Prawda została już zlustrowana i wypadła negatywnie. Na dzisiejsze czasy za mało jest relatywna
Maciej Rybiński
Kiedy występowałem w kabarecie Pod Egidą u Janka Pietrzaka, przez kilka przedstawień zbierałem duży aplauz za dowcip tej treści: buchalter z Wieliczki po powrocie do domu zastał żonę w łóżku z kochankiem. "Gazeta Wyborcza" potępiła męża za dziką lustrację. Było to wiele lat temu i nic się nie zmieniło. Buchalter ciągle zastaje żonę z kochankiem, a "Wyborcza" nadal go potępia. Teraz to potępienie zostało nawet ubogacone. Świadek epoki, ojciec Ludwik Wiśniewski, człowiek wielce skądinąd zasłużony, w sobotnim wydaniu "Gazety" wyraził przekonanie, że znów mamy do czynienia ze spiskiem, a ujawnianie agenturalnej przeszłości niektórych duchownych jest dziełem ciemnych sił. Na poparcie tej tezy zakonnik przytacza wiele, jego zdaniem, mówiące zbieżności - akta ojca Hejmy ujawniono tuż po śmierci Jana Pawła II, księdza Czajkowskiego - tuż przed pielgrzymką Benedykta XVI. "Przypadków nie ma, choć nie mam pojęcia, jak to wyjaśnić" - napisał ojciec Wiśniewski. Najprościej - sprzysiężeniem. To teraz bardzo modne.
Wszyscy przeżywają bardzo "Kod Leonarda da Vinci" przedstawiający spisek Kościoła i Opus Dei przeciwko prawdzie o dziejach Chrystusa. Może któryś z przeciwników lustracji napisałby "Kod Kurtyki" o machinacjach uniemożliwiających poznanie prawdy o PRL, o krainie zaludnionej przez ludzi szlachetnych, nieskazitelnych, dobrodusznych i wysoce moralnych. Najlepszym kandydatem byłby Jarosław Kurski, który w tym samym numerze "Gazety Wyborczej" oprócz normalnej dialektyki antylustracyjnej określił kuriozalnym wniosek posła Giżyńskiego o ujawnienie nazwisk sędziów SN, którzy "zjechali od dołu do góry lustracyjny projekt PiS". Ktoś, kto uważa, że nazwiska sędziów ferujących wyroki powinny pozostawać tajne, że sądzić w Polsce powinien kaptur, nadaje się idealnie na polskiego Dana Browna.
Dyskutujemy tak o lustracji już od 15 lat. Właściwie powinno się ogłosić jubileusz. Policzyć wszystkie teksty w gazetach na ten temat i autorowi milionowego przyznać nagrodę. Imienia Stanisława Brzozowskiego, żeby było ładniej. W tym czasie w krajach ościennych o podobnej historii najnowszej proces lustracji już się zakończył. Niemcy likwidują dawny urząd Gaucka, a obecnie Birthler. Wszystkie sąsiedzkie narody przetrwały lustrację zdrowo i bez katastrofy, chociaż nie obyło się bez pojedynczych ofiar. Pewnie i my jako naród przeszlibyśmy pomyślnie powszechną lustrację, ale pewna grupa osób zostałaby skompromitowana. I o to chodzi. Świętości nie szargać, bo po to są, aby święte były. Nawet jeśli się same zszargały.
Obecny stan naszej debaty lustracyjnej jest taki, że owszem, można, ale muszą to robić historycy, i to nie wszyscy, tylko budzący zaufanie lustrowanych. A że do końca nikt nie może nikomu ufać, osąd historyków powinien być poddany ocenie niezawisłych sądów. Oczywiście, najlepsi byliby ci sędziowie Sądu Najwyższego, którzy właśnie potępili ustawę lustracyjną. A ponieważ wedle Kurskiego ma to być grono tajne, nie dowiemy się nawet, czy są wśród nich tacy, którzy w PRL orzekali nie to, że w sprawach politycznych, ale w sprawach o spekulację, w których zapadały drakońskie wyroki. Dwa lata więzienia i przepadek mienia dla ekspedientki, która ukryła na zapleczu konserwę mięsną i dwa kurczaki. Półtora roku dla emerytki za sprzedaż sześciu butelek piwa. Więzienie, grzywna i konfiskata dla faceta, który chciał sprzedać kożuch. Okolicznością obciążającą było to, że przyjechał w tym celu do Warszawy z Radomia, wykazując dużą energię kryminalną. Takie orzecznictwo w ogóle nie podlega lustracji.
I słusznie - dura lex, sed lex.
