Niemniej jednak chcę zauważyć, że łzy nad szarganiem polskiej świętości, czyli spoczynku zmarłych, wylewają również ci, którzy nie wahali się rozpętać burzy przed pogrzebem Lecha Kaczyńskiego. Tuż po katastrofie panował spokój. Polacy byli rzeczywiście zjednoczeni wobec narodowej tragedii. Szybko jednak rozgorzała dyskusja, podsycana przede wszystkim przez niektórych polityków oraz publicystów. Bez żenady i oglądania się na uczucia rodziny dyskutowano przy otwartej trumnie, czy aby na pewno prezydent RP, który zginął podczas pełnienia obowiązków, ma prawo być pochowany w katedrze wawelskiej. Poglądy oraz interesy polityczne okazały się ważniejsze niż majestat urzędu Prezydenta RP i powaga w obliczu śmierci.
Pokłosiem tamtych wydarzeń był spór o krzyż i „radosne happeningi” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. „Kto nie skacze, ten za krzyżem” – pamiętacie? Może teraz czas na demonstracje przy cmentarzach. „Kto nie skacze, ten za ekshumacją, hop, hop, hop”. Prawda, że zabawne?
Współczuję rodzinom ofiar, które muszą cierpieć z powodu rozdrapywania ran. Mam nadzieję, że winni ich bólu poniosą konsekwencje. Nie wiem, czy będą to podejmujący decyzje o otwieraniu grobów, czy może ci, którzy popełnili kardynalne błędy w 2010 r. – dość przypomnieć zdanie się na Rosjan oraz pomyłki w pochówku zwłok. Nie wiem, kto jest winny. Pamiętam chybione działania premiera Donalda Tuska, minister zdrowia Ewę Kopacz wygłaszającą peany na cześć rosyjskich służb, zapamiętałem też Daniela Olbrychskiego ręczącego za szczerość Putina. Ale daleki jestem od prostych werdyktów. Do tego potrzeba precyzyjnych informacji wspartych fachową wiedzą.
Odrzucam przy tym dość popularny pogląd, że o smoleńskiej katastrofie „wiadomo już wszystko”. Prokuratorzy prowadzą śledztwa, nie zamknęli ich również za czasów rządów Platformy Obywatelskiej. Pytanie, kto wreszcie będzie potrafił zakończyć sprawę?
To, jak bardzo katastrofa smoleńska ciąży nad naszym życiem publicznym, pokazały wydarzenia z ostatniego piątku. Media społecznościowe w internecie obiega film, na którym widać, że gdy 4 listopada Sejm przyjmował przez aklamację uchwałę, aby uczcić pamięć Andrzeja Wajdy, chwilę wcześniej prezes PiS opuścił salę posiedzeń. Niedługo potem wrócił, co wzbudziło liczne komentarze. Tymczasem… 14 kwietnia 2010 r. Andrzej Wajda wysłał wraz z żoną list otwarty do „Gazety Wyborczej”, w którym „wyrażał najwyższe zdumienie” planowanym pochówkiem Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Apelował do władz Kościoła o „wycofanie się z tej wysoce niefortunnej decyzji podjętej pochopnie w chwili żałoby i współczucia”. Dodał jednak zarazem, że Lech Kaczyński był „dobrym i skromnym człowiekiem”.
Nie ujmując w żaden sposób pamięci wielkiego reżysera, tak zwyczajnie po ludzku wcale się Jarosławowi Kaczyńskiemu nie dziwię, iż wyszedł z sali. Szkoda tylko, że dochodzi do takich wydarzeń.
***
W dzisiejszym wydaniu „Wprost” wracamy do sprawy Kamila Durczoka. Przed publikacją poprzedniego, okładkowego materiału (w tym numerze kontynuujemy temat) były dziennikarz TVN zwrócił się do mnie publicznie na Facebooku. Radził mi, abym nie szedł śladami poprzednika i myślał trzy ruchy do przodu. Otóż kiedyś grałem profesjonalnie w szachy. Wyrabia to nawyk myślenia pięć ruchów naprzód.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.