Gdy brakuje chleba, trzeba więcej igrzysk. A ich urządzanie trzeba jakoś uzasadnić. Stąd w polskim życiu publicznym tyle dymu czy raczej zwykłej ściemy. Wtedy nie mówi się o kryzysie czy jego skutkach, ale wyłącznie o tym, co wzbudza emocje. Właściwie cała polska polityka polega teraz na zarządzaniu emocjami. I dajemy się na to nabierać, bo wszyscy jesteśmy emocjonalni. Tylko co z tego wynika?
Przecież problemem Polski nie jest metodologia pisania prac magisterskich z historii, a tak by się wydawało po opublikowaniu książki Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie. Problemem Polski nie jest też to, kogo czasowo zatrudnia Instytut Pamięci Narodowej, który nie wiadomo dlaczego stał się nagle przedmiotem wielkiej, całkowicie demagogicznej debaty. Żadnym wielkim problemem Polski nie jest także to, kto i jak ocenia Lecha Wałęsę, a wydaje się, jakby nie było w naszym kraju równie ważnej sprawy. Gorzej nawet – ponieważ wszystko to są pseudoproblemy, ich rozwiązywanie rodzi problemy prawdziwe. Tyle że kompletnie niepotrzebne, a czasem wręcz groźne. Aby na przykład uwiarygodnić atak na pracę Zyzaka o Wałęsie, podważa się wolność badań naukowych i autonomię uniwersytetu. Przecież to czysty absurd. Równie groźnym skutkiem ataków na IPN jest rozgrzeszenie całej PRL. Bo do tego się sprowadza postulat zakończenia budowania tożsamości III RP na takich wartościach jak wolność, niepodległość czy heroizm. Wychodzi na to, że cnotami stają się konformizm, oportunizm i służalstwo.
Właściwie co tydzień mamy jakąś wielką huśtawkę emocjonalną, która odciąga od interesowania się tym, co naprawdę dla Polski i Polaków ważne. Na koniec ubiegłego tygodnia mieliśmy piękny spektakl z obcinaniem dotacji dla partii. Wiadomo, że wyborcy uważają polityków za pasożytów (przynajmniej tych, których akurat mniej lubią), więc cięcie dotacji znajduje poklask. Wielu cieszy się, że „pasożytom" utrze się nosa. Tylko że to bzdurne oszczędności, które przede wszystkim tym cieszącym się wyjdą bokiem. Polityka wymaga bowiem pieniędzy, i to dużych. Tak jak służba zdrowia czy edukacja. Małe nakłady to dziadostwo i prowizorka. Rozsądnie finansowana polityka jest po prostu lepsza, bo przyciąga lepszych ludzi, jest bardziej konkurencyjna, wytwarza bardziej wartościowy produkt. A ostatecznie jest przejrzystsza, gdyż większe pieniądze zachęcają do przyglądania się sensowności ich wydawania. Na to naprawdę warto wydawać. Ale w ten sposób trudno się podlizać wyborcy. Mamy więc spektakl z obcinaniem wydatków.
Dzięki zadymie nikt się nie zastanawia, kto i gdzie naprawdę marnuje publiczne pieniądze. A marnują politycy i urzędnicy gorszej jakości, i są to miliardy złotych. Te miliardy tracimy poprzez złe ustawy, złe decyzje, intelektualną miernotę sprawiającą, że nie ma dobrych pomysłów. A wreszcie, tracimy miliardy przez powszechnie tolerowaną niekompetencję, bo przecież nie można wymagać, gdy nie płaci się porządnych pieniędzy. I tak koło się zamyka. Nie jest prawdą, że polityką powinni się zajmować wyłącznie ci, którzy to lubią, niezależnie od pieniędzy. To by oznaczało, że do polityki będą trafiać prawie wyłącznie osoby nawiedzone, często psychicznie pokręcone. Tymczasem tzw. ideowcy to dla polityki największe zagrożenie, a nie ratunek. Nie ma nic gorszego dla państwa niż ludzie ogarnięci obsesją robienia innym dobrze.
