Muzułmańscy terroryści to tylko z pozoru precyzyjne określenie. I zostawmy tu na boku rozważania o zasadności przypisywania religijnych etykietek przemocy o jawnie religijnych motywacjach. Mordujący w imię Allaha przestępcy mają bowiem nie tylko przynależność religijną, ale i etniczną. I to ona ściśle określa ich pozycję w międzynarodówce dżihadu. Tam zaś hierarchia jest jasno ustalona. Saudyjczycy zajmują się finansowaniem i odbudową ideologiczną. Egipcjanie i Libijczycy pełnią funkcje kierownicze, rywalizując o nie z muzułmanami z Jordanii, Syrii czy Iraku. Pozostali przedstawiciele ummy, czyli wspólnoty wiernych, to głównie wykonawcy woli Proroka i przełożonych. Marokańczycy zawsze zajmowali w tej ostatniej grupie ważną pozycję. Królestwo, położone na zachodnich rubieżach świata muzułmańskiego, dostarcza światu dżihadystów od czasu sowieckiej inwazji na Afganistan, potem wojny w Bośni, Czeczenii i Iraku. To tam ugruntowała się ich reputacja oddanych sprawie wojowników, gotowych oddać życie za zwycięstwo islamu. Z dokumentacji znalezionej przez Amerykanów w kryjówce islamistów w Sindżarze w północnym Iraku wynikało, że 90 proc. Marokańczyków zgłasza gotowość do udziału w misjach samobójczych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.