Polityka się demoralizuje, a sport uszlachetnia
Grzegorz Pawelczyk, zastępca redaktora naczelnego
Polityka i piłka nożna były do siebie kiedyś bardzo podobne. Na polityków i ich partie głosowaliśmy, a najlepsi kandydaci wchodzili do Sejmu. Tu z kolei teoretycznie najbardziej kompetentnych wybierano do rządu. Rząd reprezentował nas na arenie międzynarodowej. I wszyscy, łącznie z opozycją i mediami, kibicowali mu, by ugrał dla Polski jak najwięcej. Tak było w wypadku rządów Leszka Millera czy Kazimierza Marcinkiewicza.
W piłce nożnej działo się podobnie. W lidze rywalizowały między sobą kluby. Najlepsze z nich ligę wygrywały i reprezentowały nas w międzynarodowych rozgrywkach. Widzewowi czy Górnikowi kibicowała cała Polska, łącznie z kibicami Legii i Arki. Podobnie jak reprezentacji Polski, w której grali najlepsi piłkarze. Z bramek Bońka cieszyła się Warszawa, a z trafień Deyny Łódź.
Istotną różnicą była tylko otoczka. Politykę starano się uprawiać elegancko, a futbolowi wciąż towarzyszyły wybryki chuliganów i samych piłkarzy. Polscy szalikowcy niszczyli stadiony w Warszawie i Wiedniu. A dzisiejszy poseł PO Roman Kosecki i jego kolega z reprezentacji Piotr Świerczewski ściągali na boisku spodenki i koszulki, obrażeni na trenera.
W piłce nożnej w ostatnim czasie niewiele się zmieniło. Tyle że chuligańskich rozrób jakby mniej. Kibice stali się naszym towarem eksportowym, a w reprezentacji trudno szukać mentalnych dresiarzy. Wielki sukces kadry Leo Beenhakkera, jakim był pierwszy w historii awans do finałów mistrzostw Europy, znów połączył wszystkich Polaków. Przed telewizorami zasiadły miliony, a na Stadionie Śląskim w Chorzowie, gdy Polska grała decydujący mecz z Belgią, obok siebie zasiedli kibice klubów ze Śląska i z Mazowsza. Entuzjazm po sukcesie polskich piłkarzy połączył Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska.
W tym samym czasie w polityce zaszły niestety poważniejsze zmiany. Gdy bracia Kaczyńscy negocjowali w 2007 r. na unijnych szczytach, opozycja wcale im nie kibicowała. Wręcz przeciwnie, dało się słyszeć głosy, że dla Polski lepiej by było, gdyby ponieśli porażkę. W trudnych relacjach Polski z Niemcami i Rosją duża część opozycji, a zwłaszcza mediów, kibicowała bardziej Władimirowi Putinowi i Angeli Merkel niż Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Nie inaczej było w sprawach reformy służby zdrowia. Gdy Zbigniew Religa prowadził trudne rozmowy z lekarzami i pielęgniarkami, opozycja zacierała ręce nie wtedy, gdy porozumienie było blisko, ale gdy negocjacje się załamywały. Teraz role się odwróciły. I będące w opozycji PiS cieszy się z nieudolności minister Ewy Kopacz, choć w istocie śmiać się nie ma z czego, bo idzie o zdrowie i życie pacjentów.
Istotą polityki jest spór. Nawet ostry. Mam jednak wrażenie, że w ostatnim czasie spór zastąpiły chamstwo i prostacka chęć zniszczenia przeciwnika. Sejmem i całym polskim życiem publicznym zaczynają rządzić polityczni szalikowcy. Polityka w Polsce się demoralizuje, a sport uszlachetnia. Gdy kolegium redakcyjne tygodnika „Wprost" wybierało Człowieka Roku 2007, głosy oddano tylko na dwóch kandydatów: Leo Beenhakkera i Donalda Tuska. Ostatecznie wygrał ten pierwszy. Ja też oddałem na niego swój głos.
