podjętych w trybie wyborczym i tak pokrętnie uzasadnionych, że człowiek się zastanawia, czy sądownictwo jest wyjęte spod działania arystotelesowskiej logiki. W naszym życiu pełno jest prawd objawionych, które są zwykłymi stereotypami, mitami, bujdami bądź wynikają z konformizmu czy tchórzostwa. Pełno jest też zachowań, które nas strasznie irytują, ale ulegamy im, bo sprzeciw byłby źle odbierany, bo obawiamy się obciachu czy potępienia. Przez to stajemy się niewolnikami konwenansów bądź robimy rzeczy zwyczajnie głupie, infantylne lub konformistyczne.
Powszechne jest przekonanie, że nie wypada otwarcie mówić, iż się nie chodzi na wybory, bo to przejaw obywatelskiej nieodpowiedzialności. A niby dlaczego? Czy parlament bądź samorząd wybrane przy 80-procentowej frekwencji są lepsze od tych wybranych przez 30 proc. obywateli? Gołym okiem widać, że różnicy nie ma żadnej, a jeśli już, to na niekorzyść. Poza tym absencja przy urnie to też głosowanie, tylko innego rodzaju, zresztą bardziej dotkliwe dla klasy politycznej niż to „normalne". Ci, którzy lamentują teraz, że na eurowybory chce pójść ledwie kilkanaście procent uprawnionych, mają ludzi za idiotów. Przeciętny Polak wie, że te wybory mają mikry wpływ na jego życie, więc racjonalnie wybiera działkę, jezioro czy domową kanapę.
Irytuje mnie popularne ostatnio przekonanie, że mąż czy partner powinien towarzyszyć swej ciężarnej kobiecie w jakichś szkołach rodzenia czy pętać się lekarzom i położnym pod nogami podczas porodu. Przecież to kompletny idiotyzm. Przez tysiące lat kobiety sobie z tym radziły bez tych pseudonowinek.Szacunek, empatię czy przywiązanie można kobiecie okazać na tysiąc innych sposobów. Albo uważamy za normalną powszechnąwręcz infantylizację rodziców i dziadków w stosunku do małych dzieci. Patrzymy na te wszystkie „ti, ti, ti", błazenady i inne okropieństwa, jakby to był standard w traktowaniu dzieci. A co to za wzór dla dziecka rozhisteryzowany albo zidiociały dorosły? Albo siedzimy pokornie przy stole podczas różnych rodzinnych świąt i imprez i prowadzimy bzdurne rozmowy o niczym, jakbyśmy nie mieli odwagi zachowywać się jak wolni ludzie. Albo uczestniczymy w jakichś paplaninach, żeby nasze kobiety nie czuły się ignorowane, bo one ponoć lubią, kiedy wszystko jest wielokrotnie opowiedziane. A przecież ta paplanina ogłupia także nasze rozmówczynie i robi z nich „blondynki". Zaczyna się to wszystko już w szkole, gdzie najbardziej pożądanym zachowaniem jest konformizm. Idealny uczeń to po prostu bezmyślna papuga. Potem nasiąkamy stereotypami w rodzaju gombrowiczowskiego „Słowacki wielkim poetą był". Następnie wdrukowuje się nam, kto powinien być dla nas autorytetem itp. W efekcie powstaje rzekomo idealny obywatel, czyli ktoś, kto mówi kalkami, zachowuje się jak więzień konwenansu, odfajkowuje codzienne rytuały, mimo że nie dostrzega w nich sensu, a ostatecznie jest intelektualnie i moralnie tchórzliwy. Wbrew szumnym deklaracjom politycy wcale nie chcą zrobić z nas społeczeństwa obywatelskiego. Chcą, żebyśmy byli jakimś matriksem, swego rodzaju tuczarnią ludzkich łososi. Żebyśmy byli mięsem wyborczym, które się formuje niczym kotlet mielony. Bardzo im pomagamy, kiedy rezygnujemy z indywidualności na rzecz bezpiecznej homogeniczności. Tylko po co?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.