Czternaście lat Kazimierz Górski czekał na to, by znaleźć piłkarzy grających szybko i dobrych technicznie
Jacek Gmoch
Były trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, asystent Kazimierza Górskiego na igrzyskach olimpijskich w 1972 r. i na mistrzostwach świata w 1974 r.
Porażka więcej uczy niż zwycięstwo - życie Kazimierza Górskiego było tego najlepszym przykładem. Miał talent piłkarski, ale kontuzja przerwała jego karierę. Jako trener długo nie osiągał sukcesów. Ale się nie zrażał. Jeździł po całej Polsce, szukając zawodników pasujących do jego wizji futbolu. Na serwetkach w kawiarniach analizował możliwe ustawienia drużyny oraz rozwiązania taktyczne. I czekał na swoją szansę. Doczekał się na olimpiadzie w Monachium, gdzie zdobył złoty medal. Później trenerską klasę potwierdził na mistrzostwach świata w 1974 r. W Grecji zdobył mistrzostwo kraju z Panathinaikosem Ateny i Olympiakosem Pireus. Zasłużył na te triumfy.
Brasiliana po polsku
Górskiego jako trenera ukształtowały mistrzostwa świata w 1958 r. Wrócił z nich zauroczony stylem, w jakim reprezentacja Brazylii demolowała przeciwników. Wówczas stworzył swoje credo: szybkość i technika. Prowadzone przez niego drużyny miały się składać z zawodników świetnie panujących nad piłką i potrafiących błyskawicznie przemieszczać się po boisku. Taka gra stała się fundamentem zwycięstw w latach 70.
W 1959 r. powierzono mu prowadzenie Legii Warszawa. W jej składzie znajdowało się wielu zawodników, którzy zwyciężali w rozgrywkach ligowych w latach 1955-1956. Okazali się oni największym problemem trenera. Górski zamiast wprowadzać na polskie stadiony brasilianę, musiał toczyć boje z piłkarzami, którzy niechętnie stosowali się do poleceń młodego trenera. Wtedy po raz pierwszy dłużej współpracowałem z panem Kazimierzem - byłem młodym zawodnikiem, walczącym o miejsce w składzie. Rozgrywki zakończyliśmy na drugim miejscu. Przez następne dwa sezony Legia nie odnosiła sukcesów i Górski musiał odejść - do Gwardii. Dwa lata pracy zakończyły się spadkiem Gwardii do II ligi. Górskiego zatrudnił wtedy PZPN, powierzając mu prowadzenie reprezentacji do lat 23. I tu nie zanotował sukcesów.
Wizjoner
Mimo niepowodzeń Górski pozostawał człowiekiem kompromisu: unikał konfliktów, łagodził napięcia. To było kluczem do sukcesów. W 1970 r. objął kadrę po Ryszardzie Koncewiczu. "Faja" był wybitnym trenerem, ale nie potrafił zjednywać sobie ludzi. Górski objął reprezentację zdyscyplinowaną taktycznie. Dlatego nie miał problemów z wprowadzeniem swojej wizji gry. Został selekcjonerem, gdy do dorosłej piłki wchodziło pokolenie powojennego wyżu demograficznego, miał więc zdecydowanie większy wybór niż poprzednicy. Miał także nosa do taktyki. Kiedy obejmował reprezentację, w futbolu obowiązywała tendencja do gry defensywnej. Górski zdecydowanie postawił na atak. Okazało się, że szarże skrzydłami są w stanie rozbić niepokonane wcześniej drużyny. Trener Górski nagle okazał się wizjonerem.
Dobrze, Jacuś!
Po przegranym finale olimpijskim w Montrealu odsunięto go od prowadzenia kadry. Mnie, jako jego następcę, mianowano mężem opatrznościowym polskiej piłki. Górskiego zabolało to, ale nie dał mi tego odczuć. Znaliśmy się ponad pół wieku. Pan Kazimierz nigdy nie miał do mnie pretensji. Zawsze uważnie słuchał, co chciałem mu powiedzieć. A na koniec prawie zawsze słyszałem: "Dobrze, Jacuś!". Trudno uwierzyć, że nigdy tego "Jacusia" już nie usłyszę.
