11 listopada 1918 r. nic się w Polsce nie rozstrzygnęło. Niezależnie od tego, jak hucznie obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości teraz, wtedy deklaracja powrotu Polski na mapę Europy była równie niepewna jak zasięg nowego państwa. Na wschodzie ograniczały go chaos bolszewickiej rewolucji i ambicje narodowe Litwinów i Ukraińców.
Na zachodzie Niemcy, choć pokonani w wojnie, ciągle trzymali się mocno i nie myśleli oddawać rozbiorowych zdobyczy. Nawet postępowi socjaliści, którzy przejęli po upadku cesarstwa władzę w Niemczech, byli przeciwko wnioskowi polskiego posła do Reichstagu Władysława Seydy, który domagał się przyznania niepodległości Wielkopolsce. Na szczęście w Niemczech trwała rewolucja. Kontrolę nad administracją i armią zaczęły przejmować rady żołnierskie i robotnicze. Do połowy grudnia większość wielkopolskich garnizonów opustoszała, bo rady po prostu rozpuściły wojaków na Boże Narodzenie do domu. W radach robotniczych z oczywistych względów przewagę od początku mieli Polacy. Wbrew nazwie nawiązującej do rewolucji bolszewickiej w Rosji rady w Wielkopolsce tylko w jednej czwartej składały się z proletariatu. Resztę stanowili rzemieślnicy, przedsiębiorcy, inteligencja, a nawet ziemianie i przemysłowcy, sprzyjający w większości konserwatystom, a nie lewicy.
To jeden z powodów, dla których niemieckie władze cywilne, dotychczas bezlitośnie dyskryminujące Polaków, zaczęły widzieć w nich szansę na trzymanie Wielkopolski z dala od rewolucyjnego wrzenia. W zamian przybyły z Berlina do Poznania Seyda zarządał zatwierdzenia wyboru na prezydenta Poznania Jarogniewa Drwęskiego, pierwszego Polaka na tym stanowisku od czasów napoleońskich. Patriotyczna lewica sympatyzująca z Piłsudskim parła do eskalacji żądań i otwartej walki z Niemcami. Agenci wywiadu Polskiej Organizacji Wojskowej przejęli nawet kontrolę nad radami żołnierskimi, ale szybko podporządkowali je endeckiej Naczelnej Radzie Ludowej. To dowód rozwagi, z jaką prowadzono grę w Wielkopolsce. Piłsudskiego i jego zwolenników zachodni alianci traktowali podejrzliwie.
Uważali ich po części za lewicowych rewolucjonistów, a po części – stronników pokonanych państw centralnych, którzy opierają swoje nowe państwo na armii stworzonej i wyszkolonej przez Austriaków i Niemców. W Paryżu i Londynie nie było pewności, czy ta nowa Polska nie stanie się sojusznikiem pokonanych Niemiec. Dlatego alianci woleli rozmawiać z endecją, która jeszcze przed wybuchem wojny opowiedziała się za Rosją i jej zachodnimi sojusznikami. Pragmatyczny Zachód wolał też równie pragmatycznego Dmowskiego od Piłsudskiego, który niezależnie od swoich socjalistycznych poglądów reprezentował typowy romantyzm Polski szlacheckiej, pełen ryzykownych szarż i szlachetnych klęsk. Wielkopolanie też za tym nigdy specjalnie nie przepadali. „Ta nowa Polska nie będzie błyszczała szyszakami rycerstwa, ale będzie to Polska ludowa, w której wszyscy, jako wolni obywatele, będą pracowali ku wspólnemu dobru narodu” – takie credo proponował Wielkopolanom Władysław Seyda. Zamiast więc uderzać w bojową nutę i iść na szybką wojnę z Niemcami, Wielkopolanie wysłali do Warszawy emisariuszy w sprawie powołania rządu, z którym alianci chcieliby rozmawiać. Piłsudski miał jednak inne plany. Był naczelnikiem państwa i wodzem naczelnym i nie chciał się z nikim dzielić władzą. Dlatego mianował premierem Jędrzeja Moraczewskiego. Był on co prawda z Wielkopolski, ale jako socjalista był nie do zaakceptowania przez endecję.