Polityka i piłka nożna były do siebie kiedyś bardzo podobne. Na polityków i ich partie głosowaliśmy, a najlepsi kandydaci wchodzili do Sejmu. Tu z kolei teoretycznie najbardziej kompetentnych wybierano do rządu. Rząd reprezentował nas na arenie międzynarodowej. I wszyscy, łącznie z opozycją i mediami, kibicowali mu, by ugrał dla Polski jak najwięcej. Tak było w wypadku rządów Leszka Millera czy Kazimierza Marcinkiewicza.
W piłce nożnej działo się podobnie. W lidze rywalizowały między sobą kluby. Najlepsze z nich ligę wygrywały i reprezentowały nas w międzynarodowych rozgrywkach. Widzewowi czy Górnikowi kibicowała cała Polska, łącznie z kibicami Legii i Arki. Podobnie jak reprezentacji Polski, w której grali najlepsi piłkarze. Z bramek Bońka cieszyła się Warszawa, a z trafień Deyny Łódź.
Istotną różnicą była tylko otoczka. Politykę starano się uprawiać elegancko, a futbolowi wciąż towarzyszyły wybryki chuliganów i samych piłkarzy. Polscy szalikowcy niszczyli stadiony w Warszawie i Wiedniu. A dzisiejszy poseł PO Roman Kosecki i jego kolega z reprezentacji Piotr Świerczewski ściągali na boisku spodenki i koszulki, obrażeni na trenera.
W piłce nożnej w ostatnim czasie niewiele się zmieniło. Tyle że chuligańskich rozrób jakby mniej. Kibice stali się naszym towarem eksportowym, a w reprezentacji trudno szukać mentalnych dresiarzy. Wielki sukces kadry Leo Beenhakkera, jakim był pierwszy w historii awans do finałów mistrzostw Europy, znów połączył wszystkich Polaków. Przed telewizorami zasiadły miliony, a na Stadionie Śląskim w Chorzowie, gdy Polska grała decydujący mecz z Belgią, obok siebie zasiedli kibice klubów ze Śląska i z Mazowsza. Entuzjazm po sukcesie polskich piłkarzy połączył Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska.
W tym samym czasie w polityce zaszły niestety poważniejsze zmiany. Gdy bracia Kaczyńscy negocjowali w 2007 r. na unijnych szczytach, opozycja wcale im nie kibicowała. Wręcz przeciwnie, dało się słyszeć głosy, że dla Polski lepiej by było, gdyby ponieśli porażkę. W trudnych relacjach Polski z Niemcami i Rosją duża część opozycji, a zwłaszcza mediów, kibicowała bardziej Władimirowi Putinowi i Angeli Merkel niż Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Nie inaczej było w sprawach reformy służby zdrowia. Gdy Zbigniew Religa prowadził trudne rozmowy z lekarzami i pielęgniarkami, opozycja zacierała ręce nie wtedy, gdy porozumienie było blisko, ale gdy negocjacje się załamywały. Teraz role się odwróciły. I będące w opozycji PiS cieszy się z nieudolności minister Ewy Kopacz, choć w istocie śmiać się nie ma z czego, bo idzie o zdrowie i życie pacjentów.
Istotą polityki jest spór. Nawet ostry. Mam jednak wrażenie, że w ostatnim czasie spór zastąpiły chamstwo i prostacka chęć zniszczenia przeciwnika. Sejmem i całym polskim życiem publicznym zaczynają rządzić polityczni szalikowcy. Polityka w Polsce się demoralizuje, a sport uszlachetnia. Gdy kolegium redakcyjne tygodnika „Wprost" wybierało Człowieka Roku 2007, głosy oddano tylko na dwóch kandydatów: Leo Beenhakkera i Donalda Tuska. Ostatecznie wygrał ten pierwszy. Ja też oddałem na niego swój głos.
Więcej możesz przeczytać w 3/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.