Ksiądz Czajkowski, nowy bohater naszych czasów, przyznał, że zachowywał się nieroztropnie. Piękne słowa. Wszyscy, którzy donosili, będą teraz powtarzać o swojej nieroztropności. To dziwne odwrócenie pojęć. Każdy, kto współpracował z SB, zachowywał się ze swego punktu widzenia nad wyraz roztropnie. Łagodził własne lęki egzystencjalne, wykazywał troskę o los rodziny, zapewniał dzieciom bezkonfliktowe dostanie się na studia, ułatwiał władzy decyzję o przydziale mieszkania, talonu na pralkę, zapewniał sobie paszport i awans. To są te wszystkie rozterki duchowe, te cierpienia, które przeżywali tajni współpracownicy i nad którymi z taką czułością pochylają się dziś przeciwnicy lustracji. A co z prawdą? Prawda została już zlustrowana i wypadła negatywnie. Nie nadaje się na dzisiejsze czasy. Za mało jest relatywna.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Maciej Rybiński
Kiedy występowałem w kabarecie Pod Egidą u Janka Pietrzaka, przez kilka przedstawień zbierałem duży aplauz za dowcip tej treści: buchalter z Wieliczki po powrocie do domu zastał żonę w łóżku z kochankiem. "Gazeta Wyborcza" potępiła męża za dziką lustrację. Było to wiele lat temu i nic się nie zmieniło. Buchalter ciągle zastaje żonę z kochankiem, a "Wyborcza" nadal go potępia. Teraz to potępienie zostało nawet ubogacone. Świadek epoki, ojciec Ludwik Wiśniewski, człowiek wielce skądinąd zasłużony, w sobotnim wydaniu "Gazety" wyraził przekonanie, że znów mamy do czynienia ze spiskiem, a ujawnianie agenturalnej przeszłości niektórych duchownych jest dziełem ciemnych sił. Na poparcie tej tezy zakonnik przytacza wiele, jego zdaniem, mówiące zbieżności - akta ojca Hejmy ujawniono tuż po śmierci Jana Pawła II, księdza Czajkowskiego - tuż przed pielgrzymką Benedykta XVI. "Przypadków nie ma, choć nie mam pojęcia, jak to wyjaśnić" - napisał ojciec Wiśniewski. Najprościej - sprzysiężeniem. To teraz bardzo modne.
Wszyscy przeżywają bardzo "Kod Leonarda da Vinci" przedstawiający spisek Kościoła i Opus Dei przeciwko prawdzie o dziejach Chrystusa. Może któryś z przeciwników lustracji napisałby "Kod Kurtyki" o machinacjach uniemożliwiających poznanie prawdy o PRL, o krainie zaludnionej przez ludzi szlachetnych, nieskazitelnych, dobrodusznych i wysoce moralnych. Najlepszym kandydatem byłby Jarosław Kurski, który w tym samym numerze "Gazety Wyborczej" oprócz normalnej dialektyki antylustracyjnej określił kuriozalnym wniosek posła Giżyńskiego o ujawnienie nazwisk sędziów SN, którzy "zjechali od dołu do góry lustracyjny projekt PiS". Ktoś, kto uważa, że nazwiska sędziów ferujących wyroki powinny pozostawać tajne, że sądzić w Polsce powinien kaptur, nadaje się idealnie na polskiego Dana Browna.
Dyskutujemy tak o lustracji już od 15 lat. Właściwie powinno się ogłosić jubileusz. Policzyć wszystkie teksty w gazetach na ten temat i autorowi milionowego przyznać nagrodę. Imienia Stanisława Brzozowskiego, żeby było ładniej. W tym czasie w krajach ościennych o podobnej historii najnowszej proces lustracji już się zakończył. Niemcy likwidują dawny urząd Gaucka, a obecnie Birthler. Wszystkie sąsiedzkie narody przetrwały lustrację zdrowo i bez katastrofy, chociaż nie obyło się bez pojedynczych ofiar. Pewnie i my jako naród przeszlibyśmy pomyślnie powszechną lustrację, ale pewna grupa osób zostałaby skompromitowana. I o to chodzi. Świętości nie szargać, bo po to są, aby święte były. Nawet jeśli się same zszargały.
Obecny stan naszej debaty lustracyjnej jest taki, że owszem, można, ale muszą to robić historycy, i to nie wszyscy, tylko budzący zaufanie lustrowanych. A że do końca nikt nie może nikomu ufać, osąd historyków powinien być poddany ocenie niezawisłych sądów. Oczywiście, najlepsi byliby ci sędziowie Sądu Najwyższego, którzy właśnie potępili ustawę lustracyjną. A ponieważ wedle Kurskiego ma to być grono tajne, nie dowiemy się nawet, czy są wśród nich tacy, którzy w PRL orzekali nie to, że w sprawach politycznych, ale w sprawach o spekulację, w których zapadały drakońskie wyroki. Dwa lata więzienia i przepadek mienia dla ekspedientki, która ukryła na zapleczu konserwę mięsną i dwa kurczaki. Półtora roku dla emerytki za sprzedaż sześciu butelek piwa. Więzienie, grzywna i konfiskata dla faceta, który chciał sprzedać kożuch. Okolicznością obciążającą było to, że przyjechał w tym celu do Warszawy z Radomia, wykazując dużą energię kryminalną. Takie orzecznictwo w ogóle nie podlega lustracji.
I słusznie - dura lex, sed lex.
Ksiądz Czajkowski, nowy bohater naszych czasów, przyznał, że zachowywał się nieroztropnie. Piękne słowa. Wszyscy, którzy donosili, będą teraz powtarzać o swojej nieroztropności. To dziwne odwrócenie pojęć. Każdy, kto współpracował z SB, zachowywał się ze swego punktu widzenia nad wyraz roztropnie. Łagodził własne lęki egzystencjalne, wykazywał troskę o los rodziny, zapewniał dzieciom bezkonfliktowe dostanie się na studia, ułatwiał władzy decyzję o przydziale mieszkania, talonu na pralkę, zapewniał sobie paszport i awans. To są te wszystkie rozterki duchowe, te cierpienia, które przeżywali tajni współpracownicy i nad którymi z taką czułością pochylają się dziś przeciwnicy lustracji. A co z prawdą? Prawda została już zlustrowana i wypadła negatywnie. Nie nadaje się na dzisiejsze czasy. Za mało jest relatywna.
Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu"
Fot: T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 22/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.