Wszechwładza naczelnika
Komisariaty ludowe i rady robotnicze, tworzone przez Moraczewskiego w ramach reformy nowego państwa, zaniepokoiły aliantów obawiających się eskalacji rewolucyjnych nastrojów znanych z Rosji i Niemiec. Dmowski w Paryżu lojalnie bronił rządu Moraczewskiego, ale jednocześnie wysłał do kraju swojego stronnika, słynnego pianistę Ignacego Paderewskiego, z zadaniem – jak określił to sam artysta – zatrzymania Piłsudskiego w drodze do bolszewizmu. 26 grudnia 1918 r. Paderewski wysiadł z pociągu na poznańskim dworcu. Jego dorożka była odprowadzana przez tłumy do hotelu Bazar, jednego z głównych ośrodków polskości w mieście.
Dobrze wiedziano, że to właśnie jemu należy zawdzięczać przekonanie Woodrowa Wilsona do umieszczenia postulatu odrodzenia Polski w planach pokojowych dla powojennej Europy. Dlatego na cześć pianisty ulice Poznania udekorowano nie tylko flagami polskimi, ale także francuskimi, brytyjskimi i amerykańskimi. Niemcy, którzy ciągle przeżuwali gorycz klęski w wojnie z aliantami, wysłali do zrywania flag i atakowania polskich placówek 6. Pułk Grenadierów. Pod hotelem Bazar Niemcy ustawili karabiny maszynowe i zaczęli strzelać w kierunku balkonu, na którym wcześniej stał Paderewski. Wybuchu tłumionego od listopada powstania nie dało się już dłużej powstrzymać. Jeszcze tego samego dnia z pobliskiej Wildy pod hotel Bazar dotarł uzbrojony oddział Straży Ludowej pod dowództwem Antoniego Wysockiego. Powstańcy zaatakowali pobliskie Prezydium Policji. W szturmie zginęli Franciszek Ratajczak i młody Antoni Andrzejewski. Powstanie Wielkopolskie zostało rozpoczęte, przechodząc do historii jako jeden z nielicznych, choć wcale niejedyny zwycięski zryw w dziejach polskich powstań narodowych. Jednym z jego wielkich sukcesów było zdobycie lotniska na Ławicy, pełnego broni i samolotów, z których stworzono powstańcze siły powietrzne. Przeprowadziły one nalot na niemieckie lotnisko we Frankfurcie nad Odrą, zniechęcając Niemców do atakowania powstańczych oddziałów z powietrza. Ich postępy były tak szybkie, że endecja postanowiła zdyskontować je politycznie. 2 stycznia do Warszawy dotarł owacyjnie witany Paderewski, proponując zwołanie Naczelnej Rady Narodu Polskiego.
To ona, a nie tylko sam Naczelnik państwa, miałaby wyłonić koalicyjny rząd popierany przez wszystkie siły w państwie. Miał to być także rząd przestrzegający demokratycznych standardów zakładających choćby rozdział przywództwa politycznego od wojskowego, czego domagali się Francuzi. Był to cios wymierzony we wszechwładzę Piłsudskiego. Jednym z kandydatów endecji na wodza naczelnego był gen. Józef Dowbor-Muśnicki, wówczas najwyższy rangą polski oficer. Miał on za sobą elitarną carską Akademię Sztabu Generalnego i doświadczenie w kierowaniu sztabami armii i całymi korpusami, jakiego nie posiadał wtedy w polskim wojsku nikt, z Naczelnikiem włącznie. – Mam uzasadnione uprzedzenie do legionów, wolontariuszy i armii ochotniczych, zawsze dowodziłem regularnymi formacjami – mówił Dowbor, dając dowód niechęci do konspiratorów Naczelnika. Zadarł z nim już w czasie rewolucji w Rosji, odmawiając podporządkowania POW świeżo sformowanego Korpusu Polskiego. W odrodzonej Polsce Naczelnik trzymał więc Dowbora na marginesie.
