Zachowuje się jak psychopata. Ma zwichrowaną osobowość. Jak się ma taki charakter, nie można postępować inaczej. O politykach mówi się tak (a najczęściej oni sami o swych przeciwnikach), jakby to osobowość, charakter czy skłonności decydowały o tym, co robią. To mylny błąd – jak powiedziałby klasyk Lech Wałęsa.
Psychologiczne cechy mają marginalne znaczenie dla odgrywanych w polityce ról i realizowanych w niej interesów. Więcej nawet, one stanowią zasłonę dymną skrywającą rzeczywiste intencje, motywy czy interesy. Otwarcie powiedział o tym przed świętami dla „Faktu" premier Donald Tusk, bagatelizując charakterologiczne różnice między sobą a prezydentem i ich wpływ na realne rządzenie.
Odwoływanie się do cech charakteru czy osobowości to łatwizna. Ich znaczenie niebotycznie wywindowali psychologowie i tzw. specjaliści od marketingu politycznego, bo na tym polu mogą uprawiać swoje gry i zabawy oraz pseudonaukowe dywagacje. Tyle że to wszystko zawracanie głowy. No i co z tego, że jeden z drugim nauczy się uśmiechać, układać dłonie w kołyskę czy odpowiednio machać rękami, że będzie odgrywał osobę opiekuńczą, władczą bądź autorytarną, skoro są to sprawy absolutnie drugorzędne. Wyborcy nie są tak głupi, by można było nimi aż tak manipulować. Ostatecznie pytają nie o to, czy polityk jest miły, czy też konfliktowy, lecz o to, jakie będą płacić podatki, jakie będą mieć emerytury, czy i ile zapłacą za usługi medyczne bądź edukację swoich dzieci.
Zresztą te wytrenowane sposoby zachowania są tak sztuczne, że widać to na kilometr. A politycy zwykle robią to, co muszą, by utrzymać władzę (mniej lub bardziej udolnie), albo realizują interesy tych, którzy zdecydowali o ich zwycięstwie bądź zdecydują o reelekcji. Dziecinne jest psychologiczne tłumaczenie, dlaczego forsuje się niektóre ustawy czy – z drugiej strony – je wetuje, dlaczego wchodzi się w konflikt z jednymi grupami społecznymi, a kokietuje inne. To dziecinne i łatwe, bo wystarczy uruchomić wyobraźnię i potok skojarzeń. Prawdziwa, czyli niepsychologiczna analiza wymaga wiedzy, mnóstwa danych i skrupulatności. Rację ma prof. Benjamin Barber, gdy w swej najnowszej książce „Skonsumowani" wkłada te psychologiczne sztuczki do worka z napisem „infantylizm".
Nigdy nie traktowałem poważnie psychologii jako nauki, a tym bardziej jej przybudówek w postaci public relations czy politycznego marketingu. Bo one nic nam nie mówią o istocie rzeczy, ale jedynie o tym, jaką narrację chce się nam aktualnie narzucić. To taka trochę inna literatura, niespecjalnie różniąca się od tego, co możemy znaleźć w powieściach. Ludzie się tym ekscytują na tej samej zasadzie, co podczas czytania romansu czy tzw. powieści psychologicznej. Tam liczą się wyraziste charaktery. I to przenosi się do polityki. Dlatego w parlamencie czy w mediach dominuje powieściowe życie. Nie warto tego jednak przeceniać. Tak jak zdecydowanie przecenia się role tych, którzy używają całej gamy powieściowych, czyli psychologicznych, argumentów, np. Janusza Palikota, Stefana Niesiołowskiego, Sebastiana Karpiniuka, Jacka Kurskiego, Joachima Brudzińskiego czy Marka Suskiego. To są zresztą powieściowe postacie, i wcale nie z Dostojewskiego, Céline’a czy Faulknera, lecz raczej z Haška, Hellera bądź Updike’a.
W 2009 r. będziemy mieli tyle realnych problemów, że nie warto zajmować się powieściowymi historiami, psychologicznymi bujdami i bohaterami z romansów. A przynajmniej nie warto dawać się na to nabierać.
Odwoływanie się do cech charakteru czy osobowości to łatwizna. Ich znaczenie niebotycznie wywindowali psychologowie i tzw. specjaliści od marketingu politycznego, bo na tym polu mogą uprawiać swoje gry i zabawy oraz pseudonaukowe dywagacje. Tyle że to wszystko zawracanie głowy. No i co z tego, że jeden z drugim nauczy się uśmiechać, układać dłonie w kołyskę czy odpowiednio machać rękami, że będzie odgrywał osobę opiekuńczą, władczą bądź autorytarną, skoro są to sprawy absolutnie drugorzędne. Wyborcy nie są tak głupi, by można było nimi aż tak manipulować. Ostatecznie pytają nie o to, czy polityk jest miły, czy też konfliktowy, lecz o to, jakie będą płacić podatki, jakie będą mieć emerytury, czy i ile zapłacą za usługi medyczne bądź edukację swoich dzieci.
Zresztą te wytrenowane sposoby zachowania są tak sztuczne, że widać to na kilometr. A politycy zwykle robią to, co muszą, by utrzymać władzę (mniej lub bardziej udolnie), albo realizują interesy tych, którzy zdecydowali o ich zwycięstwie bądź zdecydują o reelekcji. Dziecinne jest psychologiczne tłumaczenie, dlaczego forsuje się niektóre ustawy czy – z drugiej strony – je wetuje, dlaczego wchodzi się w konflikt z jednymi grupami społecznymi, a kokietuje inne. To dziecinne i łatwe, bo wystarczy uruchomić wyobraźnię i potok skojarzeń. Prawdziwa, czyli niepsychologiczna analiza wymaga wiedzy, mnóstwa danych i skrupulatności. Rację ma prof. Benjamin Barber, gdy w swej najnowszej książce „Skonsumowani" wkłada te psychologiczne sztuczki do worka z napisem „infantylizm".
Nigdy nie traktowałem poważnie psychologii jako nauki, a tym bardziej jej przybudówek w postaci public relations czy politycznego marketingu. Bo one nic nam nie mówią o istocie rzeczy, ale jedynie o tym, jaką narrację chce się nam aktualnie narzucić. To taka trochę inna literatura, niespecjalnie różniąca się od tego, co możemy znaleźć w powieściach. Ludzie się tym ekscytują na tej samej zasadzie, co podczas czytania romansu czy tzw. powieści psychologicznej. Tam liczą się wyraziste charaktery. I to przenosi się do polityki. Dlatego w parlamencie czy w mediach dominuje powieściowe życie. Nie warto tego jednak przeceniać. Tak jak zdecydowanie przecenia się role tych, którzy używają całej gamy powieściowych, czyli psychologicznych, argumentów, np. Janusza Palikota, Stefana Niesiołowskiego, Sebastiana Karpiniuka, Jacka Kurskiego, Joachima Brudzińskiego czy Marka Suskiego. To są zresztą powieściowe postacie, i wcale nie z Dostojewskiego, Céline’a czy Faulknera, lecz raczej z Haška, Hellera bądź Updike’a.
W 2009 r. będziemy mieli tyle realnych problemów, że nie warto zajmować się powieściowymi historiami, psychologicznymi bujdami i bohaterami z romansów. A przynajmniej nie warto dawać się na to nabierać.
Więcej możesz przeczytać w 1/2/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.