Notował Agaton Koziński
Fot: Z. Furman
Jacek Gmoch
Były trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, asystent Kazimierza Górskiego na igrzyskach olimpijskich w 1972 r. i na mistrzostwach świata w 1974 r.
Porażka więcej uczy niż zwycięstwo - życie Kazimierza Górskiego było tego najlepszym przykładem. Miał talent piłkarski, ale kontuzja przerwała jego karierę. Jako trener długo nie osiągał sukcesów. Ale się nie zrażał. Jeździł po całej Polsce, szukając zawodników pasujących do jego wizji futbolu. Na serwetkach w kawiarniach analizował możliwe ustawienia drużyny oraz rozwiązania taktyczne. I czekał na swoją szansę. Doczekał się na olimpiadzie w Monachium, gdzie zdobył złoty medal. Później trenerską klasę potwierdził na mistrzostwach świata w 1974 r. W Grecji zdobył mistrzostwo kraju z Panathinaikosem Ateny i Olympiakosem Pireus. Zasłużył na te triumfy.
Brasiliana po polsku
Górskiego jako trenera ukształtowały mistrzostwa świata w 1958 r. Wrócił z nich zauroczony stylem, w jakim reprezentacja Brazylii demolowała przeciwników. Wówczas stworzył swoje credo: szybkość i technika. Prowadzone przez niego drużyny miały się składać z zawodników świetnie panujących nad piłką i potrafiących błyskawicznie przemieszczać się po boisku. Taka gra stała się fundamentem zwycięstw w latach 70.
W 1959 r. powierzono mu prowadzenie Legii Warszawa. W jej składzie znajdowało się wielu zawodników, którzy zwyciężali w rozgrywkach ligowych w latach 1955-1956. Okazali się oni największym problemem trenera. Górski zamiast wprowadzać na polskie stadiony brasilianę, musiał toczyć boje z piłkarzami, którzy niechętnie stosowali się do poleceń młodego trenera. Wtedy po raz pierwszy dłużej współpracowałem z panem Kazimierzem - byłem młodym zawodnikiem, walczącym o miejsce w składzie. Rozgrywki zakończyliśmy na drugim miejscu. Przez następne dwa sezony Legia nie odnosiła sukcesów i Górski musiał odejść - do Gwardii. Dwa lata pracy zakończyły się spadkiem Gwardii do II ligi. Górskiego zatrudnił wtedy PZPN, powierzając mu prowadzenie reprezentacji do lat 23. I tu nie zanotował sukcesów.
Wizjoner
Mimo niepowodzeń Górski pozostawał człowiekiem kompromisu: unikał konfliktów, łagodził napięcia. To było kluczem do sukcesów. W 1970 r. objął kadrę po Ryszardzie Koncewiczu. "Faja" był wybitnym trenerem, ale nie potrafił zjednywać sobie ludzi. Górski objął reprezentację zdyscyplinowaną taktycznie. Dlatego nie miał problemów z wprowadzeniem swojej wizji gry. Został selekcjonerem, gdy do dorosłej piłki wchodziło pokolenie powojennego wyżu demograficznego, miał więc zdecydowanie większy wybór niż poprzednicy. Miał także nosa do taktyki. Kiedy obejmował reprezentację, w futbolu obowiązywała tendencja do gry defensywnej. Górski zdecydowanie postawił na atak. Okazało się, że szarże skrzydłami są w stanie rozbić niepokonane wcześniej drużyny. Trener Górski nagle okazał się wizjonerem.
Dobrze, Jacuś!
Po przegranym finale olimpijskim w Montrealu odsunięto go od prowadzenia kadry. Mnie, jako jego następcę, mianowano mężem opatrznościowym polskiej piłki. Górskiego zabolało to, ale nie dał mi tego odczuć. Znaliśmy się ponad pół wieku. Pan Kazimierz nigdy nie miał do mnie pretensji. Zawsze uważnie słuchał, co chciałem mu powiedzieć. A na koniec prawie zawsze słyszałem: "Dobrze, Jacuś!". Trudno uwierzyć, że nigdy tego "Jacusia" już nie usłyszę.
Notował Agaton Koziński
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.