To wszystko nie oznacza oczywiście, że posiadane przez partie pieniądze są mądrze wydawane. Ale nawet partyjne reklamówki, niezależnie od tego, czy uznajemy je za głupie bądź niepotrzebne, oznaczają, że się dba o nas, wyborców. Że chce się nam jednak sprzedać jakieś idee. Że poszerza się polityczną paletę. No, ?chyba że chodzi o jakiś nowy Front Jedności Narodu, gdzie różnorodność i konkurencja są niepotrzebne, gdzie wszyscy powinni myśleć tak samo. A do tego prowadzi skupienie się na zarządzaniu emocjami. Przypomnijmy sobie społeczeństwo opisane przez Orwella – tam wyłącznie zarządzano emocjami. Podobnie jak w III Rzeszy Hitlera. Warto o tym pamiętać, kiedy dajemy sobie narzucać emocjonalną huśtawkę. Nie jest prawdą, że polityką powinni się zajmować wyłącznie ci, którzy to lubią. W ten sposób do polityki będą trafiać osoby nawiedzone, często psychicznie pokręcone
Właściwie co tydzień mamy jakąś wielką huśtawkę emocjonalną, która odciąga od interesowania się tym, co naprawdę dla Polski i Polaków ważne. Na koniec ubiegłego tygodnia mieliśmy piękny spektakl z obcinaniem dotacji dla partii. Wiadomo, że wyborcy uważają polityków za pasożytów (przynajmniej tych, których akurat mniej lubią), więc cięcie dotacji znajduje poklask. Wielu cieszy się, że „pasożytom" utrze się nosa. Tylko że to bzdurne oszczędności, które przede wszystkim tym cieszącym się wyjdą bokiem. Polityka wymaga bowiem pieniędzy, i to dużych. Tak jak służba zdrowia czy edukacja. Małe nakłady to dziadostwo i prowizorka. Rozsądnie finansowana polityka jest po prostu lepsza, bo przyciąga lepszych ludzi, jest bardziej konkurencyjna, wytwarza bardziej wartościowy produkt. A ostatecznie jest przejrzystsza, gdyż większe pieniądze zachęcają do przyglądania się sensowności ich wydawania. Na to naprawdę warto wydawać. Ale w ten sposób trudno się podlizać wyborcy. Mamy więc spektakl z obcinaniem wydatków.
Dzięki zadymie nikt się nie zastanawia, kto i gdzie naprawdę marnuje publiczne pieniądze. A marnują politycy i urzędnicy gorszej jakości, i są to miliardy złotych. Te miliardy tracimy poprzez złe ustawy, złe decyzje, intelektualną miernotę sprawiającą, że nie ma dobrych pomysłów. A wreszcie, tracimy miliardy przez powszechnie tolerowaną niekompetencję, bo przecież nie można wymagać, gdy nie płaci się porządnych pieniędzy. I tak koło się zamyka. Nie jest prawdą, że polityką powinni się zajmować wyłącznie ci, którzy to lubią, niezależnie od pieniędzy. To by oznaczało, że do polityki będą trafiać prawie wyłącznie osoby nawiedzone, często psychicznie pokręcone. Tymczasem tzw. ideowcy to dla polityki największe zagrożenie, a nie ratunek. Nie ma nic gorszego dla państwa niż ludzie ogarnięci obsesją robienia innym dobrze.
To wszystko nie oznacza oczywiście, że posiadane przez partie pieniądze są mądrze wydawane. Ale nawet partyjne reklamówki, niezależnie od tego, czy uznajemy je za głupie bądź niepotrzebne, oznaczają, że się dba o nas, wyborców. Że chce się nam jednak sprzedać jakieś idee. Że poszerza się polityczną paletę. No, ?chyba że chodzi o jakiś nowy Front Jedności Narodu, gdzie różnorodność i konkurencja są niepotrzebne, gdzie wszyscy powinni myśleć tak samo. A do tego prowadzi skupienie się na zarządzaniu emocjami. Przypomnijmy sobie społeczeństwo opisane przez Orwella – tam wyłącznie zarządzano emocjami. Podobnie jak w III Rzeszy Hitlera. Warto o tym pamiętać, kiedy dajemy sobie narzucać emocjonalną huśtawkę. Nie jest prawdą, że polityką powinni się zajmować wyłącznie ci, którzy to lubią. W ten sposób do polityki będą trafiać osoby nawiedzone, często psychicznie pokręcone
Więcej możesz przeczytać w 15/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.