze się także ze szczególnych ambicji pewnych intelektualnych środowisk katolickich. Otóż powiela się tam mit, jakoby katolicka nauka społeczna stwarzała ofertę alternatywnego czy zmodyfikowanego systemu ekonomicznego. Jest to zupełna fikcja, ponieważ wspomniana nauka nie ma nic do zmodyfikowania lub zastąpienia w obszarze, którym zajmuje się ekonomia jako nauka.
I nic tutaj nie zmienia nieobyczajne "podpieranie" się encyklikami papieskimi. Jest to najwyraźniej próba znalezienia kolejnej osłaniającej przed krytyką naukową podpórki, pod której osłoną miałoby się przemycić do teorii ekonomii poglądy sprzeczne z naukowymi podstawami ekonomii.
Znaleziony dla podparcia własnych fantazmatów intelektualnych odpowiedni cytat z tej czy innej encykliki podlega takiej samej ocenie krytycznej z punktu widzenia nauki ekonomii jak każdy inny pogląd. I znowu tu, u nas, po doświadczeniach komunizmu należy być szczególnie uczulonym na oportunizm cytatologiczny.
Pisanie prac naukowych w latach komunizmu zmuszało wielu do podpierania się Marksem i innymi luminarzami ówczesnej "jedynie słusznej" ideologii. Podpierano się nie tylko osobami z obowiązującej galerii cytowanych osobistości. Pamiętam, jak w 1982 r., w dyskusji w PTE (ostatniej, w której uczestniczyłem w owym stowarzyszeniu) nieżyjący już dzisiaj referent mówiący o reformach gospodarczych powoływał się na niejakiego Wojciecha Jaruzelskiego, który powiedział to i powiedział tamto itd. Zirytowany zapytałem referenta, czy mógłby wskazać jakąś pracę ekonomiczną, z której czerpie cytaty, ponieważ nie znam takiego ekonomisty (a następnie opuściłem tę mało twórczą imprezę).
Dobrze byłoby, gdyby ekonomiści mieli świadomość ogólnosystemowych konsekwencji oportunizmu tego rodzaju. Tworząc mity o jakiejś "innej", "lepszej" społecznej gospodarce rynkowej, przyczyniają się do zmniejszania zaufania i akceptacji tej gospodarki rynkowej, która już jest. I która udowodniła przez trzysta lat (i więcej, gdy sięgniemy do jej korzeni), że żaden realnie istniejący system gospodarczy nie może się z nią równać. Uprawiając takie mitotwórstwo, znajdą najwięcej sojuszników wśród starych i nowych kolektywistów, którzy zwietrzą w próbach podważania kapitalistycznej gospodarki rynkowej przez katolików okazję do odkurzenia własnych socjalistycznych mitów. Ze sprawozdania w "Rzeczpospolitej" (31.03) z tej konferencji i cytowanych tam wypowiedzi, m.in. prof. Tadeusza Kowalika, widać to wyraźnie. Zgodnie z oczekiwaniami, używając niewątpliwie nowej dla siebie terminologii, kolektywiści nadal propagują znane kolektywistyczne ramoty w rodzaju samorządu robotniczego, udziału w zarządzaniu czy akcjonariatu pracowniczego. Pamiętajmy więc, że lepsze jest wrogiem dobrego...
Ilustracja: D. Krupa
Jan Winiecki
Od pewnego czasu mamy u nas sezon na podpieranie się. Kiedy jedni politycy podpierają się ojcem dyrektorem, drudzy starają się ich przelicytować biskupem. Wy w nas Toruniem, to my w was Łagiewnikami. Wy chcieliście wyborów przed przyjazdem papieża (licząc na wzrost poparcia), my potępiliśmy nieobyczajność mieszania religii i polityki. I tak dzieje się w politycznym światku, zaprzęgającym wiarę i hierarchię kościelną do bieżących rozgrywek politycznych. Politycy robią, co potrafią, a co potrafią, każdy widzi. Gorzej jednak, gdy za podobne gry i zabawy biorą się ludzie, od których wymaga się więcej i profesjonalizmu, i umiaru. Najwyraźniej jest to przypadłość zaraźliwa, bo niedawno zajęli się nią niektórzy ekonomiści.
