Zjawisko Sasnalomanii, które w ostatnich tygodniach przybrało rozmiary przerażające chyba samego artystę, nasila się. Nie można już otworzyć lodówki, by nie wyskoczył mały Sasnal. Popularność absolutnie zasłużona, bo Wilhelm świetnym malarzem jest i basta. To szaleństwo nie wystawia najlepszego świadectwa naszym krytykom sztuki, którzy prześcigają się obecnie w peanach na cześć artysty. Bo przecież Sasnal istnieje w środowisku od co najmniej 12 lat. W jego życiu nic się nie wydarzyło oprócz tego, że sprzedał jeden obraz („Samoloty") za granicą za 394 tys. USD. Suma robi wrażenie, lecz trudno ją traktować jako rzetelną ocenę jakości artystycznej. To pokazuje nasze kompleksy, jak bardzo sugerujemy się oceną innych. Można zapytać, ile takich nieodkrytych przez zachodnich marszandów „Samolotów" wisi jeszcze w polskich galeriach?
Sprawa ma dwa aspekty. Jeden społeczny: owo zjawisko zwróci uwagę na polską sztukę za granicą, ale też na polską sztukę w Polsce. Drugi dotyczy samego Sasnala. Powstała niewiarygodna koniunktura na jego prace. Dlatego radzę, by – wzorem Warhola – Wili podjął produkcję na skalę masową, np. gipsowych krasnali z własnym podpisem.
Sprawa ma dwa aspekty. Jeden społeczny: owo zjawisko zwróci uwagę na polską sztukę za granicą, ale też na polską sztukę w Polsce. Drugi dotyczy samego Sasnala. Powstała niewiarygodna koniunktura na jego prace. Dlatego radzę, by – wzorem Warhola – Wili podjął produkcję na skalę masową, np. gipsowych krasnali z własnym podpisem.
Więcej możesz przeczytać w 3/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.