Zwykle bieżąca egzystencja jest postrzegana jako nieustanne zmaganie się z kłopotami przerywane chwilami przyjemności. O przeszłości wolimy myśleć jako o strumieniu przyjemności przerywanych chwilowymi kłopotami. Wtedy byliśmy młodzi, beztroscy, wyluzowani, staraliśmy się, by nędzna rzeczywistość PRL nie zepsuła nam naturalnej radości życia. Teraz idealizujemy na przykład stare miłości m.in. dlatego, że nigdy nie przeszły poważnej próby życia, lecz są wyłącznie mitem. Chcemy widzieć w tamtych partnerach nasze piękne wyobrażenia. Działa tu chyba podobny mechanizm jak podczas oglądania melodramatów. Przez dwie godziny się uwznioślamy i wzruszamy, a powab tych filmów polega właśnie na tym, że są nierzeczywiste. Bo konfrontacja z realiami zwykle bywa brutalna. Dlatego większość z nas nie chce się budzić z błogiego snu.
Zbiorowy melodramat i piękny sen zafundowali nam mitotwórcy „okrągłego stołu". Nagle wyparował kontekst tego wydarzenia: cynizm ówczesnej władzy, która chciała po prostu przedłużyć swoje panowanie, jej bezwzględność i manipulatorska biegłość. Dostaliśmy mit wielkiego porozumienia, gdzie wszyscy się szanują, respektują wysokie standardy moralne i myślą tylko o dobru Polski. Ten arkadyjski nastrój najbardziej zepsuł Lech Wałęsa, mówiąc po prostu prawdę. Czyli przypominając, że oszukańcze z założenia przedsięwzięcie potoczyło się innym torem, niż miało się potoczyć. Czy mamy dyskredytować tamto wydarzenie? Ależ skąd. Zachowajmy tylko umiar. Ale przede wszystkim sami się nie okłamujmy.
Na oczywisty mechanizm psychologiczny idealizowania młodości i przeszłości nakłada się konsekwentna strategia ancien régime’u, by się nieustannie legitymizować w rzeczywistości wolnej Polski. Przedstawiają się jako równoprawni uczestnicy demokratycznej transformacji, a nawet jej wytrwali inicjatorzy. Ktoś, kto oglądał konferencję w Sejmie poświęconą 20-leciu „okrągłego stołu", mógłby pomyśleć, że największymi szermierzami wolności są od co najmniej 30 lat gen. Wojciech Jaruzelski, były rzecznik rządu Jerzy Urban, były członek politbiura prof. Janusz Reykowski czy były ideolog PZPR prof. Jerzy Wiatr. Zachowują się oni tak, jak ci, którzy kiedyś na potęgę zdradzali partnerów czy współmałżonków, a kiedy się zestarzeli i pewne sprawy są poza ich możliwościami, tamte wyczyny albo wyparli z pamięci, albo wspominają jako coś, co tylko wzmacniało tę jedyną, prawdziwą miłość.
Mechanizm idealizowania przeszłości, a szczególnie młodości, jest stary jak ludzkość. I nie ma co wydziwiać, bo właściwie tylko przeszłość (im odleglejsza, tym lepiej) daje się poprawiać i ugniatać wedle naszych zmitologizowanych potrzeb. Chodzi tylko o to, by nie popaść w śmieszność. A tak się dzieje na przykład z Władysławem Frasyniukiem (skądinąd wielce zasłużonym dla polskiej niepodległości), proponującym wzniesienie pomnika gen. Jaruzelskiemu. Bo ponoć zasługuje na niego bardziej niż Ronald Reagan. Kilkanaście lat temu niektórzy nie chcieli, by burzyć w Warszawie pomnik krwawego Feliksa Dzierżyńskiego, bo jak mało kto miał się zasłużyć w niszczeniu sowieckich komunistów, nienawidzących niepodległej Polski. Wprawdzie nie słychać, by gen. Jaruzelski miał choćby cień podobnych zasług, ale przecież wystarczy trochę poczekać na zbawienne działanie zbiorowej amnezji, by się okazało, że właściwie nic innego w życiu nie robił oprócz zwalczania komunizmu i opresji. Zatem przeszłość ma wielką przyszłość. Tak wiele może ona jeszcze znieść.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.