Solidarnie, czyli poza ekonomią
Instytut Nauk Ekonomicznych PAN, powołując się na nauki Jana Pawła II, zorganizował jakiś czas temu konferencję: "Czy i jak możliwa jest solidarna gospodarka rynkowa". Jest to głębokie nieporozumienie, które najwyraźniej zapuszcza u nas korzenie. Kiedy AWS rządził Polską, próbowano upowszechniać pojęcie: "gospodarka solidarnościowo-rynkowa". Pojęcie to nie znaczyło absolutnie nic, czyli tyle samo, ile znaczy dzisiejsze, wyprodukowane przez naszą kolejną pseudoprawicę, pojęcie "solidarnej gospodarki rynkowej". Tyle że wtedy mówili to działacze związkowi, o których wiadomo, że są ostatnią grupą zawodową, pod względem zdolności rozumienia kwestii ekonomicznych. Natomiast teraz zajmują się tym ludzie, których należałoby uważać za profesjonalistów!
Ekonomista wie, czym zajmuje się ekonomia jako nauka. Przypomnę więc, że zajmuje się procesami tworzenia i podziału rzadkich zasobów oraz wpływem instytucji (reguł) na efektywność tych procesów. Wszystkie kwestie solidarności, sprawiedliwości społecznej i podobne wywodzą się z systemów etycznych i wiążą się z celami działalności gospodarczej. Cele zaś znajdują się poza ekonomią. Stąd dodawanie przymiotników w rodzaju "solidarna" czy "solidarnościowa" nie ma nic wspólnego z systemem ekonomicznym kapitalistycznej gospodarki rynkowej (czy jakimkolwiek innym), ponieważ nie ma związku z tym, czym zajmuje się ekonomia.
Adam Smith mówił, że nie z dobrej woli piekarza mamy na śniadanie co rano świeże bułki. Tę mądrość ojca ekonomii powinni szczególnie doceniać ci, którzy przez dziesięciolecia istnienia ustroju nie odwołującego się do interesu własnego piekarza byli tych świeżych bułek pozbawieni. Konferencja, o której mowa, najwyraźniej wskazuje, że doświadczenia półwiecza poszły w las.
Czym nie zajmuje się ekonomia
Należy, rzecz oczywista, dyskutować o celach życia gospodarczego (czyli praktyki), opierając się na takich lub innych systemach norm etycznych. Jest to chwalebne zajęcie, tyle że bez związku z ekonomią jako nauką. Natomiast środki działania w gospodarce i środowisko, w jakim dokonują się procesy gospodarcze, to domena ekonomii (czyli teorii). Rygoryzm intelektualny nakazuje nie mieszać tych różnych porządków.
Zadaniem ekonomii nie jest odpowiedź na pytanie, czy jest możliwa solidarna gospodarka rynkowa; z definicji ekonomii jako nauki wiadomo, że jest to błędnie postawione pytanie. Natomiast ekonomia może odpowiedzieć na pytanie, jakie będą konsekwencje realizacji takich czy innych celów "solidarnościowych", na przykład jako dyrektywy zwiększania wydatków publicznych na zasiłki dla bezrobotnych, zwiększanie płacy minimalnej, renty inwalidzkie, czy - z innej beczki - na subsydiowanie niewydolnych przedsiębiorstw. Konsekwencje będą na pewno niekorzystne z punktu widzenia efektywnego wykorzystania zasobów do tworzenia bogactwa. Przekładając język ekonomii na język popularny, w najlepszym razie będziemy mniej zamożni, niż moglibyśmy być, a w najgorszym będziemy biedniejsi.
Podobnie zadaniem ekonomii może być wskazanie konsekwencji rozumienia "solidarności" jako dyrektywy, na przykład oddawania połowy wypracowanego zysku na cele charytatywne. Odpowiedź ekonomisty wskaże na negatywne konsekwencje w postaci spowolnienia rozwoju firmy, a co za tym idzie, mniejszego wytworzonego bogactwa niż to, które mogłaby ona wytworzyć, gdyby swobodnie dysponowała swoimi zyskami. Zarówno właściciele, jak i pracownicy zarobią mniej; mniej będą oszczędzać i mniej konsumować. Czyli negatywne skutki odczuje cała gospodarka i całe społeczeństwo.