Sojusz cenionego przez aliantów byłego carskiego generała z endecją prowadzącą zwycięskie powstanie w Wielkopolsce mógł być dla Piłsudskiego niebezpieczny. Dlatego tuż po rozpoczęciu politycznej ofensywy Paderewskiego w Warszawie doszło tam do próby puczu i obalenia rządu Moraczewskiego. Zbuntowani oficerowie aresztowali premiera i jego kluczowych ministrów, ale zostali szybko spacyfikowani przez wierne Naczelnikowi oddziały. Przewrót był dziełem Mariana Januszajtisa, młodego pułkownika legionów, jednego z ulubieńców Piłsudskiego. Naczelnik okazał się wobec spiskowców pobłażliwy, zwalając całą winę na endeckich ekstremistów i używając zamieszania jako pretekstu do pozbycia się niepopularnego premiera Moraczewskiego. Przy okazji Piłsudski pozbył się także Dowbora, mianując go głównodowodzącym armii powstańczej w Wielkopolsce w miejsce jej dotychczasowego szefa mjr. Stanisława Taczaka. „Wysłanie Dowbora do Poznania było celowe. Liczę na to, że on sam i jego oficerowie tak swoją nieznajomością realiów wielkopolskich, jak i samym zachowaniem wywołają wśród polskich żołnierzy b. armii niemieckiej niezadowolenie i rozczarowanie do swojej osoby poznańskich czynników politycznych” – pisał w jednym z listów Piłsudski. Mimo to generał świetnie sobie poradził, scalając konspiracyjne grupy w 70-tysięcną armię, zdolną opanować większość Wielkopolski i odeprzeć niemieckie ofensywy. Dowbor usunął też z armii niepewne elementy. Byli wśród nich rewolucjoniści, jak oddział byłych marynarzy Kriegsmarine dowodzony przez bosmana Adama Białoszyńskiego. Byli też piłsudczycy, jak Stanisław Nogaj, szef wywiadu POW na Wielkopolskę, którego Dowbor odesłał do karnej kompanii złożonej z opryszków z poznańskiego Chwaliszewa i Półwiejskiej. Sformowani w Poznański Batalion Śmierci, nazywany tak z powodu wyciętych z blachy trupich główek, które nosili na rogatywkach, krnąbrni powstańcy zostali wysłani na front walki z bolszewikami. Nie stronili także od rabunków, napadów i atakowania Żydów, co pokazuje, że gen. Dowbor-Muśnicki podjął dobrą decyzję.
Spór trwalszy niż granice
Za sprawnością organizacyjną wielkopolskiego zrywu szła też skoordynowana akcja dyplomatyczna. Dowbor-Muśnicki w ciągu dwóch tygodni oczyścił z niemieckich wojsk niemal całą Wielkopolskę. Jednocześnie Dmowski namówił aliantów do wymuszenia na Niemcach zawarcia w połowie lutego w Trewirze rozejmu, który de facto zatwierdził polskie zdobycze w Wielkopolsce. W tym samym czasie Piłsudski musiał ulec presji endecji i zgodził się na powołanie koalicyjnego rządu, z Ignacym Paderewskim na czele. Jego główną zasługą było uzyskanie deklaracji sprzymierzonych, że Polska zostanie odbudowana z terenów, odebranych wszystkim trzem zaborcom, a nie, jak planowano pierwotnie, tylko upadłym imperiom Rosji i Austrii. Doborowe oddziały wielkopolskie, lepiej wyposażone i wyszkolone niż jednostki ze wschodniej Polski, odegrały też decydującą rolę w pokonaniu bolszewików maszerujących w 1920 r. na Warszawę. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie ostry spór polityczny między lewicą i prawicą, którego częścią było zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. To napięcie okazało się zresztą znacznie trwalsze niż granice, które dzięki niemu wytyczono, i trwa praktycznie do dziś.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.