Igrają z ogniem – tak o ciężarowcach, którzy biorą środki dopingujące, mówi Michał Rynkowski, dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Dyskwalifikacja naszych czołowych sztangistów, braci Adriana i Tomasza Zielińskich, a także ich żenujące tłumaczenia wywołały najpoważniejszą w historii debatę na temat przyszłości tej dyscypliny. Mówi się nawet o wycofaniu ciężarów z igrzysk olimpijskich. Ale skandal antydopingowy wyciągnął na światło dzienne to, o czym specjaliści mówili już od dawna: polskie podnoszenie ciężarów to jedna wielka koksownia. Nie tylko zresztą polskie. Od lat triumfów nie święcą już zawodnicy z USA, Francji czy Niemiec, czyli krajów przestrzegających wysokich standardów antydopingowych. Medale otrzymują za to przedstawiciele byłych republik radzieckich, Chin, Korei Północnej, Turcji czy Bułgarii. A także Polski. Przypadek? – Oczywiście nie – bez wahania mówi Maciej Petruczenko, dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, który na początku lat 70. jako pierwszy w Polsce zaczął pisać o dopingu w sporcie. – Są kraje, gdzie czysta sztanga po prostu nie istnieje – dodaje. Nie znaczy to, że zawodnik, który ma dobre wyniki, nie może być czysty. – Ale masowa liczba dyskwalifikacji w podnoszeniu ciężarów pokazuje, że jest to chora gałąź zdrowego drzewa – mówi Petruczenko. – Zrobiła się z tego karykatura sportu, gdzie zamiast rywalizacji mamy grę w kotka i myszkę. Wygrywa ten, kogo nie uda się złapać – dodaje.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.