Osiemnastowieczny myśliciel angielski nazwał ekonomię ponurą nauką (dismal science). Wzięło się to zapewne stąd, że ekonomia stawia tamę wybujałym roszczeniom, pokazuje, jakie są konsekwencje ludzkich działań - wielce szlachetnych czasem w swoich intencjach, lecz wielce szkodliwych w efektach dotyczących tworzenia bogactwa. Ta prawda o roli ekonomii nie została zaakceptowana intelektualnie, a czasem i emocjonalnie, nawet przez sporą część ekonomistów...
Nieobyczajne manewry intelektualne
Niechęć do zaakceptowania praw ekonomii i do kapitalistycznej gospodarki rynkowej jako najefektywniejszego systemu gospodarczego bierze się także ze szczególnych ambicji pewnych intelektualnych środowisk katolickich. Otóż powiela się tam mit, jakoby katolicka nauka społeczna stwarzała ofertę alternatywnego czy zmodyfikowanego systemu ekonomicznego. Jest to zupełna fikcja, ponieważ wspomniana nauka nie ma nic do zmodyfikowania lub zastąpienia w obszarze, którym zajmuje się ekonomia jako nauka.
I nic tutaj nie zmienia nieobyczajne "podpieranie" się encyklikami papieskimi. Jest to najwyraźniej próba znalezienia kolejnej osłaniającej przed krytyką naukową podpórki, pod której osłoną miałoby się przemycić do teorii ekonomii poglądy sprzeczne z naukowymi podstawami ekonomii.
Znaleziony dla podparcia własnych fantazmatów intelektualnych odpowiedni cytat z tej czy innej encykliki podlega takiej samej ocenie krytycznej z punktu widzenia nauki ekonomii jak każdy inny pogląd. I znowu tu, u nas, po doświadczeniach komunizmu należy być szczególnie uczulonym na oportunizm cytatologiczny.
Pisanie prac naukowych w latach komunizmu zmuszało wielu do podpierania się Marksem i innymi luminarzami ówczesnej "jedynie słusznej" ideologii. Podpierano się nie tylko osobami z obowiązującej galerii cytowanych osobistości. Pamiętam, jak w 1982 r., w dyskusji w PTE (ostatniej, w której uczestniczyłem w owym stowarzyszeniu) nieżyjący już dzisiaj referent mówiący o reformach gospodarczych powoływał się na niejakiego Wojciecha Jaruzelskiego, który powiedział to i powiedział tamto itd. Zirytowany zapytałem referenta, czy mógłby wskazać jakąś pracę ekonomiczną, z której czerpie cytaty, ponieważ nie znam takiego ekonomisty (a następnie opuściłem tę mało twórczą imprezę).
Dobrze byłoby, gdyby ekonomiści mieli świadomość ogólnosystemowych konsekwencji oportunizmu tego rodzaju. Tworząc mity o jakiejś "innej", "lepszej" społecznej gospodarce rynkowej, przyczyniają się do zmniejszania zaufania i akceptacji tej gospodarki rynkowej, która już jest. I która udowodniła przez trzysta lat (i więcej, gdy sięgniemy do jej korzeni), że żaden realnie istniejący system gospodarczy nie może się z nią równać. Uprawiając takie mitotwórstwo, znajdą najwięcej sojuszników wśród starych i nowych kolektywistów, którzy zwietrzą w próbach podważania kapitalistycznej gospodarki rynkowej przez katolików okazję do odkurzenia własnych socjalistycznych mitów. Ze sprawozdania w "Rzeczpospolitej" (31.03) z tej konferencji i cytowanych tam wypowiedzi, m.in. prof. Tadeusza Kowalika, widać to wyraźnie. Zgodnie z oczekiwaniami, używając niewątpliwie nowej dla siebie terminologii, kolektywiści nadal propagują znane kolektywistyczne ramoty w rodzaju samorządu robotniczego, udziału w zarządzaniu czy akcjonariatu pracowniczego. Pamiętajmy więc, że lepsze jest wrogiem dobrego...
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.